piątek, 28 lutego 2014

W kropce.

Przebudziłam się z dziwnym uczuciem, że coś jest nie tak. W pierwszej chwili nie wiedziałam co, wpatrywałam się w sufit, próbując myśleć, ale byłam jeszcze jedną nogą w krainie snu. Potem przypomniałam sobie, że nie jestem w łóżku sama. Po późnej kolacji, którą Jr praktycznie w siebie wmusił, zostałam z nim w pokoju. Bałam się, że znów mu odbije i wyjdzie w noc, jeśli przy nim nie będę. Padał z nóg, ale był na tyle postrzelony, żeby to zrobić.
Zasnął zaraz po tym, jak położyłam się na drugiej połowie łóżka. Po prostu w jednej chwili na mnie patrzył, w następnej spał głęboko, posapując od czasu do czasu przez nos.
Ciekawe, że przez całą noc nie przysunęliśmy się do siebie, śpiąc z dzielącą nas przestrzenią pustego materaca. Żywe świadectwo tego, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Fizyczny dystans odpowiadał emocjonalnemu, choć musiałam przyznać, że mimo wszystko cieszyłam się z obecności Jr. Najwyraźniej wcale nie pozbyłam się słabości do niego a tęsknota, którą czułam kilka miesięcy wcześniej, po naszym burzliwym rozstaniu, nie umarła tak do końca. Przywykłam do niego na tyle, by odczuwać jego brak, a gdy znów ze mną był, miałam wrażenie, że pewne rzeczy są na swoim miejscu.
Wstałam ostrożnie, czując, że muszę iść do toalety. Przed ciążą mogłam ignorować potrzebę przez jakiś czas, teraz nie było o tym mowy. Wychodząc do łazienki zerknęłam na Jr: spał tak mocno, aż pochrapywał. Musiał być naprawdę zmęczony, biedak. Co dręczyło go tak bardzo, że nie mógł zmrużyć oka ani w domu, ani w drodze do Lafayette? Uśmiechnęłam się do siebie, mając pewność, że niepotrzebnie zadaję sobie podobne pytania. Wiedziałam, co go dręczyło. A raczej kto. Ja.
Skorzystałam z łazienki prawie ze śpiewem na ustach, potem poszłam do kuchni zrobić sobie lekkiej kawy. Pijałam ją każdego dnia, nie tak mocną, jak kiedyś, ale nie chciałam odstawiać jej całkowicie.
Na stole, oparta o cukiernicę, stała kartka. "Jestem w centrum, dzwoń, gdyby coś. Babcia." Krótko i treściwie. Przez całą akcję z Leto zapomniałam, że miała na dziś umówione spotkanie ze znajomą, która chciała zatrudnić ją do pomocy przy weselu wnuczki.
Więc byliśmy w domu sami. Tylko ja i Jr. W dodatku miałam wyśmienity nastrój, którego nie mąciła żadna negatywna myśl. Nawet o Jamiem. Nie pamiętam, co mi się śniło, ale musiało to być coś dobrego, co wpłynęło na moje postrzeganie świata i jego przykrych niespodzianek. Po prostu nabrałam przekonania, że nie będzie źle. Że nie ma sensu niepotrzebnie i na zapas wbijać sobie do głowy samych zmartwień. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, a póki co, żyć pełnią życia.
Wstawiłam wodę i wyjęłam z szafki swój kubek, potem zreflektowałam się i wyjęłam drugi. Wciąż pamiętałam, jaką kawę lubi Jared. Dziwne, że nie zapomina się takich rzeczy, choć nie jest się z kimś przez długi czas i w zasadzie nie myśli się o tym, że jeszcze można się spotkać. Ja na pewno nie spodziewałam się, że Leto zjawi się i powie, że mu na mnie zależało. Ehh, życie to równanie z samymi niewiadomymi.
Z kawą wróciłam do pokoju, zastając Jareda siedzącego na posłaniu. Rozglądał się nieprzytomnie, dokąd nie spojrzał na mnie.
-Nie wiedziałem, gdzie jestem.- Powiedział usprawiedliwiająco i przeciągnął dłońmi po twarzy.
-W Lafayette, u mnie i mojej babci.- Wyjaśniłam, podając mu kawę.- Taka, jak lubisz.
-Dzięki.- Wziął ode mnie kubek i wpatrzył się w okno, za którym wciąż lało jak z cebra.- Paskudna pogoda.
-Mhm.- Zgodziłam się.- Pozalewało drogi na północy miasta. A właśnie, na długo przyjechałeś?- Spytałam.
-Mam jeszcze dwa dni wolnego, potem znów trasa. Wiesz, mam teraz krótki odpoczynek między koncertami.
-I stwierdziłeś, że wykorzystasz moment wytchnienia, wpadniesz do mnie i powiesz parę rzeczy?- Dopowiedziałam.
-Nie odbierałaś moich telefonów, miałem inne wyjście?- Jego ton był odrobinę rozdrażniony.
-Mówiłam, że nie chcę się z tobą kontaktować.- Ja też zaczynałam czuć pierwsze nerwy. Cały nastrój, z jakim się obudziłam, przeszedł do historii.
-Akurat w tej sprawie nie miałaś innego wyjścia. W ogóle co to za pomysł, żeby ze mną nie rozmawiać? Zrobiłem co coś aż tak złego? Wyjaśniłem, dlaczego wolałem, żebyś odeszła. Co jeszcze mam powiedzieć? Nie będę kilka razy powtarzał, że mało nie straciłem dla ciebie głowy. Kurwa, Ellie... Nie wymagaj, żebym się kajał na kolanach.- Demonstracyjnie upił kawy, skrzywił się i syknął, najwyraźniej zapominając, że jest gorąca.
-Uspokój się. Zrozumiałam, dlaczego mnie wyrzuciłeś. Serio.- Powiedziałam pojednawczo. Nie chciałam się z nim kłócić, nie było to nikomu potrzebne. Poza tym domyślałam się, że nie przyjechał tylko po to, żeby powiedzieć mi o wiszącej nad Jamiem groźbie, ani o tym, że prawie mnie kochał. Prawie...Coś jeszcze musiał mieć w zanadrzu, spierając się z nim na pewno się o tym nie dowiem.- Nie wiem, co ja bym zrobiła na twoim miejscu, ale jestem niemal pewna, że dokładnie to samo.- Gdy to powiedziałam, nagle wyobraziłam sobie, jak bym się czuła, każąc wypieprzać z mojego życia komuś, na kim by mi zależało. W dodatku widząc, jaką sprawiam tej osobie przykrość, jak ją krzywdzę swoim zachowaniem. Byłam pewna, że coś we mnie by wtedy umierało tak samo, jak ginęłaby bliskość między nami i zaufanie, jakim mnie darzono.
To było tak straszne, że do oczu napłynęły mi łzy szczerego współczucia dla Jareda. Opanowałam się szybko, nie chcąc stracić w miarę trzeźwego spojrzenia na wszystko, co się działo obecnie. Zakaszlałam, udając, że coś wpadło mi do gardła i przez to mam zaszklone oczy.
-Dzwoniłeś do Shana?- Zmieniłam temat na bardziej neutralny.
-Napisałem, wystarczy.
-Martwił się o ciebie.
-Ellie, wiem i nie musisz mi o tym przypominać. On i matka martwią się o mnie od chwili, gdy dowiedziałem się o chorobie. Martwią się tak, że nie mogę zrobić kroku, żeby nie stali mi od razu za plecami.- Irytacja Jr rosła, a ja nie wiedziałam, dlaczego. Co takiego niby się działo? Jaki miał powód, żeby wściekać się coraz bardziej, zamiast próbować normalnie ze mną rozmawiać?
-A mi się wydawało, że to ty kierujesz wszystkim, łącznie z tym, co mogą komuś powiedzieć a czego nie.- Wtrąciłam z przekąsem, mając na myśli jego "życzenie", by nikt niczego mi nie zdradził.
-Pewne sprawy chcę załatwić sam.- Objął kubek dłońmi, które wyraźnie się trzęsły. Chyba nawet nie próbował tego ukryć.
-No to załatwiaj, zamiast się na mnie złościć.- Prawie warknęłam, wkurzona pokrętną, bezsensowną rozmową, jak nic prowadzącą do kłótni.- Mówisz, że nic aż takiego mi nie zrobiłeś, ja tobie również. Zwyczajnie zaszłam przypadkiem w ciążę, to wszystko. Długo jeszcze będziesz się o to rzucał? Gdybyś mi powiedział, całej tej sytuacji by nie było, nie rozumiesz tego? A nie powiedziałeś, bo tak cholernie chciało ci się mnie pieprzyć, że nic innego się nie liczyło. I jeszcze masz o to do mnie pretensje? Jeśli ci nie pasuje, że zostaniesz ojcem, to proszę, tam są drzwi. Jedź grać te swoje koncerty a mną nie zawracaj sobie głowy.- Z hałasem odstawiłam kubek na szafkę i podeszłam do okna, woląc patrzeć na deszcz, niż na Jareda. Było mi go żal, nie powiem, rozumiałam, że ma nielekko, ale ja też nie miałam. On przynajmniej wiedział, co go czeka, ja jeszcze nie. Miną miesiące nim dowiem się, czy nie przyjdzie mi pogrzebać własnego dziecka.
Cholera...
Słyszałam hałas za plecami, ale nie chciało mi się nawet sprawdzać, co robi Leto. Gdyby teraz wyszedł, nawet bym nie zareagowała. Mógłby zostawić mnie, odejść, więcej się nie odezwać, a mi byłoby to obojętne. Złościł mnie swoim zachowaniem, brakiem konkretów, zakrawającym na krętactwo. Czego się bał, że go wyrzucę, jak on mnie? Gdybym chciała to zrobić, wyleciałby stąd ubiegłej nocy. Dałabym mu godzinę na opuszczenie pokoju, tyle, ile dostałam od niego, i żegnaj Jr. Ale ja wyciągnęłam do niego rękę, pokazałam, że możemy się porozumieć, więc w czym u niego problem?
-Ellie, nie kłóćmy się.- Cichy i łagodny głos rozległ się tuż za moim uchem.
-Ja się nie kłócę, to ty zaczynasz.- Stwierdziłam.
-Dobrze, więc nie będę zaczynał. Nie po to tu jestem.
Jasne, że nie jesteś tym, który zaczyna, przemknęło mi przez głowę. Ty jesteś tym, który kończy, obojętne z jakiego powodu. Zaraz jednak fuknęłam na siebie, żła o to, że pozwalam starym urazom zabrać głos.
-Więc po co? Czuję, że o coś ci chodzi poza tym, co już powiedziałeś.- Przejechałam palcem po szybie, śledząc cieknącą w dół kroplę deszczu. Bliskość Jr za mną sprawiała, że włoski na karku zaczęły mi stawać dęba, ale nie było w tym niczego negatywnego, wręcz przeciwnie. Odbierałam jego obecność jak coś, co mi się należało... i nawet nie wiem, dlaczego.
-Znasz mnie lepiej, niż myślałem.- Słowom towarzyszył dotyk dłoni na ramieniu. Słaby, jakby nieśmiały albo pełen obaw, że go odrzucę, wzdrygnę się, strącając intruza. Nie zrobiłam tego. Czerpałam z ciepła silnej dłoni swoistą przyjemność. Coś mi zwracała, oddawała, coś innego budziła.
-W wielu rzeczach się myliłam.- Powiedziałam, gdy Jr nie kontynuował.
-Ja też, jeśli chodzi o ciebie.- Nacisk ręki wzmocnił się, stał się pewniejszy.- Chcę dać mu swoje nazwisko, jeśli nie będziesz miała nic przeciw temu. A wiem, że to coś, od czego się odżegnałaś przy naszym poprzednim spotkaniu.
-Pamiętam.- Kiwnęłam głową na wspomnienie swojego wystąpienia przed Leto. Wtedy jednak nie wiedziałam o najważniejszym, ale nawet jeśli zmienię zdanie, nie zrobię tego od razu.- Powiedziałam, że się na to nie zgodzę. Wiesz, dlaczego?- Obróciłam się do Jareda, ciekawa wyrazu jego twarzy, gdy wyjaśnię powody swojej decyzji sprzed paru tygodni.- Na wypadek, gdybyś chciał mi go odebrać. Bałam się, że komuś takiemu jak ty, bogatemu i znanemu, nie będzie trudno zabrać dziecko zwykłej dziwce. Doszłam do wniosku, że nie zrobisz tego, jeśli będzie miał moje nazwisko a w akcie urodzenia wpisane 'ojciec nieznany'.- Nie kryłam prawdy, chcąc dać Jr do zrozumienia, jak się przez niego czułam. Powinien to wiedzieć, mieć świadomość, że mnie skrzywdził, choć miał ku temu poważne pobudki. Być może, a raczej na pewno, domyślał się, że cierpiałam, ale wątpiłam żeby wiedział, jak bardzo. I jak się bałam tego, co może mi zrobić.
-Ellie, na Boga...- Jared zbladł. Ręką, którą wciąż trzymał na moim ramieniu, zadrżała i opadła, w przelocie muskając pierś.- Ellie, nigdy bym tego nie zrobił, nie jestem potworem.
