niedziela, 16 marca 2014

Koniec pewnego etapu.

Pierwsze zwiastuny zmian pojawiły się w trzy dni po wyjeździe Jareda. Nagle i bez uprzedzenia, czyli w jego stylu.
W południe zapukał do drzwi człowiek z salonu samochodowego i wręczył mi, oniemiałej z zaskoczenia, dokumenty i kluczyki od nowego wozu, oczywiście białego Mercedesa. Model był inny niż ten, którym woziłam Jr jako jego szofer, do tego został wyposażony w rozmaite udogodnienia i bezpieczniejszy, niż wóz produkcji seryjnej. Stałam się posiadaczką Mercedesa-Benz CLA 200 AMG Line, którego wartość przekraczała moje potencjalne kilkuletnie dochody. Wóz stał jak gdyby nigdy nic przed kamienicą, ściągając na siebie ciekawe spojrzenia przechodniów i sąsiadów. Nie wierzyłam, że jest mój, choć upewniałam się o tym raz po raz czytając na papierach swoje dane.
Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć czy złościć. Po części spodziewałam się, że moje życie się zmieni, ale nie wiedziałam, że stanie się to tak nagle i tak drastycznie będzie kontrastować z tym, do czego przywykłam. Nie było mowy o zwrocie prezentu, bo Mercedes nie był niczym innym, jak podarunkiem od chłopaka. W myślowej bitwie przekonałam siebie, że przyjmując propozycję wspólnego życia z Leto wzięłam też część tego, co do niego należało. Jak żona, choć w naszym przypadku nie było ani ślubu, ani spisanej przed nim intercyzy. Dziwnie się z tym czułam, ale przecież zgodziłam się na to, by Jared ułatwiał mi życie do momentu, aż przeprowadzę się do niego za niecały miesiąc. I nie mogłam powiedzieć, że własny samochód nie będzie dla mnie wygodą. Dotąd, jeśli musiałam jechać gdzieś dalej, na przykład do centrum, tłukłam się tam autobusem. Nie było to przyjemne, dlatego wyprawy poza najbliższe okolice ograniczałam do minimum. Teraz to się zmieni.
Oswoiwszy się z widokiem białego cacka wsiadłam do środka, pachnącego nowością, ustawiłam pod siebie fotel kierowcy i na szybko, jeszcze pełna wrażeń, napisałam do Jr wiadomość z podziękowaniem i stwierdzeniem, że za takie niespodzianki powinien dostać ode mnie klapsa. Nawet nie pomyślałam, jak to odbierze, dopiero jego odpowiedź uświadomiła mi, że mogłam zabrzmieć dwuznacznie.
"Nie musisz szukać powodów, żeby pomacać mnie po tyłku, tym bardziej, że uwielbiam, gdy to robisz. ;)
Cieszę się, że samochód Ci się podoba. Bądź ostrożna za kółkiem. Jr."
Zarumieniłam się, czytając pierwszą część SMS. Po cichu opieprzyłam siebie za to, że nie kryłam przed Jaredem swojej słabości do jego zgrabnego zaplecza. Chwila nieuwagi z mojej strony i oto efekty w postaci żartobliwego wypomnienia mi, że fascynują mnie jego pośladki.
Wróciłam myślami do naszego ostatniego wieczoru, jeszcze raz próbując zrozumieć jego postępowanie. Widziałam wszystko tak, jakbyśmy znów byli razem u mnie w pokoju, dzień przed wyjazdem Jr.
Leżeliśmy już, każde po swojej stronie łóżka, w pewnej od siebie odległości, jakby możliwość dotknięcia się przypadkiem napawała nas lękiem. Ułożyłam się na boku, patrząc na zajętego rozmową telefoniczną Jareda. Nie wiedziałam, co tym razem załatwia, ale musiała to być jakaś pilna sprawa, bo odzywał się krótko, ostro i mówił wymagającym uwagi tonem. A potem po prostu rozłączył się i odłożył aparat na podłogę, wzdychając przy tym, jakby dokonał czegoś, co dla innych było ponad siły a i jego sporo kosztowało.
-Wszystko w porządku?- Spytałam szeptem.
-Tak.- Zgasił lampkę i ułożył się tak jak ja, przodem do mnie.- Jutro o 11 będzie na mnie czekał śmigłowiec, który zabierze mnie na lotnisko w Indianapolis.
-Wynająłeś sobie śmigłowiec?- Byłam pod wrażeniem. Wiedziałam, że Jareda stać na wiele rzeczy, o których szaraczki mogły tylko marzyć, ale z trudem docierało do mnie, że teraz ta opcja dotyczy także mnie. To, co posiadał, cały majątek, nieruchomości, papiery wartościowe, inwestycje, wszystko miało stać się w przyszłości własnością Jamiego, a ja byłam przecież jego mamą. Pewne było nawet to, że mój synek przez długie lata będzie zbierał plony obecnej pracy swojego taty. Nikt nie wątpił że to, co Jr stworzył, będzie sprzedawane nawet po jego śmierci... A może szczególnie wtedy.
-Gdyby nie twój stan, zaproponowałbym ci wspólną podróż.
-Gdyby nie mój stan, nie było by cię tutaj, Jay.- Wypomniałam mu delikatnie.
-No tak.- Znowu westchnął.- Masz rację, nie było by mnie tutaj.
Jego szczerość zasługiwała na pochwałę, ale sprawiała dotkliwy ból. Coś ścisnęło mnie w gardle, zatkało je na moment i rozeszło się, pozostawiając po sobie niemiłe wspomnienie.
-Właśnie uzmysłowiłeś mi, jak mało dla ciebie znaczę.- Powiedziałam, nie kryjąc rozczarowania.
-Mylisz się.- Słowa zabrzmiały jak zarzut.- Właśnie dlatego, że znaczysz, musieliśmy się rozstać. Nie powinnaś marnować przy mnie czasu.
-Nigdy byś się do mnie nie odezwał, gdybym nie była w ciąży, więc wniosek jest prosty.- Upierałam się przy swoim.
-Nie wydaje mi się.- Jr pokręcił głową.- Wciąż wiedziałbym, że jesteś, każdego dnia miałbym tę świadomość. Sądzę, że w którymś momencie przegrałbym walkę z sobą.
-Ale nie jesteś tego pewien. A ja przez cały czas myślałabym, że się mną zabawiłeś i pozbyłeś, jak robi się z każdą dziwką. Niech cię cholera, Leto.- Wstałam energicznie, poirytowana jego zachowaniem. Było dziwne, obce, a dystans, jaki między nami istniał, był nieznośnie odczuwalny. Podeszłam do okna, patrząc na niewyraźny za mokrą szybą świat, starając się nie roztrząsać tego, jak oceniałabym siebie, gdybym nie zaszła w ciążę. Moje obawy sprzed miesięcy, pewność, że do końca życia miałabym siebie za szmatę, znów stały się prawdą.
-Ellie...- Drgnęłam, czując nagle obejmujące mnie ramiona. Nie słyszałam, żeby Jr wstał, więc gdy znalazł się przy mnie, a raczej za mną, przestraszyłam się.- Powinnaś czytać między wierszami, zrozumieć, co staram się przemycić w swoich wypowiedziach. Nie wszystko umiem powiedzieć wprost.- Pocałował mnie w odsłonięte ramię, potem w szyję, przyciskają się mocno do moich pleców.- Mówiłem przecież, że wtedy zaczęło mi zależeć.
-To było pół roku temu.- Mruknęłam, nieco zbita z tropu. Czyżby chciał powiedzieć mi, że...?
