sobota, 28 grudnia 2013

Polska, część III.

Przebudziłam się nie bardzo wiedząc w pierwszej chwili, co się dzieje. Leżałam na brzuchu, odkryta od połowy. Coś dotykało moich odsłoniętych pleców, delikatnie i prawie nieśmiało. Usta. Błądziły po mojej skórze, obdarzając ją słodką pieszczotą, od jednej łopatki do drugiej, w dół, wzdłuż kręgosłupa, potem wracały w górę.
Uśmiechnęłam się. To było przyjemne, choć niespodziewane.  Nie denerwowało, wręcz przeciwnie. Jak mogłabym narzekać, gdy działo się coś, co od rana wprawiało mnie w doskonały nastrój? Nie chciało mi się nawet otwierać oczu, mogłabym tak leżeć i poddawać się czułościom bez końca, choć pewnie w którymś momencie przeszłyby w coś śmielszego, kończąc się seksem. A raczej kochaniem się "na dzień dobry". Dlaczego nie?
Do pocałunków dołączył dotyk ciepłej dłoni, przesuwającej się wzdłuż mojego boku i zatrzymującej się na biodrze, gdzie zaczynała się okrywająca mnie kołdra. Potem dłoń prześliznęła się po niej, naciskając na moje pośladki, i zamarła na wgłębieniu tuż nad nimi a palce łagodnie gładziły rozgrzaną snem skórę, wysyłając rozkoszne prądy od opuszek do wrażliwych zakończeń moich nerwów. To było naprawdę przyjemne.
-Hmmm.- Mruknęłam.- Mógłbyś budzić mnie tak co dzień.
-Z największą ochotą, pączuszku. Powiedz tylko "tak", a będę budził cię jeszcze lepiej.- Usłyszałam nad sobą i poderwałam się w górę, trafiając tyłem głowy w coś twardego. Zabolało, ale nie tylko mnie bo facet za mną wydał dźwięk, jakby zderzył się ze ścianą.
Pączuszku? Cholera, więc to nie Jay obcałowywał mi plecy, tylko jego brat? Co on tu w ogóle robił, dlaczego zachowywał się, jakby wolno mu było wszystko, no i, do diabła, gdzie jest Jared?
Na to ostatnie pytanie odpowiedź dostałam natychmiast: w zapadłej ciszy usłyszałam szum lejącej się wody i podśpiewywanie młodszego Leto, dochodzące zza niedomkniętych drzwi łazienki. Sięgnęłam po kołdrę, naciągnęłam ją na siebie i obróciłam się, od razu siadając z podciągniętymi kolanami. Shannon, świeżutki i wypielęgnowany, z włosami ściągniętymi gumką, patrzył na mnie z niekrytym żalem i masował sobie czoło, na którym widać było pokaźne zaczerwienienie.
-Co to miało znaczyć, żebym powiedziała "tak". Oświadczasz mi się, Shan?- Prychnęłam, szukając na podłodze swojej koszulki i majtek. Było mi strasznie głupio, że odebrałam zabiegi kurdupla jako coś przyjemnego. I byłam zła, że ośmielił się budzić mnie, jakbym była jego panienką.
-Zwariowałaś? Nie będę żenił się z laską tylko po to, żeby ją posuwać.- Odparł ze śmiechem, ściszając głos. Choć tyle dobrze, że przynajmniej dbał o to, by Jr nic nie usłyszał.
-Do twojej wiadomości: żeby mnie posuwać, musiałbyś mnie kochać.- Powiedziałam chłodno, patrząc mu w oczy.
-Przecież cię kocham, pączuszku.- Przesłał mi całusa i przesiadł się na fotel, w którym rozparł się typowo po męsku, z szeroko rozsuniętymi nogami, jakby chciał pochwalić się tym, co między nimi ma.
-Tak, jasne.- Burknęłam.- Kochasz mnie miłością czystą i nieskalaną, ożenisz się ze mną i będziemy mieć gromadkę małych Shannonów.
-Dwójka mi wystarczy.- Oznajmił to takim tonem, jakby pewne było, że będziemy mieć dzieci.- Dlaczego nie zakorkowaliście butelki?- Sięgnął po niedopitego szampana, obejrzał go pod światło i pociągnął łyk, po czym skrzywił się z obrzydzeniem.- Wywietrzał, do tego jest ciepły jak siki. Marnotrawstwo. Młody pewnie wolał zakorkować ciebie, co pączuszku? Ostro dawał?- Dopytywał się, szczerze zainteresowany.
-Nie mam zamiaru o tym z tobą rozmawiać.- Zarumieniłam się na wspomnienie ubiegłej nocy i wkurzyłam się na swoją tendencję do czerwienienia się z byle powodu. Co za przekleństwo, szczególnie w sytuacjach, gdy gadam z facetem.
-Musiało być nieźle, pączuszku.- Uśmiechnął się szeroko, wodząc zaciśniętą dłonią po szyjce opartej o udo butelki. W górę i w dół, w górę i w dół... To przypominało masturbację i zapewne tak właśnie miało wyglądać.- Wiesz, nad czym się nieraz zastanawiałem? Na co mam ochotę?- Spojrzał na mnie pytająco.
-Nie wiem.- Odparłam, walcząc z pokusą dodania, że nie wygląda na kogoś, kto w ogóle umie myśleć.
-Jak by to było, gdybym wydupczył tę samą laską, którą posuwał mój brat. Ciekawi mnie, który z nas jest w te klocki lepszy.- Powiedział cicho, pochylając się do mnie.- Młody nigdy wcześniej nie dupczył żadnej dziwki, dopiero teraz mam okazję dowiedzieć się, czym się różnimy, określ tylko swoją cenę, pączuszku.
Więc o to chodziło przez cały czas, pomyślałam. Tylko i wyłącznie o to, żeby potwierdził lub obalił jakiś mit, który sobie ubzdurał. Nie szło mu o mnie, ale o coś w rodzaju konkurencji z Jaredem, test sprawnościowy czy cholera wie co. Dla niego byłam tylko środkiem do osiągnięcia celu i zaspokojenia ciekawości. Okazją, czy raczej okazjonalną kurewką, którą chciał przekupić. Aż się we mnie zagotowało z wściekłości.
-Wyjdź.- Pokazałam palcem kierunek. Chciałam wstać i rozmówić się z Jr, a nie miałam zamiaru paradować w samej koszulce pod okiem kurdupla.
-Powiedziałem coś nie tak?- Shannon dźwignął się z ociąganiem.
-Domyśl się, skoro jesteś taki genialny.- Warknęłam, owijając się kołdrą. Tak opatulona podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko, patrząc wyczekująco na starszego Leto.
-Obraziłem cię?- Był zdziwiony, ale posłusznie wyszedł na korytarz.- Jeśli tak, to przepraszam.- Wydawał się autentycznie skruszony, miał to nawet wypisane na twarzy, ale nie działało to na mnie w żaden sposób.
-Idź do siebie, usiądź i zastanów się, co zrobiłeś źle.- Zamknęłam drzwi, nim się odezwał. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że właśnie wyprosiłam z pokoju gwiazdę, faceta starszego ode mnie o całe 20 lat, do tego kazałam mu pomyśleć, jak ma się do mnie odnosić. Ja, takie byle co z malutkiej mieściny, rozstawiłam po kątach samego Shannona Leto, jakby był nic nie znaczącym gówniarzem.
Mimo jego potulności nadal czułam złość, teraz na obu braci. Na Jr o to, że z nieznanych mi powodów pozwolił Shanowi zostać w pokoju, gdy ja spałam całkiem nago.
Rzuciłam kołdrę na łóżko, wygrzebałam z walizki jakieś ubranie i zajrzałam do łazienki przez niedomknięte drzwi.
-Można?- Spytałam, nie widząc Jareda.
-Wejdź.- Usłyszałam.
Jr stał przy umywalce i dokładnie oglądał w lustrze swoją twarz, od czasu do czasu przycinając gdzieś dłuższy w tym miejscu zarost. Był mokry, z umytych włosów ściekały mu strumyczki wody i wsiąkały w ręcznik, którym owinął sobie biodra. Wyglądał smakowicie, ale nie przyszłam po to, żeby go podziwiać, choć ciężko mi było tego nie robić.
-Dlaczego mnie nie obudziłeś?- Stanęłam za nim z założonymi rękami, przyglądając się dziwnemu tatuażowi, rozciągniętemu na środku jego pleców.
-Coś się stało?- Spojrzał na mnie z lustra zaciekawionym wzrokiem.
-Shannon się stał.
-Shannon się stał ponad 40 lat temu, przynajmniej tak stoi w jego metryce.- Jr próbował żartować, ale mi nie było do śmiechu.
-Jak mogłeś zostawić mnie z nim, gdy spałam, i tak po prostu iść się kąpać?
-Przecież by cię nie zjadł, to mój brat.
-Który myśli, że jestem chętna dorobić na boku.- Oparłam dłonie na biodrach.
Jared patrzył na mnie z lustra z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
-Domyślam się, że nie jesteś, skoro mi o tym mówisz.- Powiedział po chwili tak długiej, że zwątpiłam, by miał zamiar się odezwać. Zmarszczył na sekundę brwi i wrócił do pielęgnowania zarostu.- Czyli w jakiś tam sposób chcesz być mi wierna?- Rzucił niedbałym tonem, przycinając małymi nożyczkami kilka dłuższych włosków pod nosem.
-W jakiś tam sposób?- Oburzyłam się, mając przy tym wrażenie, że stoi przede mną inny facet niż ten, z którym spędziłam ubiegły wieczór i noc.
-Nie bierz tego do siebie, Ellie. Pochlebia mi twoja lojalność.- Odłożył nożyczki na półkę i przygładził wąsik kilkoma ruchami palców.- Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej, a tego nie lubię.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, pewna, że ktoś podmienił go w środku nocy na gorszy, starszy model. Taki, jakim Jr był na początku: wyniosły, zdystansowany, obcy, wymagający ode mnie różnych rzeczy.
-Straszna szkoda, że nie przyszło ci do głowy zapytać, co ja lubię.- Rzuciłam dżinsy i sweterek na szafkę obok niego, strącając na podłogę nożyczki i pudełko kremu do twarzy dla mężczyzn.- Skończyłeś się picować? Chciałabym zrobić siku.
-Nie będzie mi to przeszkadzało.- Sięgnął po ręcznik i zaczął wycierać włosy, patrząc na mnie z tajemniczą miną.
-Ale mi będzie.- Zaczęłam się denerwować.- To jak, wyjdziesz, czy mam wynająć sobie osobny pokój tylko po to, żeby móc spokojnie usiąść na kiblu?- Podniosłam głos. Nie chciałam tracić nad sobą kontroli, ale prawie beznamiętne spojrzenie Jr i jego dziwne zachowanie, dodane go cholernie złego początku dnia dawało w sumie coś, co naprawdę wyprowadzało mnie z równowagi.- Jared, co się, do cholery, dzieje? Wczoraj byłeś taki... taki... inny, a teraz wyglądasz, jakbym wymordowała ci połowę rodziny. Nic już nie rozumiem.
-Która godzina?- Spytał, jakby mnie nie słyszał.
-Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to ani trochę!- Krzyknęłam, wkurzona tym, że mnie ignoruje. Czułam, że jeszcze chwila i rozpłaczę się ze zdenerwowania, do tego zaczynałam się bać, nie wiem nawet, czego.
-O 8 idziemy na śniadanie, przy okazji muszę omówić z chłopakami i Emmą parę spraw, związanych z dzisiejszymi zajęciami przed koncertem.- Cisnął ręcznik na podłogę i złapał mnie w pół. Nie spodziewałam się tego, praktycznie więc padłam mu w ramiona na ugiętych nogach.- Strasznie jesteś płochliwa, Ell. Jak zwierzątko.- Przytulił mnie mocno, kładąc mi dłoń z tyłu głowy, w miejscu, w którym urósł mi guz. Zabolało, ale nie dałam tego po sobie poznać. Lepiej żeby nie wiedział, w jakich okolicznościach nabawiłam się drobnej kontuzji.- Przepraszam za swoją oschłość, nie była wymierzona w ciebie, po prostu przerwałaś mi układanie planów na dzisiejszy dzień. To mnie zawsze rozdrażnia.
