niedziela, 27 maja 2018

Nowe oblicze Jareda.

Nie wiedziałam że spałam, dokąd się nie obudziłam. Pamiętałam, że patrzyłam w okno na padający deszcz, zamknęłam na chwilę oczy a gdy je znowu otworzyłam, była szarówka. Przespałam prawie cały dzień.
- Co się stało ?- Spytałam sama siebie, zdziwiona że Jr mnie nie budził. Może nie chciał mi przeszkadzać w odpoczynku po nieco burzliwym przedpołudniu? Może był zajęty jakimiś swoimi sprawami?
Wstałam, przeciągając się tak, że zatrzeszczało mi w stawach. Byłam piekielnie głodna, chciało mi się pić, w ogóle czułam się tak, jakbym przespała nie tylko dzień ale cały tydzień. Czułam, że noc mam z głowy i raczej nie spędzę jej na spaniu...
Ubrałam się i zeszłam na dół, nasłuchując skądkolwiek dźwięków świadczących o tym, że nie jestem w domu sama. Nie byłam: z korytarza, na końcu którego był gabinet Leto, dobiegały ciche stuknięcia i niezrozumiałe dla mnie słowa. Czyli albo rozmawiał przez telefon, albo z kimś, kto go odwiedził. Wydęłam usta i poszłam do kuchni, w myślach wybierając między płatkami na mleku a kanapkami. Weszłam do środka i zamarłam, nie bardzo wierząc w to, co widzę: bałagan. Rzecz niespotykana w domu, w którym każdy przejaw nieporządku natychmiast był usuwany. Kuchnia zawsze lśniła czystością, na blatach, poza pudełkami czy słoikami z suchą żywnością, nigdy nie było nic, co nie powinno stać na wierzchu. Tymczasem teraz widziałam totalny nieporządek, jakby przez kuchnię przeszło tornado: na stole rozerwane opakowanie tostowego chleba z walającymi się obok, podeschniętymi kromkami. Obok talerz z resztkami pomidora i sera, kubek z kawą, pod nim plamy i zacieki, a wszędzie dokoła okruchy.
- Co jest?...- Stałam jak skamieniała, czując pełzający po plecach strach: coś było nie tak. Leto, przeczulony na punkcie porządku w kuchni, nigdy nie zostawiłby po sobie takiego burdelu. Nie, jeśli wszystko było u niego ok. Najwyraźniej nie było.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam prosto do gabinetu, mając gdzieś to, czy Jr jest sam czy nie. Im bliżej byłam tym wyraźniej słyszałam dobiegający ze środka głos, mamroczący coś cicho. Zajrzałam przez uchylone drzwi, przygotowana na widok Leto zajetego gościem, ale nie na to,, co zobaczyłam.
- Jared? Co ty robisz?- Spytałam raczej w próżnię, bo z moich ust wydobył się tylko szept.
Jared pił. Siedział za biurkiem z głową opartą na przedramieniu, patrząc na mnie przekrwionymi oczami, i wyglądał na kompletnie pijanego. W ręce trzymał za prawie pustą butelkę bourbona.
- Eleanor. - Odezwał się niewyraźnie, podnosząc głowę, ale opadła na powrót, jakby nie miał siły jej unieść.- Jeśli chcesz się pieprzyć to nie dam rady.- Zamrugał, jakby miał kłopot ze skupieniem na mnie wzroku.- Twoja kurwa ma dziś wolne. Na zdrowie.- Uniósł butelkę do ust i wziął łyka, oblewając sobie przy tym rękę.- Idź sobie.
- O czym ty, do cholery, mówisz?- Nie rozumiałam co mu odbiło, choć po ostatnich słowach zaczynałam to podejrzewać. Weszłam do środka.- Powinieneś iść spać.- Próbowałam wyjąć mu butelkę z ręki, ale trzymał ją zadziwiająco jak na swój stan mocno.- Jared, nie wygłupiaj się. Nie możesz pić.
- Bo co?- Usiadł prosto i zachwiał się, ale utrzymał równowagę.- Bo co?- Powtórzył zadziornie.- Zostaw mnie. Idź sobie. Wynocha.- Machnął ręką, w której trzymał butelkę, chlapiąc dokoła.- ZOSTAW MNIE, ZOSTAW MNIE! - Wrzasnął.
Wyszłam szybko, woląc nie wydawać się w dyskusję albo nie ryzykować że mnie uderzy. Nie miałam pojęcia jaki jest po alkoholu, w ogóle nie wiedziałam, jak rozmawiać z pijanym facetem. Mógł być agresywny.
Przez chwilę stałam w korytarzu, nie wiedząc co zrobić. Zagryzłam usta, myśląc intensywnie nad tym, jak sobie poradzić w tak niespodziewanej sytuacji. Gdybym nie była w ciąży, może próbowała bym jakoś uspokoić Jr, ale byłam, i nie chciałam narażać się na to, że przypadkiem coś mi się stanie. Nie mogłam jednak zostawić Leto samego, mógł mieć więcej alkoholu i pić do upadłego, ryzykując zatrucie. Albo nawet śmierć.
- Jezu Chryste.- Zaczęłam szukać po domu swojego telefonu. Potrzebowałam pomocy, musiałam zadzwonić do Shannona. Nikt inny nie przychodził mi do głowy, nikomu innemu nie mogłam powiedzieć, dlaczego Jr zachowuje się jak nie on.
Znalazłam aparat w salonie, rzucony razem z moim laptopem na jeden z foteli.
- Shann, możesz tu przyjechać? Jared jest pijany, nie chce mnie słuchać...- Powiedziałam natychmiast, gdy odebrał.
- Jar jest co?- Głos starszego Leto brzmiał ostrożnie, jakby myślał, że sobie żartuję.
- Wypił chyba całego bourbona.
- Ja pierdolę. Zaraz będę. Nie mów matce.- Rozłączył się.
Siadłam na sofie, rozdarta między chęć pójścia do gabinetu a strach o Jareda, co chwila sprawdzając która godzina. Nasłuchiwałam każdego dobiegającego z korytarza dźwięku w obawie że usłyszę łomot upadającego ciała, bojąc się, że Jr stanie się krzywda.
Jakieś 20 minut po moim telefonie do domu wpadł Shannon, ubrany w skóry i z kaskiem motocyklowym w ręce. Rzucił go na stół.
- Gdzie Jar i dlaczego pije?- Spytał, rozglądając się i zdejmując kurtkę.
- W gabinecie. Rano wszystko było ok, żartował i w ogóle. Nie wiem, dlaczego...