-I widząc cię wczoraj zrozumiałem, że wcale nie osłabło.- Ciche słowa zabrzmiały jak skarga i usprawiedliwienie w jednym.- Pamiętasz, jak rozmawiałaś z moim bratem przez Skype? Wtedy, gdy się wtrąciłem?
-Mhm.
-Miałaś na sobie koszulkę na ramiączkach.
-Nie pamiętam.- Zmarszczyłam brwi, starając sobie przypomnieć tamtą rozmowę.- Czy to ważne, w co byłam ubrana?
-Twoja koszulka prześwitywała. Shan wgapiał ci się w piersi, a mnie krew zalała, gdy to zobaczyłem. Nikt prócz mnie nie miał prawa ich widzieć.
-Nie miałam pojęcia...- Otworzyłam szerzej oczy, zawstydzona, przypominając sobie moment, w którym sięgałam po kabel od ładowarki laptopa, przypadkiem zsuwając niżej kołdrę, którą miałam podciągniętą pod brodę.
-Wściekłem się, bo wmawiałem sobie, że mi przejdzie, a tymczasem okazało się, że wcale nie ma zamiaru.
-Byłeś zazdrosny?- Spytałam całkiem niepotrzebnie, ale chciałam usłyszeć potwierdzenie z jego ust. Czułam się przy tym tak, jakbym oderwała się do ziemi i szybowała w chmurach, lekka jak piórko dzięki rozpierającej mnie radości. Cieszyłam się głównie dlatego, że nie musiałam źle o sobie myśleć, byłam czysta, byłam... On mnie chciał, przez cały czas, a to zwalniało mnie z poczucia winy wobec siebie.
-Byłem, jestem i będę skurwysyńsko zazdrosny, Ellie.
Mrugnęłam kilka razy, skupiając wzrok na szybie i patrząc na nasze odbicie, zamazane i niewyraźne. Nie wiem czemu, ale przyszło mi wtedy do głowy, że nasza przyszłość jest równie niejasna jak obraz naszych twarzy w zalanej deszczem szybie.

Grudzień, ostatni miesiąc roku, był dla mnie zarazem ostatnim spędzonym w Indianie. W dodatku nie w całości: Jr zaplanował moją przeprowadzkę od A do Z, informując mnie po prostu kiedy się po mnie zjawi. Nie spodziewałam się że zapyta, czy termin, jaki wyznaczył, nie koliduje u mnie z czymś, co ja ustaliłam wcześniej. Taki już był. Szef w każdym calu, tak w pracy jak i w sprawach osobistych. Poza tym, mimo wszystkich łączących nas relacji, traktował mnie jeszcze jak niedorosłą do poważniejszych decyzji dziewczynę. Liczył się z moim zdaniem, ale prawie zawsze przedstawiał tyle argumentów popierających jego stronę, że musiałam przyznać mu rację. Był człowiekiem, który wszystko przemyślał, nim stwierdził, że najlepiej daną sprawę załatwić tak czy tak.
W tym przypadku była to data mojego wyjazdu do LA, druga połowa grudnia, na cztery dni przed świętami. Miałam niecałe 3 tygodnie na dopięcie swoich spraw, zawiadomienie odpowiednich urzędów o zmianie miejsca zamieszkania, pożegnanie się z rodziną i z babcią. Smutno mi było na myśl, że ją zostawię, ale przez cały czas powtarzała mi, że muszę mieć na względzie dobro Jamiego i swoje. Tylko to było ważne, a także fakt, że między mną i Leto zaczęło się układać.
Nie mówiłam babci o swoich obawach co do prawdziwości jej stwierdzenia. Nie mogłam być pewna, że naprawdę mój nowy-stary związek będzie szczęśliwy. Nikt nie umiał powiedzieć, co stanie się, gdy ja i Jared zostaniemy sami, mając do rozwiązania zwykłe, ludzkie problemy. Nie miałam na myśli finansów, lecz codzienność, w naszym przypadku specyficzną z racji jego ciągłych wyjazdów. Wiedziałam, że najbliższe miesiące oznaczają dla mnie w zasadzie samotność w czterech ścianach. Nie miałam w LA znajomych, przyjaciół, nie miałam nikogo. Nawet jeśli poznam ludzi z kręgów Jareda, nie od razu znajdę z nimi wspólny język. Jedyną osobą, z którą będę mogła porozmawiać, zostawała Connie. Lubiłam ją, ale... Bałam się, że przyjdą chwile, w których będę potrzebowała obok siebie kogoś, kto przygarnie mnie do siebie przed snem, powie coś czułego, pocałuje w czoło. Wiedziałam, jak wyglądają puste, samotne wieczory, gdy mieszka się samemu, przeszłam to już, będąc w LA po raz pierwszy, przed poznaniem Leto. A teraz byłam w ciąży i obawiałam się, że będę go potrzebowała bardziej, niż kiedykolwiek w innej sytuacji. Jego nieobecność mogła negatywnie wpłynąć na rodzącą się dopiero bliskość i zażyłość, w tej chwili karmiącą się nadziejami i marzeniami o przyszłości. Ale cóż, wybrałam, zdecydowałam, czy raczej zgodziłam się z decyzją Jr, więc musiałam wziąć się w garść i przestać myśleć o tym, co może się popsuć. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
O ile sprawy urzędowe nie wiązały się z żadnymi utrudnieniami, o tyle na myśl o wizycie w rodzinnym domu dostawałam czkawki. W przenośni co prawda, ale perspektywa wysłuchiwania utyskiwań mamy, jazgotu psa i dziecinnego paplania Shelley nie była przyjemna. Odkładałam jazdę do Delphi z dnia na dzień, wynajdując sobie dziesiątki powodów, żeby dziś zostać w domu. Raz padał śnieg, kiedy indziej czułam się nie najlepiej, jednego dni bolały mnie plecy, drugiego pomagałam babci przy ciastach... W końcu połapałam się, że został mi niespełna tydzień do opuszczenia Lafayette. Byłam gotowa, spakowana, wszystkie dokumenty, pamiątki, bibeloty spoczywały posegregowane w kartonach. Zostało mi tylko zawiadomić rodziców, nic więcej.
Pogoda sprzyjała jeździe, było słonecznie, choć mroźno. Nie bałam się wyruszyć w drogę mimo leżącego na drogach śniegu. Mercedes sprawował się doskonale, czułam się w nim jak ryba w wodzie, zdając się na pomagające w kierowaniu ulepszenia. Mogłam jechać autobusem, ale moja próżność, cecha, którą odkryłam w sobie niedawno, kazała mi pochwalić się nie byle jakim wozem przed miasteczkiem. Ciekawa byłam, co będą mówić sąsiedzi i znajomi z Delphi, gdy zobaczą, czym się wożę.
Mimo to, zatrzymując się przy krawężniku niedaleko domu rodziców, znów czułam się niepewnie. Wróciły wspomnienia sprzed miesięcy, widok obskurnego pokoiku przy kuchni, dźwięki, towarzyszące porankom, słowa rozmów za ścianą, gdy nikt nie przejmował się tym, że wszystko słyszę. I co najgorsze, obraz psiej miski z cuchnącym, zbrązowiałym mięsem przy moich drzwiach. Jak dobrze, że to już nie wróci, pomyślałam.
Stanęłam przed domem i zawahałam się: pukać, czy wchodzić jak do siebie? Nim sięgnęłam do klamki, drzwi otworzyły się z rozmachem, płosząc mnie.