-Bardzo, kurde, śmieszne. Myślałam, że coś zrobiłam źle, albo...- Zabawne, ale poczułam ulgę tak wielką, że przez moment zrobiło mi się prawie słabo.
-Nie nie, wszystko w porządku. Niemniej twoja reakcja trochę mnie przeraziła.- Odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.- Chyba się przez to wszystko nie zakochałaś?
-Jasne, że nie.- Zaprzeczyłam szybko.- Mówiłam przecież...
-Pamiętam, co mówiłaś.- Przerwał mi w pół zdania. Przez jego twarz przemknął dziwny, obcy grymas, jakby niezadowolenia, ale szybko znikł pod szerokim uśmiechem.- Swoją drogą ciekawe, jak wyznanie miłości brzmiałoby w twoich ustach.
-Nie masz większych problemów?
-Powiedz to, Ell.- Jr poruszył brwiami, ściskając mnie mocno za pośladek.- Chcę to usłyszeć.
-Zwariowałeś?- Prychnęłam, rumieniąc się na samą myśl o tym, czego zażądał.- Nigdy nikomu tego nie mówiłam, poza rodziną.
-Powiedz, albo zacznę cię łaskotać.- Zagroził, wbijając mi lekko palec w bok.
-Nie przejdzie mi to przez gardło.- Wygięłam się, próbując uciec przed jego dłonią, ale trzymał mnie mocno.
-Wydaje ci się.- Jr śmiał się głośno, wręcz przesadnie. W ogóle jego pomysł był jedną wielką przesadą.- Powiedz. Jestem ciekaw. Co w tym złego? To tylko na niby, prawda? Jedno kłamstewko ci nie zaszkodzi. Powiedz.- Nalegał. Zachowywał się jak dzieciak, nie jak dojrzały facet.
-Nie.- Wiłam się, nie mogąc uciec, choć łaskotanie powoli zaczynało stawać się nieprzyjemne. Chude palce wbijały mi się w ciało, zmuszając je do gimnastyki, na dodatek pęcherz zaczynał rozpaczliwie domagać się uwolnienia od nadmiaru płynów.- Przestań, to boli.- Złapałam Jareda za nadgarstek i odepchnęłam od siebie jego rękę.
-Powiedz. Jestem kurewsko ciekaw, jak to zabrzmi.- Marudził, ale przynajmniej przestał mnie łaskotać.
-Jestem kurewsko pewna, że zabrzmi nieszczerze. W ogóle coś się tak uparł? Zależy ci? To tylko głupie dwa słowa. Nie wolisz, żeby jakaś dziewczyna powiedziała ci je tak prawdziwie?
-Skoro to tylko głupie słowa to czemu nie chcesz ich powiedzieć? Boisz się czegoś?- Jr uspokoił się, skończył z wygłupami i dla odmiany zaczął przebierać palcami w moich włosach, układając je pasmo po paśmie na moi ramieniu.- A może nie chcesz powiedzieć, bo to prawda?- Zerknął na mnie, mrużąc odrobinę oczy.
Nie umiałam rozszyfrować tego, co w nich było. Prawie stale obecna czujność, poza nią ciekawość, ale też było w nich coś, co wydawało się... nie wiem, groźne?
-Nie chcę powiedzieć, bo to idiotyczne.- Odezwałam się cicho.
-Pomyśl sobie, że ćwiczysz rolę. Zagraj dla mnie. Śmiało. I tak ciągle to robisz.- Jr zachęcał mnie w sobie tylko znanym celu.
-Wcale nie. Nie udaję... szczególnie pewnych rzeczy.- Zaprzeczyłam, znów oblewając się rumieńcem.
-Akurat nie o tym myślałem.- Uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały poważne.- Przećwicz swoją kwestię, Ellie. Jestem reżyserem i chcę usłyszeć, jak ją wypowiadasz. Masz powiedzieć...
-Kocham cię, Jay.- Wyrzuciłam z siebie jednym tchem i jęknęłam w duchu, bo zabrzmiało to jak prawdziwe wyznanie, nie jak to, czym miało być.- Zadowolony? Możesz teraz wyjść?- Odepchnęłam się od niego, czując się potwornie niezręcznie. Nie umiałam nawet patrzeć mu w oczy, omijałam go wzrokiem, choć przecież wiedziałam, że wszystko to tylko na niby.
-Widzisz, nie było tak trudno.- Powiedział po chwili zduszonym głosem.- Kurwa, Ellie, aż mnie dreszcz przeszedł. Lepiej nie powtarzajmy takich ekstremalnych zabaw w słówka. I nawet nie proś, żebym się zrewanżował.- Zastrzegł od razu.
Nie miałam zamiaru go o to prosić. Wystarczająco źle czułam się z tym, że uległam i powiedziałam to, co chciał. Nie musiałam dokładać sobie słuchaniem, jak powtarza to samo. Bałam się, że to by mogło zaboleć, szczególnie świadomość, że to wcale nie jest prawda, tylko gra, następny etap udawania. Bardzo chciałam usłyszeć kiedyś "Kocham cię" od kogoś, kto naprawdę będzie tak czuł. Od kogokolwiek. Nawet od Jr.
-Idę się ubrać, a ty ogarnij się szybciutko, bo czas ucieka.- Poczułam obejmujące moją głowę dłonie, potem delikatny dotyk ust na czole.- Coś mi mówi, że nie tak do końca kłamałaś.- Dodał, wychodząc z łazienki.
-Chyba w to nie wierzysz?- Powiedziałam cicho, żeby nie słyszał. Nie powinien myśleć, że dałam się namówić przez to, co czuję. Nie było tego aż tak wiele, by usprawiedliwiać miłosne wyznania. Troszkę, odrobinę, i to głównie sympatii, pomieszanej z fizyczną fascynacją. A tego przecież nie można brać za zakochanie.
Prawda?

Patrzyłam w okno busa, którym jechaliśmy na koncert. Ruchliwe, wydające się być ciasnym, miasto tętniło życiem, a ja mogłam przyjrzeć się wszystkiemu dokładniej, niż dzień wcześniej.
Nie byłam dotąd prawie nigdzie, więc nie miałam porównania poza swoim miasteczkiem, Lafayette i LA. Londyn widziałam "przez chwilę", ale nawet przy nim wydawało mi się, że Polska jest cała obwieszona billboardami. Wszędzie było ich pełno, pojawiały się jeden za drugim, jakby ktoś postawił sobie za cel zasłonięcie nimi ścian domów, drzew, wszystkiego, co można by było zobaczyć. Albo jakby zakrywał nimi coś, co było brzydkie. Gdyby chciał tak zrobić, powinien powiesić billboardy na polskich mężczyznach. Nie tych młodych jak ja, choć czasem i na nich, ale głównie na starszych. W życiu nie widziałam tylu facetów w wieku mojego taty, którzy wyglądaliby na tak zapuszczonych, bez gustu. Pomijając tych ubranych w garnitury, zapewne biznesmenów, reszta wyglądała tak, jakby w życiu nie słyszeli o czymś takim, jak środki kosmetyczne- poza maszynką do golenia, a i to nie zawsze- albo dobry fryzjer. Choć czyści, ubrani byli tak, jakby wyjmowali części garderoby na ślepo, bez prób łączenia ich w sensowne komplety.
Najbardziej jednak zwracały moją uwagę ich twarze, z siateczkami popękanych żyłek, zmarszczkami, zupełnie jakby należały do ludzi o parę lat starszych. Może po prostu taka była uroda polskich mężczyzn i ci młodzi też będą kiedyś wyglądali, jakby nigdy nie użyli nic, poza wodą po goleniu. Przy nich Jr wyglądał jak... nasuwało mi się określenie "młody bóg", ale wydało mi się śmiesznie nie na miejscu, zważywszy na jego erotyczną działalność. Za nic nie pasowała mi do boga, chyba że z greckiej mitologii. Ci lubili sobie pozapinać.
Popatrzyłam na Jareda, siedzącego po mojej prawej i zajętego czytaniem zapisanych drobnym maczkiem kartek. Poruszał ustami, jakby chciał nauczyć się na pamięć wierszyka na szkolną uroczystość. Skupiony i odległy myślami wyglądał poważnie, ale też uroczo. Dotknęłam dłonią jego uda, opiętego czarnymi spodniami.
-Co to?- Spytałam, gdy na mnie spojrzał.- Czytasz notatki?
-Teksty.- Uśmiechnął się z roztargnieniem.- Zdarza mi się zapominać słowa, szczególnie ze starszych kawałków.
-Serio?- Zrobiłam wielkie oczy.- Przecież sam je pisałeś.
-Jestem tylko człowiekiem, Ell, mam swoje słabości. Jedną z nich jest tendencja do zapominania różnych rzeczy.- Powiedział, jakby odczytał moje myśli o jego domniemanym boskim pochodzeniu.
Zmierzyłam go pełnym powątpiewania wzrokiem. Nie wyglądał mi na kogoś, kto ma jakiekolwiek słabości, tym bardziej sklerozę. Miałam wrażenie, że mógłby pamiętać o wszystkim i wytknąć komuś drobne potknięcie sprzed lat, tak jakby w jego głowie siedział maleńki skrzat i notował wszystko w maleńkim notesiku, by w odpowiednim czasie móc uderzyć.
-Schowasz?- Jr podał mi kartki, złożone starannie rożek w rożek.- Będziesz pod ręką, gdybym ich potrzebował.
-Jasne.- Odebrałam je, myśląc nad tym, jak bardzo musi mi ufać, skoro przyznał się do swojej słabej pamięci i zrobił osobą, do której zwróci się w razie czego. Czy wcześniej zajmowała się tym Emma? To ona trzymała teksty i czekała w pobliżu, by ratować sytuację?
Złożyłam kartki na pół i wsunęłam do jednej z przegródek w plecaczku, niechcący wyrzucając na kolana słoiczek z pigułkami. Jego zawartość zagrzechotała cicho, zwracając uwagę Leto. Podniósł go i przyjrzał się drobnym różowym tabletkom.
-Bierzesz je, prawda?- Spytał szeptem.
-Co dzień o ósmej wieczorem.- Przyznałam z dumą, że sama już o tym pamiętam.
-To świetnie. Nie muszę chyba mówić, jak byłbym zły, gdybyś...- Jr zawiesił głos, nie kończąc, ale nie musiał tego robić.
-Spokojnie, żadnej nie opuściłam. Nie wyobrażam sobie, żebym...
-Ja też.- Przerwał mi.- Nie chcę mieć dzieci. W moim wieku już się o tym nie myśli.- Wzruszył ramionami, mając nieprzeniknioną minę.
-A jakbyś się zakochał?- Palnęłam, ciekawa co odpowie. Może tym pytaniem coś z niego wydobędę, jakoś wyciągnę, czy przypadkiem nie zauroczył się mną choć odrobinę?
-Zakochał?- Roześmiał się.- Zebrało ci się na żarty? Tacy jak ja się nie zakochują, Ellie. Nie ma opcji. Poza tym w kim miałbym się zakochać? Chyba nie myślisz o sobie? Za młoda jesteś.
Coś we mnie zamarło i poczułam się tak, jakby część mnie pokryła się warstwą lodu. Nie to chciałam usłyszeć i słowa Jr zabolały mnie jak wbite w ciało igły.
-Tak? Ale do pieprzenia jestem w odpowiednim wieku?- Uniosłam się od razu, urażona.- Uważasz, że nie można się we mnie zabujać, bo co?- Starałam się mówić cicho, szeptać, choć kosztowało mnie to sporo wysiłku.