-Dla mnie wtedy nim byłeś.- Odparłam spokojnie, patrząc mu w oczy.- Dajmy spokój, zanim zaczniemy sobie wszystko wypominać, Jay.- Dodałam.
-Przede mną długa droga, zanim znów mi zaufasz.
Jeśli czekał na jakąś odpowiedź z mojej strony, to daremnie. Nie odezwałam się. Nie dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć, a przez przekorę. To ona zamknęła mi usta, każąc siedzieć cicho i patrzeć na Leto pogodnym wzrokiem, pełnym zrozumienia i sympatii. To przez nią czułam się tak, jakbym wygrała na loterii, a zarazem zrobiła komuś świństwo. Nie chciałam się wywyższać, a jednak pozwalałam swojej przekornej części charakteru pokazać, kto jest górą.
Lub komu się wydaje, że nią jest.
-Ellie...- Jr zaczął mówić, ale przerwał mu dzwonek telefonu. Skrzywił się nieprzyjemnie i zakrył dłońmi uszy, potem opuścił ręce.- Możesz odebrać? Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
-Mam odebrać twoją rozmowę?- Zaskoczył mnie.
-Jeśli możesz. Powiedz po prostu, bo ja wiem... że się kąpię?- Wsunął mi w dłoń rozśpiewany telefon.
Niepewnie wzięłam go i odebrałam połączenie, nie patrząc na wyświetlacz.
-Słucham?- Odezwałam się cicho. Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza, potem rozległ się dźwięk, jakby ktoś nabierał w płuca potężny haust powietrza.
-Chcę rozmawiać z Jaredem.- Usłyszałam znienawidzony głos, brzmiący tak, jakby Emma mówiła do kogoś, na kogo nawet nie warto spojrzeć.
-Przykro mi, ale to w tej chwili niemożliwe.- Zerknęłam na Jareda, który przyglądał mi się z zaciekawieniem. Musiał wiedzieć, kto dzwoni. Specjalnie poprosił mnie, żebym to ja odebrała. Dlaczego? Czy chciał zobaczyć, jak zareaguję i jak się zachowam?
-Niby dlaczego?- Emma chyba myślała, że ostrym tonem przestraszy mnie i sprawi, że natychmiast oddam aparat właścicielowi. Zagotowało się we mnie ze złości.
-Chciałabym powiedzieć, że śpi, ale w przeciwieństwie do ciebie nie mam zamiaru kłamać.- Powiedziałam spokojnie, choć kosztowało mnie to trochę wysiłku. Miałam jednak tę satysfakcję, że byłam w tym momencie górą, jak kiedyś ona. Ja czułam się wtedy bezsilna i zrozpaczona, zraniona.- Pije kawę. Mam mu coś przekazać?
-Chcę z nim rozmawiać.- Jej głos brzmiał lodowato, aż zmroził mi ucho. Odsunęłam telefon, nie zasłaniając jednak mikrofonu.
-Jay, Emma upiera się, że chce z tobą mówić.- Poinformowałam go, przy okazji bacznie zwracając uwagę na jego minę. Wydawał się rozluźniony i zadowolony. Czyżbym zdała jakiś test?
-Nie mam o czym. Sprawy zawodowe mamy ustalone a moje prywatne nie są z nią związane. Powiedz jej, że zrobiłem sobie dwa dni urlopu czy coś.- Machnął niedbale ręką.
Musiała to słyszeć, bo gdy przysunęłam aparat do ucha rozlegał się w nim jedynie ciągły sygnał. Z dziką satysfakcją wyłączyłam  telefon i oddałam Jaredowi. Odłożył go na szafkę, jakby nic się nie stało, więc i ja postanowiłam zachowywać się podobnie.
-Co miałeś na myśli, mówiąc o długiej drodze?- Wróciłam do tematu, który poruszył przed telefonem od Emmy, w gruncie rzeczy zaciekawiona nim bardziej, niż chciałam przyznać.
-Wiele. Nie lubisz mnie, rozumiem. Też bym siebie nie lubił po czymś takim jak to, co ci zaserwowałem.
-Nie mówiłam, że cię nie lubię.- Pozwoliłam sobie się z nim nie zgodzić. Lubiłam go, choć nie tak, jak "przed Emmą". Teraz moja sympatia była inna, nie umiałam tej zmiany określić ani nazwać.
-Nie chciałaś mieć ze mną do czynienia.- Zabrzmiało to jak zdziwione stwierdzenie lub nieco twierdzące pytanie.
-Wyrzuciłeś mnie jak niepotrzebny przedmiot, oskarżając przy tym o coś, czego nie zrobiłam. Miałam prawo nie chcieć się z tobą zadawać. Ale teraz wiem, dlaczego to zrobiłeś, i moje nastawienie uległo zmianie.- Podciągnęłam się na parapet i usiadłam na nim, odchylając się nieco w tył, by nie ściskać Jamiego.- I nie lituję się nad tobą, Jay, bo nic ci nie jest. Może ci coś być, ale jak dotąd jesteś zdrowy.- Zaakcentowałam słowo 'może'.
-Ellie, nie jestem zdrowy, z tym nie można być zdrowym.To tylko kwestia czasu.- Jared pokręcił głową, uśmiechając się do mnie jak do dziecka, które nie rozumie prostej prawdy.
-Chodź.- Zeskoczyłam na podłogę i pociągnęłam go za rękę do łazienki, stawiając przed lustrem.- Co widzisz?- Zajęłam miejsce po jego prawej stronie z tyłu.
-Siebie. Nas.- Poprawił się szybko.
-Przyjrzyj się sobie, Jr. Dokładnie. Wyglądasz na młodszego, niż jesteś. Masz świetne ciało. Doskonałą kondycję. Wyglądasz zdrowo i jesteś zdrowy.
-Ale w każdej chwili to może się zmienić.- Patrzył na mnie z lustra z żywym zainteresowaniem. Nie był już na szczęście blady, nabrał kolorów a światło z góry kładło na jego twarzy współgrające z jej rysami cienie.
-A ja mogę udławić się kawałkiem jabłka, pechowo stanąć na drodze pijanego kierowcy, albo zginąć w głupim wypadku czy coś. Nikt nie ma pewności, że dożyje iluś tam lat, czy ma w sobie zalążek choroby czy nie. Zamiast wbijać sobie do głowy najgorsze spróbowałbyś żyć tak, jak chciałeś.- Czułam się dumna z siebie, jakbym powiedziała coś arcymądrego. Pewnie słyszał podobne rzeczy miliony razy od mamy i brata.
-Żyję tak, jak chciałem żyć.
-W takim razie nie jestem ci potrzebna.- Drażniłam się z nim specjalnie. Nie złościło mnie już nawet to, że większość wyznań musiałam z niego wyciągać. W gruncie rzeczy było w tym coś zabawnego: młoda dziewczyna ciągnie za język dojrzałego mężczyznę, jakby sam z siebie nie był w stanie niczego powiedzieć.- Skoro masz wszystko, czego chciałeś...- Odwróciłam się, jakbym miała zamiar wyjść, choć nie spieszyłam się ani odrobinę. To była swoista próba: zatrzyma mnie czy da za wygraną?
-Ellie.- Silne ramiona otoczyły mnie i zatrzymały w pół drogi do drzwi. Choć twarz miałam spokojną, w duszy uśmiechałam się od ucha do ucha.- Powiedziałem, że żyję, jak chciałem, a nie że mam wszystko, co człowiekowi potrzebne do szczęścia.
-Tak?
-Mhm.- Mruknął, odwracając mnie przodem do siebie. Z bliska wyglądał jak 'mój' Jr, a nawet lepiej, bo od tamtej pory nabrał ciała i urosły mu włosy. Nie mogłam powiedzieć, żeby przestał mi się podobać czy coś. Miał w sobie ten urok, który na mnie działał, do tego wszystko okraszały wspomnienia naszych najprzyjemniejszych chwil. Za nic nie zapomniałabym, że widziałam go nagiego, w sytuacjach, w jakich mało kto miał okazję go widzieć. Miałam też świadomość, że to ja doprowadzałam go wtedy do pewnego stanu, właśnie ja, prosta, nieśmiała dziewczyna z Delphi w stanie Indiana.
Na myśl o swojej nieśmiałości nieco się zarumieniłam, czułam, że policzki robią mi się gorące. Tym razem jednak mnie to nie wkurzyło bo wiedziałam, że Jared to lubi. Jeszcze wczoraj miałam ochotę go udusić, strzeliłam go w twarz, a teraz chciałam, żeby zapomniał o zgryzotach. Chciałam sprawić mu przyjemność nawet czymś tak zwykłym, jak rumieniec zawstydzenia. Co ze mną jest nie tak?
-Kurwa, Ellie, dlaczego musiałem być takim tchórzem?
-Siła przyzwyczajenia? Brak wiary? Brak zaufania do mnie? Strach przed porażką?- Wyliczałam.
-Wszystko naraz.
Przyjemnie było mi stać w objęciach Jr, nawet gdy mnie nie przytulał. Przesunęłam dłońmi wzdłuż jego rąk, w górę do ramion, delektując się dotykaniem go. Podobały mi się jego twarde mięśnie, grające pod skórą, zarys klatki piersiowej, widoczny pod materiałem koszulki, nawet ciemne włoski, rosnące na jego przedramionach.
Jak to jest, że ktoś, kogo w jednej chwili prawie nienawidzimy, w następnej staje nam się bliski jak kiedyś? Albo i bardziej, bo teraz mnie i Jareda łączyło coś więcej, niż wspomnienia i wspólne przeżycia. Łączył nas Jamie. To dla niego byłam gotowa podjąć ryzyko i spróbować stworzyć z jego ojcem coś sensownego. Może nam się uda. Może po czasie nie stwierdzę, że popełniłam błąd? A jeśli tak się stanie, dla Jamiego zacisnę zęby i będę czekać, aż....
Nie mogłam tak myśleć. Życzenie śmierci komuś, kto twierdził, że jest na nią skazany, było czymś nieludzkim i wstrętnym. Miałam nadzieję, że nigdy nie stanę wobec sytuacji, w której moją cichą prośbą do losu będzie, by Jr przegrał z wadliwymi genami. Bojąc się tego już teraz mogłam zrobić tylko dwie rzeczy: albo zrezygnować, pozostając z Jaredem na stopie przyjacielskiej, albo nauczyć się udawać. To pierwsze zapewne by zrozumiał, choć potwierdziłoby pewnie jego obawy, że czuję do niego wstręt z powodu choroby. Nie czułam, nie brzydziłam się nim.
O tym drugim być może nigdy by się nie dowiedział. Pociągał mnie, nadal i niezmiennie czułam fascynację jego fizycznością, co było dla mnie równe z tym, że będę umiała czerpać przyjemność z seksu z nim, ale coś podpowiadało mi, że emocjonalnie nie zaangażuję się już tak, jak stałoby się to, gdyby mnie nie wyrzucił. Usprawiedliwił się czy nie, iskra, która ledwie zaczynała się rozpalać, zgasła we mnie bezpowrotnie. Czy to znaczyło, że znowu się sprzedam? Ta myśl od razu mnie ochłodziła, ale nie pokazywałam tego po sobie, zachowując pogodną twarz.
-Zrobię śniadanie a ty idź pod prysznic.- Wspięłam się na palce i pocałowałam Leto w zarośnięty policzek.- Kiedyś było odwrotnie, czas, żebym się odwdzięczyła. Poza tym jestem głodna, Jamie jest głodny, a dwie głodne osoby w jednym to podwójnie niebezpieczna mieszanka.- Zażartowałam. Nie chciałam, żeby Jared pomyślał, że staram się go spławić albo poczułam się niekomfortowo. Widziałam, jak się spiął, w sekundę przybierając pełną rezerwy pozę.- Już jestem spóźniona ze śniadaniem, cały mój harmonogram diabli wzięli. Pilnuję godzin, żeby nie przytyć więcej, niż muszę, i trzymam się zaleceń lekarza, jeśli chodzi o ilość posiłków dziennie i ich skład jakościowy.
-Nie wziąłem tego pod uwagę.- Rozluźnił się wyraźnie.- Nie chcę przewracać twojego życia do góry nogami, Ellie, choć wydaje mi się, że już i tak to zrobiłem.- Puścił mnie.- Zjem to, co mi przygotujesz. Dziękuję.- Uśmiechnął się jakoś tak niepewnie, przelotnie, i odwrócił w stronę kabiny prysznica.
Wychodząc z łazienki miałam wrażenie, że znów wyrosła między nami niewidzialna, ale łatwa do wyczucia bariera. Coś nadal nas od siebie oddzielało. Pewne sprawy nie zostały do końca wyjawione, pewne rzeczy dopowiedziane.
Naprawdę czekała nas długa droga, nim zacznie być tak, jak kiedyś. O ile w ogóle zacznie.
Jeśli chodziło o mnie samą, nie byłam pewna, czy aż tak mi na tym zależy. Ale jeśli miałam myśleć o Jamiem i mieć na uwadze Jareda, który przeżywał osobisty dramat, musiałam chcieć, żeby nie tylko się zaczęło, ale też żeby było jak najlepiej.