-Ellie, niech mnie zaraza, siostrzyczko!- Rollie złapał mnie w objęcia, nim zdążyłam otworzyć usta.- Myślałem, że obraziłaś się na wszystkich.- Odsunął się na długość ramion i obejrzał mnie z góry na dół.- Brzuch ci rośnie.- Stwierdził, nagle poważniejąc. Uśmiech, którym mnie przywitał, znikł z jego twarzy jak zdmuchnięty.- Wiesz, że Shelley się wyniosła?
-Nie. Co się stało?- Wreszcie mogłam się odezwać. Rollie wziął mnie za rękę i pociągnął do środka.
-Stwierdziła, że nie wytrzyma dłużej nocnego wstawania i płaczu małej. Spakowała manatki i wyniosła się do kumpeli. Podobno chodzą razem na imprezy.- Mówił tonem pełnym żalu i pretensji, najwyraźniej nie widząc w sobie ani krzty winy.
-Trzeba było trzymać fiuta w spodniach, a nie...- Zza drzwi kuchennych wyłoniła się głowa mamy.- Ellie? Co ty tu robisz? Miałaś siedzieć u babci.- W jej głosie więcej było wyrzutu, niż radości, że mnie widzi. Sama ani raz nie pofatygowała się odwiedzić mnie w Lafayette, ograniczając się do kilku niezbyt miłych rozmów przez telefon.- Ale ty zgrubłaś.- Dodała, patrząc wymownie na moją figurę.
-Ja też cieszę się, że znów się spotykamy.- Odezwałam się z przekąsem.- Przyjechałam w zasadzie tylko na chwilkę, więc nie musisz kroić ciasta ani robić herbaty.- Było mi przykro, że po tak długim czasie nawet mnie nie uścisnęła, gapiąc się tylko tak, jakbym swoim pojawieniem się robiła jej na złość. Nawet nie wyglądała na skruszoną moją uwagą o herbacie.
-Zapomniałaś czegoś?
-Nie. Chciałam tylko odwiedzić dom, to wszystko.- Powiedziałam, od razu mając ochotę zawrócić, wyjść, wsiąść do samochodu i nie zatrzymywać się nigdzie, dokąd nie znajdę się przed domem Jr. Chciałam znaleźć się jak najdalej od kobiety, która zmieniła się w mojego wroga tylko dlatego, że miałam mieć nieślubne dziecko.
-Mogłaś zadzwonić.- Wypomniała mi bez ceregieli.
-Mamo, mam głęboko w dupie, co będą tu o mnie mówić.- Zacisnęłam pięści, chowając dłonie w kieszeniach kurtki.- Przyjechałam zobaczyć się z tobą, a ty nawet nie powiedziałaś "cześć". Nie spytasz, jak się czuję, tylko martwisz się, czy ktoś mnie widział? Nic cię nie interesuje poza opinią pustych bab?- Starałam się nie krzyczeć, ale i tak podnosiłam głos przy każdym kolejnym zdaniu.- Chciałam zrobić ci niespodziankę, żebyś miała o czym opowiadać koleżankom, zamykając im gęby.- Narzuciłam sobie spokój, obierając inną drogę, dzięki której mama nie zacznie zasypywać mnie pretensjami i zarzucać, że swoją wizytą narażam ją na plotki. Nikt w Delphi nie wiedział o mojej ciąży, przeniosłam się do babci za wcześnie, by dało się ją zauważyć. Teraz na pewno ktoś mnie widział, wysiadającą z wozu, za którym oglądano się na ulicach.
-Niespodziankę?- Zdziwiła się ironicznie.- No to zrobiłaś. Jedna ledwie co wyniosła się, zostawiając dzieciaka, to dopiero była niespodzianka. Musiałam zwolnić się z pracy, żeby niańczyć wnuczkę, myślisz, że ktoś mi za to płaci? Jeśli chcesz, żebym pożyczyła ci na życie, to zapomnij.
-Nie chcę od ciebie pieniędzy.
-Pewnie babcia wyrzuciła cię na bruk i chcesz się tu wprowadzić?- W oczach mamy pojawiło się przerażenie. Prawie panika.
Nagle zachciało mi się śmiać i ledwie udało mi się opanować. To było jak szklanka zimnej wody w upał, przyniosło mi ulgę i pozwoliło spojrzeć na wszystko z dystansem. Nie wiem, dlaczego spodziewałam się innego przywitania, przecież mogłam, powinnam wiedzieć, że go nie będzie.
-Nie, choć owszem, opuszczam Lafayette. Wyjeżdżam do LA.- Poczęstowałam ją pierwszą porcją informacji.
-Znowu? Pewnie za rok wrócisz z dzieciakiem, spłukana.- Mama machnęła ręką, jakby odganiała muchę, ale nie umknął mi błysk satysfakcji w jej oczach.
-Raczej nie. Doszłam do porozumienia z ojcem Jamiego.- Mówiąc o synku poklepałam delikatnie swój okrągły brzuch.
-O?- Ślad zainteresowania zmył z twarzy mamy poprzednią niechęć.- Żenicie się?
-Nie.- Jak na złość musiałam się zarumienić.- Ale będziemy razem mieszkać. Przyjeżdża po mnie z 4 dni.- Z jakiegoś powodu nie umiałam tak po prostu powiedzieć, kim jest ów "ojciec Jamiego". Wydawało mi się, że zdradzając jego nazwisko zapeszę coś, sprawię, że Jr nagle zmieni zdanie i nie pojawi się, dzwoniąc i informując mnie, że to nie ma sensu. Miałam wrażenie, że moja mama jest czymś w rodzaju katalizatora złych życzeń, zawiści małomiasteczkowych ponuraków, i wiedząc, z kim będę dzielić przyszłość, samym myśleniem o tym wszystko zepsuje.- Nie mogę powiedzieć, o kim mowa, to właśnie na niespodzianka, o której dowiesz się, jak już się urządzę i przyślę wam bilety na samolot.- Sama nie wierzyłam w to, co mówię, słuchałam siebie, w głowie krzycząc "przestań, idiotko, zamknij się". Dzięki temu udało mi się nie spytać, co powiedziałaby na święta w LA. Ostatnią rzeczą, jakiej Jr by się po mnie spodziewał, było spraszanie rodziny bez uprzedniego pytania go o zdanie.- Muszę już wracać.- Zaczęło mi się spieszyć w obawie, że pod obstrzałem maminych pytań zdradzę, z kim będę mieszkać.- Mam jeszcze do załatwienia parę spraw przed wyjazdem.- Skłamałam.- Mogę zobaczyć małą?- Zwróciłam się do Rolliego, który przez cały czas stał jak kołek obok nas i nie wtrącił słowa.
-Śpi, niedawno jadła.- Wskazał głową salon.
-Będę cicho.- Obiecałam.
Weszłam do pokoju i pochyliłam się nad stojącą w kącie kołyską, patrząc na niemowlęcą buzię, okoloną czarnymi loczkami.
-Jakie ma oczy?- Spytałam szeptem, nie chcąc jej budzić.
-Brązowe.
-Jest śliczna.- Stwierdziłam, choć niewiele mogłam powiedzieć, widząc tylko jej półprofil. Mimo to znalazłam w niej pewne podobieństwo do brata, głównie w kształcie brwi i sposobie, w jaki dziewczynka zaciskała usta, sapiąc przez sen.- Kiedyś będzie bawić się z moim Jamiem.- Powiedziałam, ostrożnie gładząc jej policzek. Przy okazji niepostrzeżenie wsunęłam pod jej poduszkę czek, który zwrócił mi podczas swojej wizyty Jr. Wystawiony na okaziciela nie wymagał poprawek i był ważny przez rok od dnia, w którym go wypełniłam.- Żałuję, że tak wam się ułożyło, ale może to wyjdzie małej na zdrowie. Shelley nie byłaby dobrą matką.