-Nie złość się.- Jared położył mi dłoń na ramieniu. Miałam szczerą ochotę ją strząsnąć, ale nie chciałam robić sceny.- Zrozum, między nami jest 19 lat różnicy, to całe pokolenie. Myślimy inaczej, widzimy świat inaczej, w dodatku ja żyję w specyficzny sposób. Nigdy byśmy nie znaleźli wspólnego mianownika. Nie ma szans.
Lepiej nie fantazjuj, Ellie, sama sobie zrobisz krzywdę.- Spojrzał na wnętrze busa.- Pogadamy o tym później.
-Nie ma o czym.- Burknęłam, odwracając się do okna.
Więc mam nie fantazjować? Czy on w ogóle wie, co mówi, czy też robi to specjalnie, chcąc mnie, bo ja wiem, zgnębić? Jak mam nie myśleć w pewien sposób, jeśli ten chudzielec zachowuje się tak, jak poprzedniego wieczoru? Przecież widziałam i słyszałam coś, co wyglądało na objawy zabujania, ślepa nie jestem. Ani głupia.
-Niczego sobie nie wymyślam.- Wróciłam do tematu, jednak widząc powód do dalszej rozmowy tu i teraz, nie za ileś tam godzin. Pochyliłam się do Jr, prawie dotykając go czołem, ale nie chciałam, żeby ktoś słyszał, co mówię.
-Odniosłem wrażenie, że owszem, coś sobie uroiłaś na mój temat i starasz się to potwierdzić.- Jared westchnął z rezygnacją.- I tu cię nie rozumiem, bo wciąż powtarzasz, jak bardzo nie chcesz ode mnie nic poza seksem. I kasą. Dostajesz jedno i drugie, ale na nic więcej bym na twoim miejscu nie liczył.
-No to dlaczego zachowujesz się jakbyś...- Urwałam, widząc wlepione w siebie oczy Emmy. Nasłuchiwała, cała jej postawa mówiła, że próbowała wychwycić coś z naszej rozmowy. Wróciłam wzrokiem do Jareda i znów naszła mnie myśl, że on udaje, zaprzecza, bo najnormalniej w świecie głupio mu przyznać się do własnych uczuć. Nie uwierzyłam mu i tyle.- Masz rację, odłóżmy to na później.- Na złość Emmie objęłam dłońmi jego twarz i pocałowałam go lekko.- Masz przed sobą występ, lepiej myśl o nim, nie o moich fantazjach.- Dodałam pogodnie.
-Mądra dziewczyna.- Uśmiechnął się z zadowoleniem.
Niech mu będzie, choć wcale nie czułam się mądra. Mimo tego co powiedział nie miałam ani trochę większego pojęcia co się dzieje, niż wcześniej. W którymś momencie kłamał, a ja miałam prawie pewność, że robił to, gdy mówił, że sobie wymyślam. Jeśli powrócimy do rozmowy po koncercie nie dam się spławić byle czym i spytam wprost. 

Nigdy nie widziałam tylu osób w jednym miejscu i w jednym czasie, do tego na tak małej przestrzeni. Miałam wrażenie, że przede mną rozpościera się morze ludzkich głów, musiały ich być całe tysiące, w większości dziewczęcych. Mnogość widzów wstrząsnęła mną i sprawiła, że poczułam się niepewnie, jakbym to ja miała wyjść na scenę i zaśpiewać.
Ukryta z boku za sceną mogłam obserwować to, co się na niej dzieje, i to, co działo się przed nią. Chwilowo było spokojnie, choć gwar tysięcy głosów mógłby z powodzeniem zagłuszyć szum oceanu. Ekipa rozstawiała sprzęt, co rusz ktoś wnosił coś innego, sprawdzał, czy wszystko działa, czy zostało prawidłowo podłączone… Dla mnie wyglądało to na potworne zamieszanie, choć nie mogłam nie zauważyć, że sprawiało też wrażenie swoistego tańca, w którym każdy członek ekipy doskonale odnajdował swoje miejsce i wiedział, co robić. Nikt nie wchodził nikomu w drogę, niczego nie szukał, wszystko było dobrze dopracowane. Stojąc w kącie przy olbrzymim głośniku czułam się jak piąte koło u wozu, całkiem niepotrzebna. Choć nie, ja też miałam swoją rolę w całym tym bajzlu: trzymałam w plecaku teksty, byłam kimś w rodzaju suflera, czekającego na moment, w którym stanie się niezbędna jego pomoc.
Coś podkusiło mnie, żeby zejść niżej, pod scenę, i stamtąd spojrzeć w górę na trwające jeszcze przygotowania. Bez problemu znalazłam schodki i zbiegłam po nich, prawie wpadając na jednego z ochroniarzy, który praktycznie wyrósł przede mną jak ściana. Powiedział coś, czego nie zrozumiałam.
-Jestem dziewczyną Jareda.- Wskazałam na identyfikator, który Emma dała mi po wyjściu z busa. Co prawda na nim nie było napisane to, co powiedziałam, ale dawał mi prawo bez przeszkód poruszać się po terenie imprezy. Mogłam wchodzić nawet do garderoby, gdyby naszła mnie taka ochota.
-Proszę nie podchodzić do barierek.- Ochroniarz odezwał się po angielsku, mówiąc twardo, ze śmiesznym akcentem. Miał przyjemny, ciepły głos i równie miłą twarz z dużymi, szarymi oczami, w których teraz odbijały się światła wiszących nad sceną reflektorów.
-Chcę tylko popatrzeć.- Wyjaśniłam. Zerknęłam na jego identyfikator, ale ciężko mi było przeczytać, co jest na nim napisane. Istny łamaniec językowy dla kogoś, kto nie potrafi połączyś w wymowie głosek c, z i s w sensownie brzmiące dźwięki. Do tego ogonki przy samogłoskach, zapewne zmieniające ich wymowę.
-Proszę stanąć tutaj.- Facet wskazał mi miejsce obok siebie, bardziej z przodu, przy rogu sceny. Wyminęłam go i zatrzymałam się tam, gdzie kazał, zadzierając głowę by zobaczyć, co dzieje się na górze, ale scena pogrążona była w mroku a światła oślepiały mnie, przez co ledwie widziałam kilka poruszających się tam postaci. Potem reflektory zgasły i...
W ciszy, jaka nagle zapadła, rozległo się uderzenie w bębny, potem następne i następne, a przy każdym ciemność rozjaśniało niebieskie, pulsujące światło. Usłyszałam pierwsze tony muzyki, tak głośne, że nie zagłuszyły ich nawet krzyki i piski dziewcząt z widowni. Nie wiem dlaczego, ale poczułam ogromną ekscytację, serce biło mi w rytm bębnów, równie mocno, krew zaczęła żywiej krążyć, zrobiło mi się gorąco. Miałam wrażenie, jakbym przeniosła się do innego, równoległego świata, przesyconego czymś, czego dotąd nie znałam, ale co bardzo mi się podobało. Światła na scenie pulsowały, rozbłyskiwały i gasły, ekran z tyłu rozjarzył się jasno, ukazując to, co działo się na niej.
Wtedy rozległ się głos Jareda. To było tak, jakbym dopiero teraz usłyszała go po raz pierwszy, tak naprawdę. Wcześniejsze razy przestały się liczyć. Teraz, w tej chwili, zrozumiałam, z kim byłam przez ostatnie tygodnie. To nie był zwykły człowiek, to był ktoś więcej, ważniejszy, liczący się bardziej niż ja lub ktokolwiek, kogo znałam. Patrzyłam na niego, ubranego na czarno, z włosami rozrzuconymi na ramionach, słuchałam, i nie wierzyłam, że jeszcze dziś, za kilka godzin, znajdę się z nim w jednym pokoju. Czułam się tak, jakby ktoś zdjął mi z oczu zasłonę, która krzywiła rzeczywistość. Nic nie pozostało z mojego nieco kpiącego nastawienia do Leto, ani odrobina tego, co myślałam o nim przedtem. Ale żeby pojąć, kim jest, musiałam go zobaczyć na scenie, musiałam usłyszeć jak reaguje na niego tłum. Miałam ochotę krzyczeć tak jak reszta widowni, przejść przez barierki, wmieszać się w ciżbę i przeżywać występ z dziewczynami, nawet płakać razem z nimi. Byłam wzruszona i nie wstydziłam się tego, że oczy mam pełne łez. Tam był mój facet, nie ważne, czy udawany, czy nie. Człowiek, który ubiegłego wieczoru pokazał mi swoje inne, nowe i piękne oblicze, gość, który mógł się we mnie... Nawet, jeśli miał rację gdy mówił, jak wiele nas dzieli. Przeszkody są po to, by je przekraczać, zdobywać, dlaczego my nie moglibyśmy spróbować?
Gdzieś we mnie rozległ się cichy głosik, mówiący, że moje myśli wynikają z emocji, jakie wzbudza we mnie koncert. Kazałam mu się zamknąć. Chciałam wierzyć, że nie czuję tego, co czułam, przez piski fanek Jareda, a dlatego, że on jest kimś wyjątkowym. I dlatego, że teraz, dziś, i przez najbliższe dni należy do mnie. Czy mogłabym, czy umiałabym pokazać, że jestem warta czegoś bardziej znaczącego, niż krótki romansik? Dałabym radę zburzyć mur, którym Jr otoczył się, nie chcąc wyjawić mi niczego o swoich uczuciach? O ile wcześniej myślałam o ewentualnym zaangażowaniu z jego strony pod kątem własnej wygody, o tyle teraz byłam oczarowana jego widokiem i śpiewem. Widziałam go w nowy sposób, jakbym poznała go po raz drugi i wpadła w zachwyt.
Prawdopodobnie nie różniłam się w tej chwili niczym od rozszalałych nastolatek zza barierek. Właściwie byłam jedną z nich, choć dzieliło mnie od nich ogrodzenie. Przysunęłam się do niego, chcąc poczuć większą jedność z tłumem, i pożałowałam: prawie natychmiast ktoś pociągnął mnie za włosy, wrzeszcząc na cały głos "Jared". Szarpnęłam się w przód, robiąc przy tym obrót o 180 stopni, i spojrzałam na dziewczynę, która ze zdziwieniem patrzyła na swoją zaciśniętą na barierce dłoń, spod której wystawała spore blond pasmo. Upuściła je i nie zwracając na mnie uwagi wróciła do oglądania show, od nowa skandując imię młodszego Leto. Więc nie pociągnęła mnie z włosy specjalnie, po prostu złapała je razem z barierką, nawet tego nie czując. Mimo to widziała przecież, że stoję tuż przed nią, a jednak zignorowała mnie, jakbym była powietrzem. To mnie wkurzyło, nawet nie wiem czemu, ale miałam ochotę się na niej odegrać, choć szczerze mówiąc nic mi nie zrobiła. Chyba jakaś część mnie czuła przymus pochwalenia się tym, że jestem blisko jej idola, bliżej nawet, niż mogła pomyśleć. Tylko jak...? Nie mogłam podejść do niej i powiedzieć, że jestem dziewczyna Jr, bo mogła mnie nie zrozumieć albo nie uwierzyć. Zresztą to byłoby głupie i prostackie. Mogłam co prawda poczekać do końca koncertu i na przykład objąć Jareda, gdy będzie schodził ze sceny, robiąc to tak, żeby dziewczyny stojące w pobliżu schodków mogły to widzieć, ale nie było pewne, że Leto zejdzie właśnie po tej stronie. Szczególnie, że niedaleko stała perkusja Shannona.