- Nie pierdol.- Przerwał mi bezceremonialnie.- Gadaj prawdę.
- Wmówił sobie, że to przez niego wczoraj miałam kryzys, i czuje się winny.- Powiedziałam szczerze, choć ogólnikowo. Mina Shanna, pełna gniewu, mówiła sama za siebie: wiedział, że coś musiało się między nami stać.
- Ahaaaaa.- Stwierdził sceptycznie, znikając w korytarzu.
Nie wiedziałam czy iść z nim, czy zostać. Jr kazał mi się wynosić, możliwe, że nie chciał mnie widzieć... Pchana niepokojem i ciekawością podeszłam na tyle blisko gabinetu, by nie było mnie widać, ale mogłam wszystko słyszeć.
- Co ty wyczyniasz, młody?- Głos Shannona był ostry.- Nie siłuj się ze mną, bo ci wpierdolę.
- Oddawaj, to moja butelka.- Jr za to brzmiał okropnie, chrypiał.
Usłyszałam odgłos szamotaniny i zajrzałam ostrożnie do środka: Shann w jednej ręce trzymał pustą już flaszkę, drugą obejmował w pasie Jareda, chwiejącego się na nogach i próbującego się uwolnić, choć nie miał szans. Szarpał się z pijackim śmiechem, od którego przechodziły mnie ciarki.
- Nie będziesz chlał, do chuja. Idziesz pod prysznic i do wyra.
- Jestem dupkiem.- Jr oznajmił to tak, jakby informował brata o najważniejszym odkryciu naukowym, jakiego dokonał.- Moja dziewczyna mnie nie lubi.- Jego śmiech zmienił się nagle w płaczliwą skargę. Głowa opadła mu na pierś, włosy, poplątane i w nieładzie, zasłoniły twarz.
- Dlaczego miałaby cię nie lubić?- Pytając, Shannon pociągnął go w stronę wyjścia. Odsunęłam się, przepuszczając ich przodem, i poszłam za nimi.
- Bo jej spieprzyłem życie i jestem kurwą.- Jaredł nie tyle szedł ile dał się wlec, ciągnąc nogami po ziemi. Przerażał mnie jego widok, miałam nadzieję, że taka ilość alkoholu nie odbije się na jego zdrowiu.
Gdybym nie spała przez całe popołudnie, nie pozwoliłabym mu pić, zmusiłabym go do rozmowy, nawet gdyby miał na mnie krzyczeć. Wyjaśniłabym, że niczego mi nie spieprzył. Zrobiłabym wszystko, żeby w to uwierzył i nie obwiniał siebie o coś, co sobie wymyślił. Jezu...
Teraz mogłam jedynie sprawić, żeby przetrwał jakoś noc i jutrzejszy poranek. Wtedy porozmawiamy, i niech wyrzuci z siebie wszystko, co go dręczy. Przyjmę każde słowo bez skargi.
- Ellie, przynieś pół szklanki ciepłej wody z solą. Wsyp trzy łyżeczki i rozmieszaj. Młody musi się wyrzygać.
Zawróciłam w połowie schodów i poszłam do kuchni. Czekając, aż woda się zagrzeje, posprzątałam zostawiony przed Leto bałagan. W jakim musiał być stanie, jak bardzo zrezygnowany, że zobojętniało mu wszystko i sięgnął po alkohol? Jak bardzo poczuł się urażony, że musiał się znieczulić w taki sposób? Zamknęłam się w swoim świecie, płacząc nad tym, jak mi źle, i nie chciałam widzieć, że jemu jest znacznie gorzej. Nie chciałam pamiętać jak trudno mu z sobą od lat, więc bezmyślnie dokładałam jeszcze od siebie, bo przecież nikt poza mną się nie liczył. Tylko ja, biedna Ellie, sama przeciw światu... A tak naprawdę przeciw Jaredowi. Biadoliłam, płakałam, skarżyłam się na wszystko dokoła, a on słuchał i brał to sobie do serca, czując się coraz bardziej winny mojego nieszczęścia.
Wściekła na siebie zaniosłam napój na górę, do łazienki, w której Shannon posadził rozebranego do połowy Jareda obok otwartego sedesu.
- Shann, woda.- Podałam mu szklankę.
- Pij, Jar.- Przytknął mu naczynie do ust i zaczął wlewać w nie po odrobinie. Jr skrzywił się, próbując odsunąć, ale brat trzymał go mocno.- Pij, albo ci wpierdolę.- Zagroził. To poskutkowało: Jr posłusznie wypił wszystko, choć widać było, że się do tego zmuszał.
- To nie bourbon.- Stwierdził, pochylił się nad muszlą i wypluł resztki wody.- Niedobrze mi.
- Ellie, kurwa, nie stój jak słup, daj coś, żeby mu związać włosy.- Shann warknął na mnie ze złością.- Chyba że chcesz go później kąpać, bo ja nie będę zmywał mu z nich wymiocin.
Z szafki przy umywalce wyjęłam swoją frotkę i zrobiłam Jr prowizoryczną kitkę, pilnując, żeby żadne pasmo nie wymknęło się z niej i nie wpadło do środka sedesu. Ze ściskającą serce rozpaczą patrzyłam na twarz Jr: był strasznie blady, z ciemnymi kręgami pod oczami, które wciąż były przekrwione, ale w miarę przytomne. Patrzył na mnie, wręcz przeszywał mnie wzrokiem.
- Ellie. Ja nie chciałem.- Powiedział, gramoląc się na nogi. Shannon złapał go i posadził znów w tym samym miejscu.- Ja już nie mam dziewczyny. Zostaw mnie.- Opuścił głowę.
Zamknęłam oczy, nie mogąc patrzeć na to, jak z mojego powodu człowiek, który zawsze był dla mnie dobry, gdy mógł potraktować mnie źle, cierpi. Jared cierpiał i to bolało mnie tak, jakbym sama cierpiała równie mocno. We własnych oczach byłam potworem, zapatrzonym w siebie dzieckiem, nie umiejącym zobaczyć niczego poza czubkiem własnego nosa. Dlatego krzywdziłam człowieka, który na to nie zasługiwał.
- Ja też nie chciałam. Przepraszam.- Musiałam to powiedzieć, nawet gdyby po wytrzeźwieniu Jr miał tego nie pamiętać. Powtórzę mu to jeszcze tyle razy, ile będzie trzeba.
- Później będziecie się przepraszać do woli, teraz przynieś mu coś do przebrania.- Shann przerwał, nim zaczęłam na dobre się obwiniać.-  Ale żeście się, kurwa, dobrali. Jesteście oboje zdrowo popierdoleni.- Dodał.