-Byłaby, gdyby urodziła psa.- Mama rzuciła to z pogardą i obrzydzeniem, całkowicie dla mnie zrozumiałym.- Zadzwonić ci po taksówkę? Autobus do Lafayette jest dopiero za godzinę.
-Nie trzeba, mam samochód. Zostawiłam go niedaleko.
-Kupiłaś samochód? Jaki?- Brat od razu nadstawił uszu.
-Dostałam od... chłopaka.- Wyszłam przed dom, dopinając kurtkę. Mama stała w drzwiach, jakby krępowała się choćby mnie uścisnąć, więc zrobiłam to pierwsza. Objęłam ją i uścisnęłam, na co odpowiedziała sztywnym złapaniem mnie w pasie i kilkoma klepnięciami w plecy.- Do widzenia. Pozdrów tatę.
-Powodzenia, Ellie.- To było wszystko, na co się zdobyła, choć miałam nadzieję, że życzyła mi tego ze szczerego serca a nie dlatego, że wypada.
-Odprowadzę cię, chcę zobaczyć, co to za wózek.- Rollie narzucił na grzbiet dżinsową, podbijaną kożuszkiem kurtkę i ruszył za mną w dół podjazdu.
-Niemiecki.- Wzruszyłam ramionami, rozdarta między dumę, że mi się powiodło, a żal, że najbliższe mi kiedyś osoby zachowują się wobec mnie tak obojętnie. W końcu dałam spokój smutkom, wiedząc, że lepiej pozwolić im szaleć, gdy będę już bezpieczna w domu, niż teraz, gdy mam prowadzić.- Jr ma podobny, lubiłam go prowadzić, pewnie dlatego kupił mi ten.- Wyszliśmy zza zasłony żywopłotu i wskazałam ręką na zaparkowany pod drzewem wóz, lśniący bielą i chromowanymi felgami.
-O żesz kurwa...- W głosie Rolliego słychać było niebotyczne zdumienie i zazdrość.- Ty, siostra, ile ten twój ma kasy, że ci takie prezenty kupuje?
-Nie wiem, nie pytałam.- Czułam się skrępowana jego ciekawskim pytaniem.- Muszę jechać.- Cmoknęłam brata w policzek, zastanawiając się, czy przypadkiem nie jestem podrzutkiem albo znajdą, wychowaną przez jego rodziców. Za bardzo się od nich różniłam, żeby pochodzić z tej samej rodziny.
-Powiesz mi, kto to jest? Nie pisnę matce słowa.- Złapał mnie za nadgarstek, zanim zamknęłam za sobą drzwi. Musiałam skonfrontować prośbę brata ze swoimi głupimi lękami o zapeszenie i doszłam do wniosku, że powiedzenie bratu to nie to samo, co powiedzenie mamie. Dowie się od osoby trzeciej, a ja będę za daleko, żeby spojrzała na mnie i 'rzuciła urok'.
-Jared Leto.- Łagodnie uwolniłam rękę z uścisku i zatrzasnęłam drzwiczki. Ruszając w drogę śmiałam się z głupiej, niedowierzającej miny Rolliego, który wgapiał się w tył mojego ślicznego Mercedesa, a potem zerwał biegiem i znikł mi z oczu.
Wyjechałam z Delphi, czując ulgę i wiedząc, że żegnam je bez żalu. Pozostawię sobie dobre wspomnienia, zapomnę o złych z ostatnich miesięcy, także o dzisiejszym dniu. Mogłam iść do przodu.
Zatrzymując się przed kamienicą w Lafayette wyjęłam z kieszeni telefon i napisałam do Jareda dwa słowa, które miały dla mnie wielkie znaczenie i mówiły wszystko.
"Jestem gotowa".

                                                                    ******

Hej :)
Znów z opóźnieniem, ale chyba do tego przywykliście...
Jak zwykle czegoś nie napisałam, rezygnując z tego na chwilę obecną, by pojawiło się w następnym rozdziale. Inaczej musiałabym zmieścić tu jeszcze wyjazd do LA, a wolę poświęcić mu osobny kawałek. Tak więc za tydzień czy tam kilka dni Ellie na dobre żegna się z Indianą i wkracza na łono rodziny Leto

sobota, 8 marca 2014

Na wszystko trzeba czasu.

Babcia zachowywała się dziwnie: niby tak jak zawsze piekła coś, wyręczając się mną w drobniejszych czynnościach, ale widziałam, że często przygląda się spod oka mi albo Jaredowi. Częściej jemu, mając przy tym trochę niedowierzający wyraz twarzy. Chyba dotarło do niej, kogo gości w swoim skromnym mieszkaniu.
Zagadywała do niego, owszem, ale robiła to z dziwną rezerwą, w której wychwytywałam coś na kształt szacunku, jakim darzy się mimowolnie ludzi z pewnych kręgów. Tak, jakby zapomniała, że była do niego nastawiona negatywnie. Ale cóż, ja też byłam, zanim dowiedziałam się, dlaczego zrobił to, co zrobił.
Umiejętność wybaczania to jedna z najlepszych a zarazem najgorszych ludzkich cech. Bez niej bylibyśmy samotni, z nią potrafimy dać jeszcze jedną szansę, choć czasem tych szans jest więcej, niż powinno być. Dlatego wybaczanie może przynieść ból taki sam jak ten, który zadał nam inny człowiek. Czułam jednak, że w przypadku Jr nie robię błędu i nie będę musiała bać się, że historia zatoczy krąg i znajdę się w tym samym punkcie, w którym byłam w momencie powrotu do Delphi. Ufałam mu, bardziej instynktownie niż świadomie, wierzyłam, że mówi szczerze i z serca. Żałował, pokazał to, i choć mówił niewiele, zawarł w swoich słowach więcej treści, niż można było usłyszeć.
Zaskoczył mnie nie tylko swoimi wyznaniami, ale też zachowaniem. Spodziewałam się po nim, że zamknie się w moim pokoju, woląc siedzieć w nim niż być pod obstrzałem i pytaniami, na które niekoniecznie chciałby odpowiadać. Ale nie, on spędzał czas z nami, w kuchni, siedząc przy moim laptopie, z telefonem pod ręką, i załatwiając miliony swoich spraw. Dzień wolny w jego wykonaniu najwyraźniej tak wyglądał: Leto w podkoszulku i dresach, boso, z włosami byle jak złapanymi gumką, ale zawsze na posterunku, zawsze wiedząc, co i gdzie się dzieje. Nie mam pojęcia, jak on to wszystko ogarniał, ale mu się udawało.
Teraz rozmawiał z kimś o imieniu Colin, tłumacząc mu grzecznie ale dobitnie, co sądzi o jednym z hoteli i dlaczego prosi, by zmienić rezerwacje dla całej ekipy na inny. Nawet nie wiedziałam, gdzie się mają zatrzymać, ale pewnie znów gdzieś daleko, może w Europie? O ile pamiętam mieli tam prawdziwy wysyp koncertów.