Musiałam wyglądać dziwnie, gdy stałam tak, rozglądając się dokoła z namysłem, bo podszedł do mnie ochroniarz, ale nie ten, z którym przedtem rozmawiałam. Wyciągnął rękę, jakby chciał złapać mnie za ramię, więc cofnęłam się pod barierki, tym razem pilnując, żeby nie zbliżyć się do nich za bardzo. Facet spytał o coś i chwycił mnie za łokieć, wskazując drugą stronę ogrodzenia: najwyraźniej myślał, że przeszłam przez nie i być może chciał wyprowadzić mnie z imprezy. Na szczęście jego kolega interweniował, krzycząc ze śmiechem kilka słów, wśród których rozpoznałam imię Jareda.
Odechciało mi się stania pod sceną, wbiegłam więc po schodkach i ustawiłam się na posterunku niedaleko Shannona. Co prawda nie widziałam stąd wszystkiego, Jr znikał mi chwilami z oczu, ale cieszyłam się tym, że wciąż go słyszę. Poza tym widok jego brata, zapamiętale tłukącego w bębny, był swego rodzaju rekompensatą. Shan wyglądał, jakby był w swoim żywiole. Ociekał potem, włosy lepiły mu się do czoła, ale widać było, że to co robi sprawia mu przyjemność. Kołysał się do rytmu, kiwał głową, uśmiechał się, a co najlepsze grał na ślepo, prawie nie patrząc, gdzie uderza pałeczkami. Pomyślałam sobie, że takiego go jeszcze nie znałam. Nawet moment, w którym spojrzał w moją stronę i pokazał mi język, wywalając go aż na brodę, nie miał w sobie odrobiny znanej mi dobrze sprośności. Był po prostu zabawny.
W ogóle nie miałam pojęcia, jacy są jako muzycy. Nie wychyliłam nosa poza pewne sprawy, a zetknąwszy się z nimi wpadłam w szok, pomieszany z zachwytem i oczarowaniem. Jared biegał po scenie, śpiewał, krzyczał do tłumu, a ten odpowiadał mu piskami i aplauzem. Shannon szalał, Tomo śmiał się prawie cały czas, a ja stałam, patrzyłam, słuchałam i zatracałam się we wszystkim. O ile nigdy wcześniej nie słyszałam większości śpiewanych przez Jr piosenek, o tyle na czas koncertu dołączyłam do grona jego fanek, będąc bardziej rozgrzana, niż wszystkie one razem wzięte. Świadomość, że niebawem wrócimy do hotelu i zostaniemy sami przyprawiała mnie o szybsze bicie serca: chciałam go, cholernie chciałam, czułam fizyczną potrzebę dotykania go wszędzie i poddawania się jego dotykowi. Wiedziałam też, że właśnie ja go dziś dostanę, nie jakaś inna dziewczyna czy kobieta.
Nie Emma. Widziałam ją, stała niedaleko i wpatrywała się w Leto z miną świadczącą o podobnych do moich odczuciach. Połowa jej twarzy kryła się w cieniu, ale na tej, którą oświetlały reflektory, malował się zachwyt i coś, co wzięłam za bolesną tęsknotę. Więc tak jak myślałam, nie pozbyła się słabości do Jareda, choć prawdopodobnie to ukrywała. Możliwe, że żałowała swojego wyboru sprzed lat, ale nie współczułam jej z tego powodu. Dla mnie jej rezygnacja ze związku z Leto była korzystna, i jeśli jest tak, jak myślałam, nie zmieni się to tak szybko.
Emma wyczuła chyba, że na nią patrzę, bo obróciła się gwałtownie, mrużąc oczy. Zmierzyła mnie pełnym wyższości wzrokiem i wróciła do obserwowania show. Wyglądała żałośnie, podstarzała, brzydka blondynka, gapiąca się na swojego niedoszłego faceta tak, jakby chciała go zjeść. Nie wiem, dlaczego uważała, że jest lepsza ode mnie, skoro przegrała na własne życzenie. Wredna część mojego "ja" na chwilę przejęła nade mną kontrolę: niby przypadkiem, zmieniając miejsce, przeszłam koło niej i nachyliłam się, gdy ją mijałam.
-Ja nie wybrałabym kariery, ale jego.- Powiedziałam cicho z fałszywym współczuciem.- Będziesz umiała na nas patrzeć? Może czas pomyśleć o zmianie pracy?
-Suka.- Usłyszałam pełen jadu szept z jej strony i uśmiechnęłam się pod nosem. Może i byłam suką, ale suką, która dzieliła łóżko z przedmiotem jej westchnień.

-Wreszcie.- Jr rzucił na łóżko torbę z prezentami od fanów i odetchnął głęboko. Nie wyglądał na zbytnio zmęczonego, choć trochę było po nim widać, że przez kilka godzin dawał z siebie wszystko. Miał zmierzwione włosy, przepocone ubranie, ale dla mnie w takim stanie był uosobieniem męskości.
Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi pokoju i oparłam się o nie, patrząc na Leto z prawdziwą przyjemnością. Wciąż widziałam w nim energię, która buchała z niego podczas koncertu. Jak facet po czterdziestce mógł w ogóle wykrzesać z siebie tyle sił, do tego wyglądając tak, jakby właśnie to było dla niego na porządku dziennym?
-Podobało ci się.- Stwierdził, jakby to było pewniejsze, niż kurs dolara.
-Aż tak widać?- Uśmiechnęłam się, upuszczając na podłogę plecak.- Byłeś niesamowity, Jay. Nie wiedziałam...
-To teraz wiesz.- Podszedł do mnie blisko, prawie stykając się ze mną brzuchem.- Ellie...
-Tak?
-Jesteś głodna?- Spytał, trącając mnie nosem w policzek. Wyczułam jego nastrój, bardzo seksowny, i przeszedł mnie dreszcz.
-Nie.- Przesunęłam dłońmi po jego ramionach, czując przez ubranie jaki jest gorący. Ja też taka byłam.
-A może chcesz się czegoś napić?- Mruknął cicho.- Mógłbym coś zamówić, jeśli chcesz.
Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, co ze mną robi i jak na mnie w tej chwili działa? Powietrze wokół nas przesycone było jego zapachem, budzącym moje najbardziej prymitywne instynkty i żądze i powoli zmieniającym mnie w gotową na jego zachcianki samicę. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko go mieć. To, co czułam podczas koncertu, teraz wybuchło ze zdwojoną siłą, prawie pozbawiając mnie rozsądku.
-Mógłbyś zamówić dla mnie Jareda Leto, najlepiej na miejscu.- Powiedziałam jednym tchem, słysząc jak drży mi głos. Wyjawianie wprost, że mam ochotę na seks, wywołało u mnie rumieniec wstydu.
-Przyjęte.- Wymruczał mi wprost do ucha.- Odwróć się, Ellie.- Dodał bardziej władczo.
-Chcesz...- Zaczęłam, posłusznie obracając się plecami do niego, na miękkich nogach i cała roztrzęsiona.
-Chcę.- Nie dał mi dokończyć.- Kręcisz mnie jak skurwysyn, dziewczyno, gdy jesteś taka rozgrzana i jednocześnie onieśmielona.- Mówiąc, sięgnął od tyłu do zamka moich dźinsów i rozpiął je a potem szarpnął w dół razem z bielizną.- Wypieprzę cię właśnie tak, na miejscu jak prosiłaś.
-Dobrze.- Zgodziłam się, bezwolna i niecierpliwa. Ton, jakim mówił, nie dawał mi możliwości odmowy, i wcale nie zamierzałam nie zgodzić się na to, czego ode mnie chciał. To było niesamowite, pozwalać mu robić z sobą co mu się podoba, mając w głowie jego obraz sprzed paru godzin, gdy stał na scenie, wydając się być istotą nie z tego świata, nieosiągalny. Dla wszystkich poza mną.
Słyszałam, jak dyszy za moimi plecami, dotykając moich pośladków, potem bioder. Chwycił je i przyciągnął do siebie, przyciskając mnie do swojego podbrzusza. Szorstki materiał spodni ocierał się o moją nadwrażliwą skórę, ale mnie interesowało tylko to, co było pod nim ukryte.
-Stań na palcach.- Zabrzmiało to jak stanowczy rozkaz, który spełniłam bez ociągania. Ciekawa byłam, jak wyglądam w cudzych oczach, oparta policzkiem o drzwi hotelowego pokoju, z przyciśniętymi do nich rękami, stojąc na lekko rozsuniętych nogach, z podciągniętą koszulką i opuszczonymi prawie do kolan spodniami. Moje wyobrażenia przerwał nagły dotyk między udami, od którego zadrżałam, wciągając głośno powietrze.
-Cholera.- Wygięłam kręgosłup w łuk.
-Jesteś mokra, Ellie. Dla mnie.- Gorączkowy szept Jr ledwie przedarł się przez mój jękliwy oddech.
-Zawsze będę.- Powiedziałam, nie myśląc nad słowami. Wyszły z moich ust bez udziału świadomości, ale były szczere, oddawały prawdę. Wiedziałam, że Leto jest mężczyzną, na którego moje ciało będzie reagować w ten sam sposób, stając się gotowe na jego przyjęcie. Jak teraz. Samo przyjmowało najbardziej dogodną pozycję, dzięki której twadry jak stal członek mógł wniknąć w nie jak najdalej.
-Kurwa, Ellie, ty ciągle jesteś tak samo ciasna, jak za pierwszym razem.- Usłyszałam pełen zdziwienia głos Jr.- Jesteś pewna, że to cię nie boli?
-Ani trochę.- Odparłam, choć czułam go intensywniej niż kiedykolwiek, prawie na granicy doskomfortu.- Chciałbyś, żeby bolało?
-Nie wiem.- Odpowiedź przyszła dopiero po chwili i brzmiała niezbyt pewnie.
-Mroczne fantazje Jareda?- Uśmiechnęłam się do siebie.
-To ty pytałaś, czy mógłbym cię zgwałcić.- Przypomniał mi, tuląc się do moich pleców. Dłonie położył na moich, zakrywając je zupełnie.
-A mógłbyś?
-Nie.- Tym razem odpowiedział od razu, bez uprzedniego wahania.
To mi wystarczyło. Znów miałam przy sobie Jr z poprzedniego wieczoru, choć tym razem nie musiał mówić mi, co zrobi. Mimo iż zanosiło się na ostry seks, pieprzenie w dziwnej pozycji, na szybko, zmieniło się to w łagodne i czułe kochanie. Niezbyt długie, ale oboje byliśmy w stanie maksymalnego podniecenia, za to pełne spontanicznych pocałunków, którymi Jr obsypywał mój kark i ramię. Robił to nawet gdy skończyliśmy, potem oparł głowę o moją, burząc mi włosy niespokojnym oddechem.
-Mógłbym tak ciągle od nowa.- Zachichotał nagle i poruszył biodrami, nadal przyciśnięty do mnie brzuchem, i nadal twardy.
-Znudziłoby ci się.- Otworzyłam oczy. Widziałam przed sobą nasze dłonie, splecione w uścisku, który był dla mnie bardziej wymowny, niż większość słów.
-Raczej nie. Bardzo mnie kręcisz, Ell.-Poparł stwierdzenie następnym delikatnym poruszeniem bioder.
-Nogi by cię rozbolały od stania.- Podpowiedziałam, ale to mi zaczynało być niewygodnie.
-To fakt.- Westchnął przeciągle.- W takim razie zarządzam krótką przerwę na prysznic, a potem...- Nie dokończył, zawieszając głos w bardzo obiecujący sposób. Odsunął się, pozostawiając po sobie uczucie bolesnej pustki.
-Ja pierwsza. Dołączysz?- Spytałam figlarnie, zrzucając z siebie ubranie.
-Jasne.
Pobiegłam do łazienki, chcąc wykorzystać chwilę samotności na zrobienie siku. Słyszałam jak Jr krząta się po pokoju, mamrocząc coś do siebie, i nie mogłam przestać się uśmiechać. W myślach już układałam sobie plany, w których pojawiła się opcja mojego późniejszego niż zakładany powrotu do domu. Czy powinnam sama zaproponować Jaredowi, że jeśli chce, mogę zostać na dłużej? Czy też jakoś sprawić, że sam o to poprosi? Może wystarczy wspomnieć, że podoba mi się wspólna jazda i bycie na koncertach, a on podłapie przynętę? Wydawał się być na to gotów.