                                                                     *****

Znów niezbyt długo, ale mam nadzieję, że nikt nie poczuł się przez to zawiedziony. 
To dosyć trudny moment w całym opowiadaniu, ciężko jest postawić się w sytuacji, w jakiej znalazła się Ellie. 
Tak jak podejrzewałam, blog przeciągnie się jeszcze trochę, zapewne ku Waszej satysfakcji. W tej chwili już nie powiem, ile rozdziałów jeszcze napiszę, bo sama tego nie wiem. 
Pozdrawiam, życzę rozciągniętego w czasie weekendu i pięknej, wiosennej pogody.
Yas.

piątek, 21 lutego 2014

Nie umiem być twoim wrogiem.

-Suze.- Dotknięcie w ramię było delikatne, jakby usiadł na nim motyl.
-Tak, babciu?- Spytałam cicho. W całym domu słychać było jedynie szum telewizora, choć nikt go nie oglądał, i stukot padających na blaszany parapet kropli deszczu.
-Co teraz zrobisz?
-A co mogę zrobić poza czekaniem?- Obróciłam się do niej, zirytowana pytaniem. Otępienie powoli mi przechodziło i zaczynałam czuć złość. Nie była skierowana przeciw konkretnej osobie, wywołała ją moja bezsilność i rozpacz. Byłam zła na cały świat, bez wyjątku.
-Chodziło mi o Jareda.- Wyjaśniła z przepraszającym uśmiechem.- Zawiadomiłaś jego rodzinę, że tu jest?
-Nie. Jakoś o tym nie pomyślałam, zgadnij, dlaczego.- Wyminęłam ją i poszłam po telefon. Pokój na szczęście był pusty, Jr siedział w łazience. Został u nas, babcia uparła się, że nie wypuści na noc zziębniętego, przemoczonego gościa. Odstąpiłam mu pokój, bo nie zmieściłby się na wąskiej sofie w salonie, a sama miałam spać z babcią. Wątpiłam jednak, żeby dała radę zasnąć.
Wycofałam się z powrotem i wybrałam numer Shana. Musiał tkwić z telefonem pod ręką bo odebrał prawie natychmiast.
-Jest tu.- Powiedziałam bez wstępów.
-Jar? Jest u ciebie?- W głosie Leto słyszałam ulgę i niedowierzanie.
-Tak, zjawił się niedawno.- Mówiąc, patrzyłam na drzwi pokoju, jakby Jr mógł wyskoczyć zza nich i nakrzyczeć na mnie, że wydałam go przed bratem.
-Powiedział ci, prawda?- Pytanie Shannon było ledwie słyszalne.
-Tak.
-Strasznie mi przykro, pączuszku... Ellie.
-Oh, zamknij się, Shan. Przykro ci? Jak bardzo?- Moja złość uderzała na oślep, tym razem w starszego Leto. Wiedziałam, że nie jest niczemu winny, jak zresztą wszyscy, ale nie umiałam tego zrozumieć. Ktoś musiał oberwać za to, co się działo.- Powiesz, że ci przykro, jeśli Jamie urodzi się chory? Albo jako kilkulatek dostanie białaczkę? Też ci będzie przykro?- Prawie krzyknęłam do słuchawki, tracąc resztki opanowania.- Czy ty w ogóle pojmujesz, co ja czuję?
-Jak ci się wydaje, co ja czułem, przez pół życia wiedząc, że mój brat może w każdej chwili zachorować i umrzeć?- Usłyszałam w odpowiedzi.- Pogadaj też z moją matką, nie znajdziesz lepszego autorytetu w tym temacie.
-Jak mogliście mi nic nie powiedzieć? Wiedzieliście.- Miałam do Shannona żal o ukrywanie w tajemnicy czegoś tak ważnego.
-Takie było życzenie Jareda. Miałaś nic nie wiedzieć, i gdyby nie dzieciak...- Westchnął głośno.- Dasz go do telefonu, czy już wyszedł?
-Zostaje. Babcia go nie wypuści, jest okropnie zimno a on przemókł. Kąpie się.
-Przynajmniej twoja babcia ma w sobie trochę rozumu, ty pewnie wyjebałabyś go teraz nawet na mróz, żeby zdechł.- Znowu westchnął, tym razem bezsilnie.- Dobra, niech Jar zadzwoni, jak wyjdzie. Idę powiedzieć matce, że się znalazł.- Rozłączył się.
Odłożyłam telefon na stolik i usiadłam na sofie, podpierając brodę na dłoniach. Trzęsły się. Cała się trzęsłam. Kogo to dziwiło? Miałam powód, żeby trząść się przez najbliższe miesiące, do chwili, gdy Jamie przyjdzie na świat i będzie można sprawdzić, czy... Nawet nie chciałam nazywać w myślach tego, co mogło go spotkać. Dlaczego, skoro już miałam zaliczyć wpadkę, nie mogłam zajść w ciążę z kimś normalnym, zdrowym? Dlaczego to musiał być mój pierwszy facet, a nie na przykład drugi czy trzeci, jakiś młodszy, przeciętniejszy, nawet do bólu szary człowiek, byle zdrowy? Co ja takiego zrobiłam, żeby zostać ukaraną w tak okrutny sposób? Dobrze, mogłam przyznać, że moim grzechem była nadmierna pycha, przekonanie, że jestem lepsza od dziewczyn z Delphi, że nie skończę jak one, nie dam się, osiągnę coś. Możliwe, że to było powodem mojej obecnej sytuacji, że los chciał pokazać mi, bym przestała fikać i przyjęła to, co dla mnie przygotował. Dostałam za swoje, z odsetkami. Może zasłużyłam, ale czym mógł zawinić Jamie, że wisi nad nim groźba genetycznej autodestrukcji?
-Zaparzyłam ci ziół na uspokojenie.- Babcia zjawiła się przy mnie i podstawiła mi pod nos kubek z pachnącą, parującą mieszanką.
-Dzięki.- Wzięłam go i łyknęłam odrobinę.- Przyda mi się coś takiego, cała dygoczę.- Wypiłam jeszcze trochę.- Przepraszam, że byłam nieprzyjemna, nie chciałam.
-Bezradność doprowadza ludzi do szału, a ty teraz jesteś okropnie bezradna. Nie masz wpływu na nic, co się stanie. Musisz się z tym pogodzić, Suze. Nie masz innego wyjścia. To jedna z tych sytuacji, w których trzeba zachować zimną krew, choćby nie wiem jak bardzo to było trudne.
-Strasznie się boję.- Przyznałam, opuszczając głowę.
-Ja też.- Babcia objęła mnie ramieniem.- Będę modlić się za to, by Jamie był zdrowy. Ty też powinnaś. To wszystko, co możemy teraz zrobić.
-Nie byłam w kościele od lat.- Przyznałam.- Głupio by było, gdyby teraz poszła.
-Warto spróbować. Każdy środek jest odpowiedni, jeśli chodzi o dobro niewinnych. A Jamie jest niewinny.
-Wiesz, jaki jest Bóg. Albo stwierdzi, że skoro tyle czasu go olewałam, to on może olać mnie, albo zrobi mi na złość, żeby pokazać, gdzie ma tych, którzy nie lecą do niego z każdą pierdołką.- Mówiłam, słysząc po pierwszych słowach, że babcia się śmieje.- No co?
-Nic, Suze, nic. Po prostu nic