Wyszłam do sypialni po świeżą koszulkę i bokserki, szukając najprostszego sposobu na wyjaśnienie starszemu z braci powodów zachowania młodszego. Bo to, że Shann będzie dopytywać o szczegóły, było dla mnie pewne.
- Ellie powiedziała...- Usłyszałam Jr, potem dobiegł mnie odgłos szarpiących nim torsji, wywołanych wodą z solą.
- Jeśli macie miętę to zaparz, i musi być dobrze posłodzona.- Shann wydał mi nowe polecenie.- Jak się wyrzyga trzeba mu uspokoić żołądek.
Zaniosłam do łazienki ubranie dla Jr i zeszłam do kuchni. Wstawiłam wodę, wrzuciłam do kubka dwie torebki miętowej herbaty i oparłam się o ścianę, roztrzęsiona i przestraszona. Nie bałam się tego, że będę tłumaczyć się przed Shannonem. Zapewne będzie wkurzony, może nawet mnie opieprzy, przełknę to bez krzywienia się. Zasłużyłam. Bałam się, i to naprawdę bardzo bałam się tego, że Jared wbije sobie do głowy pomysł, by ratować mnie przed sobą w jeden tylko sposób: nakłaniając mnie do odejścia. Ciągle powtarzał "zostaw mnie" i wiedziałam, że nie chodzi mu o to, żebym dziś, teraz, nie była świadkiem jego pijaństwa. Jego słowa miały inny, głębszy sens. Znaczyły dla mnie "odejdź, nie cierp, nie płacz więcej". Boże...
Wróciłam na górę, zostawiłam miętę na szafce przy łóżku i weszłam do łazienki. Jr stał goły pod prysznicem i szorował zęby, jedną ręką opierając się o ścianę. Wciąż się chwiał, ale nie wyglądał już tak źle, jak przedtem. Wypluł pianę, wystawił twarz pod strumień wody i stał tak przez chwilę z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami. Potem zakręcił kurek i wyszedł z kabiny.
- Jak się czujesz?- Spytałam, biorąc z wieszaka puszysty ręcznik. Zaczęłam wycierać go delikatnie, czując na sobie wzrok Shannona.
- Nijak. Czemu to robisz?- Złapał za ręcznik i od razu puścił.
- Bo chcę.- Wyjaśniłam, osuszając kolejne partie jego ciała. Pozwalał na to bez oporu, co bardzo mnie cieszyło bo było pierwszym, nieśmiałym krokiem ku lepszemu.- Dasz radę sam się ubrać?- Spytałam, kucając przed nim. Choć widywałam go już wcześniej nagiego, pierwszy raz nie był przy tym podniecony, poza tym miałam jego męskość przed twarzą. Musiałam przyznać, że nawet teraz sprawiał imponujące wrażenie i nie był wiele mniejszy niż przy erekcji. Mimowolnie oblałam się rumieńcem.
- Pączek na wysokości zadania.- Shannon podsumował krótko moją pozycję.- Zrobię sobie kawy.- Wyszedł, zostawiając ewentualne holowanie brata do łóżka na mojej głowie.
- Jr, pomóc ci się ubrać?- Spytałam, wstając.
- Nie.- Jared sam nałożył bokserki, jedynie koszulka sprawiła mu trochę problemów i zaplątał się w niej, nie mogąc przeciągnąć przez głowę. Z moją pomocą udało mu się to zrobić.- Jest noc?
- Wieczór. Chodź się położyć, musisz teraz spać, a jutro, jak ci przejdzie kac, powiesz mi co cię boli.- Wzięłam go pod rękę i zaprowadziłam do łóżka.- Wypij trochę mięty. Nie będziesz miał dzięki temu mdłości.- Mówiłam łagodnie  jak do dziecka, sadzając go i podając kubek.
Wypił posłusznie wszystko i nie tyle położył się ile padł na materac prawie w poprzek łóżka.
- Kręci mi się w głowie.- Wymamrotał, zamykając oczy.- Zaraz odlecę.- Zaczął chichotać.
- Przytrzymam cię.- Siadłam obok i chwyciłam go za rękę. Ścisnął mnie mocno, jakby naprawdę bał się, że bez kotwicy pofrunie gdzieś tam i będzie szybował, dokąd nie spadnie i nie rozbije się na drobne kawałeczki.
Tak naprawdę już był rozbity. Przeze mnie. Nie myślałam, że i on może być kruchy... jak porcelanowy aniołek.
Czasami bywa tak, że w jednej chwili człowiek zdaje sobie sprawę z czegoś, o czym nigdy wcześniej nie myślał. Jakieś zdarzenie sprawia, że widzi się wszystko inaczej i zaczyna rozumieć pewne rzeczy. Świat dokoła zmienia się nagle, nabiera nowych barw, nowej głębi, nowego sensu.
Patrząc na Jareda zrozumiałam jedno: bycie z nim nie polega na tym, że z nim śpię, jadam posiłki, jadę do jego mamy. To znaczyło więcej  niż umiałam do tej chwili pojąć. Musiałam o niego dbać. Musiałam go wspierać, a nie krytykować. Musiałam być taka jakiej potrzebował, jednocześnie będąc sobą.
Musiałam się zmienić, a pierwszym krokiem ku temu był fakt, że umiałam to zauważyć i nie tkwiłam w błędnym przekonaniu, że robię wszystko co mogę. Mogłam i chciałam robić więcej. Potrzebowałam dużo pewności siebie i mogłam czerpać ją z tego, co tak jawnie okazywał mi Jr. Mogłam czuć się silna dzięki niemu. Czemu dopiero teraz zaczęłam to widzieć?
Jared wymamrotał coś niewyraźnie i obrócił się na bok, puszczając moją dłoń. Spał. Okryłam go dokładnie kołdrą, zdjęłam mu ostrożnie fotkę z włosów i poszłam do sąsiedniej sypialni, tej, którą zajmowałam kiedyś. Shannon siedział na moim dawnym łóżku z kubkiem kawy w ręce i obserwował mnie uważnie.
- Pączek, co tu się, do chuja, porobiło?- Spytał.- Wczoraj ty łapiesz doła i beczysz, dziś Jar łapie doła i chleje. Ja się w tym, kurwa, gubię.- Rozłożył bezradnie ręce.- Jak potrzebujecie ekstremalnych przeżyć to, bo ja wiem, pieprzcie się w miejscu publicznym jak wtedy w samolocie, a nie, kurwa, robicie sobie krzywdę.
Na wspomnienie o samolocie zarumieniłam się po uszy.