Puściłam wodę, regulując ją tak, by nie była za gorąca, i wyjrzałam z łazienki, żeby pospieszyć Jareda. Stał przy oknie, nadal ubrany, i rozmawiał przez telefon. Mówił za cicho, żebym coś usłyszała. Pewnie znów załatwiał jakieś swoje sprawy. Wróciłam do środka i weszłam pod prysznic, z ulgą pozwalając wodzie spływać mi po plecach. Nie byłam zmęczona, ale kilka godzin spędziłam na powietrzu, czułam się zakurzona i nieco nieświeża. Zamknęłam oczy, unosząc twarz pod kojący strumień, mocząc włosy, ciesząc się przyjemnym ciepłem i w ogóle wszystkim, co się działo. Chyba czułam coś w rodzaju szczęścia.
-Ellie.- Usłyszałam i drgnęłam.
-Już myślałam, że...- Zaczęłam, otwierając oczy, ale głos uwiązł mi w gardle na widok wrogiego spojrzenia, jakim Jr na mnie patrzył.- Coś się stało?- Spytałam niepewnie, przestraszona. Cały nastrój sielanki prysł, jakby go nie było.
-Co powiedziałaś Emmie?- Usłyszałam wypowiedziane przesadnie spokojnym tonem pytanie i wiedziałam już, z kim rozmawiał chwilę wcześniej.
Poczułam, że robi mi się zimno, nawet woda stała się nagle lodowata, przyprawiając mnie o gęsią skórę.
-Nic. Nie pamiętam.- Rzuciłam szybko, próbując opanować chaotyczne myśli, przebiegające mi przez głowę.
-Myślę, że pamiętasz.- Jared zacisnął zęby i poruszył szczęką, jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś, co wolał zachować dla siebie.- Przesadziłaś, Eleanor, ale więcej tego nie zrobisz. Koniec zabawy.- Odwrócił się na pięcie i wyszedł, nie dając mi szansy powiedzieć choćby słowa. Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi na korytarz i zapadła cisza.

                                                                       *****

Cześć.
Myślałam, że nigdy nie przebrnę przez ten rozdział, ale się udało. Za nic nie umiałam opisać w odpowiedni sposób koncertu, choć kilka razy oglądałam fragmenty na YT. Jeśli więc mój opis jest płytki i byle jaki, to musicie mi wybaczyć. 
Jak się łatwo domyślić, w następnym rozdziale Ellie zostanie, delikatnie mówiąc, oddalona. Posypie się trochę gorzkich słów, padnie parę oskarżeń. 
Pozdrawiam i czekam na komentarze.

niedziela, 8 grudnia 2013

Polska, część II.

Poprawiłam się, siadając na twardym pniu tak wygodnie, jak tylko się dało, i spojrzałam w dół, oceniając, jak wysoko jestem. Na pewno co najmniej 2 metry, więc skok na ziemię odpadał. Nie chciałam zrobić sobie krzywdy, szpanując przed facetem.
-Spadniesz.- Jr objął mnie mocno jedną ręką, drugą trzymając się grubej gałęzi za plecami.- Jesteś taka delikatna, bałbym się, że wszystko sobie połamiesz.- Szepnął, muskając nosem mój policzek.
-Bez obaw.- Mimo słów pozwoliłam, by mnie do siebie przycisnął: skoro czuł potrzebę chronienia kruchej mnie, nie miałam zamiaru mu tego odmawiać. Troska, jaką teraz okazywał, sprawiała mi przyjemność, była przeze mnie mile widziana, nawet jeśli dyktowały ją wyrzuty sumienia za poprzednie zaniedbanie mojej osoby.- Shannon po nas jedzie?- Wtuliłam twarz w ramię Jr.
-Tak.
-Skąd będzie wiedział, gdzie nas szukać?- Spytałam cicho, nasłuchując jednocześnie oddalających się głosów i nawoływań nieustępliwych fanek Jareda.
-Namierza mój telefon. Podjedzie tak blisko, jak się da, i zadzwoni.- Cmoknął mnie lekko za uchem.- Bez obaw, wyciszyłem dzwonek.- Gdy mówił, jego zarost drapał mi skórę, przez co mimowolnie się wzdrygnęłam, ale nie dlatego, że było to nieprzyjemne czy bolesne. Wręcz przeciwnie. Drapanie, w towarzystwie ciepłego oddechu, owiewającego mi szyję, wydawało mi się nieco intymne, odrobinę zmysłowe, i bardzo osobiste. Jakby przeznaczone tylko dla mnie.
-Chyba sobie poszły.- Stwierdziłam, nie słysząc już pokrzykiwań. Ostatnie umilkły gdzieś daleko i nie wróciły.
-Dasz radę zejść?- Jared puścił mnie i zaczął zsuwać się po konarze w dół, po czym zeskoczył z wysokości ponad metra, lądując miękko na ziemi.
Poszłam w jego ślady, trochę zdrętwiała i z obolałym tyłkiem. Gdy byłam już w połowie drogi, poczułam chwytające mnie za biodra dłonie, i wcale tego nie potrzebując, pozwoliłam sobie pomóc. Gotowość Jr do ułatwiania mi życia była słodka. Gdyby był taki zawsze, a nie tylko wtedy, gdy gdzieś mnie zapodzieje...
-Czekaj, otrzepię cię z kory.- Jr zaczął strząsać mi z ubrania przyklejone drobinki.- Cholera, masz mokre spodnie, żebyś się tylko nie rozchorowała. Nie jesteś zmarznięta?- Dopytywał się, zaniepokojony.
-Troszkę, ale nic mi nie będzie. Lepiej martw się o siebie, Jay. Ja nie muszę wychodzić na scenę.
-Złego diabli nie biorą.- Odparł ze śmiechem.- O, Shan dzwoni.- Wyjął telefon i odebrał połączenie. Słuchał przez chwilę.- Dobra, idziemy. Powiem ci później.- Rozłączył się.- Czeka w uliczce...- Wyszedł spod drzewa i rozejrzał się.- Tam. Chodź, zanim znów ktoś nas zauważy.
-Nie "nas" tylko ciebie. Na całe szczęście ode mnie nic nie chcą.- Poprawiłam go, podążając tam, gdzie mnie prowadził. W drodze omiatałam wzrokiem całkiem nieciekawą okolicę, zapewne po drugiej stronie parku, w którym się ukryliśmy. Weszliśmy zdaje się do dzielnicy bardziej mieszkalnej, niż biurowej, i słychać było odgłosy wieczornego życia mieszkańców miasta. Przerażały mnie pijackie okrzyki, dochodzące z otwartych szeroko okien najbliższego domu. Nie były przyjazne, ton, jakim wypowiadano bełkotliwe słowa, pełen był agresji i złości. Skuliłam się w sobie, gdy zaraz po nich rozległ się trzask, jakby coś szklanego uderzyło silnie w podłogę, potem usłyszałam kobiecy płacz. Przypomniał mi coś, co działo się, gdy byłam małą dziewczynką. W Delphi mieliśmy kiedyś sąsiada, który strasznie pił i wyżywał się na żonie. Wszyscy wiedzieli, co się dzieje, ale nikt nie reagował. Jego żona nigdy nie złożyła skargi, choć ilekroć ją widziałam, miała ślady pobicia. Nikt też nie zadzwonił nigdy na policję, gdy uciekała z domu i chowała się w cudzych ogródkach. Kiedyś kryła się u sąsiadów, ale jej mąż potrafił wyważyć drzwi, grożąc, że pozabija wszystkich w domu, i ludzie wierzyli, że był do tego zdolny, więc przestano ją wpuszczać.
Żałosne, że przez lata pozwalano, by bezbronna kobieta cierpiała katusze z rąk najbliższej osoby. Strach o siebie i rodzinę skutecznie zamknął usta wszystkim mieszkańcom miasteczka, choć za plecami drania niejeden odgrażał się, że "coś z tym wreszcie zrobi". Ktoś jednak dotrzymał w końcu słowa, bo pewnego dnia znaleziono sąsiada martwego gdzieś przy drodze do Lafayette, pobitego i z kilkoma ranami od noża. Nigdy nie znaleziono sprawcy, i szeryf nie umiał wskazać, kto nim jest. Wszyscy przesłuchiwani przez policję mieszkańcy Delphi twierdzili, że to oni zabili, nawet mój tato, który był tak łagodny, że pewnie płakał, gdy zabijał muchę.
-Ellie!- Głos Jr oderwał mnie od wspomnień. Nawet nie wiedziałam, że zatrzymałam się na chodniku, wlepiając wzrok w rozświetlone okno, z którego było słychać krzyki.
-Idę.- Mruknęłam, ruszając do samochodu, tego samego, którym Jared przyjechał po mnie na lotnisko. Za mną znów coś trzasnęło, potem znowu zaczęła się awantura, ale tym razem to kobieta wrzeszczała, równie bełkotliwie, jak jej partner.- Pff...- Wzruszyłam ramionami, zła o to, że jeszcze chwilę wcześniej prawie byłam gotowa zareagować, wezwać pomoc, gdy tymczasem byłam świadkiem awantury pijanej pary. Nie miałam zbyt wiele szacunku do ludzi, którzy doprowadzali się do takiego stanu, a potem wywoływali sprzeczki. Jak dla mnie, mogli się nawet pozabijać.
Wsiadłam za Jaredem, który nie czekał, żeby wpuścić mnie do wozu przodem, i z ulgą zatrzasnęłam za sobą drzwi, odcinając się od hałasów z kamienicy.
-Cześć, pączuszku.- Shan obejrzał się przez ramię, mierząc mnie wzrokiem.- Aleś nam stracha napędziła, nie ma co.
-Też się cieszę, że cię widzę.- Siadłam wygodnie, prawie od razu czując za plecami wyciągnięte na oparciu fotela ramię Jr.- Akurat ci uwierzę, że się o mnie bałeś.- Dodałam sceptycznie.
-To bardzo byś się zdziwiła, Ellie.- Jr wtrącił się, nawijając na palec pasmo moich włosów.
Faktycznie się zdziwiłam, ale ewentualny strach Shannona przypisałam jego obawie o to, że zniknę, nim mnie zaliczy. Nawet nie brałam innej opcji pod uwagę. Nie lubił mnie, tak jak reszta jaredowej ekipy, może poza Tomo, który wydawał mi się neutralny.
-Jakim cudem zostałaś na lotnisku, pączuszku?- Shan rzucił mi zaciekawione spojrzenie znad ramienia.
-Zagapiłam się.- Wzruszyłam obojętnie ramionami.- Nie chcę o tym rozmawiać, było, minęło.- Dodałam, nie mając ochoty od nowa roztrząsać tego, co się stało, ani wywoływać na powrót związanego z tym poczucia krzywdy i żalu do wszystkich. Rozmówiłam się z Jaredem, dotarło do niego, że sprawia mi przykrość,  i to mi wystarczyło. Gdyby jeszcze wyjaśnił mi pewne rzeczy, byłabym szczęśliwa.
Z drugiej strony, gdybym wzięła pod uwagę, to, jak się zachował przed hotelem, i to, co robił w ogóle od tamtej pory, nie musiałabym ciągnąć go za język. Samo pchało się na myśl, że facet po prostu czuje do mnie miętę, tylko albo sobie z tym nie radzi, albo nie chce się do tego przyznać, albo najnormalniej w świecie wstyd mu, że zamieszała mu w głowie tak młoda i niedoświadczona dziewczyna, jak ja. W dodatku dziewczyna, której zapłacił za dziewictwo. Być może dla kogoś pokroju Jareda uczucia do dziwki były czymś, czego sobie nie życzył i z czym usiłował walczyć.