Właśnie ta myśl sprawiła, że spojrzałam na niego inaczej i zobaczyłam, po raz nie wiem który, kim jest. Zdałam sobie sprawę z tego, kto siedzi w mojej kuchni i z kim mam do czynienia. Zapomniałam o tym w nawale zwykłych spraw, a teraz miałam uczucie, jakbym w trakcie spaceru natknęła się na coś, o czym wiedziałam, że istnieje, ale w to nie wierzyłam. Trudno było uwierzyć, że jestem w tej chwili częścią prywatnego życia jednego z najbardziej znanych na świecie ludzi z branży rozrywkowej. Człowieka, ktory praktycznie nie mógł swobodnie przejść ulicą i na widok którego młode dziewczęta dostawały wariacji. A ja spałam z nim ubiegłej nocy w jednym łóżku, kłóciłam się w południe, nie mówiąc o tym, że miałam urodzić jego syna. Pierwsze i jedyne dziecko, jakie będzie miał.
Mieszając lukier zerkałam na zajętego rozmową Jareda, usilnie wmawiając sobie, że to nie może być prawda. Takie rzeczy się nie zdarzają. A jeśli, to komuś innemu, jakimś bogatym dziewczynom, które tkwią w biznesie na równi z mężczyznami pokroju Leto, nie zaś nieznanym nikomu i podobnym do mnie szaraczkom. Jr, który siedział przy stole, nie mógł być prawdziwy. To ktoś, kto jest do niego łudząco podobny i tyle. Prawdziwy Leto na pewno nie przyjechałby tu powiedzieć, że mu na mnie zależało. Byłby ponad to, dla niego moje problemy nic by nie znaczyły. Prawdopodobnie ograniczyłby się do wysłania mi czeku na jakąś okrągłą sumę, żebym nie biedowała, zapewne znalazłby sposób, żeby zamknąć mi usta i odwieść od chęci zrobienia szumu wokół mojej ciąży, ale nie pofatygowałby się do mnie osobiście. Prawdziwy Leto nie urwałby się z trasy, wpadając jak bomba do matki a potem nie wsiadłby w samolot, gnając przez pół kraju do szaraczka. Myślałby raczej o tym, że za dwa dni od dziś ma następny koncert i musi się do niego przygotować. Udzielałby wywiadów, brylował, rozdawał autografy.
Chyba, że...
Uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że jednak to wszystko jest prawdziwe. W tym samym momencie Jr podniosł wzrok i spojrzał ma mnie, najpierw z roztargnieniem, potem zdziwieniem, na koniec rozłączył się, rzucając krótkie "jeszcze się odezwę". Uniósł pytająco brwi, na co odpowiedziałam lekkim wzruszeniem ramion. Nie działo się nic, z czego musiałabym mu się tłumaczyć. Po prostu zrozumiałam, co jak wygląda. Pojęłam, że moje życie zmieniło się bardziej, niż zdawałam sobie z tego sprawę. I to z jego powodu. Przez faceta, który ciągle mówił, jak cholernie go kręcę, robił dziwne rzeczy, żeby mnie zadowolić, rzucał na szalę swój spokój i ryzykował medialną nagonkę, bo ja tak chciałam. Siedział ze mną na drzewie w parku tysiące kilometrów stąd, bo chciał pokazać, ile dla niego znaczę. I z tego też powodu był teraz w mieszkaniu mojej babci.
-Zrobiony.- Zdjęłam rondelek z lukrem z kuchenki.- Poradzisz sobie z resztą roboty sama?- Spytałam. Miałam do Jareda kilka pytań i chciałam zadać je od razu, póki siedziały mi w głowie.
-Jasne, Suze.- Popatrzyła na wiszący na ścianie zegar.- Idziesz na basen?
-Nie. Poćwiczę w domu.- Wygięłam plecy w łuk, naciskając dłońmi na krzyż.- Jr, możesz poświęcić mi chwilę?
-Co tylko zechcesz, Ellie.- Zamknął laptop i wyłączył telefon. Nie czekając na niego poszłam do pokoju. Leto zjawił się chwilę później, dzierżąc w rękach dwa talerzyki z owocowym plackiem, jeszcze ciepłym i pachnącym tak, że ślina sama napływała do ust. Leto wyglądał zabawnie i uroczo w moich spodniach, koszulce, którą mi przysłał, z bałaganem na głowie i niezbyt pewną miną.
-Proszę.- Podał mi talerzyk, zamknął za sobą drzwi i usiadł na łóżku. Miałam w pokoju tylko jeden fotel, który teraz zawalony był moim świeżo wysuszonym praniem.
-Babcia, jak widzę, dała nam bufor w postaci słodkości.- Ukroiłam widelcem kawałek placka i z rozkoszą zjadłam. Jak zawsze był pyszny.
-Bufor?- Jr zerknął na mnie ze zdziwieniem.
-Tak. Nie można mieć ochoty na kłótnię, jeśli je się takie pyszności. Tylko nie myśl, że upiekła ciasto z twojego powodu. Babcia sprzedaje wypieki, a że jest mistrzynią w pieczeniu, ma masę zamówień.
-Dziękuję, że właśnie sprowadziłaś mnie na ziemię.- Uśmiechnął się znad talerzyka. Spróbował placka i zrobił wielkie oczy.- Wcale się nie dziwię, że ma zamówienia. Lepsze, niż ciasta mojej mamy. Tylko jej tego nie mów.- Puścił do mnie oczko.
-Babci czy twojej mamie?
-Mamie.- Spoważniał.
W jednej chwili atmosfera stała się bardziej napięta. Odczułam wyraźnie, że znów nieco się oddalił, jakby perspektywa rozmowy ze mną za każdym razem działała na niego jak woda na płomień. Jakby się do czegoś zmuszał, woląc to pominąć.
-Chciałam cię o coś spytać.- Zaczęłam, nie widząc sensu w dalszym odwlekaniu tego, po co chciałam być z nim sam na sam.
-Wal.- Rzucił, nie patrząc na mnie.
-Jak sobie to wszystko wyobrażasz? Jaką masz wizję tego, co twoim zdaniem powinno się teraz stać?
Jared długo nie odpowiadał. Bez pośpiechu zajadał ciasto, najwyraźniej układając myśli. Może wcześniej sam nie zastanawiał się, co teraz, i moje pytania go do tego zmusiły?
-To nie jest proste, Ellie.- Powiedział wreszcie, odkładając pusty talerzyk.
-Wiem, dlatego pytam. Powiedz, czego byś chciał, ja się nad tym zastanowię a potem powiem ci, co o tym sądzę.
-Chciałbym...- Splótł dłonie na kolanach.- Nie myśl, że odezwało się we mnie poczucie obowiązku i to ono mną kieruje. Ma na mnie wpływ, nie przeczę, jednak przede wszystkim biorę pod uwagę coś innego. To, co czułem, gdy byliśmy razem. Zmieniałaś mnie, a mi się to podobało. Chciałbym, żeby to wróciło.- Mówił, robiąc kilkusekundowe przerwy między zdaniami.- Domyślasz się zapewne, że zależy mi, byś mieszkała u mnie, w LA.
Kiwnęłam głową, choć nie patrzył, siedząc ze wzrokiem wbitym albo w podłogę, albo w swoje ręce. Już wcześniej byłam niemal pewna, że będzie chciał mnie do siebie zabrać. To było łatwe do przewidzenia od chwili, gdy powiedział, że mu na mnie zależało, gdy pokazał, że chce odwrócić wszystkie złe rzeczy, jakie mi zrobił.
-Niedługo święta, chciałbym, żebyśmy spędzili je razem.
-Masz wtedy urodziny?