Poniosłam głowę i po raz setny tej nocy spojrzałam na zegarek. Minęła druga, a ja nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku babci, sztywno jak kołek, żeby nie obudzić jej przewracaniem się z boku na bok, patrzyłam w okno, śledząc wzrokiem płynące po szybie krople deszczu, i myślałam. A raczej starałam się nie myśleć. To było trudne, zważywszy na okoliczności i na to, że dostałam dziś po łbie żelazną sztabą, jaką było pojawienie się Jr i jego sensacyjne wieści. Co zrobiłaby na moim miejscu babcia, jak by się zachowała? Gdyby była mną, jak by postąpiła z Leto?
Musiałam uporządkować swoje uczucia, posegregować je, poukładać w szufladkach umysłu. Negatywne, takie jak złość na życie, na Jareda, żal. Musiałam odłożyć je na bok, inaczej nie dam rady podejść do niczego z rozsądkiem, a właśnie on był mi teraz najbardziej potrzebny. Musiałam pozbyć się egoizmu, spojrzeć na sprawę cudzymi oczami, ponad własnym lękiem i bólem, jaki sprawiała mi myśl, że Jamie... Chciałam, żeby był zdrowy, byłam gotowa wziąć na siebie to, co mógł mieć, ale żadne moje pragnienia nie miały w tym momencie siły sprawczej. Musiałam zdać się na to, co będzie, i przygotować się na najgorsze, mając nadzieję, że nie nadejdzie. Na zdrowy rozum 28% to niewiele, jedna paskudna szansa na trzy szczęśliwe trafienia. Prawdopodobieństwo, że przeklęta choroba Jr nie dopadnie mojego synka, było duże. Poza tym nie miałam wpływu na nic, Jamie już miał to w sobie lub nie, kwestią czasu jedynie pozostawało poddać jego geny odpowiednim testom i wyjaśnić, co go czeka.
Ziółka babci naprawdę podziałały, przynajmniej jeśli chodzi o moje możliwości rozumowania. Nie mogłam spać, ale też nie umiałam utrzymać myśli na jednym torze, nie potrafiłam nadać im logicznego wydźwięku. Byłam nieco ogłupiona, nie mogłam się skupić. Zdawałam sobie sprawę z tego, że praktycznie podchodzę do tematu nieco lekceważąco, czułam jednak, że tak będzie dla mnie lepiej. Dla mnie, dla moich nerwów, dla spokoju, jakiego potrzebowałam.
Muszę ustalić z sobą jakieś plany, znaleźć sobie zajęcie na następne miesiące, sposób na życie. Co najpierw? Powinnam chyba poszukać w sieci jak najwięcej informacji o defekcie, na jaki cierpiał Jr. A może zapytać jego samego? Chyba wiedział o tym więcej, niż wyczytam na forach lub w medycznych periodykach. Nie byłam jednak pewna, czy mam ochotę z nim rozmawiać. Po naszych ostatnich kontaktach nabrałam do niego dystansu, wręcz obojętności, poza resztkami fizycznego pociągu, który teraz składałam na karb wariactwa hormonów w moim ciele. Ja... nie lubiłam Jareda. Czułam dla niego jednak coś w rodzaju litości, a może i nie litości a współczucia. Zdawałam sobie sprawę, jak musiało mu być źle, ale nie chciałam tego do siebie dopuścić. Można powiedzieć, że broniłam się przed odczuwaniem do tego mężczyzny czegokolwiek prócz żalu. Skrzywdził mnie, robiąc to umyślnie. Nie miałam na uwadze Jamiego, ale to, jak Jr mnie traktował. A także to, że udawał, bawił się mną, a potem przegnał na cztery wiatry. Takich rzeczy się nie zapomina. To, że był... że mógł zachorować, nie usprawiedliwiało jego okrutnego zachowania. Nie musiał ranić mnie tylko dlatego, że życie zraniło jego. Ja nie byłam temu winna. Byłam młoda, niedoświadczona, a on...
Podniosłam prawą rękę i w półmroku babcinej sypialni dokładnie obejrzałam dłoń. Tę, którą uderzyłam Jareda w twarz po tym, jak powiedział mi o możliwej chorobie Jamiego. Nie spodziewał się, że użyję przemocy. Patrzył na mnie tak, jakby był w szoku, a ja wyszłam, zostawiłam go samego, uciekłam, nie potrafiąc spędzić z nim w jednym pomieszczeniu ani sekundy dłużej. Potem nie zamieniłam z nim ani słowa, zostawiając go na głowie babci. Nawet nie wiedziałam, czy coś jadł, czy też poszedł spać bez kolacji.
Zdecydowanie nie mogłam być dobrym przykładem dla Jamiego, gdyby mnie widział, choć szok, jaki w tamtej chwili przeżywałam, mógł mnie usprawiedliwić. Mógł, ale nie musiał. Każdy szok kiedyś mija, każda emocja, uniesienie, złość. Po czasie człowiek zaczyna myśleć racjonalnie i widzi rzeczy, których dotychczas nie zauważał.
Najwyraźniej ziółka babci zadziałały na mnie w odpowiedni sposób: pozwoliły ujrzeć rzeczywistość taką, jaka była. Co z tego, że myślałam w pewien sposób, jeśli zachowywałam się tak, jakbym była ślepa i głucha na własne wywody? Gdzie w tym logika?
Ostrożnie wypełzłam z łóżka, starając się nie obudzić babci. Ona też nie mogła zasnąć przez długi czas. Teraz spała, ale każdy mój gwałtowny ruch mógł przerwać jej odpoczynek.
Wstałam i przeciągnęłam się, czując od razu, że Jamie też nie śpi. Wiercił się, wywołując na mojej twarzy smutny uśmiech. Biedny malec, żyjący w nieświadomości, nie mający pojęcia, jak bardzo może dostać w skórę na samym starcie. Jeśli spełnią się najgorsze scenariusze, będzie potrzebował mnie i mojego wspracia. Ktoś, czyli ja, będzie musiał od początku dbać o niego bardziej, niż przeciętna matka dba o swoje dziecko.
A ktoś inny, kto już to zna, będzie mógł podpowiadać mi, jak to robić. Ktoś, kto spał teraz, lub nie spał, w moim pokoju. Chciałam czy nie, być może będę potrzebowała Jr bardziej, niż kogokolwiek innego. Być może będę na niego w pewien sposób skazana, a jeśli tak...
Wyszłam po cichutku do salonu, przeszłam przez krótki korytarz i stanęłam przed drzwiami swojego pokoju, na zmianę zaciskając i rozluźniając dłonie. Bałam się wejść, ale musiałam to zrobić. Jeśli Jr śpi, po prostu wyjdę, jeśli nie śpi... Zależy, jak mnie wtedy przyjmie. W razie, gdyby był do mnie nastawiony wrogo, udam, że przyszłam po coś, i wrócę do babci.
Policzyłam w myślach do 10 i uchyliłam drzwi. Zdziwiłam się, widząc, że światło jest zapalone, i pchana ciekawością weszłam do środka. Jr był ubrany. Siedział przy moim biurku nad kartką papieru, z długopisem w dłoni, i patrzył na mnie spod oka.
-Co robisz?- Spytałam szeptem, zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o nie, czując drżenie nóg. Widok udręczonej twarzy Leto wstrząsnął mną. Wyglądał staro, naprawdę widać było, że ma swoje lata, choć najbardziej odbijało się to w jego oczach, przygasłych i pozbawionych blasku. Coś ścisnęło mnie w piersi i zatrzymało w niej oddech na sekundę czy dwie.
-Chciałem wyjść, gdy śpisz, ale nie wiedziałem, jak się pożegnać.- Wskazał na pustą kartkę, na której zdążył umieścić tylko moje imię. Podchodząc bliżej zauważyłam, że było niemal wyryte w papierze, jakby poprawiał je wciąż i od nowa.
-Jest noc, nie możesz...- Stanęłam obok biurka, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie przygotowałam żadnej mowy, zdałam się na instynkt, a teraz rozpaczliwie szukałam odpowiednich do sytuacji słów.- Zostaw.- Delikatnie wyjęłam długopis z dłoni Jr.- Jestem tu, możesz... możemy porozmawiać. Powinniśmy to zrobić.
-Sądziłem, że jesteś od tego daleka.
-Bo byłam, ale w naszej sytuacji konieczne jest jakieś porozumienie. Nie mogę chować głowy w piasek.- Przyznałam po chwili zastanowienia. Głos drżał mi odrobinę, głównie przez to, że Jr był tak blisko mnie, w zasięgu ręki. Nadal siedział, patrząc na mnie poważnie i mając w oczach coś, czego nie umiałam odgadnąć. Próbowałam nie wmawiać sobie, że widzę w nich nadzieję i ukrywaną tęsknotę, ale myśl, że to właśnie te uczucia, była natrętna i nie dawała się odpędzić.- Przepraszam za to, że cię uderzyłam.
-Należało mi się.- Odwrócił wzrok, znów wyglądając na pełnego udręki.
-Co zrobimy, Jay?- Spytałam, dążąc do sedna. Musiałam skupić się na najważniejszym, zanim jego obecność i to, że nie skakaliśmy sobie do oczu, całkiem mnie rozproszy.
-Dlaczego mówisz "my"?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Sama nawet się nad tym nie zastanawiałam.
-To nasz wspólny problem, oboje tkwimy w tym po uszy.- Powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy, choć ciężko mi było w ogóle zebrać myśli.- Jesteśmy odpowiedzialni za Jamiego, obojętne, z czym się urodzi.- Dodałam.
 -Jamie? Chłopiec?- Leto spojrzał na mój brzuch. Przez jego twarz przemknęło coś, co wyglądało jak radość i duma, ale natychmiast znikło. Może tylko wydawało mi się, że je widzę, bo chciałam koniecznie, by Jr czuł do dziecka cokolwiek pozytywnego?
-James.- Musiałam przełknąć ślinę, bo mój głos brzmiał dziwnie.- James Jared.- Zaczerwieniłam się, zawstydzona, i natychmiast zaczęłam się denerwować. Wróciła złość, która kierowała mną przez większość wieczoru.- Powinieneś był powiedzieć mi o swojej chorobie, zanim... Cholera, Jared, gdybym wiedziała, nigdy bym... Nigdy...- Głos mi się załamał. Grzbietem dłoni wytarłam oczy, próbując powstrzymać cisnące się do nich łzy. Nie uroniłam ani jednej przez cały czas, a wystarczyła chwila z Jr i już płakałam. Stałam, pociągając nosem i mając coraz większą ochotę wcisnąć twarz w zagłębienie męskiego ramienia, pozwolić sobie stać się na chwilę całkiem bezbronna, wylać wszystkie żale.
-Uciekłabyś natychmiast, gdybym to zrobił, prawda?- Jr nawet nie drgnął.- Byłbym dla ciebie jak trędowaty, Ellie. Brzydziłabyś się mną. Nie chciałem tego wszystkiego, co się stało, ale bardziej nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie ze wstrętem.- Wstał, przeszedł się po pokoju i wrócił, stając przede mną.- O tym, że mogę zachorować, dowiedziałem się dopiero będąc już dorosłym. Byłem w szoku, gdyby mógł, pojechałbym do swojego ojca i udusił go gołymi rękami, ale on już wtedy nie żył. Zgadnij, co go zabiło.- Wziął kilka głębokich oddechów.- Ojciec wiedział, że w jego rodzinie wyjątkowo często zdarzają się śmiertelne przypadki raka, ale to lekceważył. Nie powinien mieć dzieci. Ja też. Powinienem poddać się sterylizacji, żeby mieć pewność, ale się bałem. Boję się nawet wizyty u dentysty. Jestem jeszcze zdrowy tylko dlatego, że żyję w ciągłym strachu. Kiedyś nawet to nie wystarczy.- Potrząsnął głową, rozsypując na ramionach długie już włosy o rozjaśnionych końcówkach. Jedno z pasm przyczepiło mu się do zarostu na policzku, ale zdawał się tego nie zauważać.- Wiem, co mnie czeka, ale nie jestem na to przygotowany. Nigdy nie będę. Boli mnie świadomość, że umrę, zanim...- Machnął ręką w nieokreślonym geście.
 Słuchałam go, wstrząśnięta. Wiedziałam, że jest mu trudno, ale musiałam usłyszeć, jak o tym mówi, żeby do końca to zrozumieć. I zrozumiałam. Jasne stało się dla mnie, jak bardzo musi być przerażony, samotny, wyobcowany. Wiedziałam już, dlaczego jest, jaki jest, skąd te jego momenty zadumy, których  świadkiem byłam wiele razy. Skąd malujący się na jego twarzy smutek, widoczny w chwilach, gdy myślał, że go nie widzę. Skąd rezerwa, z jaką podchodził do mnie i moich przejawów sympatii. Zrozumiałam, dlaczego ich nie chciał. To, co brałam za egoistyczną zabawę moimi emocjami było tak naprawdę troską o to, żebym nie zaangażowała się uczuciowo w związek z człowiekiem, który wcześniej czy później odejdzie bezpowrotnie. Jr nie chciał, żebym cierpiała. Dlatego wyrzucił mnie za drzwi przy pierwszej nadarzającej się okazji, wykorzystując do tego incydent z Emmą. Wszystko, każdy element układanki, każdy drobiazg znalazł swoje miejsce, ukazując mi prawdziwy obraz sytuacji. Nawet chwila, w której Jared wymógł na mnie udawane wyznanie miłości nabrała dla mnie sensu. Chciał to usłyszeć, być może bojąc się, że nie będzie miał ku temu więcej okazji.
Nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć po takim wyznaniu. Żadne słowa pociechy nie istniały, jeśli chciało się przynieść ulgę w takim momencie.
Wtedy przyszło mi do głowy coś, o czym wcześniej w ogóle nie myślałam. Nic związanego z obecną chwilą.
-Dlaczego ani raz nie zapytałeś, czy dziecko naprawdę jest twoje? To dziwne, musisz mieć jakieś wątpliwości.
-Ale ich nie mam. Wierzę ci, Ellie. Nigdy nie skłamałaś, zawsze byłaś ze mną szczera.- Twarz Jr wyrażała pewność.
-Wiedziałeś więc, że to Emma kłamie, nie ja.- Stwierdziłam pełnym pretensji tonem.- Wiedziałeś, a jednak kazałeś mi się wynosić. Znudziła ci się zabawa? Mogłeś powiedzieć mi szczerze, co ci jest, pewnie mniej by mnie to zabolało, niż to, jak mnie wrzuciłeś.- Musiałam oprzeć się pośladkami o biurko, bo zrobiło mi się dziwnie słabo.- Jared, ja ci ufałam. A ty teraz mówisz tak po prostu, że zrobiłeś mi te wszystkie przykre rzeczy specjalnie? Dlaczego?
-Już mówiłem.- Rzucił niecierpliwie.
-Dupa.- Nie chciałam się z nim kłócić, ale nie wierzyłam w to, co próbował mi wmówić. Wiedziałam, że chodziło o mnie.- Choć raz mógłbyś być ze mną szczery.
-Dobrze.- Zawiesił ramiona, cały się skurczył. To nie był Jared, jakiego znałam. A może właśnie teraz miałam przed sobą prawdziwego Leto?- Pozbyłem się ciebie, bo zaczęło mi zależeć. Stąd tylko krok do czegoś potężnego, a gdyby do tego doszło, zrobiłbym wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać. Potem i tak byś odeszła, albo przez moja wadę, albo woląc kogoś młodszego. Stawiam na to pierwsze. Żadna kobieta nie chce tracić czasu z kimś, kto w każdej chwili może się rozchorować, szczególnie tak młoda, jak ty.
-Powiedziałeś mi, że udawałeś.- Nie spodziewałam się tego, co usłyszałam. Byłam bardziej niż zaskoczona. Jared miałby jednak coś do mnie czuć?
-Kłamałem. Teraz tego żałuję. Gdybym wtedy wiedział o...
-Jamiem.- Weszłam mu w słowo.- Gdybyś o nim wiedział, kazałbyś mi pozbyć się ciąży.- Nie pytałam, co by zrobił, lecz stwierdziłam, mając pewność, że się nie mylę. Nawet nie byłam już ciekawa dalszych wyjaśnień odnośnie tego, co się między nami działo, a co nie. Wystarczyło mi to, co już powiedział.
-Być może bym o tym wspomniał.- Jr kiwnął głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Staliśmy blisko siebie, prawie się dotykając, ale zachowując minimalny dystans. Jak obcy ludzie, których nigdy nic nie łączyło. Przykro mi było, że nawet raz nie próbował mnie dotknąć.
-Pewnie bym cię nie posłuchała.- Powiedziałam cicho. Musiałam odsunąć od siebie rodzące się uprzedzenia, stłumić złość, która znów próbowała dyktować mi, jak mam się zachować. Musiałam pamiętać, że Jared nie chciał, nie był winien swojej sytuacji.
Chciałabym być tak mądra, jak babcia. Co ona zrobiłaby na moim miejscu?
Zamknęłam na chwilę oczy, wyciszając wszystkie myśli, potem spojrzałam na Jareda, patrząc na niego uważnie. Nie odzywał się, stał jak zastygły, patrząc na mnie wyczekująco. Czego chciał? Czego się spodziewał?
Czego ja chciałam i co mogłam zrobić? Miałam dwa wyjścia. Pierwszym było zachować obecny status, żyjąc każde na własny rachunek, z uwzględnieniem tego, co powiedziałam mu podczas wizyty w LA.
Drugie wyjście... Czy byłabym w stanie mu sprostać? Może to, co czułam teraz, mając przed sobą Jr i będąc wciąż pod wpływem jego słów, mogło okazać się po czasie tylko chwilową słabością? Było mi go żal, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę. Możliwe, że kierowała mną litość, ukryta gdzieś i czekająca, żeby za tydzień, dwa, miesiąc czy nawet rok uświadomić mi, że popełniłam błąd. Możliwe. Ale teraz czułam coś w rodzaju zadowolenia. Jr potwierdził moje podejrzenia, przyznał, że nie byłam mu obojętna.
W chwili, gdy to sobie uświadomiłam, zadałam sobie pytanie: dlaczego mi o tym powiedział? Nie musiał tego robić. Nie, jeśli po miesiącach spędzonych osobno jego emocje by osłabły. Czy było możliwe, że nadal trwał w miejscu, w którym był w momencie mojego powrotu do domu? A może wpływ na to miał Jamie? Bał się, że jego syn będzie dziedziczył wadliwy gen, i chciał mieć go pod ręką, wiedzieć wszystko od razu?
Nie. Tę opcję mogłam spokojnie odrzucić. Tak czy inaczej Jared wiedziałby o wszystkim, co dzieje się ze mną i Jamiem. Mógł nawet wynająć stado detektywów, śledzących każdy mój krok. Było go stać nawet na kupno lekarza, który się mną opiekował.
Co w mojej sytuacji zrobiłaby babcia?
-Jadłeś kolację?- Spytałam z głupia, przypominając sobie o swoich niedawnych wyrzutach, że się nim nie interesowałam.
-Nie jadłem i nie spałem od ponad doby.- Jr wyglądał na zdziwionego.
-Nie powinieneś tego zaniedbywać.- Wyciągnęłam rękę, chcąc odsunąć przyczepione do jego policzka włosy. Starałam się zrobić to swobodnie, ale bałam się tego, co poczuję, dotykając go. Przerażała mnie myśl, że mogę odebrać to jako coś przykrego, jakbym dotknęła rozkładającego się, oślizłego ciała. Wręcz spodziewałam się, że poczuję pod palcami galaretowate i miękkie coś, ale zamiast tego odnalazłam dobrze znaną, ciepłą skórę i delikatny, zadbany zarost. Omal nie załkałam z ulgi.- Nie chcę rozbijać się po nocy, ale musisz coś zjeść, Jay.- Odebrałam własne słowa jak coś nierealnego. Słysząc je zdałam sobie sprawę z tego, że zrobiłam krok, którego nie mogę cofnąć.- Przyniosę ci coś.
Widziałam niedowierzanie w oczach Jr, jego zaskoczenie, i to upewniło mnie w świadomości, że jedna sekunda, jedno zdanie, jeden gest w jego kierunku, nawet nieprzemyślany, ukierunkował moje życie, skierował je na tor, który po czasie może mi się nie spodobać.