Jeśli tak, niech przez jakiś czas stoi na przegranej pozycji. Przyjemnie było, gdy adorował mnie jawnie, troszczył się o moją wygodę, interesował się mną. Byłam pewna, że po dzisiejszych atrakcjach pozostanie taki, jaki był od naszej rozmowy. Jakoś nie podejrzewałam, że robi to tylko i wyłącznie po to, żeby sobie ze mną poużywać. Mimo młodego wieku trochę już o życiu wiedziałam i miałam pojęcie, jak faceci traktują sprzedajne kobiety. Na pewno nie tak, jak Jr traktował mnie, nawet przed moim zapodzianiem się na lotnisku.
On… nadal nie umiałam do końca go rozgryźć, zrozumieć. Był jak zmienna w świecie, w którym panowały stałe normy i zasady. Nie fałszywy, ale skryty, zagadkowy, mówiący tak niewiele o wszystkim, że mniej się nie dało. To, że odpowiadał na większość moich pytań nie znaczyło, że jego odpowiedzi były wyczerpujące i satysfakcjonujące. W dodatku nie dawał się podejść, gdy próbowałam okrężną drogą wypytać go o to, co dzieje się w jego emocjach. Zaprzeczał wszystkiemu, co okazywał, zaraz potem mówił, że mnie naprawdę lubi. Odżegnywał się od wszelkiego zaangażowania, ale gdy byliśmy sami potrafił trzymać mnie za rękę tak bez powodu, na przykład przy telewizji. Nie raz i nie dwa przyłapywałam go na tym, że na mnie patrzy. W takich momentach na sekundę nasze spojrzenia spotykały się, potem on odwracał wzrok i zajmował się czymś albo nawet wychodził. Jak więc te jasne i czytelne objawy zauroczenia pogodzić z ostentacyjnym ignorowaniem, z jakim chwilami się spotykałam?
Cholera. Chyba wpadłam na wyjaśnienie, którego szukałam. Jared udawał. Tak jak mówił, grał rolę, ale nie mojego chłopaka, tylko kogoś, kto się za niego nie uważa. Bardzo możliwe i bardzo prawdopodobne, że usiłował zniechęcić mnie do ewentualnego odwzajemnienia jego uczuć, albo, co bardziej realne, próbował wmówić sam sobie, że to nic, że tylko mu się wydaje.
Patrząc na to od początku naszej znajomości, a nawet wcześniej, od chwili, gdy przypadkiem zobaczył moje zdjęcie, mogłam wszystko ułożyć w całkiem sensowną całość.
Wpadłam mu w oko, będąc, jak sam twierdził, idealnie w jego typie pod względem figury. Potem okazało się, że także mój typ urody zgadzał się z jego oczekiwaniami, a to pogłębiło fizyczną fascynację. Seks dodał swoje, mój charakter, traktowanie Jareda jak zwykłego faceta, nawet to, jak prosto w oczy mówiłam mu, że nigdy się w nim nie zakocham.
A może właśnie ten mój upór tak go zniewolił? Nie od dziś mówi się, że najbardziej zależy nam na kimś, o kogo musimy walczyć. A przecież Jr powiedział, że gdyby chciał, to bym się w nim zakochała. Czy nagle zaczął tego chcieć? I dlaczego? Przez kaprys gwiazdy, czy przez to, że sam już był zaangażowany i nie chciał mnie stracić? Dlatego robił wszystko, żebym była z nim tu i teraz?
Musiałam przyznać, że Jared dawał mojej głowie sporo zadań i kazał dużo myśleć. Czasami aż za dużo. Być może to też robił specjalnie, angażował mój umysł, zajmował sobą po to, żeby osiągnąć jakiś cel, o którym nie miałam bladego pojęcia. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie chciał zabawić się moim kosztem na całego, rozkochać mnie w sobie a potem odstawić i patrzeć, jak cierpię. Nawet jeśli, to raczej nie groziło mi z tej strony niebezpieczeństwo. Lubiłam go, pociągał mnie jak diabli, fascynował, ale nie było w tym wszystkim głębi, jaką spodziewałam się znaleźć w chwili, gdy moje oziębłe serce zacznie reagować na kogoś przychylnie.
Nie, jeśli kiedyś zakocham się w jakimś facecie, tym kimś na pewno nie będzie pan Leto.

Przed hotelem, o dziwo, nie było nikogo. Albo fani stwierdzili, że o tej porze nie ma już sensu tu stać, albo, jeśli byli to ci, którzy pogonili nam kota, jeszcze nie dotarli przed budynek, być może szukając Jareda w okolicach parku.
-Zimno.- Mruknęłam, wysiadając z rozgrzanego wnętrza wozu na chłód wczesnej nocy.
-To nie LA.- Shannon zatrzasnął delikatnie drzwi po stronie kierowcy i puścił do mnie oczko.
-Chyba za długo tam mieszkałam i odzwyczaiłam się od niższych temperatur.- Wbiłam dłonie w kieszenie kurtki, kuląc się przed wiatrem, który nagle zerwał się i dmuchnął mi prosto w twarz.
-Tylko mi się nie rozchoruj.- Jared wziął mnie pod rękę.- Zaraz zrobimy ci gorącą kąpiel, potem od razu idziesz do łóżka. Idziemy.- Poprawił się, trącając mnie biodrem.
-Zrobimy? Czyli że my obaj?- Shannon z nadzieją w oczach spojrzał na Jareda, potem na mnie.
Wyglądał tak zabawnie i pociesznie, że zaczęłam się śmiać.
-Chciałbyś.- Pokręciłam głową.- Jeden Leto w zupełności mi wystarcza.
-I dobrze. W końcu wykupiłem abonament. Sio, braciszku, to moje.- Jared zaczął wymachiwać rękami, jakby chciał odpędzić uprzykrzoną muchę.
Gdyby nie to, co powiedział, pewnie miałabym z ich udawanej przepychanki ubaw. Co prawda na mojej twarzy nadal gościł uśmiech, ale w głowie wciąż słyszałam "wykupiłem abonament". Miałam ochotę potrząsnąć nim i przypomnieć, że zapłacił tylko za jedno, ale nie chciałam robić tego przy kurduplu.
Tak czy inaczej, humor zwarzył mi się jak zostawione w upale mleko.
-Dobra, wy się bawcie, ja idę spać.- Zostawiłam ich na środku parkingu i ruszyłam do hotelu.
-Ellie?- Jr dogonił mnie po kilku krokach.- Coś się stało?- Spytał, zaglądając mi w oczy.
-Nie. Po prostu cały ten dzień dał mi trochę po tyłku i chciałabym odpocząć. Jestem znużona.- Wyjaśniłam pobieżnie, częściowo mijając się z prawdą. Nie byłam zmęczona tak, żeby chciało mi się spać, ledwie odczuwałam skutki tego, co działo się ze mną od rana. Poza tym nie przywykłam jeszcze za dobrze do zmiany czasu i czułam się tak, jakby było wczesne popołudnie, a nie noc. Straciłam jedynie ochotę na żarty.
-Ach tak… Ale zanim się położysz, weźmiesz ciepłą kąpiel. Musisz się porządnie wygrzać.
-Martwisz się, że…- Zaczęłam i przerwałam: za nami szedł Shannon, zapewne słuchając, o czym rozmawiamy. Nie musiał być świadkiem naszej rozmowy o tym, co jego brat kupił, a czego nie.
-Że?
-Że nic.- Wzruszyłam ramionami, wchodząc do zatopionego w przyjemnym bursztynowym świetle wnętrza budynku. Poza recepcjonistą, oglądającym coś z zainteresowaniem na malutkim odbiorniku, nie było w holu nikogo. Nasze kroki odbijały się echem od ścian, jakbyśmy przechodzili przez galerię lub zamknięty amfiteatr, choć łagodne oświetlenie przywodziło mi na myśl raczej miejsce, w którym wystawia się zwłoki przed pogrzebem. Nie wiem, dlaczego akurat tak mi się skojarzyło, ale natychmiast przeszedł mi po plecach niemiły dreszcz. Miałam nadzieję, że nie było to coś w rodzaju przeczucia nieszczęścia, i nic się nikomu nie stanie.
-Drżysz, Ellie. Naprawdę nie przemarzłaś?
-Rany, przecież mówiłam, że nie.- Odparłam niecierpliwie, zatrzymując się przed drzwiami windy. Dźwig wjeżdżał właśnie na górę, o czym świadczyły zmieniające się na wyświetlaczu cyfry.
Jared przyglądał mi się przez chwilę z uwagą, potem sięgnął do kieszeni i podał mi kartę.
-Idź do pokoju, zaraz do ciebie dołączę. Nabrałem ochoty na gorącą herbatę… albo kakao. 
-To weź i dla mnie.- Poprosiłam, od razu weselsza. Kakao potrafiło odgonić ciemne chmury… choć nie wszystkie.
-A dla mnie coś mocniejszego i jakąś fajną dupeczkę.- Zamówienie Shannona jakoś wcale mnie nie zaskoczyło.
Gdy tylko zostaliśmy sami, natychmiast przysunął się bliżej i stanął tuż obok mnie.
-Coś ty taka skwaszona?- Spytał, trącając mnie łokciem.- To przez to, że zapodziałaś się na lotnisku?
-Nie, skąd, u mnie to norma. Znam wystrój wszystkich ważniejszych terminali, tyle spędzam w nich czasu.- Sarkazm aż kapał z moich słów. 
-A mówiłaś, że wcześniej nie latałaś.- Uśmiechnął się szeroko, zdejmując czapkę. Od razu zrobił się niższy, choć te parę centymetrów nie sprawiało aż takiej różnicy, za to w chwili, gdy wypuścił na wolność przydługie włosy, znów zdałam sobie sprawę z jego niewątpliwego męskiego uroku.
Nie po raz pierwszy zauważyłam, że prawdziwe z niego ciacho, szczególnie dzięki oczom. Na dodatek potrafił wyeksponować to, co miał do pokazania, być może nawet zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
Gdyby jeszcze nie był taki płytki…
-Jar mało nie dostał zawału, jak powiedziałem mu, że nie ma cię w pokoju.- Mruknął, patrząc na wyświetlacz nad drzwiami windy.
-Szkoda tylko, że wcześniej sam nie zauważył mojej nieobecności.
-Myślał, że pojechałaś drugim samochodem, z Emmą.- Odwrócił wzrok na mnie.- Chce ci się czekać? Może pójdziemy z buta?- Wskazał na tabliczkę z obrazkiem schodów.
-Poczekam.- Burknęłam, mając nadzieję, że Jr zdąży przyjść, nim wsiądziemy do windy. Nie uśmiechało mi się po raz kolejny znosić umizgi jego brata.- A Emma co, pewnie myślała, że pojechałam z Jaredem?- Spytałam, wracając do tematu.
-Pewnie tak. Nie pytałem. Jar miał małą przeprawę z jakimiś reporterami z gównianego pisemka, wsiedli na niego, gdy tylko weszliśmy do hotelu.
-Tak?- Zaciekawiło mnie to, co mówił. Mimo tłumaczeń Jareda trudno mi było zrozumieć, że nie mógł zainteresować się mną, choć miał czas na to, żeby usiąść przy laptopie.
-Tak. W sumie lepiej, że cię nie było, bo robili zdjęcia.- Machnął ręką.- Myślałem, że spierdoliłaś przeze mnie.- Dodał po chwili.
-Że co?- Zrobiłam wielkie oczy.
-Trochę za ostro po tobie pojechałem, pączuszku, a w sumie całkiem uczciwa z ciebie dupa.- Przybliżył do mnie twarz, szepcząc.- Można powiedzieć, że jak na dziwkę jesteś cholernie porządna, inna od razu rozłożyłaby przed kimś nogi, żeby złapać dodatkową kasę.