- To nie tak.- Powiedziałam cicho, patrząc na postać skuloną pod kołdrą w bliźniaczej sypialni.- My po prostu dopiero się siebie uczymy. To trochę potrwa.
- Jak to się uczycie, znacie się od miesięcy.- Starszy Leto wydawał się nieprzekonany.
- Owszem. I w ciągu tych miesięcy spędziliśmy razem dwa tygodnie? Trzy? Z tego jedną trzecią jako wrogowie?- Spojrzałam na Shanna.- My się prawie nie znamy. Do tego przy Jr jestem jak dziecko, nie znam życia, a moje własne uległo tylu zmianom, że chwilami nie nadążam. Gubię się, popełniam błędy, mówię niepotrzebne rzeczy.
Shannon słuchał, kiwając głową, najwyraźniej rozumiejąc.
- Jared śmieje się ze mnie że ciągle rozmawiam z sobą o wszystkim co się dzieje, ale dzięki temu widzę, gdzie zrobiłam coś źle i co mogę w sobie poprawić.
- Czemu mówił, że jest kurwą?- Padło pytanie, którego wolałabym uniknąć. Przerzuciłam w myślach ewentualne odpowiedzi, w końcu zrezygnowałam z kłamstw. Jeśli mam się zmienić, nie mogę udawać lepszej, niż jestem.
- Rozmawialiśmy o wczorajszej imprezie. Powiedziałam, jak źle czułam się wśród jego branżowych koleżanek ze świadomością, że część z nich pewnie się z nim przespała. Nie chciałam wiedzieć które ani czy w ogóle. Sam mi dziś powiedział, że przez swoje bujne życie erotyczne ma złą opinię i... Nie pochwaliłam tego.- Podniosłam wzrok i popatrzyłam Shannowi w oczy.- Powiedziałam, że dla mnie facet, który tak żyje, jest łatwy.- Wyjaśniłam.- Nie wiedziałam, że tak się tym przejmie.
- Powiedziałaś SWOJEMU facetowi, że masz go za łatwego?- Leto prawie krzyknął, choć też starał się być cicho.- Kurwa, pączek, takie feministyczne pierdolenie to mogłabyś sobie wsadzić. To nie było już nawet głupie. To było podłe.- Wstał, podszedł do przejścia między sypialniami, patrzył przez chwilę na brata i wrócił, stając nade mną.- I na dodatek powiedziała to laska, która sprzedawała w sieci dupę. Co za hipokryzja.- Usiadł obok mnie i łyknął kawy.- Jak to teraz odkręcisz? Wątpię, żeby młody tak szybko to zapomniał. Obraziłaś go. Myślisz, że człowiek z kutasem nie ma uczuć? Tylko ta część ludzi z piczką ma patent na emocje?
- Przeproszę.- Mruknęłam, jednocześnie obrzucając się w myślach najgorszymi wyzwiskami. Shannon uświadomił mi, jak paskudnie się zachowałam. Miał rację: to ja byłam bliżej bycia kurwą, niż Jr. Ja oferowałam ciało za pieniądze, nie on. On za to ciągle powtarzał, że nie uważa mnie za tę, którą ja nazwałam jego.
- Tia. No to powodzenia, szczególnie jutro, jak może mieć te swoje bóle.
- Bóle?- Nie wiedziałam, o czym mowa.- Alkohol tak na niego działa?
Shannon odchylił się w tył, patrząc na mnie jak na jakiegoś dziwoląga.
- Nie mów mi, że nie wiesz.- Odezwał się prawie szeptem.- Bo, kurwa, nie uwierzę.
- O czym nie wiem?- Byłam coraz bardziej skołowana.
- Młody ma dnę moczanową.
- Nie miałam pojęcia...- Nie wiedziałam co to za choroba ani jakie daje objawy.- Jared mi nie powiedział, że ma jeszcze to.
Shann wstał, wziął mnie za rękę i pociągnął z sobą za drzwi, na drugi koniec korytarza, daleko od sypialni.
- Pączek, to mi się coraz bardziej nie podoba. Czy ty w ogóle wiesz o nim coś poza tym jak się nazywa, co robi, że ma kasę i ładną chałupę?- Przycisnął mnie do ściany, stojąc na odległość wyciągniętych ramion.- Czy on w ogóle cię interesuje? Jak można nie znać podstawowych rzeczy o kimś, z kim się, kurwa, mieszka? Ja rozumiem, gdyby to był jakiś przeciętny Smith, ale to jest, kurwa, gwiazda. Odpal pierdoloną wikipedię i dowiesz się co trzeba, tam jest nawet jego numer buta.- Widać było, że jest na mnie wściekły.- Nie no, kurwa, ja mam dość, to jest jakaś komedia.- Puścił mnie.- Wychodzę, i więcej nie proś mnie o pomoc.- Zrobił parę kroków w stronę schodów ale wrócił i wycelował we mnie palec.- Masz czas do końca roku na naprawę tego, co spierdoliłaś.- Powiedział cicho, przez co brzmiał groźniej, niż gdyby krzyczał.- Pięć dni. Daję ci ostatnią szansę i nic mu nie powiem.
- Zrobisz mi sprawdzian z wiedzy o Jaredzie?- Wyrwało mi się, ale byłam zła o to, że stawia mi jakieś warunki i terminy, jakbym musiała zdawać egzamin na bycie dziewczyną jego brata.
- Żebyś, kurwa, wiedziała. Nie pozwolę, żebyś wpędzała go w doła albo, nie daj Boże, zaszkodziła mu bo dasz do żarcia coś, czego powinien unikać.
- Nie jestem głupia.- Nadęłam się, czując rosnący we mnie bunt.
- Serio?- Shann zaśmiał się ironicznie. - Ja pierdolę, i pomyśleć, że ten naiwniak miesiąc truł mi dupę że musi nagrać jakiś pieprzony miłosny cover, bo mu się, kurwa, tekst kojarzy z kimś kto i tak ma na niego wyjebane.- Zbiegł po schodach, wzburzony. Słyszałam jak po chwili trzaska drzwiami, potem gdzieś z dala dobiegł dźwięk motoru.
Zeszłam na dół żeby pozamykać wszystko na noc i zabrać sobie coś do jedzenia. Co prawda w tej chwili nie czułam głodu ale wiedziałam, że gdy tylko się uspokoję, będę musiała coś zjeść. Po drodze zgarnęłam z salonu telefon i słuchawki, ciekawa o czym mówił Shannon.