-Tak.- Podniósł głowę.- Nie przeraża cię to, że kończę 42 lata?
-Nie. Już nie.- Przyznałam szczerze.- Na początku mi to przeszkadzało, potem się przyzwyczaiłam, teraz w ogóle nie robi mi to żadnej różnicy. Pytanie za to, czy ty nie widzisz nic złego w moim młodym wieku.- Odbiłam piłeczkę. Wyglądało to tak, jakbyśmy zostali wyswatani przez rodzinę i pozostawieni sami, by domówić szczegóły i dowiedzieć się, czy mamy wspólne zainteresowania albo coś, co pozwoli nam stworzyć poprawne relacje.
-To, że jesteś młoda, tylko mi pochlebia. Mówiłem co innego, ale wtedy wszystko wyglądało inaczej. Tak naprawdę uwielbiam twoją młodość i świeżość. Przecież jestem facetem.
-To wszystko wyjaśnia.- Nieco się speszyłam. Musiałam odwrócić swoją uwagę od tego, o czym zaczęłam myśleć, żeby móc znów skupić się na tym, po co tu byliśmy.- Jay, jak Emma dowiedziała się...- Zerknęłam na drzwi.- Wiesz, o czym.- Ściszyłam głos.
-Miała wgląd w moje wydatki. Powiedziałaś przy niej o czeku, reszty się dogrzebała, a na stronę trafiła dzięki wpłacie, jakiej musiałem dokonać, żeby dostać adres twojej poczty.
-Nie obraź się, ale mam wrażenie, że Emma nie bez powodu wbiła sobie do głowy, że ma wobec ciebie pewne prawa. Wozisz ją z sobą wszędzie, pozwalasz odbierać telefon, dajesz jej zaglądać sobie do portfela.
-Nie, Ellie, to nie tak. Emma musi wiedzieć, jaka suma widniej na moim firmowym koncie, ile wydałem na to czy na tamto. To ja omyłkowo zapłaciłem kartą, która jest do niego przypisana. Byłem podekscytowany i w ogóle... Przepraszam.- Wyglądał faktycznie na strapionego i zawstydzonego. Rzadki widok. Najczęściej bywał wyniosły, chłodny, albo dla kontrastu rozgrzany jak... Nie wiem dlaczego, ale do głowy przychodziło mi tylko jedno słowo: ogier.
Czemu w jego towarzystwie, nawet w chwili, gdy chciałam porozmawiać o poważnych sprawach, musiałam mieć niegrzeczne myśli? Przecież nie byliśmy z sobą od miesięcy, na dodatek ja od pół roku byłam w ciąży. Nie powinnam w takim stanie myśleć o tym, co natrętnie pchało mi się do głowy, ani zadawać sobie pytania: czy byłoby tak samo jak kiedyś, czy inaczej?
-Dużo musiałeś zapłacić za mój adres?- Spytałam z ciekawości, odsuwając od siebie niegrzeczne wizje.
-A tego to ci nie powiem.- Pochylił się w przód i przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, po czym oblizał palec.- Okruszek ciasta, nie mogłem się powstrzymać.- Wyjaśnił.
Podejrzewałam, że nie szło o sam okruch ile o to, że mógł mnie dotknąć w dosyć intymny sposób. Przynajmniej tak to odebrałam, widząc ten szczególny błysk w jego oczach. Znów pomyślałam, że znam tego człowieka pod niektórymi względami lepiej, niż mi się zdawało, a jednocześnie prawie nic o nim nie wiem. Dziwna sprzeczność. Tak zagadkowa, że sama zaczęłam czuć się dwojako, nie wiedząc, co tak naprawdę jest grane. Nie umiałam zdecydować, czy ja i Jared jesteśmy parą, czy nie, nazwanie tego, co się w tej chwili między nami działo, przerosło moje umiejętności. Wydawało mi się, że raczej tak, zaczynamy jeszcze raz, nie od zera, ale od momentu, w którym przerwaliśmy, z nowymi informacjami, których sobie udzielaliśmy. Zaraz jednak doszłam do wniosku, że to jeszcze nie tak, my dopiero mówiliśmy o tym, co mogłoby być, czego byśmy chcieli. A raczej on mówił, a ja słuchałam, nie dzieląc się z nim swoimi pragnieniami. Jakie były? Nawet ja tego nie wiedziałam. Poza jednym: żeby Jamie był zdrowy. Tylko tyle i aż tyle. Co jeszcze? Czego mogłabym pragnąć dla siebie? Nie było gwarancji, że cokolwiek wybiorę teraz czy w przyszłości, będę szczęśliwa. Mogłam żałować każdej podjętej decyzji. Mogłam też, dostawszy jedno, zachcieć więcej, potem znów więcej, aż rozpędzona w marzeniach o lepszym nie będę umiała docenić tego, co mam. Nie miałam na myśli spraw przyziemnych, materialnych, a uczucia. Nie miałam pewności, czy to, co miesiące temu Jr zaczynał do mnie czuć, nie znikło tak jak to, co ja zaczynałam czuć do niego. Może oboje wystartujemy w związek bazując na nadziejach, a nie mając fundamentów, na których mogłyby się oprzeć? A Jamie? Czy Leto będzie go kochał, czy tylko tolerował jego istnienie, nie mając innego wyjścia? Jeśli jego syn urodzi się z tą samą wadą, czy Jared nie odwróci się od nas, tracąc obecny zapał? I co najważniejsze: czy w takim przypadku, mając obciążone dziedziczną chorobą dziecko, ja sama nie znienawidzę za to jego ojca?
-Ellie?- Głos Jr rozległ się tuż przede mną.
-Wybacz, zamyśliłam się.- Potrząsnęłam lekko głową, pozbywając się z niej drążących umysł pytań. Nikt nie umiał na nie odpowiedzieć, a każde rodziło następne i następne. Dziesiątki, setki, tysiące pytań, rzuconych samej sobie w bezsensownej próbie zajrzenia w przyszłość i dowiedzenia się, co dla mnie i Jamiego będzie najlepsze. Chyba muszę zdać się na intuicję.- To naprawdę jest trudne, zdecydować w jednej chwili co zrobić ze swoim życiem.- Powiedziałam, wracając do początków rozmowy.
-Nie wymagam, żebyś rzuciła mi się w ramiona z okrzykiem "Och, Jay, jasne, że się do ciebie przeprowadzę, pozwól mi tylko spakować parę ubrań". W tej chwili nie będzie mnie w kraju, praktycznie co dzień czy dwa gdzieś gramy, więc tygodnie, jakie spędzę za granicą, poświęćmy na...- Zawahał się i uśmiechnął.- Dajmy sobie czas na to, żeby za sobą zatęsknić. Tak będzie najlepiej.
Niemal odetchnęłam z ulgą. Nie wyobrażałam sobie, że tak po prostu zbiorę swój skromny dobytek i wyjadę do LA, praktycznie w ciemno, nie wiedząc, czy naprawdę tego chcę. Owszem, Jamie potrzebował ojca, ale nie kosztem życia w pełnym napięć i wzajemnej niechęci domu. Nie w akompaniamencie kłótni o wszystko, obchodzenia się z daleka i patrzenia na siebie wilkiem. Jared też na to nie zasłużył. Nikt na to nie zasłużył. Skok na głęboką wodę mógł zakończyć się skręceniem karku o niewidoczną z brzegu przeszkodę. Lepiej najpierw zamoczyć się, oswoić z żywiołem, dopiero potem powoli zanurzyć. Innymi słowy: potrzebowaliśmy nieco czasu na przywyknięcie do myśli, że będziemy razem mieszkać. Może nawet bardziej potrzebowałam tego ja, Jared zaś musiał przyzwyczaić się do faktu, że będzie ojcem.