Nie wiedziałam, co mogłabym w takiej chwili odpowiedzieć, ani jak odebrać słowa kurdupla. Sądzę, że uważał je za komplement pod moim adresem. Ja tak nie myślałam. Jedyne, co było w tym pocieszające, to swego rodzaju uznanie, z jakim być może będzie się teraz do mnie odnosił.
-A wy jeszcze tutaj?- Usłyszałam zza pleców i ręka Jr objęła mnie w pasie a on sam przycisnął się do mnie z tyłu.- To nawet dobrze. Zrezygnowałem z kakao, podobno mają w kuchni jakieś problemy, więc nie chciałem zawracać dupy. Zamiast gorącego napoju mam coś na rozgrzewkę. –Powiedział i pomachał mi przed twarzą ciemno zieloną butelką.- Półsłodki, najlepszy, jaki mieli.- Cmoknął mnie we włosy. Zerknęłam w stronę holu, ale z miejsca, w którym staliśmy, nie widziałam więcej, niż kawałek ściany na wprost wejścia. Dzięki układowi budynku nie byliśmy widoczni z recepcji.
-Szampan i bzykanko?- Shannon zachichotał, unosząc brwi.- A ja, kurwa, będę się przewracał w łóżku z boku na bok. To niesprawiedliwe.
-A kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe?- Uśmiechnęłam się do niego uroczo, opierając się o drugiego Leto. Zrobiłam to bardziej na pokaz, niż z prawdziwej chęci przytulania się. Wciąż w uszach miałam słowa Jr, wypowiedziane wcześniej stwierdzenie, że wykupił mnie na wyłączność, i miałam zamiar porozmawiać z nim na ten temat, gdy tylko znajdziemy się sami w pokoju. Obojętnie, z kieliszkiem szampana czy bez.
-Wiem, że nie jest. Gdyby było, taki pączuszek jak ty nie musiałby szukać sponsora.- Puścił do mnie oczko, zapewne dając mi do zrozumienia, że pamięta o naszej cichej umowie, w myśl której mam zastanowić się nad jego propozycją.
Przez moment, naprawdę krótki moment, patrząc na niego i widząc czający się w pięknych brązowych oczach ogień, zastanawiałam się, jaką karą dla Jr byłoby, gdybym przystała na ofertę i została w LA na dłużej, widując się z Shannonem. Pozwalając mu się utrzymywać, mieszkając w wynajętym dla mnie lokum, mając do dyspozycji własny, zapewne nie byle jaki samochód. Ale szybko odrzuciłam ten pomysł. Nie byłam taka. Gdybym zdecydowała się sprzedać po raz drugi, tym razem na dobre, okupiłabym to wstrętem do siebie. Żadne pieniądze nie były tego warte. Jedyną opcją, która pozwoliłaby mi utrzymywać jakiekolwiek bliższe kontakty z jednym z braci, było szczere uczucie, wiedziałam jednak, że nie zapałam nim ani do surowego w zasadzie Jareda, ani to przystojnego, głupkowatego Shannona.
Sięgnęłam w dół i chwyciłam trzymającą mnie ciepłą, silną dłoń młodszego Leto. Potrzebowałam tego, nawet nie starając się zrozumieć, dlaczego. Od razu zareagował, biorąc mnie za rękę, jakbyśmy stanowili dobrze dobraną parę, rozumiejącą się bez słów. Ale nie byliśmy nią, i nie będziemy. Wszystko było tylko… pięknym kłamstwem.

-Nie wziąłem kieliszków.- Jr postawił szampana na stoliku.
-Trudno.- Stwierdziłam obojętnie, zamykając za sobą drzwi pokoju.- Zawsze możesz napić się prosto z butelki.
-Coś się stało?- Spytał, jakby od razu wyczuł zmianę mojego nastroju.
Nie odpowiedziałam. Zrzuciłam buty i kurtkę, potem zdjęłam bluzę i spodnie, zostając w bieliźnie i koszulce. Wzięłam telefon, który dostałam od Jareda, i wybrałam numer do domu, pamiętając o kierunkowym do Stanów. Z aparatem przy uchu, licząc sygnały, siadłam na łóżku. 
-Halo?- Głos w słuchawce był schrypnięty, jakby rozmówca został wyrwany ze snu.
-Cześć, Rollie.- Podciągnęłam kolana, obejmując je wolną ręką.- Tu Ellie. Jest mama?
-Wyszła do sklepu.- Głos brata natychmiast się ożywił.- Ellie? Wracam z jazdy i co słyszę? Moja mała siostrzyczka bawi gdzieś w świecie, do tego ma jakiegoś dzianego łebka i robi za modelkę.
-Bez przesady.- Parsknęłam śmiechem.- Praca jak praca.- Starałam się nie poruszać tematu chłopaka, bo ten przysłuchiwał się mojej rozmowie z najwyższą uwagą, wlepiając we mnie oczy.- Zresztą, już ją skończyłam, to był jednorazowy kontrakt, i wcale nie zarobiłam na nim kokosów.
-Jasne. Pewnie wpadniesz w nas w odwiedziny, ubrana jak te gwiazdy z gazet, co? Przyjedziesz z tym swoim?
-Niczego nie obiecuję.- Wybrałam w miarę bezpieczną odpowiedź, całkiem niezobowiązującą i dającą mi niezliczone możliwości.
-Mówisz jak jakiś prawnik.- Brat zaśmiał się do słuchawki.- Ty, a ten twój to podobno…
-Nie teraz, Rollie.- Weszłam mu w słowo.- Muszę kończyć, tu jest już noc. Chciałam tylko zawiadomić mamę, że wszystko w porządku i żeby się nie martwiła.
-Chciałem pogadać, z rok się nie widzieliśmy…
-Wyślę ci maila. Pa.- Rozłączyłam się, nim powiedział coś jeszcze.
Byłam poirytowana rozmową. Pierwszy raz, odkąd wyjechałam z Delphi, poczułam jak zaściankowi i ograniczeni są moi bliscy, jak bardzo są przyziemni. Słyszałam różnicę między tym, jak wyrażałam się ja, a jak mówili oni. Nie chodziło nawet o akcent. „Mówisz jak prawnik”. To zdanie uświadomiło mi, jak zmieniłam się przez te wszystkie miesiące, szczególnie ostatnio. Małomiasteczkowość najbliższych mi ludzi działała na mnie denerwująco, choć przecież ja sama jeszcze niedawno nie umiałam zareagować na czyjeś słowa inaczej, niż idiotycznie brzmiącym „no”. 
Nigdy nie miałam siebie za głupią, nie uważałam, że jestem prostaczką, a tymczasem byłam nią dotąd, dokąd nie otarłam się o tak zwany wielki świat. Spędzone w LA miesiące trochę mnie zmieniły, ale prawdziwą metamorfozę przeszłam, a właściwie przechodziłam, dopiero teraz, w towarzystwie Jareda. Co prawda nie pouczał mnie i nie mówił, że to czy tamto nie wypada, ale widząc jego zachowanie i porównując podświadomie do swojego, nabierałam ogłady.
Siedząc obracałam w dłoni aparat, oddychając głęboko. Uświadomiłam sobie, że ten facet, który tak naprawdę wziął mnie prawie dosłownie z ulicy i przyjął pod swój dach, akceptował mnie taką, jaka byłam, od samego początku. Bez słowa skargi, na dodatek rozmawiając ze mną jak z kimś sobie równym. Nie ważne, z jakiego powodu, ważne, że byłam dla niego kimś, z kim się liczył, choć nie musiał.
Zrobiło mi się wstyd, że miałam pretensje o parę głupich słów, które powiedział, bo mógł zrobić to z zazdrości, jak sobie teraz uświadomiłam. Tym bardziej, że wcześniej położył na szali własną prywatność, robiąc to, czego chciałam, pokazując się ze mną publicznie. Jakie więc miałam prawo stroić fochy gdy facet, który zrobił dla mnie, z mojego powodu, tyle rzeczy, palnął coś, co mi się nie spodobało? Ile razy ja powiedziałam coś, co mogło go rozdrażnić, a o czym mi nie mówił?
Odłożyłam telefon na szafkę i wstałam, próbując zachować spokój, choć emocje targały mną na wszystkie strony. Jared nadal stał tam, gdzie wcześniej, i wciąż mnie obserwował, patrząc na mnie z troską. Widząc wyraz jego twarzy przypomniałam sobie wieczór, podczas którego pierwszy raz słuchałam jak śpiewa i niedługo po tym przeżyłam swoją seksualną inicjację. I to, jaki był po niej opiekuńczy.
-Przepraszam. Obiecałam zawiadomić mamę, jak dolecimy.- Powiedziałam, podchodząc do niego.
-I to cię tak zdenerwowało?- Spytał, wyraźnie się rozluźniając.
-Musiałbyś ją znać. Zawsze chce wszystko wiedzieć, zadaje setki pytań na minutę. Nie było jej, rozmawiałam z bratem.- Dotknęłam palcami policzka Jareda.- Nie zdjąłeś nawet kurtki.- Zaczęłam ją rozpinać, bez pośpiechu, potem zsunęłam mu ją z ramion i rzuciłam na podłogę.- Jesteś zgrzany, Jay.- Uśmiechnęłam się, przesuwając dłońmi po jego ramionach i w wycięciu koszuli, potem rozpięłam i ją, odsłaniając to, na co naprawdę lubiłam patrzeć. Tors Jareda.
-Próbujesz mnie uwieść?- Spytał, obejmując mnie w pasie i uśmiechając się zalotnie.
-Bardzo możliwe, ale nie jestem pewna.- Odparłam beztrosko, choć owszem, próbowałam. Pierwszy raz nabrałam śmiałości i zdecydowałam się wyjść z inicjatywą. Nie miałam pojęcia, jak Jr to przyjmie, czy na przykład nie wyśmieje mnie, albo nie powie, żebym dała spokój wygłupom i szła spać. Czy cokolwiek innego, co z miejsca ochłodzi moją gorącą głowę i pozwoli czającej się jak kot niepewności wyskoczyć z ukrycia i nade mną zapanować. Nigdy nie robiłam niczego, co miałoby podtekst seksualny, nie obnażałam się, nie czarowałam. Nie miałam w tym praktyki i bałam się, że zrobię coś, co Jareda zniechęci czy rozbawi, zamiast nastroić do wspólnych igraszek.
-Ty nadal jesteś prawie tak nieśmiała, jak na początku?- Bardziej zapytał niż stwierdził, wyglądając na zdziwionego i zadowolonego jednocześnie.
-To aż tak widać?- Speszyłam się. Nie umiałam udawać, niestety, i oblałam się rumieńcem, opuszczając wzrok. Siłą rzeczy przed oczami miałam teraz płaski, silny brzuch, ginący pod paskiem spodni, spod których wystawała szeroka biała gumka bokserek. Coś we mnie skręciło się i zawyło z radości, że dane mi jest nie tylko oglądać ten właśnie kawałek ciała, ale mogę go też dotykać. Wyciągnęłam dłoń i musnęłam końcami palców gładką skórę tuż nad pępkiem.
-Widać, że się wstydzisz.- Jr pocałował mnie w skroń.- O ile się nie mylę, w łazience są plastikowe kubki na wodę do płukania zębów. Przyniesiesz je?
-Jasne.- Mruknęłam, czując się spławiona. Kubki. Też mi pretekst do tego, żeby w grzeczny sposób powiedzieć mi "daj sobie spokój, mała, jesteś za cienka w uszach na te klocki".
Znalazłam naczynia na półce nad umywalką, ale nim wróciłam z nimi do pokoju, musiałam trochę ochłonąć i pozbyć się rumieńców. Spryskałam twarz zimną wodą, od razu czując się raźniej. Spokojniejsza, trzeźwiejsza, mniej pod wpływem uroku Jareda. Miał go tyle, że chwilami, w sytuacjach intymniejszych, kręciło mi się od niego w głowie i byłam całkowicie ogłupiała, bezradna.