Musiałam przyznać mu rację w paru sprawach, czy mi się to podobało czy nie. Faktycznie mogłam dowiedzieć się czegoś o Jr, zamiast omijać to co o nim piszą w obawie, że trafię na głupie ploty. Naiwnie myślałam, że poznam go sama i tak będzie lepiej. Garść informacji, jaka i tak do mnie trafiła, to było nic w porównaniu do tego, co powinnam wiedzieć. Powinnam była poznać więcej szczegółów dotyczących Jareda po tym, jak zdecydowałam się z nim być.
- Shann ma rację: jesteś tępą dzidą, Eleanor Susannah Swift.- Powiedziałam do siebie, prawie nienawidząc blondynki, patrzącej na mnie z odbicia w szybie kuchennego okna.
Zdecydowałam się na płatki z mlekiem i jedząc zaczęłam szukać piosenki, którą Jr nagrał z myślą o mnie. To musiało być coś nowego, z ostatnich kilku miesięcy. Wpisałam w wyszukiwarce "Jared Leto cover".
- O mamo, Jr, czemu nic nie powiedziałeś?- Jęknęłam, widząc informację o nagranym przez zespół w połowie września "Stay". Znałam ten kawałek, miałam go nawet gdzieś na MP3, ale nie wiedziałam, że jest też wersja w wykonaniu Leto.
Podłączyłam do telefonu słuchawki i kliknęłam w link kierujący do nagrania.
Jadłam płatki, słuchając utworu i uśmiechając się do siebie. To, co zrobił Jr, było słodkie i sporo mówiło o jego emocjach w czasie, gdy nagrywał cover. A nawet wcześniej, bo Shann wspominał, że przez miesiąc brat męczył go o pomoc. Od sierpnia. Jared dla mnie był wtedy uosobieniem wszystkiego, co złe na tym świecie. Ja dla niego... Nie kłamał mówiąc mi później, że walczył z sobą, tęsknił, nabierał pewności że przegra z uczuciami. To dlatego był tak wrogo do mnie nastawiony? Bo miałam nad nim władzę, z którą nie umiał sobie poradzić?
Wyłączyłam telefon, wstawiłam miskę po płatkach do zmywarki i zatrzymałam się na środku kuchni, tknięta nagłą myślą.
- I na co było to wszystko?- Spytałam, nie oczekując odpowiedzi. Znałam ją: całe zamieszanie, nasze rozstanie po kilku dniach w Europie, późniejsza niechęć z mojej strony, wszystko było niepotrzebne. Głupie komplikacje na drodze do tego, co i tak musiało się stać. Bylibyśmy razem, z tą różnicą, że nie byłabym w ciąży.
Wróć. Wyjeżdżając miałam w sobie miliony jego  plemników, a te, jak wiedziałam, potrafią przeżyć w ciele kobiety nawet 5 dni, czekając na swoją wielką chwilę. Możliwe że towarzyszące rozstaniu emocje przyspieszyły u mnie owulację, poza tym nie brałam już pigułek, co w połączeniu z pominiętą drugą dało taki a nie inny efekt.
Gdyby Jared, zamiast wyrzucać mnie z hotelu, powiedział, że jest chory, zostałabym z nim. Analizując teraz swoje uczucia w tamtych chwilach wiedziałam, że tak by się stało. Nadal byśmy z sobą sypiali, przez zapomnianą pigułkę i zmianę czasu następne przestały działać, więc moja ciąża tak czy tak byłaby faktem. Obie opcje kończyły się w ten sam sposób.
- Chyba bardzo chciałeś żyć, Jamesie Jaredzie Leto.- Powiedziałam, wyjmując z lodówki butelkę wody mineralnej dla Jr, w razie gdyby obudził się w nocy na kacu.- Jestem aż tak fajna, że chciałeś mnie jako swoją mamę? Bo to, że wybrałeś sobie takiego tatę, wcale mnie nie dziwi. Jest wyjątkowy pod wieloma względami.- Mówiłam, jeszcze raz obchodząc dom i sprawdzając, czy drzwi i okna są dobrze zamknięte. Zwykle robił to Leto, ale dziś odpadł, zrzucając obowiązek zadbania o obejście na mnie. Wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Z chęcią zajmę się czymś, co łączy się z normalnym życiem, pozwoli mi się wczuć w nową rolę i przyzwyczaić się do bycia panią domu. Podczas pierwszego pobytu u Jr nie robiłam w zasadzie nic, poza dostarczaniem mu rozrywki. Teraz miałam i chciałam mieć obowiązki, które ma każda normalna kobieta. Chciałam czuć się u siebie na pełny etat, nie jako dochodząca.
Ostatnie słowo rozbawiło mnie, kojarząc się z seksem. Jeśli o tym mowa to owszem, chciałam dochodzić ilekroć Leto byłby chętny mi w tym pomóc. Znając go wiedziałam, że raczej nie będę narzekać na brak orgazmów.
Wróciłam do sypialni w wyśmienitym humorze, co było raczej dziwne po całym wieczornym zamieszaniu i spięciu z Shannonem. Nie zamierzałam jednak narzekać na siebie i wymyślać, że mam nierówno pod kopułą bo jest mi wesoło, a nie powinno być. W ogóle koniec z robieniem sobie wyrzutów o wszystko.
Postawiłam wodę na szafce po stronie Jr, przyglądając mu się, śpiącemu w najlepsze na środku łóżka, z włosami rozsypanymi na obu poduszkach. Nie był już blady, w ogóle wyglądał prawie normalnie, jedynie unoszący się nad nim zapach alkoholu świadczył o tym, że sporo wypił.
Obeszłam łóżko i wcisnęłam się na swoją połowę, pchając Jr tyłkiem żeby choć trochę się przesunął. Ani drgnął, jedynie sapał coś pod nosem.
- Myślisz, że to dowcipne?- Mruknęłam, ciągnąc do siebie kołdrę. W końcu udało mi się przykryć, choć musiałam leżeć przyciśnięta do boku Leto, tyłem do niego.- Kloc.- Podsumowałam go jednym krótkim słowem.

Nie spałam długo, choć zasnęłam dosyć późno, bardziej z nudów niż śpiąca. Obudziłam się parę minut po ósmej, czując na szyi drapanie zarostu Jareda, z jego ręką i nogą przerzuconymi przeze mnie. Prawie zapomniałam jak ciężkie ma kończyny, gdy śpi. Jakoś się spod niego wygramoliłam i wstałam, czując ból w krzyżu.
- Jeszcze 10 tygodni i przejdzie.- Powiedziałam do siebie, ciesząc się na myśl o braku niewygody, łączącej się z koniecznością noszenia przed sobą rosnącego brzucha. Choć nie był duży i daleko mi było do ociężałych przyszłych matek z puchnącymi kostkami i tyjących ponad miarę, i tak czułam się chwilami jak słoń w składzie porcelany. Gdy urodzę...