Obserwując życie innych wiedziałam, że mężczyźni, którzy 'wpadli' z trudem dopuszczają do siebie myśl o dziecku, o jego wychowywaniu. Mimo zabiegów ich partnerek, próbujących zaprzyjaźnić ich z potomkiem, często kończyło się to niezbyt wesoło. Nie zamierzałam popełniać błędów, jakie przytrafiały się innym dziewczynom w podobnych do mojej sytuacjach. Ani myślałam narzucać się  Jr ze swoją ciążą, mówić o niej częściej, niż to konieczne, zapewniać, że dzidziuś będzie go kochał, że powinien mówić do brzucha, bo maleństwo go słyszy... Chyba nie można zniechęcić faceta do jego własnego, przypadkowego dziecka bardziej, niż robiąc z siebie słodką ciężarną idiotkę. Ja nią nie będę. Jeśli Leto ma pokochać Jamiego, musi zrobić to sam, bez mojej wątpliwej pomocy.
-Myślisz, że zaczniesz tęsknić?- Spytałam, nawiązując do jego propozycji.
-Myślę, że już tęskniłem. A ty?- Przekrzywił głowę, wciąż przybliżony tak, że czułam na twarzy jego pachnący ciastem oddech.
-Trochę. Najbardziej na początku.- Bliskość mężczyzny, z którym wciąż wiele mnie łączyło, okropnie mnie rozpraszała. Jedyne, na czym mogłam się skupić, to jego oczy o powiększonych teraz źrenicach, wpatrzone we mnie w ten specjalny sposób, od którego przechodził mnie dreszcz. Wiedziałam, że chciałby mnie pocałować, ale chyba wahał się, nie mając pewności, jak zareaguję. W końcu znów mogłam dać mu w twarz.
Uśmiechnęłam się w duchu, czując z tego powodu satysfakcję. Byłam górą, przynajmniej w tej chwili to ja decydowałam o wszystkim, łącznie z przyszłością Jareda. W pewien sposób zależała ode mnie. To spora odpowiedzialność, ale potrafiłam ją udźwignąć. Poradzę sobie, w to nie wątpiłam.
-Cieszysz się.- Powiedział cicho.
-Odrobinę.- Przyznałam bez skrępowania.- A ty?
-Powiedzmy, że z ochotą zmieniłbym swój status na Facebooku na "w związku", ale nie mam tam konta jako takiego, jedynie coś w rodzaju strony dla fanów.
-Ja w ogóle nie mam tam profilu.
-Trzeba naprawić to niedopatrznie.- Ton głosu Jr zmienił się. Teraz był rozbawiony, jakby Leto miał zamiar spłatać komuś psikusa.- Wybacz, ale rozpiera mnie chęć pochwalenia się tobą przed... każdym. Przedtem trzymałem cię w sekrecie, ale to się zmieni.- Znienacka cmoknął mnie w czubek nosa.- Mogę pogrzebać w twoim komputerze?
-Po co?- Trochę się zaniepokoiłam.
-Zrobimy ci konto, Ellie. I napiszemy, że jesteś moją dziewczyną.
-Ale...- Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.
-Ellie, nie dam rady chować cię przed światem. I nie chcę tego robić.- Jr spoważniał, ale wyglądał na zdecydowanego zrobić to, co zamierzał.- Jesteś w ciąży, jak myślisz, nikt nie zauważy ciężarnej kobiety, mieszkającej w moim domu? Zamierzasz siedzieć w nim bez przerwy, nie wychodząc nawet do ogrodu? To nie będzie kilka dni czy tygodni, Ell, w czasie których mogłabyś kryć się po kątach w obawie, że ktoś zrobi ci zdjęcie i zapyta 'Kim jest ta dziewczyna?'. Poza tym chciałbym móc zabierać cię choćby na kolację czy gdzieś, a tam na pewno spotkasz się z zainteresowaniem. Chyba że...
-Że co?- Spytałam, gdy nie dokończył.
-Chyba, że nie bierzesz mnie na serio. Może zgadzasz się spróbować tylko po to, żebym po prostu przestał marudzić?- Znów był nieufny i zdystansowany. Atmosfera intymności przepadła szybciej, niż zdążyłam mrugnąć.- Co zrobisz, gdy pojadę dalej w trasę, w pierwszej rozmowie telefonicznej poinformujesz mnie, że jednak się myliłaś? Jeśli tak, to powiedz mi od razu, żebym nie robił z siebie starego idioty, który jest gotów prosić o drugą szansę bo tak go zakręciłaś.- Zacisnął mocno usta i odsunął się, siadając sztywno.
Trochę mnie to zabolało. Ledwie chwilę wcześniej sam zauważył, że się cieszę, a teraz zmienił front i podejrzewał, że nie mam czystych intencji. Od razu upomniałam siebie w myślach, że zapewne jest to spowodowane jego niepewnością, obawą, że chory człowiek działa na innych odpychająco.
-Jay, nie umiem udowodnić ci, że i tym razem cię nie okłamuję.- Powiedziałam, wcześniej starając się obrać sposób rozumowania babci. Pomógł mi już wiele razy, teraz również nie mógł zawieść.- Cokolwiek bym nie zrobiła w tej chwili, wszystko można potem odwrócić. Nawet...- Zawahałam się. Niektóre słowa ciężko było powiedzieć ze względu na ich znaczenie.- Nawet małżeństwo. Nie znaczy to, że wymagałabym od ciebie, żebyś się ze mną ożenił, chcę tylko dać ci do zrozumienia, że na pewne sprawy trzeba poczekać, jak na to, żebyś przestał jeżyć się za każdym razem, gdy poddam coś w wątpliwość. Po prostu zaskoczyłeś mnie z tym zrobieniem konta i ogłoszeniem, że się spotykamy.
-"Się spotykamy". Co za delikatne ujęcie tematu.- Mruknął z przekąsem, ale przestał wyglądać na uprzedzonego. Tyle dobrze, choć zaczęłam podejrzewać, że nie będzie łatwo pokonać jego ostrożność i brak wiary w to, że mogę nie czuć do niego niechęci.
-Jay, jesteś tak rozpoznawalny i sławny, że i ja nie pozostanę anonimowa. Spodziewam się, że nie dam rady uniknąć rozgłosu, ale nieco mnie to przestraszyło.- Położyłam dłoń na jego ręce.- Wiem, chcesz przyzwyczaić fanów do tego, że jestem.- Dodałam, zrozumiawszy jego intencje.
-Brawo.
-Mam rozumieć, że będą tam jakieś zdjęcia? Moje i nasze?- Spytałam. Nie mieliśmy wspólnych fotek, ale w każdej chwili mogliśmy je sobie zrobić, choćby telefonem.- Będziesz pisał coś na mojej tablicy?
-Bingo.
-Możesz nie odpowiadać półsłówkami?- Zaczęłam się irytować.
-To były całe słowa.- Powiedział i pokręcił głową.- Cholera, ile w nas napięcia.
-Dokładnie. Wyglądasz, jakbyś był gotów podskoczyć z piskiem, gdyby ktoś nagle ukłuł cię szpilką.
-Hej, bez przesady, z jakim piskiem? Rayon to była rola, a nie moje drugie "ja".- Pomachał ostrzegawczo palcem.