                                                                 *****

Tyle na dziś. Wiem, króko... Dzięki temu, że kończę w takim momencie, mogę przedłużyć bloga o następny rozdział.
Mimo tego, że czasem mam dość pisania o Jaredzie, naprawdę polubiłam "Dziwkę", więc trudno mi się z nią tak szybko rozstać. 

Następny rozdział może ukazać się później, niż za tydzień. Mam przed sobą kilka poprawek tekstu do książki, którą wydaję, a do których zrobienia zobowiązałam się przed końcem miesiąca. Mimo to postaram się pogodzić obie rzeczy i zamieścić dalsze losy Ellie w zwykłym terminie.
Pozdrawiam i czekam na opinie.
Yas.

piątek, 14 lutego 2014

To jakiś żart.

Śnił mi się. Nie co dzień, ale często, raz czy dwa razy w tygodniu. Za każdym razem widziałam go tak samo: stał na ulicy i patrzył, jak odjeżdżam, nie mówiąc słowa. Dokładnie tak, jak wtedy, po naszej rozmowie, tylko we śnie nie było obok niego Emmy. Pusta ulica, brama jego posiadłości i ja, oddalająca się coraz bardziej, aż traciłam go z oczu.
Dziś sen był nieco odmieniony. Pierwszy raz poczułam, że powinnam wrócić, miałam pewność, że czegoś nie zrobiłam, nie dokończyłam tak, jak powinnam. Wrażenie, że wcale nie chcę jechać, doprowadzało moją senną osobę do szaleństwa. Poprosiłam kierowcę żeby się zatrzymał i zawrócił, ten jednak odparł tylko, że moim życzeniem było jechać na lotnisko, więc jedziemy, bo pierwsze słowo się liczy. Pamiętam, że byłam na kierowcę wściekła, ale nie miałam odwagi spytać, dlaczego nie pozwala mi porozmawiać z Jaredem.
Gdy opowiedziałam babci swój sen, stwierdziła, że to nic innego jak moja podświadomość, próbująca porozumieć się ze mną w chwilach, gdy trzeźwa część mnie błogo śpi. Najwyraźniej nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że wcale nie przestało mi zależeć. Niemal się na babcię obraziłam, ale... miała trochę racji. Od wizyty w LA nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zniknęła gdzieś moja złość na Jareda, cały żal o to, jak pożegnał mnie po awanturze z Emmą, nawet o to, że uwierzył jej bez wahania. Wystarczyło, że przebywałam z nim w jednym pomieszczeniu przez kilka minut i cały mój spokój diabli wzięli. Nie to, że coś do niego czułam, coś specjalnego, ale same wspomnienia zburzyły moją pozorną obojętność. Ten facet nadal działał na moje zmysły, nawet gdy byliśmy po dwóch stronach barykady i burczeliśmy na siebie wrogo. Barwa jego głosu, choćby najbardziej opryskliwie się do mnie zwracał, gesty, mimika twarzy, jej wyraz, każda drobnostka przypominała mi, jak blisko byliśmy jeszcze niedawno. Siedziałam przed nim, wyłuszczając kolejne punkty, przemyślane kilka dni wcześniej i setki kilometrów dalej, a tak naprawdę miałam w głowie tylko jedno: czy on też odczuwał moją obecność tak, jak ja jego? Czy czuł głód, który ja czułam? Czy i jego wnętrze zalewała powoli złość o to, czego nie zdążyliśmy razem doświadczyć? I czy wiedział, tak jak ja wiedziałam, że to już nie wróci?
-Suze? Jesteś gotowa?- Babcia zajrzała do mojego pokoju, przerywając mi rozmyślanie.
-Już się zbieram.- Zerwałam się żwawo i złapałam powieszoną na oparciu fotela kurtkę. Pogoda ostatnio bywała kapryśna, listopad przypomniał o tym, że zbliża się zima. Było chłodno, deszczowo i ponuro.
-Ubierz się grubiej, wieje.- Usłyszałam z korytarza i przewróciłam oczami: babci wydawało się, że jeśli nie nałożę na siebie podwójnej warstwy swetrów to złapię przeziębienie szybciej, niż wymówię słowo "katar".
-Nic mi nie będzie, zapnę się pod szyję i wezmę szalik.- Dla świętego spokoju podciągnęłam suwak kurtki do samej brody.
-Nie powinnaś przy takiej pogodzie chodzić na basen. Przewieje cię, zachorujesz, a wiesz, że nie wolno ci brać wielu leków, jak jesteś w ciąży. Szczególnie aspiryny, jeśli nie chcesz urodzić półgłówka.- W ton babci wkradła się nuta rozbawienia.- Choć może wtedy byłby podobny do swojego taty?
-Jezu!- Zaczęłam się śmiać, w jednej chwili rozbrojona kilkoma słowami.
Od chwili, gdy opowiedziałam babci o wszystkim, co działo się w LA, miała Jr za głupka, który nie umie się zachować odpowiednio do sytuacji. Nie mówiła, że go nie lubi, ale nie miała o nim zbyt dobrego zdania. W jej opinii powinien nie dopuścić do mojego wyjazdu, zatrzymać mnie, a nie stać jak słup i pozwalać mi uciec. Powinien zadeklarować się z pomocą, zapewnić mi pierwszorzędną opiekę lekarską, zrobić wszystko, żeby dziecko przyszło na świat w jak najlepszych warunkach. W ogóle zrobić cokolwiek, pokazać, że jest człowiekiem honoru. Nawet jeśli tego nie chciałam.
Fakt, nie dostałam już ani jednej paczki, nawet listu, ale zamiast tego Jr nękał mnie telefonami i wysyłał niezliczone ilości SMS z prośbą, żebym odebrała. Nie robiłam tego z dwóch powodów: dlatego, że nie chciałam z nim rozmawiać i wysłuchiwać kolejnych obelg albo kłamstw, i dlatego, że musiałam być konsekwentna. Powiedziałam mu, że nie chcę kontaktu, i nie mogłam ustąpić pola. Nawet, jeśli czasami korciło mnie usłyszeć, co ma do powiedzenia. Niewiele mógł zmienić, nie po tym, jak się wcześniej zachował.
Poza tym czułam się górą, mogąc odrzucać nadchodzące połączenia z jego numeru. Na korzyść Jareda przemawiało tylko jedno: ani raz nie próbował dzwonić do mnie anonimowo czy też podszywać się pod brata. Jeśli już dzwonił, zawsze wiedziałam, że to on. Mógł przecież wziąć telefon Shannona, odebrałabym od razu. Jednak tego nie robił i to mi się podobało.
A może mnie tylko sprawdzał? Dzwonił żeby zobaczyć, jak długo wytrzymam? Albo naigrywał się ze mnie, chciał mnie zdenerwować, wyprowadzić z równowagi? Miałam nadzieję, że nie jest tak przyziemny, by to robić. Wierzyłam mimo wszystko w jego uczciwość. Chciałam w nią wierzyć.
Zdawałam sobie sprawę, że jestem niekonsekwentna we własnym podejściu do Leto. Obrałam dwa odmienne stanowiska, dwa rożne sposoby widzenia go, i trwałam przy nich uparcie. Chciałam, żeby dzwonił, ale nie chciałam odebrać. Chciałam jego uwagi, ale jej nie przyjmowałam.
Czego ja tak właściwie chciałam? Żeby przybiegł do mnie z bukietem w zębach, padł na kolana i przepraszał? Kajał się, mówił, jakim był idiotą, tłumaczył, że zrozumiał swój błąd? Tak. Chciałam tego, ale wiedziałam, że odtrąciłabym go bez wahania, a potem bym tego żałowała. Uniosłabym się dumą, żeby potem wypłakiwać się w poduszkę, gdyby Jr uniósł się swoją i więcej nie próbował.
Ależ miałam mętlik w głowie i w uczuciach...
-Leje.- Babcia stanęła w otwartych na oścież drzwiach klatki i spojrzała sceptycznie w niebo.- Ma tak lać do niedzieli, podtopiło już drogi na północ od miasta.
-Jakby co to nieźle pływam.- Wyminęłam ją, naciągając na głowę kaptur kurtki. Nie wzięłam parasola, nie lubiłam z nim chodzić. Ograniczał swobodę, przeszkadzał, szczególnie na wietrze. A teraz wiało, zacinając deszczem w twarz.- Chyba rzeczywiście odpuszczę sobie basen na kilka dni, zamiast tego poćwiczę więcej w domu.
Jeśli z jakiegoś powodu nie szłam na pływalnię, a czułam się dobrze, nadrabiałam brak ruchu lekką gimnastyką dla przyszłych matek. Specjalnie w tym celu kupiłam płytę z zestawami ćwiczeń, dostosowanych do kolejnych tygodni ciąży. Teraz, wchodząc praktycznie w szósty miesiąc, nie mogłam pozwolić sobie na zbyt wiele. Brzuch nadal miałam niewielki, choć doskonale widoczny, ale zaczynałam odczuwać przemieszczenie środka ciężkości i pierwsze dolegliwości ze strony kręgosłupa. Co będzie za miesiąc, dwa, gdy brzuch urośnie mi pod samą brodę i nie pozwoli się ruszyć? Co, jeśli będę gruba i ociężała jak słonica? Shelley, moja bratowa, przytyła w ciąży ponad 20 kilo i po porodzie wcale nie wyglądała szczuplej, niż przed. A ja już przybrałam na wadze, choć lekarz twierdził, że te 3 kilo to zawartość mojego brzucha, utrzymująca się w odpowiednim przedziale wagowym.
-Myślałam nad imieniem dla dziecka.- Przerwałam ciszę. Szłyśmy w stronę galerii handlowej: miałam zamiar kupić sobie parę ubrań, bo w część tych, które miałam, przestałam się mieścić.
-I znalazłaś jakieś ładne?
-Co powiesz na to, żeby dać mu imię po dziadku?- Uśmiechnęłam się do babci.
-Harlan? Postradałaś rozum? Nie mów, żę to imię ci się podoba. I jak będziesz do niego mówić: Harluś?
-Przecież nosił je twój mąż.- Speszyłam się. Jak babcia mogła nabijać się z dziadka?
-Nosił, bo nie miał wyjścia, ale to nie znaczy, że było ładne. A ty przestań robić coś po to, żeby sprawić komuś przyjemność. W ogóle co to za pomysł, żeby dawać imiona po kimś?- Trajkotała.- Wybierz takie, które podoba się tobie i będzie pasowało do chłopca. Na pewno w myślach jakoś go nazywasz.
-Zawsze podobało mi się imię James.- Przyznałam, czerwieniąc się.
-James Swift. Ładnie.
-Jamie.- Pierwszy raz powiedziałam to na głos i słysząc miękkie brzmienie imienia z miejsca zdecydowałam, że innego nie wezmę pod uwagę. Po prostu zakochałam się w tym zdrobnieniu.- Jamie Jared Swift. Drugie dostanie po swoim ojcu.- Wyjaśniłam, zawstydzona. Nie chciałam, żeby babcia odebrała moją decyzję jako słabość do Jr.
-Miły gest w jego stronę.- Wzięła mnie za rękę i pociągnęła do wystawy sklepu odzieżowego.- Popatrz, jaka ładna sukienka. I szeroka, mały Jamie będzie miał pod nią sporo miejsca, żeby tańczyć.- Pokazała obszerną kieckę w kwiaty, typową ciążówkę z podniesionym stanem i nieco bufiastymi rękawami. Nie podobała mi się, przypominała namiot.
-Myślałam o czymś mniej charakterystycznym.- Westchnęłam, widząc jej zawiedzioną minę. W czasach jej młodości ciężarne kobiety nie nosiły nic poza właśnie takimi namiotami, ale jak byłam szczupła, nawet z brzuchem miałam ładną figurę i chciałam ją choć trochę podkreślić. Chowanie się pod metrami materiału nie wchodziło w rachubę.- Zajrzymy? Może mają coś innego.
Godzinę później wyszłyśmy ze sklepu, babcia z zadowoloną miną, ja bogatsza o kilka ubrań, z których najbardziej podobała mi się prosta, sięgająca przed kolana sukienka, dopasowująca się do ciała, ale nie opinająca go. Była genialna i nawet babcia, gdy ją przymierzyłam, była zachwycona. Ciemnoszary materiał z białymi akcentami przy dekolcie i mankietach rękawów sprawiał, że wyglądałam stylowo i gustownie, aż sama nie mogłam się na siebie napatrzeć, na dodatek krój sukienki pozwalał mi wierzyć, że ponoszę ją trochę, zanim przestanę się w nią mieścić. Gdybym jeszcze miała gdzie się w niej pokazać...
-Muszę kupić krem przeciw rozstępom.- Przypomniałam sobie. Panikowałam na myśl o szpecących śladach, pozostałych na skórze po ciąży. Widziałam takie u kilku znajomych, nawet moja mama miała je na brzuchu i udach, i wolałam zapobiegać im, zanim mogłyby powstać.
Krem i witaminy w aptece. W drogerii balsam do ciała, szampon i odżywka do włosów, tusz do rzęs, lakier do paznokci... Masa innych drobiazgów w innych sklepach. I bielizna: przez rosnący brzuch i powiększony biust musiałam zaopatrzyć się w nowe komplety, dostosowane do sytuacji. Zaszalałam i kupiłam 2 zestawy, złożone z całkiem ładnych fig i dobranych do nich staników z wyłożonymi miękko miseczkami. Specjalnie dla kobiet, cierpiących na nadwrażliwość piersi, jak poinformowała mnie sprzedawczyni. Zaproponowała mi na zapas stanik, zaprojektowany dla karmiących mam. Niby zwykły, ale z zapinaną na rzep klapką na miseczce, żeby szybciej i wygodniej można było przystawić głodomorka do piersi. Podziękowałam, cała czerwona ze wstydu: babcia spytała, udając naiwną, czy na pewno chodzi o wygodę karmienia, czy też o ułatwienie mężczyźnie dobrania się do miodu. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, gdy zaraz po tym dodała, że powinnam go kupić na wypadek, gdybym poszła na randkę z Jaredem. Spiorunowałam ją wzrokiem.
-O co ci chodzi?- Spytałam, gdy wyszłyśmy ze sklepu.- Jaka randka? Wiesz, że nic mnie już z nim nie...
-Nic prócz Jamiego, a on jest teraz najważniejszy.- Babcia była na powrót poważna.- Nie wiesz, czy jego ojciec nie będzie chciał być obecny przy jego wychowaniu.
-Nie obchodzi mnie to.- Naburmuszyłam się. Czy naprawdę musiała psuć mi humor gadaniem o Leto?
-A powinno. Zadeklarowałaś, że nie będziesz utrudniać mu kontaktów z synem, co więc zrobisz, jeśli zechce widywać go częściej, niż zakładasz?
-Póki co nasze relacje są na poziomie zerowym, bo wolę go omijać, niż wysłuchiwać, jaka jestem tępa, albo pytań, ile ma mi zapłacić za siedzenie cicho.- Zatrzymałam się w pół kroku.- Musimy teraz o nim rozmawiać? Jestem głodna.- Rozejrzałam się po galerii, odnajdując wzrokiem bar sałatkowy.- Tam.- Ruszyłam, nie czekając na babcię.
Z bogatej oferty wybrałam wegetariańską sałatkę cesarską. Taką samą, jak ta, po którą wysłał mnie na nowojorskim lotnisku Jr. To właśnie wtedy, zakręcona, zajęta spełnianiem jego poleceń i podkurwiona docinkami Emmy zapomniałam o pigułce. Kilka miesięcy temu ten fakt był dla mnie dramatem, teraz przyszło mi na myśl, czy nie powinnam duetowi Leto-Ludbrook podziękować. Kochałam swoje dziecko bezgranicznie i bezwarunkowo, całym sercem. Perspektywa bycia samotną matką już mnie nie przerażała, pogodziłam się z rolą, którą przypadkowo narzuciło mi życie. Może będzie ciężko, może będę mieć pod górkę, ale postaram się, żeby Jamie był szczęśliwy i miał to, czego potrzebuje. Babcia mi pomoże.