- Jezu.- Jęknęłam, przestraszona tym, co mnie czeka.
Nigdy nie myślałam o porodzie, nie zastanawiałam się nad nim, tak, jakby mnie to nie dotyczyło. Ot, jestem w ciąży, potem pstryk! I trzymam Jamiego w ramionach.
Tymczasem mój "pstryk" mógł trwać wiele godzin i boleć. Pamiętałam jak koleżanki opowiadały o swoich porodach, o zmęczeniu, o skurczach, o tym, że nigdy nie cierpiały tak, jak wtedy. A ja miałam to przed sobą. Nie chodziłam do szkoły rodzenia: w Lafayette dlatego, że wstydziłam się iść sama lub z babcią. Tu, w LA, byłam dopiero od kilku dni i nie myślałam o tego rodzaju rzeczach aż do teraz. Co mam robić w tej kwestii? Szukać odpowiedniej dla mojego obecnego statusu placówki a potem chodzić tam samotnie, bo Leto znów wyjedzie gdzieś z koncertami? Kupić DVD?
Dlaczego zawsze muszę mieć z czymś pod górkę? Gdy tylko wychodziłam z jednego dołka wpadałam w kolejny. Czy życie nie może być proste, łatwe, i przyjemne? Dlaczego nie może być jak w bajkach, którymi rodzice bezmyślnie karmią swoje potomstwo, każąc mu wierzyć w nierealne rzeczy? Dlaczego człowiek musi dostawać w łeb gdy dorasta i widzi, jak bardzo rzeczywistość mija się z tym, na co był przygotowany?
- Bo tak już jest.- Odpowiedziałam sama sobie.
Przez chwilę przyglądałam się rozwalonemu na łóżku Leto, w połowie podziwiając te fragmenty jego ciała, który były odkryte, w połowie widząc go jako człowieka, z którym z własnej woli spędzę... jakiś czas. Jaki, tego nie wiedziałam ani ja, ani on. Co jeszcze zobaczę, co odkryję w związku z nim? Jaki naprawdę jest?
Pokręciłam głową, nie chcąc się nad tym zastanawiać. Nie było mi to potrzebne, inaczej znów mogłam zacząć rozmyślać nad każdą pierdołą, a tego chciałam się oduczyć. Chciałam działać.
Do południa zrobiłam całkiem sporo: posprzątałam tam, gdzie trzeba było, pozbierałam, posegregowałam i włączyłam pranie, przyniosłam pocztę, nawet ułożyłam ją tematycznie na biurku w gabinecie, nie chcąc otwierać listów z rachunkami przed ustaleniem tego z Jr. Przejrzałam zapasy w lodówce i szafkach, robiąc listę zakupów.
Nie mając więcej zajęć poszłam na górę, po drodze licząc na kolejnych stopniach, jak w dziecięcej wyliczance, czy budzić Jareda gdyby spał, czy dać mu spokój. Na szczęście problem sam się rozwiązał: Jared nie spał. Siedział na łóżku, rozczochrany i wymięty, wyglądając na skacowanego. Aż mi go było żal.
- Dzień dobry.- Przywitałam się grzecznie, nie wiedząc jaki ma humor i co pamięta z ubiegłego wieczoru.
- ...bry.- Mruknął, wyciągając do mnie rękę. Gdy podeszłam objął mnie w pasie i oparł czoło o mój brzuch.- Bardzo narozrabiałem?
- Wcale. Byłeś spokojny.- Pogładziłam go po głowie, na co zareagował jak kot, przyciskając się do mnie mocniej.- Shannon pomógł mi położyć cię spać, sama miałabym z tym kłopot. Czemu piłeś?- Chciałam wiedzieć.
- Z głupoty. Z nerwów. Źle się z sobą czułem.- Odpowiadał krótkimi zdaniami.
- Mam nadzieję, że już ci przeszło?- Oswobodziłam się z uścisku, ale rozmawiając wolałam żeby patrzył na mnie, a nie w podłogę. Chciałam widzieć jego mimikę, wyraz twarzy, wiedzieć, że coś do niego dociera. Kucnęłam przed nim.- Jared, to było niepotrzebne. Nie masz najmniejszych powodów żeby robić sobie wyrzuty. To, że czasem się rozklejam, to nic. Jestem w ciąży, hormony robią ze mną co chcą, dlatego bywam rozchwiana emocjonalnie. Nie bierz tego do siebie, proszę.
- Mówisz tak, żebym poczuł się lepiej.- Stwierdził, patrząc mi w oczy, jakby i on obserwował moje reakcje.
- Mówię to, co myślę.- Nie zgodziłam się z nim.- Nie mam do ciebie żadnych pretensji i niech to będzie dla ciebie wytyczną. Nie zrobiłeś mi nic, z czym bym sobie nie poradziła, poza tym ja też nie byłam dla ciebie miła, prawda?- Dotknęłam jego ręki, na co odpowiedział biorąc moją dłoń w swoje. To był dobry znak.- Przepraszam za to, co powiedziałam o twojej przeszłości. Nie myślę tak o tobie, chciałam... Byłam zazdrosna i chciałam ci dogryźć.- Zarumieniłam się, ale przepraszanie nigdy nie było moją mocną stroną i zawsze czułam się przy tym zawstydzona.- Czasami jeszcze bywam strasznie głupia. Wyrosnę z tego.- Specjalnie podkreśliłam to, że jestem młoda, przez co zdarza mi się błądzić.- To, że się o ciebie martwię, to też nie powód, żebyś się obwiniał. Martwiłabym się nawet gdybyś był zdrowy.- Postanowiłam za jednym razem poruszyć wszystkie dręczące go sprawy i mieć z głowy.- Nie chcę żebyś zachorował i to zawsze będzie mnie boleć, będę przez to smutna, ale musisz się z tym pogodzić tak jak ja pogodziłam się z tym, co ci jest.- Poczułam silne kopnięcie w brzuch.- Muszę wstać, Jamie ma za ciasno.- Podniosłam się.- A ty jak się czujesz? Nic cię nie boli? Wiesz, że nie powinieneś pić ze względu na stawy. Nie dokuczają?
Leto spojrzał na mnie tak, jakby nie spodziewał się z mojej strony podobnego pytania. Jakby był zdziwiony że wiem o czymś, o czym mi nie mówił. Fakt, nie wiedziałabym, gdyby nie jego brat. W duchu byłam wdzięczna Shannonowi za to, że się na mnie wkurzył i kazał mi zainteresować się Jaredem na dobre. Dzięki temu wiedziałam już, że jeśli chodzi o zdrowie naprawdę ma przerąbane.