-Kto to jest Rayon?- Nie wiedziałam, o czym mówi. Nie śledziłam jego aktorskiej kariery a po rozstaniu starałam się trzymać z daleka od wszelkich informacji na jego temat.
-Pokażę ci, jak się do mnie przeprowadzisz.- Westchnął.- Więc mogę zrobić ci to konto?
-Wiem, że i tak byś je zrobił, więc wolę przy tym być i mieć parę rzeczy pod kontrolą.- Poddałam się.
-Naprawdę dobrze mnie znasz, Ell.- Tym razem w głosie Jr usłyszałam szczere uznanie.
Przez większość popołudnia rozmyślałam o tym, jak łatwo, a przynajmniej bez większych problemów, przyszło mi pogodzić się z sytuacją i zgodzić na zaproponowane przez Jareda rozwiązania. Na to, żeby z nim być, podjąć się trudnej sztuki stworzenia rodziny dla małego Jamiego. Może nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego, na co się zdecydowałam, ale kto nie ryzykuje... Nie umiałam też tak po prostu odrzucić propozycji mężczyzny, który nie był mi tak do końca obojętny. Naiwnie wmówiłam sobie, że nad przeszkodami w życiu będę się zastanawiać wtedy, gdy się pojawią. I w ogóle nie brałam pod uwagę opcji mówiącej o nagłej, choć spodziewanej, chorobie Leto. W moim wyobrażeniu o wspólnej przyszłości nie było mowy o raku, chemioterapii, powolnej agonii i pogrzebie. Tak jego, jak i naszego dziecka. Wierzyłam, że po ostatnich przejściach, jakie zafundował mi los, zostaną mi oszczędzone dalsze przykrości. Życie nie mogło być tak podłe, żeby po daniu mi zagrożonego rychłą śmiercią mężczyzny dołożyło jeszcze z buta, skazując na podobne niebezpieczeństwo mojego synka.

-Suze, co twój przyjaciel zje na kolację?- Babcia podeszła do mnie, zajętej przeglądaniem zawartości lodówki.
-Zrobię mu coś lekkiego, zjadł dziś pół tony ciasta.- Spojrzałam na nią spod oka.- On ma na imię Jared.
-Wiem, ale...- Pokręciła głową, robiąc przy tym zabawną minę.- Nie chce mi się wierzyć, że moja wnuczka zna kogoś takiego.
-Babciu, to zwykły facet, tylko po prostu jest trochę bardziej znany w świecie.- Śmieszyło mnie jej odrobinę nabożne podejście do Jr. Fakt, że chwilami ja sama dziwiłam się temu nie mniej, niż babcia, jakoś mi umknęło.Poza tym na początku brałam go właśnie za kogoś normalnego, nie myśląc o całym bagażu bycia celebrytą, jaki z sobą nosił. Otworzyłam na to oczy dopiero po wyjeździe do Europy i zobaczeniu, jak reagowali na niego ludzie.- Wiesz, jak idzie to kolana zginają mu się do przodu, jak innym. I tak jak my, musi jeść, spać, robić siku, zdarza mu się potknąć, czasem mu się odbija... Takie tam.- Wyjęłam ser Capreggio, pomidora i sałatę.- Staram się nie myśleć o tym, kim jest, dzięki temu nie tracę zdrowej perspektywy.
-To rzadka umiejętność dla kogoś, kto nie wywodzi się z jego kręgów.- Babcia sięgnęła nad moim ramieniem i wzięła z półki butelkę mleka.- Wyjedziesz, prawda?
Nie rozmawiałam z nią o tym, co zrobię. Nie miałam na to czasu, zajęta układaniem w głowie planów, zastanawianiem się nad wszystkim i towarzyszeniem Jaredowi przy tworzeniu mojego profilu na Facebooku. Teraz mój, tym razem naprawdę mój facet poszedł pod prysznic, więc mogłyśmy zamienić parę słów bez obaw, że coś usłyszy.
-Tak, ale nie od razu. Jay jutro leci do Europy i nie będzie go w kraju przez jakiś czas. Umówiliśmy się, że pojadę do niego przed Bożym Narodzeniem.- Słysząc własne słowa zaczęłam rozumieć, ile zmian w moim życiu miało niebawem nastąpić. Znowu poczułam strach, że nie dam rady, przegram, pozwolę się stłamsić ludziom, dla których podobne do mnie szaraczki były jedynie środkiem do osiągnięcia większego sukcesu.
-Ufasz mu?- Pytanie kazało mi jeszcze raz się nad tym zastanowić, choć nie potrzebowałam na to więcej, niż minuty.
-Jest w nim coś, co każe mi wierzyć w jego słowa. Pamiętam też, jak się wobec mnie zachowywał.- Podniosłam wzrok, patrząc na babcię z pewnością siebie, nie wynikłą z pobożnych życzeń ale z tego, co zaobserwowałam, będąc z Leto w Europie.- Niektórych rzeczy nie da się udawać, babciu. Nawet najlepszy aktor nie będzie miał w oczach tego, co widziałam przez chwilę u Jr.
-Jeśli tak, to jego uczucia musiały być naprawdę silne, skoro wziął na siebie ryzyko, że wyrzucisz go za drzwi. Mógł przecież poinformować cię o swojej chorobie przez jakiegoś lekarza czy prawnika, wysłać kogoś, żeby mieć to z głowy, albo w ogóle tego nie robić. Mając sporą szansę na to, że Jamie urodzi się zdrowy, mógł zlekceważyć ciebie i dziecko.
-On taki nie jest.- Nie zgodziłam się z nią, mając pewność, że się nie mylę.
Babcia uśmiechnęła się zdawkowo, zerknęła w stronę mojego pokoju i pochyliła się do mnie.
-Zauważyłaś, że ma duże stopy?- Szepnęła.
-Nie przyglądałam się im. Czy to ważne, jakie są?- Zdziwiłam się jej pytaniu. Dla mnie Jr wyglądał proporcjonalnie, szczególnie teraz, gdy nabrał więcej ciała, niż miał pół roku temu.
-W moich czasach mawiano, że jeśli mężczyzna ma duże stopy, to ma też duże coś jeszcze. To prawda?*
-Babciu!- Zalałam się rumieńcem po same uszy, zawstydzona. Wszystkiego mogłam się po niej spodziewać, ale nie tego, że zainteresuje się jakąś potoczną teorią. Choć musiałam przyznać, że w odniesieniu do Jareda owa teoria była jak najbardziej poprawna.- Nie mam pojęcia, czy to prawda, przecież nie spałam z nikim innym.- Wybrnęłam, odpowiadając wymijająco.- Nie mając porównania nie mogę ani zaprzeczyć, ani potwierdzić.- Nie miałam zamiaru debatować nad rozmiarami przyrodzenia swojego faceta z własną babcią. W ogóle z nikim. Dla mnie to było zbyt intymne i osobiste.
Mimo to, gdy Jr wyszedł z pokoju, pierwszym, na co spojrzałam, były jego stopy.

                                                             
*Ten moment znalazł się tu dzięki kilku dziewczynom, które pisały na ten temat na Twitterze pod zdjęciem bosonogiego Dziada. Będą wiedzieć, o którą fotę mi chodzi... o ile czytają "Dziwkę".

                                                                      *****

Cześć.
Z delikatnym opóźnieniem i znów krótko. Obiecuję, że w następnym nie będzie już tak niewinnie, specjalnie kazałam Ellie częściej myśleć o erotycznej stronie życia. 
W kolejnym rozdziale wreszcie pojawi się Shannon.
Pozdrawiam.