Próbowałam wyobrazić sobie, jak będzie wyglądał mój synek, ale za każdym razem miałam przed oczami pomniejszoną wersję twarzy Jareda, z tą różnicą, że nie miał zarostu ani opadniętych zewnętrznych kącików oczu. Wizja była na tyle śmieszna, że zaczęłam chichotać, gdy pomyślałam, jak Jamie, jako kilkulatek, mówi do mnie "mamusiu, ketchup do tostów dawaj mi na osobnym talerzyku, bo inaczej wsiąka w chleb, a tego nie lubię".
Jaki charakter będzie miał człowieczek, powstały z połączenia surowego, wymagającego i wyniosłego Jr i mnie, małomiasteczkowej, skromnej i dosyć wstydliwej dziewczyny? A talent? Czy będzie równie zdolny, jak Jared, czy przeciętny jak ja?
-Suze.- Przez opar moich myśli przedarł się głos babci, najpierw cichy, potem bardziej niecierpliwy, głośniejszy.- Suze, telefon ci dzwoni.
-Co?- Spojrzałam na nią nieprzytomnie.- A, telefon.- Nim wyjęłam aparat z torebki, umilkł. Zaraz jednak rozdzwonił się od nowa. Natarczywość, z jaką to się stało, zaczęła mnie niepokoić, tym bardziej, gdy zobaczyłam numer Shannona. Odebrałam, mając przeczucie nieszczęścia.-Co się...?
-Wreszcie!- Usłyszałam natychmiast jego zniecierpliwiony i spanikowany głos.- Jar zniknął.
-Jak to: zniknął?- Spytałam, odsuwając od siebie niedokończoną sałatkę. Nagle straciłam apetyt.
-Wczoraj byliśmy u matki na kolacji, pojechał do domu, a dziś go nie ma. Wyłączył telefon. W ogóle ostatnio był... jest do dupy, nie do pogadania. Albo się rzucał, albo w ogóle nie odzywał. Kurwa, pączek, nie wiem, co robić. Matka odchodzi od zmysłów.- Skończył. Słyszałam, jak oddycha ciężko gdzieś tam, gdzie był. Pewnie u Connie.
-Dzwonił do mnie kilka dni temu, ale...
-Nie odebrałaś, co?- Shan przerwał mi ostrym tonem.- Zabolałoby cię, jakbyś dała mu powiedzieć słowo? Kurwa, macie dziecko w drodze, tak?- W głosie miał całe tony pretensji, jakbym to ja była winna temu, że Jr gdzieś znikł. Może chciał pobyć sam na sam, przemyśleć coś, a jego brat od razu wszczynał alarm.
-Shan, wiesz, jaka była sytuacja.- Próbowałam usprawiedliwić swoje postępowanie.
-Sytuacja sracja. Dostałaś po dupie, rozumiem, ale nie musiałaś się mścić.
-Ja się przecież nie mściłam!- Podniosłam głos.
-Tak? A co to było twoim zdaniem, jak nie zemsta? "Cześć Jared, będziesz ojcem, a teraz wypierdalaj".
-Chyba zapomniałeś, kto komu kazał wypierdalać i w jakich okolicznościach.- Powiedziałam chłodno, odchodząc od stolika. Nie chciałam, żeby babcia słyszała, co mówię. Potem jej wyjaśnię.- Szukałeś go u Emmy?- Podpowiedziałam.
-Szukałem go wszędzie i nikt nic nie wie. Kurwa, on nigdy czegoś takiego nie robił. Ja jebię.- W słuchawce rozległo się kilka szmerów, stuknięć, potem dźwięk otwieranej i zamykanej zapalniczki.- Wybacz, że na ciebie wyjechałem, ale dostaję pierdolca ze zmartwienia.
-Jr pewnie siedzi gdzieś i duma, zobaczysz, zjawi się wieczorem i będzie udawał, że nic się nie stało.- Było mnie stać tylko na coś tak głupiego. Żadne inne słowa nie przychodziły mi do głowy. Ja też się martwiłam i miałam nadzieję, że Jr po prostu oderwał się na chwilę od świata, żeby odpocząć. Albo kupił tę swoją wyspę, o której wspominał gdzieś kiedyś, i znikł naprawdę, a teraz siedzi, popija drinki i łowi ryby, zaśmiewając się ze wszystkich i ze wszystkiego.
-Obyś miała rację, Ellie. Dam znać, jak się znajdzie.- Rozłączył się.
Natychmiast wybrałam numer Jr, ale tak jak mówił Shan, jego telefon był wyłączony i zgłaszała się poczta.
-Cholera!- Wróciłam do stolika. Myśli krążyły mi po głowie, każda kolejna gorsza od poprzedniej, a ostatnia, najczarniejsza, nie chciała się odczepić. Mówiła, że Leto nie wytrzymał napięcia, stresu, miał wszystkiego dość i...
Nie chciałam nawet brać pod uwagę opcji, w której Jared, zniechęcony wszystkim, szczególnie moim zachowaniem, robi coś nieodwracalnego. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Nie on. Na Boga, nie ten facet! I nie z mojego powodu. Kim niby byłam dla niego, jeśli nie zabawką, która przez głupi przypadek namieszała mu w życiu? Nikt nie robi sobie krzywdy przez kaprys zabawki.
-Co się stało, Suze? Wyglądasz jak cień.- Babcia wstała, zaniepokojona.- Kto dzwonił?
-Brat Jareda. Nie mogą go znaleźć, nie ma go w domu a jego telefon nie odpowiada.- Klapnęłam na krzesło z impetem, obijając sobie pośladki.- Podobno nigdy wcześniej...
-Chyba nie myślisz, że...- Nie dokończyła, ale i tak wiedziałam, co chciała powiedzieć.
-Nie, jasne, że nie. Nie Jr. Jest na to zbyt...- Nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa.- Pewnie po prostu potrzebował oderwania od codzienności, ma teraz trasę, ciągle jeździ z miejsca w miejsce. Kto by w takiej sytuacji nie chciał na chwilę pobyć sam na sam, bez kontaktu z ludźmi?- Tłumaczyłam, ale mój niepokój rósł. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że żałuję swojej oschłości wobec niego. Mogłam postąpić inaczej, zostać, poczekać, aż przetrawi to, co mu powiedziałam, i posłuchać, co sam ma do powiedzenia. A co, jeśli chciał... przeprosić? Może po to za mną wyszedł? Może poczuł się jak śmieć, gdy usłyszał, że nie chcę mieć z nim do czynienia, może był wrażliwszy, niż myślałam, i odebrał moje słowa naprawdę boleśnie? Skąd mogłam wiedzieć, co miał w głowie, jeśli nie dałam mu szansy o tym powiedzieć?
-Chcesz wracać do domu, Suze?- Babcia już zbierała nasze zakupy, nie czekając, aż odpowiem. Chwilę później byłyśmy w drodze. Wiatr przybrał na sile, szarpał mnie za włosy, a ja miałam wrażenie, że lada moment krzyknie mi do ucha "to przez ciebie, głupia Ellie".
-Myślałam, że zrobiłam mądrze, odcinając się od niego, ale...- Odgarnęłam z twarzy przyklejone deszczem pasma.- Przysięgam, że jeśli nic mu nie jest i tylko sobie gdzieś siedzi, bo chce odpocząć od ludzi, odbiorę jego następny telefon i wysłucham wszystkiego, co powie.- Zadeklarowałam pewnie, choć mój głos brzmiał raczej błagalnie. Wręcz prosiłam los, żeby nie stało się nic złego. Jeśli zniknięcie Jr miało być dla mnie ostrzeżeniem, że postępuję źle, to zrozumiałam je doskonale.
-Czy Jared mógł narobić sobie jakichś kłopotów, narazić się komuś? Albo może poszedł do kogoś, zabawił zbyt długo i odsypia?- Babcia podpowiadała możliwe sytuacje.
-On prawie nie pije. I bardzo na siebie uważa. Nie uwierzę, że nawalił się u kogoś i leży nieprzytomny. To już prędzej jego brat by tak mógł. Kłopoty?- Zmarszczyłam brwi: a jeśli wyszedł na przykład na wieczorny spacer i natknął się na kogoś, wdał w bójkę albo został napadnięty, jeśli ten ktoś pchnął go nożem, uderzył czymś w głowę, a potem wrzucił do oceanu albo gdzieś w krzaki i zostawił?- Może ktoś na niego napadł i go zabił?- Powiedzenie tego na głos nie było mądre. W jednej chwili poczułam lęk gorszy od wszystkich, jakie przeżyłam w ciągu całego życia.
-Przestań, Suze. Nie wbijaj sobie do głowy podobnych rzeczy. Nie w twoim stanie. Uspokój się, myśl o Jamiem.
Starałam się pójść za radą babci przez całą drogę do domu. Niezbyt mi to wychodziło, ale pomogło odgonić najgorsze scenariusze. Znałam Jareda. Wiedziałam, że był ostrożny i czujny, na pewno nikt nie mógł go zaskoczyć znienacka. Jr miał oczy i uszy dokoła głowy, przynajmniej poza domem, w miejscach publicznych. I szybko biegał. Gdyby coś, na pewno zdążyłby uciec. Nie narażałby się na ryzyko, wiedząc o Jamiem.
Na klatce zatrzymałam się, słysząc sygnał SMS, dobiegający z torebki. Niemal wyrwałam zamek, nim udało mi się wydobyć aparat.
"Zamówił taksówkę do centrum wczoraj przed północą, ale kierowca nie wie, gdzie poszedł. Nie ma go w żadnym hotelu."
Więc pojechał do centrum. Czy był tam do tej pory?
"Może zameldował się pod innym nazwiskiem, albo jest z kimś."
Wysłałam Shannonowi odpowiedź, z góry wiedząc, że kto jak kto, ale Jr jest za bardzo rozpoznawalny, by nikt nie wiedział, z kim ma do czynienia. Chyba, że wszedł do hotelu, maskując twarz kapturem, a pokój wynajął ktoś na swoje nazwisko. Jakaś kobieta, którą trzymał na razie w sekrecie? Może miał randkę, która przeciągnęła się do teraz? Pewnie przez całą noc... A teraz odsypia.
-Shan dowiedział się, że Jr pojechał taksówką do centrum, tam jest pełno hoteli. Założę się, że umówił się tam z jakąś dziewczyną.- Powiedziałam. To rozwiązanie zagadki zniknięcia Jr było najbardziej prawdopodobne i uspokoiło mnie, choć równocześnie obudziło moją zazdrość. A byłam pewna, że dawno się jej pozbyłam. Jednak nie: w niezrozumiały dla mnie sposób to, że byłam z nim w ciąży, sprawiało, że czułam coś w rodzaju wyłączności na niego. Tak, jakby poniekąd do mnie należał. Myśl, że mógłby mieć kogoś innego, była jak zadra pod paznokciem: bolesna, wkurzająca, zawadzająca i nie dająca się wyrwać.
-Możliwe.- Babcia pokiwała głową.- Chodź, Suze, przemarzłaś, masz czerwony nos. Złapiesz katar albo przeziębienie. Zrobię ci gorącej herbaty z miodem i cytryną a ty weźmiesz ciepłą kąpiel. Co zjesz dziś na obiad?- Zagadywała mnie, przez co musiałam skupić uwagę na niej, nie na Leto. Mimo to częścią myśli wciąż byłam przy nim, wciąż zmartwiona i pełna pytań.

-Idę poleżeć chwilę w piance.- Oznajmiłam, wstając z sofy, na której wylegiwałam się przed telewizorem. Babcia czytała coś, siedząc w fotelu. Spojrzała na mnie uważnie.
-Myślałam, że lubisz ten film.- Wskazała głową ekran, na którym Nicholas Cage uciekał właśnie przed policją. Oglądałam "Zapowiedź", jeden z moich faworytów.
-Jakoś nie mogę się skupić.- Wzruszyłam ramionami.- Lepiej posłucham muzyki.- Wyszłam, masując obolały krzyż. Leżenie na wznak powoli stawało się dla mnie niewygodne.
Zabrałam do łazienki Ipoda, włączyłam cichutko playlistę, napuściłam do wanny ciepłej wody z dodatkiem relaksującego płynu i wyciągnęłam się, wzdychając z ulgą. Prysznic, który brałam po powrocie z zakupów, rozgrzał mnie, ale potrzebowałam spokojnej kąpieli, odczucia, że moja skóra nasiąka eterycznymi olejkami, ich zapachu. I muzyki, która pozwoliłaby mi uciec od wszystkich złych myśli i lęków całego dnia. Słuchając instrumentalnej wersji jednego ze starych przebojów zapomniałam o świecie dokoła, zostałam tylko ja i Jamie.
Czułam go. Czułam, jak się rusza. Czasami było to delikatne, przypominało wędrujące jelitami gazy, czasami znów było nagłe, silne, jakby chciał powiedzieć mi "jestem tu, w środku, i wiem, że ty jesteś wszędzie wokół mnie". Odkąd poczułam go pierwszy raz, jakiś miesiąc temu, każdego wieczoru mieliśmy czas tylko dla siebie. Leżałam w wannie, jak teraz, a on łagodnie układał się w moim brzuchu, przemieszczał, dokąd nie znalazł sobie miejsca do spania. Nie raz nuciłam coś, wiedząc, że słyszy mój głos, zniekształcony przez płyn i wnętrze mojego ciała. Innym razem po prostu leżałam z dłonią na brzuchu, trzymając ją tam, gdzie kopał najmocniej. Wyobrażałam sobie, że układa się tak, by czuć na malutkim ciałku ciężar mojej dłoni. Babcia mówiła, że gdy była w ciąży, mój tato często wypychał bok jej brzucha główką i nie uciekał, gdy głaskała go przez napiętą skórę.
-Suze, możesz wyjść?- Moje sam na sam z Jamiem przerwało pełne napięcia pytanie z drugiej strony drzwi.
-Nie chce mi się jeszcze.- Mruknęłam rozleniwiona.
-Suze, musisz wyjść teraz.- Ton, jakim babcia to powiedziała, niemal poderwał mnie do pionu. Słyszałam w jej głosie coś, czego nie słyszałam wcześniej, i to mnie przeraziło. Pomyślałam od razu, że usłyszała coś w wiadomościach. Że znaleźli Jareda, ale...
-Już wychodzę.- Jej zdenerwowanie udzieliło mi się i zaprocentowało, przeradzając się powoli w panikę.
-Zrobiłam herbaty.- Powiedziała jeszcze, odchodząc spod drzwi.
Jeśli to to, o czym myślę, to powinna raczej zaparzyć ziółek na uspokojenie, albo od razu dać mi porządną porcję prochów, inaczej nie wiem, czy nie wyląduję na podłodze. Już teraz, pospiesznie się wycierając, ledwie nad sobą panowałam. Ręce mi się trzęsły jak staruszce i trzy razy upuściłam ręcznik, nim udało mi się powiesić go na wieszaku. Ubrałam się w koszulę i szlafrok i wypadłam z łazienki, przeleciałam przez swój pokój i stanęłam jak wryta.
Babcia nie była sama. Na sofie, tam, gdzie leżałam oglądając film, siedział Jared. W dłoniach trzymał kubek z parującą herbatą, której zapach rozchodził się po salonie. Spojrzał na mnie ponuro spod oka, potem powoli odstawił naczynie i wstał.
-Musimy porozmawiać, Ellie.
Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, powiedzieć, jak dobrze go widzieć, pokazać, jak się cieszę, że nic mu nie jest, że żyje, nikt go nie zabił, ale widząc dystans, jaki malował się na jego twarzy, nie mogłam się ruszyć, nawet odezwać. Pozwoliłam, żeby wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą do mojego pokoju, jakbym była bezwolną kukłą.
A potem świat zawalił mi się na głowę.

Nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Byłam totalnie, całkowicie rozbita, w małych kawałeczkach, upchniętych byle jak w skórzanym worku, udającym człowieka.
Siedziałam roztrzęsiona, patrząc w okno i widząc tylko cieknące po szybie krople deszczu. Dobrze, że natura płakała za mnie, bo ja nie potrafiłam, byłam zbyt otępiała. Pewnie odreaguję, gdy najgorsze i najboleśniejsze emocje przycichną, ale teraz nie mogłam zrobić nic, poza gapieniem się przed siebie i myśleniem, że to nie dzieje się naprawdę. Nikt nie może przyjść i powiedzieć tak po prostu, że dziecko, które urodzę, może nosić w sobie bombę z opóźnionym zapłonem. Taką, jaką był jego ojciec.
Genetyczne obciążenie chorobą brzmiało groźnie samo w sobie. Były najróżniejsze dziedziczne wady, jedne bardziej widoczne, inne nie dające objawów. Genetycznie zakodowana tendencja do zachorowania na nowotwór brzmiała jednak jak wyrok śmierci. Schorzenie, na jakie cierpiał Jr, było tak rzadkie, że nie miało nawet nazwy. Nie zrozumiałam wiele z jego tłumaczeń, ale jedno do mnie dotarło: nie dożyje starości. W którymś momencie zły gen, który dziedziczył po ojcu, obudzi się i go zabije. Już i tak żył na kredyt... Kilkaset znanych medycynie przypadków, ofiary, które miały to samo, nie dożyły jego wieku. On, dzięki ostrożności, diecie, dbaniu o siebie, miał szanse na jeszcze kilka lat, o ile będzie miał szczęście.
To dlatego tak często robił badania, przechodził rozmaite testy. Dlatego tak bał się brudu, zarazków, wszystkiego, co mogło przyspieszyć degenerację jego ciała. Był skazany, ale nie znał daty egzekucji.
I dlatego nie chciał mieć dzieci. Każde, jakie by spłodził, mogło dziedziczyć wadliwy gen, mając na to 28% szans. Nie chciał ryzykować. A teraz stanął przed sytuacją, która go przerosła, i nie wiedział, co zrobi, jeśli Jamie okaże się pechowcem.

                                                               *****

Cześć. Wcale nie walentynkowy kawałek, prawda?
Dziś krótko. Ten rozdział miał tak właściwie wyjaśnić pewną kwestię, i mam nadzieję, że tak się stało. Coś, co miało się w nim znaleźć, będzie w następnym. Dzięki temu przedłużam pisanie i mogę więcej treści przemycić w kolejnych kawałkach.
Czy nie przesadziłam z dramą? Ciekawa jestem Waszych opinii. 
Pozdrawiam.

piątek, 7 lutego 2014

Idź do diabła, Leto.

-Cholera.- Zacisnęłam palce na krawędzi biletu, mając szczerą ochotę podrzeć go w drobne strzępki i odesłać Jaredowi z adnotacją, żeby wsadził je sobie tam, gdzie obcałowuje go Emma.- Cholera, cholera, cholera.
-Powtarzasz się.- Babcia wyjęła mi blankiet z ręki i odłożyła go na półkę, gdzie leżał od dwóch dni.- Masz wszystko przygotowane w najdrobniejszych szczegółach, czego się boisz?- Objęła mnie i uściskała.- Będę trzymać za ciebie kciuki, Suze, a ty polecisz i pokażesz, że nie można cię złamać.
-Wolałabym, żebyś poleciała ze mną.- Odwzajemniłam gest, czerpiąc z bliskości babci potrzebną mi energię i optymizm.- Mogę kupić ci bilet, co ty na to?
-Gdyby twój... gdyby Jared chciał, żebym z tobą poleciała, sam by go kupił. Najwidoczniej woli załatwić wszystko bez...
-Nie obchodzi mnie, czego chce Jared, ja chcę, żebyś mi towarzyszyła. Będę się czuła bezpieczniej i w razie czego będę miała kogo się poradzić. Poza tym nie masz ochoty zobaczyć LA? Jest naprawdę ładne, jeśli nie ma się do niego uprzedzeń. Teraz, w październiku, nie będzie tam już tak gorąco. Może uda ci się spotkać gdzieś Harrisona Forda?- Podsuwałam babci kuszące wizje, ale naprawdę chciałam, żeby była ze mną i pomogła mi przejść przez trudne chwile. Nie myślałam w jej obecności rozmawiać z Jr, to niosło z sobą ryzyko, że dowiedziałaby się o moim haniebnym czynie, ale potrzebowałam wsparcia przed, a może i po konfrontacji. Nawet mając ułożone to, co chcę mu powiedzieć, nie byłam pewna, jak rozmowa się potoczy. Tak samo jak ja miał czas na opracowanie planu. Co wymyślił? Jasne dla mnie było, że zażąda dowodów na moje stwierdzenie, że dziecko jest jego. Ja na jego miejscu poprosiłabym o dowód bez wahania. Ale co poza tym? Powie, że nie zamierza go uznać, czy oznajmi, że da mu nazwisko i będzie łożył na jego utrzymanie? A może powie, że jest gotów wychować je wraz z Emmą, bo ja mam za sobą niechlubną przeszłość? Powinnam wątpić w tę wersję, skoro nie miał i nie chciał mieć dzieci, ale strach podpowiadał mi, że lepiej spodziewać się wszystkiego, niż coś zaniedbać.
Zerknęłam nad ramieniem babci na kopertę, zawierającą przygotowany przeze mnie dokument, który miałam zamiar dać Jaredowi. Dokładnie przemyślałam każdy jego punkt, posiłkując się wyszukanymi w internecie wiadomościami i przepisami prawa. Nie był zbyt obszerny, ale miałam nadzieję, że to wystarczy i że zabezpieczy mnie przed potencjalnymi atakami ze strony Leto.
-To jak, polecisz ze mną?- Spytałam jeszcze raz.
-Nie, Suze. To by źle wyglądało. Nie powinnaś sprawiać wrażenia przerażonej tak, by potrzebować pomocy, no i weź pod uwagę to, że nikt nie czułby się swobodnie, gdyby nagle pojawiła się obca osoba. Jeśli chcesz załatwić wszystko po swojemu, niech Jared nie czuje presji z mojej strony.
-Skąd wiesz, że coś by czuł? To zimny dupek.- Stwierdziłam, choć nie mogłam odmówić babci racji. Ja znałam tam wszystkich, ona nikogo i nikt nie znał jej. Na pewno więcej usłyszę, jeśli będę sama.
I jeszcze coś, o czym nie myślałam, a powinnam: w razie czego babcia nie usłyszy, że się sprzedałam. Mogłam śmiało podejrzewać, że Jr nie omieszka mi o tym przypomnieć, a w kłotni, do jakiej zapewne dojdzie, mógłby chcieć mi dopiec, uderzając w babcię. Załamałby się, gdyby wiedziała, że byłam zwykłą kurwą.
-Nieznajoma osoba zawsze wprowadza napięcie, czy tego chce czy nie. Poza tym, Suze, ja czułabym się niezbyt dobrze, wkraczając w sam środek waszego sporu.- Babcia odsunęła się na długość ramion, patrząc na mnie z powagą.- Znam życie nie od dziś i wiem, że w podobnych sytuacjach człowiek nie przebiera w słowach, tylko stara się wygrać. Rozumiem, że może ci być trudno, ale zawsze możesz do mnie zadzwonić, gdybyś potrzebowała paru słów otuchy. To pewnie nie będzie potrzebne, przygotowałaś się doskonale. Już widzę, jaką Jared zrobi minę, jak usłyszy, czego od niego chcesz.
-Raczej czego nie chcę...- Powiedziałam z rezygnacją, ale pogodzona z tym, że będę musiała stanąć przed nim sama.

Wysiadając z samolotu nie byłam szczęśliwa, że znów jestem w LA. W przeciwieństwie do tłumów turystów, śmiejących się i z niecierpliwością oczekujących na swój bagaż, ja byłam cicha i zamyślona. Zastanawiałam się, co mnie tu czeka. Na pewno nie powrót w chwale i sceny przebaczenia, ich się nie spodziewałam. W ogóle nie spodziewałam się niczego.
Nie zamierzałam przebywać w LA dłużej niż dzień lub dwa, dlatego miałam z sobą jedynie małą walizkę z kilkoma niezbędnymi rzeczami. Nie musiałam przechodzić przez odprawę celną, jedyne, co mnie czekało, to okazanie dokumentów przy wyjściu do terminala. Kolejka nie była długa i posuwała się szybko.
-Pani Swift.- Urzędniczka uśmiechnęła się do mnie służbowo.- Mam przekazać pani, że samochód czeka przed budynkiem. Proszę udać się na stanowisko 73 parkingu po prawej stronie od wyjścia.- Przeczytała wytyczne z kartki, po czym zmięła ją i wyrzuciła do kosza. Oddała mi paszport i zajęła się następnym podróżnym.
-Dziękuję.- Mruknęłam pod nosem.
Samochód. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Po locie pierwszą klasą, w prawdziwym luksusie i wygodzie na miarę dzianego Leto, nie mogło zdumiewać to, że przygotował mi transport na dalszą drogę. Choć po prawdzie bardziej na miejscy byłoby, gdyby kazał mi tłuc się taksówką na własny koszt, przynajmniej po tym, jak poczęstował mnie przez telefon wyzwiskami.
Znalazłam odpowiednie miejsce na parkingu bez kłopotu, z daleka widząc białego mercedesa, lśniącego w słońcu. Zwolniłam kroku, czując się nagle niepewnie, ale prawie w tej samej chwili drzwi po stronie kierowcy uchyliły się i wyjrzał z nich Shannon. Więc to on został wydelegowany jako mój szofer. Ciekawe, czy Jr nakrzyczał na niego, że ma po mnie jechać. Kilka razy byłam świadkiem sytuacji, w których młodszy Leto wywierał presję na starszego i osiągał to, czego chciał. Bez większego wysiłku, wystarczyło, że podniósł głos. To było co najmniej dziwne, ale już nie byłam ciekawa panujących w ich rodzinie stosunków. Już nie.
Podeszłam do samochodu i uśmiechnęłam się do swojego całkiem przystojnego szofera.
-Cześć, Shan. Podkupiłeś brykę od brata?
-Pączuszek.- Wysiadł, objął mnie i uścisnął, jakbym była jego najlepszą przyjaciółką.- A z tego, co słyszałem, pączuszek z nadzieniem.
-Cóż, w takim razie dobrze słyszałeś.- Bez trudu domyśliłam się, o czym mówił.
-Tego, no...- Odsunął się i dokładnie mnie obejrzał.- Trochę widać.- Minę miał dziwną, nie do odczytania.- Wskakuj i jedziemy.- Wziął moją walizkę. Wsadził ją do bagażnika, zajął miejsce za kółkiem i otworzył mi drzwi, nim sama to zrobiłam.
-Co się stało, że ty po mnie wyszedłeś?- Wsiadłam, z ulgą moszcząc się w wygodnym fotelu.
-Matka szykuje obiad, Jar coś załatwia. W ogóle to jedziemy do matki.- Powiedział, ruszając z parkingu.- Miałaś dobrą podróż?
-Nie narzekam.- Odparłam obojętnie. Nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać, miałam wrażenie, że atmosfera luzu jest tylko pozorna, powierzchowna, a pod nią bulgocze napięcie, gotowe w każdej chwili wybuchnąć.- Dlaczego nie jedziemy do Jr?- Spytałam. Ciekawa byłam, co wie Connie, ile Jared jej powiedział, ile dodała od siebie ta podstarzała zdzira Emma.
-Bo jedziemy do matki. Chyba później... Nie wiem.- Ostatnie słowa powiedział ostro.- Pączek, o co tu, kurwa, chodzi?- Zwolnił, nim na dobre się rozpędził, i zjechał na bok, zatrzymując się na poboczu.- Każdy mówi coś innego, matka załamuje ręce, Emma twierdzi, że Jar jest naiwny i dał się zrobić w chuja.
-A on, co mówi?- Wtrąciłam.
-Nic! Z nim nie da się pogadać, bo od razu każe spierdalać.- Oczy Shannona nabrały mniej sympatycznego wyrazu.- Nie wiem, co myśleć, byłem pewien, że fajna z ciebie laska, a tu taki numer...
-Numer?- Zjeżyłam się, wkurzona.- Więc wy myślicie, że zrobiłam to specjalnie?
-A co byś myślała w takim wypadku? Że dupa bez grosza wydedukowała sobie, jak wyciągnąć więcej kasy od gościa.- Przejechał dłonią po włosach, zgarniając je do tyłu.- Jasna, kurwa, cholera. Nie chcę tak o tobie myśleć.- Dodał ciszej, odwracając ode mnie wzrok
-Więc tak nie myśl.- Warknęłam.- Twój brat spieprzył mi życie.- Zacisnęłam dłonie w pięści.- Nie jesteś osobą, z którą powinnam o tym rozmawiać, ale chcę, żebyś wiedział jedno: nie zaszłam w ciążę specjalnie. Powiedziałam o niej Jr, bo wypada, żeby wiedział, i dla mnie to koniec sprawy, jeśli chodzi o niego. Nie interesuje mnie, co z tym zrobi, ale skoro chce ze mną pogadać, to jestem, a zaraz po tym, jak się z nim zobaczę, wracam do domu.- Skończyłam mówić i odwróciłam się do okna, czując rosnący bunt przeciw krzywdzącej i niesprawiedliwej opinii, jaką sobie na mój temat wyrobiono.- Jr może sobie swoje pieniądze wsadzić głęboko tam, gdzie włazi mu Emma. A jej nawet nie chcę widzieć. Chciała Jr. to go ma, niech sobie żyją długo i szczęśliwie.- Dorzuciłam cicho.
Samochód ruszył, włączając się do ruchu. Nie odzywałam się, nie miałam nic do powiedzenia. Nie chciałam się też denerwować, więc nie ciągnęłam tematu. Spokój, przede wszystkim spokój...
-Oni nie są... nie zauważyłem, żeby coś było.- Usłyszałam po pewnym czasie pełne namysłu słowa Shannona.
-Może się kryją.- Wzruszyłam obojętnie ramionami. Nie chciało mi się wszczynać dyskusji i mówić, że skoro nie są razem, do dlaczego odbiera w nocy telefon Jr.- Myślisz, że po co ta... że dlaczego chciała się mnie pozbyć i nakłamała na mój temat? Bo nie podobała jej się moja fryzura?- Spojrzałam na Shannona z politowaniem.- Wy faceci jesteście strasznie ślepi. Żebyście z Jaredem zauważyli, o co jej chodzi, musiałaby przy was skoczyć mi do oczu i powiedzieć, że weszłam jej w drogę. Ale tego nie zrobiła, więc tkwicie w przekonaniu, że wcale nie tarła nogami na jego widok i wcale nie widziała we mnie rywalki.
-Moment, pączuszku. Nie mów mi, co myślę. Akurat Emmie za bardzo nie wierzę, bo lubi koloryzować.
-O tak. Najwyraźniej uwielbia. Na swoją korzyść.- Prychnęłam.- A twój mądry brat łyka wszystko jak indyk kluski.
-Mój mądry brat pracuje z Emmą od tak dawna, że praktycznie nic bez niej nie zrobi. Emma ma spore kontakty, trzyma Jareda za jaja.- Shannon zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że pobielały mu kostki palców.- Myślisz, że by ją zwolnił, czy raczej zerwał współpracę? Nigdy. Dla naszego zespołu równałoby się to brakiem dojść do odpowiednich ludzi, a co za tym idzie z problemami w załatwieniu większości spraw.
-Aż dziwne, że nie podajecie jej w składzie.- Sarkazm ociekał z moich słów.- Nie obchodzi mnie, za co ta zołza go trzyma, może mu nawet wsadzić palec w...- Wizja, w której panna Ludbrook klęczy za pochylonym w przód Jr i trzyma dłoń między jego pośladkami była tak wstrętna, że poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła.- Zatrzymaj się, albo puszczę pawia.- Jęknęłam nieswoim głosem.
Shan zjechał znów na pobocze i zahamował tak gwałtownie, że omal nie spełniłam swojej groźby. Wysiadłam natychmiast i zaczęłam oddychać głęboko, żeby uspokoić mdłości. Dawno ich nie miałam, ostatnio czułam się źle ponad miesiąc temu. Myślałam, że mam ten etap za sobą, ale wystarczyło pomyśleć o Emmie z Jr i... Nawet nie chodziło o to, co mu robiła, ale o to, że w ogóle go dotykała, a on na to pozwalał. Nienawidziłam świadomości, że robią z sobą cokolwiek poza wspólną pracą. Nawet ona była czymś, co ledwie znosiłam. Trochę to może pokrętne, ale mimo wszystko nie życzyłam mu źle i nie chciałam, żeby dawał się omotać komuś pokroju Emmy. Nawet jeśli nigdy więcej go nie spotkam, to niech ma kogoś, kto nie będzie go oszukiwał.
-Lepiej ci już, pączuszku?- Shan podszedł do mnie i przyglądał mi się z niepokojem w oczach. Popołudniowe słońce odbijało się w jego tęczówkach, nadając im interesującego odcienia, włosy lekko powiewały mu na wietrze, niosącym w moją stronę przyjemną woń męskiego ciała i dobranych dobrze kosmetyków. Starszy Leto zdecydowanie nie należał do przeciętniaków i choć nie byłam nim zainteresowana w "ten" sposób, przez głowę przeleciało mi pytanie, czy gdybym nie była w ciąży...
-Dlaczego nie mówisz mi po imieniu?- Zmieniłam temat, odganiając głupie myśli.- Czuję się przez tego pączuszka jak jakaś niedorozwinięta gówniara.- Skłamałam: czułam się jak dupodajka, którą zna się tylko z przezwiska.
-Jakoś się do tego przyzwyczaiłem- Wzruszył ramieniem.- Możemy jechać, Ellie? Matka pewnie wyłazi ze skóry i myśli, że coś nam się stało.
-Zadzwoń do niej.
-Telefon mi padł.
-Chyba mogę jechać. Tylko nie szalej i nie rób ostrych manewrów, bo będziesz musiał sprzątać.- Z rezygnacją wsiadłam z powrotem i odchyliłam głowę w tył, przymykając oczy.
Jechaliśmy spokojniej, niż przedtem, zwalniając łagodnie przed światłami i zakrętami.
-Shannon, mogę cię o coś spytać?- Odezwałam się po czasie. Mdłości nie ustąpiły, ale teraz już wiedziałam, że są spowodowane moim rosnącym zdenerwowaniem.
-Jasne, pącz... Ellie.- Poprawił się. W jego ustach moje imię brzmiało dziwnie, nie pasowało, ale wolałam to, niż być ciągle pączkiem.
-Czy wasza mama jest na mnie zła?
-Matka? Nie. Jest zmartwiona, ale ona się ciągle czymś martwi. W sumie chyba się cieszy, bo gdyby nie ty, Jar nigdy by...- Zamilkł z miną winowajcy.- Kurde, nie ciąg mnie za język, miałem siedzieć cicho a co robię?
-Nie wiem, czego się spodziewać, a tak przynajmniej trochę mnie uspokajasz. Dobrze, że choć wasza mama nie patrzy na mnie, jak na winowajcę.- Ciągnęłam. Zauważyłam, że rozmowa oddala dolegliwości i łagodzi je znacznie.- To naprawdę głupi przypadek, idiotyczny efekt zmiany strefy czasowej. To niczyja wina tak w zasadzie. Najlepiej ujęła to moja babcia: dzieci czasami się zdarzają.
-Zaciążyłaś, bo zmienił ci się czas?- Shan był zdziwiony i nieprzekonany.
-Nie mi się zmienił, tylko telefonowi Jareda. Alarm był nastawiony na 8, przylecieliśmy do Nowego Jorku tuż po 7, a telefon Jr po włączeniu przestawił się na godzinę nowojorską. I nie dał znać, że mam wziąć pigułkę, więc została w plecaku. Znalazłam ją przypadkiem kilka tygodni po powrocie do domu. Nawet nie wiedziałam, że jej nie wzięłam i że jestem w ciąży. Gdyby nie Emma i jej złośliwe dogadywanie na lotnisku, pewnie sama bym sobie przypomniała, że nie połknęłam tabletki, ale byłam wkurzona i w ogóle.- Machnęłam ręką, jakbym chciała pozbyć się czegoś niepotrzebnego.- Skończmy temat bo znów się nakręcę i nabiorę ochoty, żeby napluć komuś w twarz.
-To może ja się odsunę albo założę przynajmniej okulary?- Shan ze śmiechem położył mi dłoń na kolanie i ścisnął je lekko.
W chwili, gdy to zrobił, przypomniał mi się dzień, w którym poznałam Jr. Młodszy Leto też ścisnął mnie za nogę w identyczny sposób, choć z innego powodu, jednak w tej chwili czułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie. Przez króciutką chwilę miałam nawet nadzieję, że gdy otworzę oczy ujrzę nie Shana, a właśnie Jareda, wiozącego mnie po raz pierwszy do swojego domu, i że z wiedzą o tym, co mnie czeka, nie popełnię tych samych błędów. Coś we mnie, schowane tak daleko i głęboko, że nie zdawałam sobie sprawy z jego istnienia, ucieszyło się na zapas z drugiej szansy i obiecało sobie, że tyn razem jej nie zaprzepaści. Przez sekundę czy dwie tkwiłam w głupim przekonaniu, że będę uważać na każde słowo, jakie wypowiadam w obecności Emmy, by nie dać jej możliwości zniszczenia tego, co powstawało między mną a Jr. A potem ocknęłam się z marzeń i poczułam bolesne rozczarowanie, że spaprałam sprawę wtedy, gdy miałam swój czas. Było, minęło, powiedziałam sobie w duchu. Nie ma sensu zastanawiać się, jak rozegrałabym wszystko, mając tę cholerną drugą szansę. Nie dostanę jej, koniec, kropka.
Shannon zabrał dłoń, i całe szczęście, inaczej sama bym ją strząsnęła, wcale nie delikatnie. Mógł próbować się ze mną przyjaźnić, ale bez dotykania mnie w podobny sposób, w jaki dotykał mnie jego brat.
-Jak bardzo zły jest Jr?- Przerwałam milczenie.
-Bardzo.- Krótka odpowiedź była bardziej treściwa i wymowna, niż elaborat na temat stanu nerwów Jareda.
-Cóż, ja też jestem na niego wściekła. I na jego cudną, niepowtarzalną, wyjątkową Emmę.- Mój głos brzmiał jak zza grobu..
-Co zrobisz?
Miałam ochotę powiedzieć Shannonowi, żeby nie wtykał nosa w nie swoje sprawy, ale powstrzymałam się przed tym. Nie był niczemu winien.
-Pewnie dowiesz się od brata.- Odparłam wymijająco. Domyślałam się, że Shan najpewniej powtórzy Jaredowi naszą rozmowę, szczególnie to o powodach, przez które zaszłam w ciążę, ale nie musiał wiedzieć wszystkiego. Pewne rzeczy były przeznaczone tylko dla Jr.
-Czyli rozumiem, że mam nie pytać.- Zerknął na mnie, unosząc i tak zadarte brwi.
-Tak. Dokładnie tak.