- Musiałbym pić przez kilka dni.- Odezwał się po dłuższej chwili.- Ellie...- Wstał, wciąż trzymając mnie za rękę.- Kurwa, Ellie...- Motał się, jakby pogubił szare komórki albo miał jakiś błąd w systemie i zawiesił się na dobre.- Muszę się odświeżyć.- Stwierdził, choć byłam pewna że miał na myśli coś zupełnie innego.
- Powiedzmy, że o to ci chodziło.- Uśmiechnęłam się pod nosem.- Ale fakt, prysznic ci się przyda, wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- I pewnie cuchnę jak świnia.- Również się uśmiechnął.
Przysunęłam twarz do jego szyi, wciągając nosem powietrze.
- Raczej jak oblany bourbonem ogier, skoro już musisz porównywać się do zwierzęcia.- Pozwoliłam sobie na lekki żart o dwuznacznej treści.
- W takim stanie raczej nie pokryłbym swojej klaczy, mimo chęci, ale będę mieć na uwadze, co jej chodzi po głowie.- Odpowiedź była równie dwuznaczna.- Muszę cię przeprosić, Ellie, ale zaraz się posikam. Zrobisz mi kawy?
- Mhm. Powinieneś też coś zjeść.- Zaczęłam poprawiać kołdrę ale zrezygnowałam, woląc zmienić pościel na świeżą. Ta przeszła wonią alkoholowego potu Jr.
- Kawę.- Dobiegło zza zamkniętych drzwi.- Chcę kawę.
- Będziesz gryzł ziarna?
Nie odpowiedział, za to do moich uszu dotarł niczym nie zakłócony dźwięk, z jakim mój facet opróżniał pęcherz. Naprawdę lał jak... ogier.
- Jesteś pewien, że jednak nie jesteś koniem?- Spytałam głośno.
- Zważywszy wielkość tego, czym sikam, powinienem spytać matkę, czy mój ojciec nie był centaurem.
- Jezu...- Zostawiłam w spokoju pościel i poszłam zrobić mu tę nieszczęsną kawę, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu młodszej niż teraz Connie, uciekającej porośniętą bujnymi trawami łąką przed goniącym ją stworem z mitologi. Stworem z wielką, końską erekcją.

- Muszę jechać do sklepu, nie mamy pieczywa.- Oznajmiłam pół godziny później, siedząc w kuchni na wprost zajętego telefonem Leto.
Po kąpieli wyglądał o wiele lepiej, świeżutki, pachnący, wypielęgnowany. Jak zawsze zajmował się milionami swoich spraw, na zmianę to gdzieś dzwoniąc, to znów pisząc albo czytając wiadomości od kogoś. Nie odzywałam się wcześniej, woląc mu nie przeszkadzać: coś w jego wyglądzie skutecznie mnie do tego zniechęcało. Niby był normalny, ale nie do końca.
- Zaprosiłaś już babcię?- Zerknął na mnie spod oka.
- Nie. Chyba jednak odłożę to na jutro.- Stwierdziłam.
- Świetnie.- Wrócił do zabawy Blackberry jakby w ogóle nie interesowało go to, co mówię.
Patrzyłam na niego przez chwilę. Przypominał mi siebie takiego, jaki był na początku: poważny, odległy myślami, zdystansowany do mnie, jakbym znów była tylko głupią smarkulą, którą można ignorować albo przywołać do porządku, gdyby za bardzo fikała.
- Jared...
- Mam parę rzeczy do ogarnięcia, Ellie.- Nawet nie dał mi dokończyć.- To ważne.- Mówiąc, wybrał numer i przyłożył aparat do ucha.
- Chciałam tylko spytać...
- Rozmawiam.- Warknął, wyraźnie zły. Potem wypogodził twarz.- Za godzinę pojedziemy do sklepu, dobrze?
Westchnęłam teatralnie i wyszłam, zostawiając go z tym, co tak go absorbowało. Od razu też opieprzyłam siebie w myślach za robienie scen: miałam się zmienić, ale nie w taki sposób, nie strzelając focha o to, że mój facet zajmuje się swoją pracą, a nie mną. Nie chciałam zachowywać się jak rozkapryszony bachor, a tymczasem właśnie na to wyglądało. Dlaczego nie można pozbierać wszystkich swoich dobrych cech, najlepszych momentów z życia, tego, z czego jest się dumnym, i ulepić siebie od nowa właśnie z tego? Dlaczego nie można być doskonałym? Chciałam być doskonała bez konieczności pracy nad sobą. Chciałam, ale nie byłam i długo nie będę, robiąc wciąż coś, czego nie powinnam.
- Przystopuj, Eleanor, inaczej Jr pomyśli, że będzie miał na wychowaniu dwójkę dzieci.- Powiedziałam do siebie, przetrząsając szafę w poszukiwaniu czegoś, co mogłam ubrać na wyprawę do sklepu. Czegoś wygodnego, na luzie, w czym wyglądałabym dobrze, ale nie statecznie. W końcu nie mieliśmy jechać do teatru. Brałam jednak pod uwagę to, że pewnie, widząc Leto, ktoś będzie robił zdjęcia, które mogę później ukazać się w sieci czy gdzieś, może nawet dotrą do mojej rodziny...
Zdecydowałam się na zwykłe legginsy, sięgającą połowy ud koszulową bluzkę i adidasy, stawiając przede wszystkim na wygodę.
Mając jeszcze sporo czasu z wyznaczonej przez Jr godziny wyszłam na galeryjkę i oparłam się o balustradę, patrząc na ogród. Mój ogród. Znów poczułam dziwne uniesienie na myśl, że coś tu jest teraz także moje. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, prawnie nie byłam współwłaścicielką niczego, co należało do Leto, ale mieszkając z nim mogłam powiedzieć, że co jego, to i moje.
Przyglądając się jednej z palm kątem oka zauważyłam stającego obok mnie Jr.
- Pozałatwiane.- Stwierdził, wzdychając z ulgą.- Wszystko z głowy.- Oparł się tak jak ja.
- Chodziło o te ostatnie koncerty? Kiedy jedziesz?- Zerknęłam na niego. Uśmiechał się, wyraźnie zadowolony.
- No właśnie nie jadę.- Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nie patrzył na mnie, kontemplował widok gdzieś w oddali.- Odwołałem wszystkie.
- Co?- Myślałam, że źle słyszę.- Jared, nie możesz...