Otworzyłam walizkę, wyjęłam z niej kilka ubrań i oceniłam je krytycznym okiem. Chciałam wyglądać dobrze, ale bez przesady. Chciałam, żeby widać było moją odmianę, dojrzałość, kobiecość. To, co zauważyła we mnie Connie ubiegłego wieczoru, gdy rozmawiałyśmy sam na sam.
Schowałam większość ciuchów, zostawiając na wierzchu tylko to, co chciałam ubrać na "wizytę" u Jareda: białe, dopasowane spodnie i czarny sweterek z półgolfem. Strój podkreślał mój stan, pasując przy tym doskonale do mojej szczupłej wciąż figury.
Babcia miała rację: wystarczyło kilka drobnych zabiegów, by zrobić ze mnie zupełnie inną osobę. Podcięcie i wycieniowanie włosów, inny sposób ubierania się, porzucenie dziewczęcych zachowań i voila, Ellie stała się kobietą. Osobą, na którą patrzyłam w lustrze, przyszłą matką o delikatnej twarzy i oczach pełnych z trudem ukrywanych emocji.
Bałam się rozmowy z Jr. Mimo wszystko byłam przerażona, choć spychałam strach najgłębiej, jak się dało. Byłam przygotowana, miałam wszystko, co było mi potrzebne, podkręcałam się obietnicą wygarnięcia Emmie, bo spodziewałam się ją spotkać, ale i tak się bałam. Nawet Connie nie mogła zmniejszyć moich obaw swoją troską o mnie, tłumaczeniem, że będzie dobrze, prośbami, bym nie postępowała lekkomyślnie i impulsywnie. Słyszałam ją, ale nie słuchałam. Nie przyjmowałam do wiadomości tego, co mówiła, jednocześnie odnotowując każe jej słowo w odpowiedniej rubryce umysłu.
"Jared nie jest złym człowiekiem." Jasne, po prostu ostatnio miał gorszy okres, do tego zadaje się z nieodpowiednią osobą.
"Nie chce twojej krzywdy." Oczywiście, że nie. Poza tym, że mógłby udusić mnie gołymi rękami.
"Nie chce, żeby dziecku stało się coś złego. Martwi się o ciebie i o nie." Martwi się, a jakże, a największą jego bolączką jest to, że jakimś cholernym trafem żaden samochód jeszcze mnie nie potrącił i nie zabił, żaden podniesiony przeze mnie ciężar nie sprawił, że poronię. Cudów nie ma, Jr, trudno. Będziesz tatą.
Nie umiałam uwierzyć w to, co mówiła jego matka, choć wiedziałam, że ona wierzy we własne słowa. Ale takie już są matki, wyrażają swoje pragnienia, robiąc z nich cudze walory. Czy ja też kiedyś taka będę? Miałam nadzieję, że tak i nie. Wolałam myśleć o sobie jako o kimś myślącym bardziej trzeźwo i widzącym to, co naprawdę miało miejsce.
Przebrałam się, spięłam włosy nad karkiem i wyszłam z gościnnego pokoju, gotowa na spotkanie z przeznaczeniem. Uśmiechnęłam się na to określenie, ale po części było prawdą: Jared był w jakiś sposób uosobieniem mojej przyszłości, zależała od niego i tego, jak potoczy się nasza rozmowa. O ile w ogóle będziemy umieć z sobą rozmawiać, nie skacząc sobie do oczu i nie obrzucając się wzajemnie pretensjami.
Sprawdziłam, czy mam w torebce potrzebne rzeczy i mogłam jechać. Sama, białym mercedesem Jr, zostawionym po to, żebym miała czym jeździć, prosto do jego domu, gdzie miał na mnie czekać. Dostałam nawet kod do bramy, ustanowiony specjalnie na tę okazję ciąg czterech cyfr, składających się ma moją datę urodzin. Oczywiście zaraz po moim wyjeździe zostanie wykasowany.
Przed domem natknęłam się na Connie, wyglądającą jak siedem nieszczęść, jakby postarzała się w ciągu doby o kilkanaście lat. Miała cienie pod oczami, niezdrową cerę i była blada. Czyżby Jared był tak groźny, że jego własna matka trzęsła się ze strachu?
-Pojechałabym z tobą, Ellie, ale...- Wzruszyła bezradnie ramionami.
-Chyba lepiej będzie, jeśli załatwimy to sam na sam.- Objęłam ją, chcąc uspokoić jej zszargane nerwy. Przypominała mi babcię, choć nie miała w sobie tej pogody ducha, co ona, ani luzackiego, a zarazem mądrego na swój sposób podejścia do życia. Bardziej się wszystkim przejmowała i chciała, żeby ludzie żyli długo i szczęśliwie, kochając się do nieprzytomności. Ale tak się nie da.
-Żałuję, że nie mogłyśmy porozmawiać z sobą bardziej otwarcie, jesteś tak wspaniałą osobą, Ellie. Taka żywa, energiczna, otwarta. Jared potrzebuje kogoś takiego, jak ty.- Connie nie chciała mnie puścić, złapała mnie w objęcia i trzymała jak w imadle.
-Gdyby mnie potrzebował, nie kazałby mi wyjeżdżać. Przykre, ale prawdziwe.- Po raz kolejny w ciągu kilkunastu godzin rozwiałam jej nadzieje, mówiąc szczerze, co myślę.
-On nie wie, czego chce, w tym kłopot. I nie da sobie wytłumaczyć.- W końcu puściła mnie i pozwoliła wsiąść do samochodu.
-Każdy jest mądry sam dla siebie.- Uśmiechnęłam się smutno. Słowa Connie poruszyły coś w mojej duszy, nakazując myśleć o tym, co dla kogo jest najlepsze. Co było takim dla mnie? Może wcale nie powinnam stawać z Leto oko w oko i próbować być od niego lepszą, może po prostu powinnam machnąć na niego ręką i wrócić do domu? Jeszcze miałam możliwość, by się wycofać, ale czy postąpię wtedy dobrze?
Jasne. W końcu wiedział o dziecku, a o to właśnie mi chodziło. Chciałam, żeby miał świadomość, że będzie ojcem, i nic ponad to. W takim razie nie musiałam już z nim rozmawiać, bo nie było o czym. Narażałam się tylko na prześmiewki i zarzuty, że puściłam się z kimś po powrocie do Stanów. Dziewczyny w mojej sytuacji zawsze musiały wysłuchać, że dały tyłka komuś innemu. Zawsze.
Ech... Nie musiałam rozmawiać z Jr, ale chciałam to zrobić. Chciałam się z nim zobaczyć. Taka była prawda. Chciałam przywołać wspomnienia, choćbym miała potem odpokutować za to niesmakiem do niego i siebie. Na kilka chwil chciałam pamiętać go takim, jaki był, a nie takim, jaki okazał się po naszym rozstaniu. Częścią siebie wciąż wierzyłam w to, że nie udawał. Głupia Ellie...
Droga do domu Jareda wydała mi się zbyt krótka, jakbym teleportowała się z podjazdu jego matki pod bramę posiadłości. Wolałabym, żeby trwała kilka godzin, dni, tygodni, nawet miesięcy czy lat. Nie chciałam się tam znaleźć, a zarazem czekałam na konfrontację, widząc w niej zakończenie moich ciągłych obaw o przyszłość. Załatwię to, co mam załatwić, muszę. Ja to zaczęłam i ja powiem ostatnie słowo, po czym zamknę ten rozdział swojego życia i pójdę dalej. Chyba, że...
Nie było żadnego "chyba". Nie było opcji, w której ja i Jr godzimy się, on mnie przeprasza i mówi, że jest gotów rzucić Emmę dla mnie i naszego dziecka. Po prostu nie było. Wiedziałam o tym, ale i tak czułam ból, choć już nie tak silny jak ten, który towarzyszył mi przez pierwsze tygodnie po powrocie do domu. Wtedy wyrywał mi wnętrzności, teraz ledwie ćmił.
Wbiłam kod i wjechałam na teren posiadłości, widząc z daleka otwarty garaż. Prawdopodobnie Jr oczekiwał, że właśnie tam zaparkuję, ale przekornie zatrzymałam się na podjedzie i wysiadłam, zostawiając kluczyki w stacyjce. Potem weszłam do domu, jak do siebie, i ruszyłam do gabinetu Jr, tego samego, w którym wieki temu przyznałam się do swojego braku doświadczenia z mężczyznami. Teraz wydawało mi się, że naprawdę minęło od tamtego dnia co najmniej kilka lat, nie miesięcy. Byłam inna. Wtedy mieszkała tu głupiutka dziewczyna, teraz gościła na chwilę młoda, mądrzejsza o wiele kobieta.
Drzwi pomieszczenia były uchylone do jednej trzeciej a ze środka dobiegały szmery, jakby ktoś na ostatnią chwilę przestawiał coś, układał, starał się zrobić jak najlepsze wrażenie na kimś, kto miał widzieć jego miejsce pracy po raz pierwszy. Weszłam bez pukania. Jared siedział za biurkiem, przeglądając jakieś papiery. Może rachunki z pralni? Ubrany w białą koszulę, rozpiętą pod szyją, z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi do połowy opalone przedramiona, wyglądał... jak zawsze. Słysząc mnie podniósł głowę i w jednej chwili jego twarz, z początku obojętna, przybrała wyraz niechęci.
-Eleanor. Skłamałbym mówiąc, że miło mi cię widzieć.- Powiedział.
Prawie zapomniałam, jak ostro potrafi brzmieć jego głos i ile negatywnych nut może zawierać.
-Ja też cię kocham.- W sekundę pozbyłam się strachu i odzyskałam pewność siebie, nawet nie wiedząc, z jakiego powodu.- Mogę usiąść?- Spytałam oficjalnie.
-Proszę.- Wskazał mi miejsce na wprost siebie, na wyścielanym materiałem krześle. Nie pamiętałam, żeby stało tu podczas mojego pobytu w domu Jr.
Znów robiąc mu na przekór usiadłam gdzie indziej, w wygodniejszym i większym fotelu pod ścianą.
-Więc z czym do mnie przychodzisz?
Zdziwiłam się. Zaskoczył mnie tym pytaniem, nie powiem.
-Z czym przychodzę? To ty chciałeś, żebym się tu zjawiła, więc jestem. Powiedziałam ci przez telefon, co jest grane, ale sama sobie nie kupiłam i nie wysłałam biletu na samolot. To raczej ja powinnam chcieć wiedzieć, o co ci chodzi.- Udało mi się utrzymać spokój.
-Powiedziałaś, że jesteś w ciąży. Chcę wiedzieć, co to ma wspólnego ze mną.- Jared splótł palce i położył dłonie na biurku.
-A jak myślisz? Nie powiedziałam ci tego po to, żeby się pochwalić. Sama sobie dziecka nie zrobiłam.- Położyłam torebkę na kolanach, ściskając ją w rękach. Zaczynałam się denerwować. Oschły, obojętny ton Leto działał na mnie jak płachta na byka.
-Ktoś musiał się do tego przyczynić. Twierdzisz, że to byłem ja?- Uniósł brew i uśmiechnął się lekceważąco.
-Nie inaczej.- Wzięłam kilka głębokich oddechów. Byłam przygotowana na podobne pytania, ale co innego wiedzieć, że coś się usłyszy, a co innego to usłyszeć.- Jeśli chcesz, żebym co to udowodniła, to nie widzę problemu, ale nie wcześniej, niż po tym, jak dziecko się urodzi. Nie pozwolę grzebać sobie w brzuchu dla twoich widzimisię.- Oznajmiłam pewniejszym głosem.
-Nie wiem, co robiłaś po powrocie do domu.
Zdumiewał mnie spokój, z jakim Jr do mnie mówił. Odzywał się z pełną rezerwy wyższością, z lekką kpiną, ale poza tym był spokojny, jak buddyjski mnich. To mnie wkurzyło, co z kolei sprawiło, że ja sama nieco się uspokoiłam.
-Chcesz wiedzieć, co robiłam? Płakałam. Wyłam w poduszkę. Siedziałam całe dnie w pokoju, jaki przydzieliła mi mama, i cierpiałam. Nie pieprzyłam się z nikim, nie rwałam facetów, tylko odchorowywałam znajomość z tobą. Miałam nadzieję, że na tym się skończy, ale nie, odkąd cię znam mam w życiu strasznego pecha.- Spojrzałam mu odważnie w oczy, wkładając w ton całą szczerość, jaką w sobie miałam.- Nie wmówisz mi że nie wiesz, co zastałam po powrocie do Delphi. Ani tego że nie wiesz, jak się czułam dzięki tobie i Emmie.
-Emmy w to nie mieszaj.
-Niby czemu? Nakłamała ci, ile wlezie, a ty we wszystko uwierzyłeś. Ale to już nie mój problem, chciała cię, to cię ma.
-Nic mnie z nią nie łączy, poza pracą.
-I dlatego odbiera twoje rozmowy twierdząc, że śpisz?
-Może jeszcze powiedziała ci, że jesteśmy w związku?- Jr parsknął krótkim śmiechem.
-Nie, ale dała mi to do zrozumienia. Jeśli tak, to z Bogiem, powodzenia z kobietą, która kłamie jak z nut. byle tylko cię dorwać.- Pochyliłam się do przodu.- Rozumiem, że na nią lecisz, ale dlaczego powiedziałeś jej o moim ogłoszeniu? To było chamskie.
-Nic jej nie mówiłem.- Jr odchylił się w tył, jakby chciał znaleźć się ode mnie jak najdalej.
-Wiedziała wszystko i straszyła mnie, że jeśli się z tobą skontaktuję, wyjawi mojej rodzinie, jak zarobiłam na życie.Wyssała to sobie z palca?- Posłużyłam się pytaniem, które zadał mi, gdy Emma zmyślała na mój temat.
-Nie wiem, skąd wyciągnęła infor... A może nic nie powiedziała, tylko znów chcesz ją obrazić?
-Ja ją obrażam?- Oburzyłam się.- To wy obraziliście mnie. Ale to przeszłość, nie interesuje mnie, co z sobą wyprawiacie.
-Nic z sobą nie wyprawiamy. Kurwa, Ellie, dotrze do ciebie, że z nią nie jestem?
-Eleanor. Ellie jestem tylko dla przyjaciół.- Przypomniałam.
-Nie jestem nią zainteresowany.
-A ona o tym wie?- Spytałam niewinnie.
-Wie, i to ode mnie. Niczego nie próbuje.
-Po co mi się tłumaczysz?
-Tłumaczę? Wyjaśniam, bo pieprzysz głupoty.
Straciłam rezon i poczułam się niepewnie, wciąż będąc pod obserwacją zimnych, niebieskich oczu. Byłam zdenerwowana, i to coraz bardziej. Jeśli nie wezmę się w garść i nie opanuję, nie powiem tego, co chciałam powiedzieć. Dlaczego w obecności Jareda stawałam się znów miękka, jak podgrzany wosk? Widok jego twarzy, teraz wrogiej i zdystansowanej, świadomość, że jest tak blisko, ledwie metr czy dwa ode mnie, dochodzący do moich nozdrzy zapach jego kosmetyków przypominały mi o spędzonych razem chwilach, rozbijając moją obronę. Przecież się z niego wyleczyłam...
-Nie mam ochoty siedzieć tu godzinami, więc...- Zaczęłam, mobilizując siły.
-Ile chcesz?- Zadane ostrym tonem pytanie przerwało mi w pół słowa.
-Słucham?
-Na ile mam wypisać czek. Domyślam się, że przyszłaś tu po pieniądze.- W jednej chwili Jared przeszedł metamorfozę ze spokojnego i sarkastycznie rozbawionego we wrogiego i nastawionego na spławienie mnie. Po raz drugi.
-Skąd pomysł, że coś od ciebie chcę?- Otrzeźwiałam w moment. Zobaczyłam Jareda w nowy, inny sposób: bał się. To było po nim widać. Był przerażony nie mniej niż ja, gdy tu jechałam. A może bardziej, bo ja nie miałam nic do stracenia, a on...
-Jeśli nic nie chcesz, to po jaki chuj dzwoniłaś?- Maska, którą ubrał na moje powitanie, spadła, ukazując prawdziwą, pełną emocji twarz o błyszczących złością oczach.- Myślałaś, że dam się nabrać na gadkę o paczkach? Ile czasu obmyślałaś, jak mnie udupić?- Spytał zjadliwie.
Znów musiałam odetchnąć, inaczej mogłabym zrobić coś, czego potem bym żałowała.
-Nie mam zamiaru z niczego ci się tłumaczyć, tym bardziej, że jak widzę, sporo sam się na mój temat dowiedziałeś. Shannon mówił ci, w jakich okolicznościach zaszłam w ciążę?- Machnęłam ręką.- Mówił. Inaczej byś się wydzierał, że nie dasz się wrobić w dziecko.- Wyjęłam z torebki swoją kartę badań i położyłam na biurku przed Jr.- Proszę, możesz sobie nawet zeskanować, jeśli chcesz. Masz tu wszystko: daty wizyt, opis stanu zdrowia mojego i dziecka, co tylko zechcesz.- Zaczęłam się nakręcać, co odgoniło ode mnie strach i pomogło się pozbierać. Mimo wszystko bliskość Jareda działała na mnie, budziła wspomnienia, bolała. Nadal bolała.
-Każdy może sobie coś takiego wydrukować i napisać, co chce.- Stwierdził, ale widziałam, że czyta, a przynajmniej przegląda zapiski mojego lekarza.
-Nie każdy jest takim dupkiem, jak ty.- Odparowałam złośliwie, wyjmując z torebki przygotowany wcześniej dokument.- Przystąpmy do rzeczy.- Zabrałam kartę i schowałam ją.- Nie musisz się bać, że nagłośnię sprawę w mediach. Nie zrobię tego. Nie mam zamiaru robić wokół siebie szumu.- Zaczęłam mówić to, co wiele razy ćwiczyłam przed lustrem i omówiłam z babcią.- Jak wspomniałam, jeśli będziesz życzył sobie badań genetycznych, bez oporów się na nie zgodzę po narodzinach dziecka. Dokąd nie będziesz pewien, że jest twoje, nie chcę kontaktować się z tobą w żaden sposób, nawet przez pośredników. Nie chcę też, żebyś przysyłał mi cokolwiek, nie odbiorę żadnej przesyłki ani przekazu pieniężnego, żadnego listu, nie odpowiem ma maile z nieznanego źródła.- Mówiłam monotonnie, jak wyuczoną kwestię. Tym zresztą były moje słowa: wkutym na pamięć tekstem. Jr nie przerywał mi, ale widziałam, że to, co mówię, dociera do niego. Zbladł, jego twarz straciła kolory a oczy wyrażały zdziwienie, połączone z bolesnym rozczarowaniem i zawodem. Spodziewał się, że będę o coś błagać?- Nie zgodzę się, żeby dziecko nosiło twoje nazwisko, nawet po udowodnieniu, że jest twoje. Nie przyjmę od ciebie niczego, co nie będzie przeznaczone dla niego, jeśli oczywiście poczujesz kiedyś wyrzuty sumienia i zechcesz na przykład wyłożyć środki na jego edukację.- Recytowałam dalej, nie pozwalając sobie na chwilę przerwy, dokąd nie skończę.- Będę zawiadamiać cię o zmianie adresu, jeśli się gdzieś przeprowadzę, w razie, gdybyś nabrał ochoty, żeby je zobaczyć. W takiej sytuacji nie będę ograniczała waszych kontaktów, dziecko ma prawo znać swojego ojca. Wszystko to masz na piśmie, punkt po punkcie.- Głos zaczął mi się łamać, miałam sucho w ustach i poczułam chęć ucieczki, wyjścia z tego pokoju, domu, z tego stanu. Oby jak najdalej od Leto. Zaczęło mi się spieszyć.- Jeszcze coś.- Wyjęłam z torebki czek i położyłam na biurku razem z podpisanym przeze mnie dokumentem.- Oddaję ci pieniądze, tyle, ile mi zostało. Część dałam mamie, część babci, u której, jak zapewne wiesz, mieszkam. Resztę oddam, jak znajdę pracę i będę mogła odkładać z pensji.- Skończyłam mówić i natychmiast poczułam się tak, jakby spuszczono ze mnie powietrze. Świat zawirował, zakołysał się przed moimi oczami i wrócił na swoje miejsce. Byłam jak przekłuty balon, bez emocji, bez uczuć, pusta w środku. Nie czułam się zwycięzcą, nie miałam wrażenia, że wygrałam wojnę o siebie. Wręcz przeciwnie. W ustach czułam gorycz porażki. Nabrałam pewności, że moje wystąpienie i to, co powiedziałam, podyktowane dumą i honorem postanowienie, było dla Jareda jak gwiazdka z nieba. Prezent, cholernie dobra niespodzianka, prawdziwa gratka. Ale za późno było na żałowanie, oddałam mu swoje pisemne oświadczenie, w którym zwalniałam go z wszelkiej odpowiedzialności. Musiałam iść dalej i żyć, jakby Leto nigdy nie istniał. Tak będzie lepiej.
Popatrzyłam na niego, zgarbionego nad papierem, i wyszłam cicho. Idąc w stronę bramy zamówiłam przez telefon taksówkę. Postanowiłam od razu jechać na lotnisko, choćbym miała czekać na nim pół dnia i nocy, przespać się w poczekalni czy gdzieś. Nie było mi żal zostawionego u Connie bagażu, nie miałam w nim nic, za czym bym tęskniła. Jedyne, czego chciałam, to wrócić do Lafayette, do babci, skulić się na łóżku, przykryć kocem po czubek głowy i zniknąć. Nie płakać, po prostu przetrwać, przeczekać, przeboleć. Tylko tyle. A potem iść do przodu.
Otworzyłam bramę, wbijając kod na panelu w ogrodzie, i wyszłam, od razu czując się lepiej. Ulica nie należała do Jareda, była neutralna, niczyja, bezpieczna.
Przeszłam kilka kroków i zeszłam na bok, ustępując miejsca jadącemu coraz wolniej granatowemu fordowi z przyciemnianymi szybami. Wóz zatrzymał się obok mnie i szyba po stronie kierowcy zaczęła się opuszczać, odsłaniając wnętrze.
-Mówiłam, żebyś się z nami nie kontaktowała.- Zimny jak lód głos dobiegł mnie, nim zobaczyłam, kto siedzi za kierownicą.
W jednej chwili wszystko, co we mnie wzbierało, wybuchło. Mogłabym przysiąc, że przed oczami mam prześwitującą zasłonę, barwiącą świat na czerwono.
-Z wami? Jared twierdzi, że nie ma żadnego "wy". Kłamie?- Wyprostowałam się, zaciskając dłonie na torebce. Gdybym tego nie zrobiła, najpewniej rzuciłabym się na Emmę i wydrapała jej oczy.
-Nie musi ci się spowiadać.- Widziałam, jak mnie dokładnie ogląda.- Więc to prawda, jesteś w ciąży. Kto jest szczęśliwym tatusiem? Znasz przynajmniej jego imię, czy też był jednym z anonimowych klientów?- Pytała pogardliwie, z wyższością.
-Przeszłaś w życiu przez więcej łóżek, niż ja kiedykolwiek zobaczę, a śmiesz mi ubliżać? Jesteś zazdrosna?- Odbiłam piłeczkę. Nie umiałam odmówić sobie przyjemności dowalenia jej w najbardziej chamski sposób, jaki przyszedł mi do głowy.- Boli cię, że będę mieć jego dziecko, podczas gdy ty nawet nie możesz go dotknąć?
-Jesteś dziwką, czego mam ci zazdrościć?- Usiłowała mi dopiec, ale widziałam, że osiągnęłam zamierzony efekt. Jej oczy wyrażały jawną, nie ukrywaną zawiść.
-Wszystkiego.- Posłałam jej całusa.
-Niczego ci nie zazdroszczę! Niczego! Ciebie już nie ma, a ja jestem i będę!- Krzyczała za mną, gdy odchodziłam od jej wozu.
Ruszyłam w dół ulicy, śmiejąc się w duchu. Taksówka już jechała, a nie chciałam, żeby kierowca usłyszał choćby słowo z mojej rozmowy z Emmą. Pomachałam, dając znać, że to ja czekam na podwózkę.
-Dokąd jedziemy?
-Na lotnisko.- Powiedziałam, wsiadając. Obejrzałam się, chcąc pożegnać się ostatecznie z domem, w którym przeżyłam ważny, a może i najważniejszy epizod w swoim życiu, i zobaczyłam Jr. Stał tam, gdzie ja przed chwilą, patrząc w moją stronę. Przed nim, na ulicy, stała Emma, mówiąc coś, czego nie słyszałam. Brama była zamknięta. Emma podeszła do Leto, wciąż mówiąc, i położyła mu dłonie na ramionach. Jared odsunął się od niej, unosząc ręce w geście, mówiącym "nie dotykaj mnie". Mowa jego ciała nawet dla laika była jednoznaczna: nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Potem ruszył w stronę taksówki.
-Jedźmy, chcę zdążyć na samolot.- Odwróciłam się plecami do Jr. Nie wiem, po co za mną szedł, nie interesowało mnie to. Skończyłam z nim definitywnie. Nie chciałam go widzieć.
Mimo to patrzyłam w lusterko boczne, jak stoi na środku ulicy, malejąc z każdą sekundą i z każdym przebytym przez taksówkę metrem.

                                                                    ******

Cześć. Oto jeden z końcowych rozdziałów bloga. Łagodniejszy niż myślałam, i nie wszystko się w nim wyjaśnia. Gdybym napisała za dużo, musiałabym skończyć opowiadanie szybciej, a tego, o ile wiem, nikt nie chce.
Miałam zamieścić go ze trzy godziny wcześniej, ale chcieć nie zawsze znaczy móc. 
Następny za tydzień.
Pozdrawiam.