- Pozwól, że sam będę decydował co mogę a czego nie.- Przerwał mi ostrym tonem.- Próbujesz wchodzić w moje kompetencje, a tego nie lubię.- Popatrzył na mnie.- Nie zostawię cię samej, Ell.- Dodał łagodnie, już spokojniutki.
- Ale jak tak, przecież ludzie pewnie kupili bilety i w ogóle...- Nie wiedziałam co mówić: było mi jednocześnie dobrze i niedobrze ze świadomością, że z mojego powodu zwyczajnie przerywa pracę.- Będą zawiedzeni.
- Za bilety dostaną zwrot, dorzuci im się jakiś gadżet. Zrozumieją. Wiem, że to dla nich ważne, dla mnie również, ale są w życiu sprawy ważniejsze niż wyjście na scenę i zaśpiewanie paru kawałków.- Wrócił do podziwiana panoramy.- Nawet nie musiałem wybierać, co dla mnie liczy się bardziej.
- Jezu...- Westchnęłam przeciągle, naprawdę zaskoczona i ucieszona, że jednak nie będę w domu sama.
- Jared. Nie Jezu. Ile razy mam cię jeszcze poprawiać?- Znów się uśmiechnął.
- Wybacz, ciągle mi się mylicie.
- Mam zacząć być zazdrosny?- Zerknął z ukosa, robiąc groźną minę.
- Nieee, on nie ma tego czegoś.- Nie mogłam się nie roześmiać, ale szybko się uspokoiłam.- Zaskoczyłeś mnie.
- Mam nadzieję, że pozytywnie.- Podrapał się w brodę.- Ellie... Przegapiłem zbyt wiele, żeby chcieć pozbawić się jeszcze więcej. Kiedyś, jeszcze niedawno, nie miałem... Źle się wyraziłem.- Obrócił się przodem do mnie.- Zawsze powtarzałem ludziom, fanom, że należy podążać za swoimi marzeniami, podczas gdy sam od lat nie marzyłem o niczym. Liczył się dzień dzisiejszy. Nie myślałem o przyszłości, bo po co?- Wzruszył ramionami.- Nie widziałem sensu w planowaniu poza najbliższy czas. Teraz to się zmienia.- Wyciągnął rękę i zaczął bawić się moimi włosami, nawijając je na palce.- Coś się we mnie obudziło, Ell. Boję się tego, nie powiem, ale to jest fascynujące. To jest piękne.
- Och...- Zdobyłam się tylko na tyle, urzeczona jego słowami. Czułam że to, co teraz mówi, jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie dane mi będzie usłyszeć w ciągu całego życia. Jeden z momentów, które decydują o wszystkim.
- To sprawia, że chcę być tutaj, z tobą, nie jako głos w słuchawce albo obraz na monitorze.- Jr kontynuował.- Mam ochotę, nie wiem, chodzić na spacery. Zabrać cię gdzieś, choćby na lody, iść, trzymając cię za rękę. Zabrać cię na kolację. Pojechać wieczorem nad ocean, usiąść na piasku i obejrzeć zachód słońca. Albo obudzić cię w środku nocy i kochać się do świtu, tak po prostu. Tego chcę, nie kolejnego koncertu, kolejnego hotelu i tłumów obcych ludzi.
Słuchałam i czułam się szczęśliwa.
- To naprawdę jest piękne.- Powiedziałam cicho, cała pod wrażeniem chwili, na którą czekałam, nie wiedząc o tym.
- Przemyciłem tam coś więcej.- Rozejrzał się, zmrużył oczy i prychnął.- Dron. Widzisz?- Wskazał palcem na coś, co wisiało kilkanaście metrów dalej nad drzewami, kołysząc się na wietrze.
- Myślałam, że przemyciłeś drona.- Faktycznie to w pierwszej chwili zrozumiałam.
- Co?- Spojrzał na mnie z rozbawieniem.- Nie, nie drona.- Mówiąc, wyciągnął rękę w stronę maszyny i pokazał środkowy palec, po czym chwycił mnie wpół i pociągnął za sobą do domu.- Wkurwiają mnie tym, to nie jest przestrzeń publiczna, nie wolno nikomu wtargnąć tu bez mojej zgody.- Opuścił rolety w oknach.- Zero prywatności. A co, jeśli miałbym chęć poopalać się nago?
- Przecież się nie opalasz.
- To popływać.- Narzekał, zerkając na zewnątrz przez uchyloną roletę.- Nie chcę swoich aktów w sieci.
- Fanki miałyby temat na wieczór.- Jego utyskiwanie coraz bardziej mnie śmieszyło, choć nie było nic zabawnego w tym, że być może jesteśmy i będziemy podglądani przez obcych ludzi, szukających sensacji i łatwego zarobku.- Wyobrażam to sobie: rozgrzane dziewczyny, masturbujące się przed zdjęciem twojego zgrabnego tyłka, jęczące "Jared, ohhh Jared, jak mi dobrze, chcę jeszcze, kochanie, ohhh zaraz dojdę".- Starałam się brzmieć zmysłowo, jakbym sama robiła to, co opisywałam.
Jr patrzył na mnie uważnie, uśmiechając się dziwnie.
- Ellie.- Mruknął. Oczy mu rozbłysły, uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.- Właśnie ukręciłaś na siebie bat.
- To znaczy?- Nie łapałam, o co mu chodzi. Wkurzył się? Nie wyglądał na złego.
- Będę chciał zobaczyć jak to robisz. Dla mnie.- Podszedł, mierząc mnie wzrokiem w którym widziałam znów nutę drapieżności i wyższości.- I nie odpuszczę, dokąd nie pokażesz mi, jak się dotykasz z mojego powodu.



                                                                       *****

Hej :)
Tyle na dziś, wystarczy. Niech Jr teraz napawa się myśleniem o tym, co mu Ellie pokaże.
Pozdrawiam i do następnego rozdziału.
Yas.


2 komentarze:

  1. Wow zaskoczona jestem ze kolejny rozdzial tak szybko! Super się go zytalo, bardzo przyjemnie. Dobrze ze do Ell wreszcie dociera cos wiecej niz tylko jej problemy i potrzeby. Nie moge doczekac sie kontynuacji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Będzie więcej. Jako że problem z dogadywaniem się mają za sobą, mogę znów skupić się bardziej na tej sferze ich życia, która miała być podstawą związku. Jr coś tam sobie planuje, tym bardziej wiedząc, że jego klaczka ma nikłe doświadczenie i może, hmmm, wytresować sobie ją wg własnych seksualnych upodobań.
      Będzie się działo...

      Usuń