-I jak tylko wrócisz z kubeczkami, znów padniesz plackiem.- Powiedziałam do siebie, robiąc przy tym do lustra przerażoną minę, po czym zaśmiałam się cicho.- Bój się, Ellie, bój. Ten facet jest niebezpieczny.
Ostrzeżenie, jakim siebie poczęstowałam, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Wiedziałam, że Jr może być przedmiotem cierpień, ale nie bałam się, że właśnie ja mogłabym przez niego płakać. Przynajmniej nie z powodu utraconej miłości czy z tęsknoty. Ani go nie kochałam, ani nie groziły mi bezsenne noce, spędzone na myśleniu co ON w tej chwili robi. I nawet, jeśli rzeczywiście padnę plackiem pod wpływem szampana i jaredowego uroku, będzie to tylko chwilowe. Jutro mi przejdzie.
Złapałam kubeczki w rękę i wróciłam do pokoju, z miejsca porzucając chęć dąsania się o to, że Jr mnie spławił. Nie można boczyć się na faceta, którego zastaje się tak, jak ja zastałam pana Leto: pozbył się koszuli, butów i skarpet i w samych spodniach siedział na łóżku, obracając w dłoniach otwartą butelkę. Gdy weszłam, podniósł głowę i uśmiechnął się promiennie.
-Myślałem, że postanowiłaś zrezygnować ze mnie dzisiejszego wieczoru i wymknęłaś się chyłkiem, albo poszłaś spać w wannie.- Powiedział wesoło.
-Jeszcze jestem trzeźwa, więc wanna odpada.- Wyciągnęłam rękę z kubkami i patrzyłam, jak spieniony trunek wypełnia je do 2/3 objętości.- Kurczę, Jr, wiesz, że przed poznaniem ciebie nigdy nie piłam prawdziwego szampana?
-Przed poznaniem mnie nie robiłaś wielu rzeczy, Ellie.- Powiedział miękko, patrząc mi w oczy.- Czuję się niemal zaszczycony, że mogę ci je pokazać jako pierwszy.
-Niemal?- Udawałam oburzoną, ale tak naprawdę jego słowa sprawiły mi przyjemność. Brzmiały szczerze.
-Niemal, bo przecież umiałaś się już całować.- Zaśmiał się, przez co jego twarz odmłodniała o dobre parę lat.
Rzadko widywałam go w takim stanie, rozluźnionego i beztroskiego. Najczęściej był poważny, odległy myślami, wydawał się stać z boku i obserwować. Jeśli nie wpadał w zamyślenie, zajmował się swoimi sprawami zawodowymi, których według mnie miał bez liku. W nielicznych chwilach pozwalał sobie na całkowite oderwanie od swojej gwiazdorskiej codzienności, a dziś był jeden z tych właśnie momentów. Musiałam jakoś to wykorzystać, nie w celu osiągnięcia czegoś materialnego, ale dla siebie, i dla niego.
-O ile pamiętam, narzekałeś, że jestem sztywna.- Wypomniałam mu.
-Bo byłaś. Ale ci przeszło, za co chyba powinienem dać na mszę.- Odstawił butelkę na podłogę.- Zadziwiające, że pod taką delikatną cielesną powłoką kryje się tak gorąca istota. To ja cię tak rozpalam?- Spytał, wyciągając się na łóżku. Podparł się na lewej ręce, w prawej trzymając kubek.
-Nie powinieneś zadawać tego pytania osobie, która nie ma żadnego porównania.- Odparłam, wodząc wzrokiem po jego ciele.- Musiałabym sprawdzić, czy ktoś inny...
-Ciekawa?- Przechylił głowę w bok, uśmiechając się zagadkowo, ale w oczach miał czujność, której nie było tam jeszcze chwilę temu.
-Szczerze? Nie.- Zaprzeczyłam zgodnie z prawdą.
Nie byłam ciekawa co czułabym przy innym mężczyźnie. Nawet więcej: obawiałam się, że doświadczenia, jakie wyniosę z krótkiego związku z Jr mogą na zawsze nastawić mnie na pogoń za cechami, których będę szukała w swoim przyszłym życiowym partnerze, być może nawet o tym nie wiedząc. Możliwe, że podświadomie będę porównywać każdego przyszłego chłopaka do Jareda, na niekorzyść dla tego pierwszego. Chyba, że spotkam kogoś, kto będzie równie pociągający, i w takim samym stopniu będzie budził moje zmysły. Młodego, przystojnego i z perspektywami, do tego takiego, który się we mnie zakocha. Z wzajemnością oczywiście.
-A ty znów odpływasz, Ellie.- Głos Jareda rozpędził moje myśli.- Usiądziesz?- Poklepał miejsce obok siebie.
-Jasne.- Usadowiłam się na środku łóżka, po turecku, instynktownie naciągając koszulkę tak, by zasłaniała mi majtki. Od razu zdałam sobie sprawę z tego, co robię, i roześmiałam się, maskując nagły atak zawstydzenia. Sama byłam zdumiona tym, że tak o, bez powodu, zaczęłam krępować się pokazać więcej, niż gołe nogi.
Nie, zaraz. To nie działo się bez powodu. Wiedziałam, dlaczego czuję się dziwnie nieswojo. To przez słowa Jareda, przez to, co powiedział mi, gdy siedzieliśmy na drzewie. Jego stwierdzenie, że chce mnie w łóżku. Nie mógł wiedzieć, że setki razy próbowałam sobie wyobrazić, jak to by było, gdybyśmy zrobili to właśnie w tym miejscu, jak ludzie. Dotąd nie miałam okazji przekonać się, czy seks w pościeli różni się od tego, który już poznałam. Zapewne tak, ale czym? Pozycją, wygodą, czy jeszcze czymś innym? Sama nie mogłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, nie posiłkując się wyobraźnią, a rzeczywistość i tak mogła okazać się zupełnie inna.
Drugim powodem, który wpędził mnie w zawstydzenie, był Jr. To, jak wyglądał w tej chwili, półleżąc ze skrzyżowanymi w kostkach nogami, z nagim torsem i brzuchem, z wąskim paseczkiem odrastających włosków, ciągnącym się od pępka w dół i niknącym pod gumką bokserek. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, głodna bodźców wizualnych i chętna dotknąć go, poczuć pod palcami jego ciało, usłyszeć, że sprawiam mu przyjemność. 
-Nie pijesz?- Jr trącił mój kubek swoim.
-Chcesz mnie upić?- Odpowiedziałam pytaniem i wzięłam kilka drobnych łyków szampana. Był dobry, naprawdę dobry, delikatny, o bogatym bukiecie. Przywodził mi na myśl lato, niezbyt upalne, za to pełne życia.
-Nie sądzę, żebym musiał cię upijać, Ellie. Choć gdybym trochę cię oszołomił, zapewne pozwoliłabyś mi na coś, co chciałbym zrobić, ale na co ty pewnie się tak łatwo nie zgodzisz.- Mruknął, patrząc na mnie spod oka.
-Tak? A co na przykład?- Byłam ciekawa, jakie fantazje snuje na mój temat.
-Na przykład chciałbym znaleźć się na chwilę w twoich ustach. Na finalną chwilę.- Mówiąc, zamoczył palec w kubeczku i dotknął nim mojej dolnej wargi, zostawiając na niej kroplę trunku.- Pozwoliłabyś mi?
-Nie.- Potrząsnęłam głową, nie patrząc na Jareda. Czułam, jak rumieniec wraca mi na policzki.- Może kiedyś.- Dodałam.
"Kiedyś" nie miało w naszej sytuacji racji bytu, dla mnie dwa tygodnie to za krótko, by pokusić się o coś, co teraz napawało mnie lekką niechęcią. Wiedziałam, że z czasem, gdy oswoję się z seksualną stroną swojego życia, nabiorę śmiałości i nie będę mieć większych oporów przed eksperymentowaniem z nowymi rzeczami. Ale nie teraz, jeszcze nie byłam gotowa na wiele spraw. Szczególnie na skosztowanie tego, czym mężczyzna tryska.
-Dolać ci?- Podniósł butelkę i pomachał nią, robiąc zawadiacką minę.
-Nie, dziękuję.- Uśmiechnęłam się promiennie.- Coś czuję, że muszę mieć się przed panem na baczności, panie Leto. Chodzą panu po głowie straszne świństewka.
-Ellie, moja mała Ellie.- Jared roześmiał się szczerze.- Przejrzałaś mnie.
-Może i jestem blondynką, ale nie tak całkiem głupią.- Jego wesołość szybko mi się udzieliła. Dopiłam szampana i odstawiłam kubek, choć tak naprawdę skusiłabym się na jeszcze trochę złocistego napoju. Ale lepiej pozostać czujnym niż ryzykować, że oszołomiona procentami w pewnej chwili połapię się, że coś sterczy mi przed oczami a twarz Jr jest o wiele wyżej.
-Każdy jest trochę głupi w niektórych sytuacjach. Dziś właśnie się o tym dowiedziałem.- Jared przyciągnął mnie do siebie, przez co musiałam prawie zgiąć się w pół. Dla wygody zmieniłam pozycję, prostując nogi.- Ellie, masz przed sobą piękny okaz ostatniego durnia, który na szczęście wyciągnął z własnej tępoty dobrą naukę.- Powiedział, nadal się śmiejąc.
-Piękny okaz, powiadasz?- Podchwyciłam, zmieniając jego jakże słodko brzmiącą samokrytykę w pełen podtekstów żart.- Nie zaprzeczę, a wrodzona grzeczność nie pozwala mi kłócić się z tobą także o resztę twojego stwierdzenia. Tak czy inaczej jesteś interesującym wizualnie okazem.- Przy tych słowach przesunęłam czubkami palców po jego skórze, od szyi w dół, ciesząc się w myślach gdy wciągnął brzuch, wstrzymując przy tym oddech. Oczy rozbłysły mu jak gwiazdy, jednocześnie ciemniejąc. Nie pierwszy raz to widziałam, i zawsze było to dla mnie zjawiskowe.
-Podobam ci się?- Spytał, przybliżając twarz.
-Jeśli dotąd tego nie zauważyłeś, to jesteś także ślepy.- Wiedziałam, że zabrzmiało to tak, jakbym potwierdziła, że mam go za głupka, ale nie mogłam odmówić sobie tej odrobiny krytyki, na którą zresztą zasłużył.
-Mógłbym za te słowa przetrzepać ci tyłek, ale wolę cię pocałować.- Mruknął, wprowadzając zamiary w czyn. Smakował sobą i szampanem, w równych proporcjach, i był zadziwiająco delikatny. Tak subtelnie nie całował mnie jeszcze nikt, i wbrew temu, że jego zachowanie prawdopodobnie było zadośćuczynieniem moich krzywd, poddałam się całkowicie urokowi pieszczoty i dłoniom, które wędrowały po moim ciele, rozbudzając drzemiące w nim potrzeby. Jedna dotykała moich pleców, druga sunęła w górę uda, znikając pod koszulką, ścisnęła lekko biodro, połaskotała bok, przesunęła się w przód i zatrzymała na piersi. Kciuk zatoczył kółko, drażniąc wrażliwą brodawkę i powodując, że dostałam gęsiej skórki a mój oddech przyspieszył o drugie tyle.
Jared odsunął się odrobinę.
-Chciałabyś mnie, Ellie?- Spytał szeptem, przy każdym słowie muskając ustami moje, jakby mówił i całował mnie w tej samej chwili. Nie wiedziałam nawet, że tak można, i że jest to takie przyjemne.
Objęłam go, potem puściłam i podciągnęłam koszulkę, chcąc jak najszybciej pozbyć się dzielącej nasze ciała bariery. Potrzebowałam czuć go całą sobą, skóra dotykająca skóry. Byłam rozpalona, gotowa, oczekująca i cholernie niecierpliwa.
-Chcę cię teraz, Jay.- Powiedziałam, dziwiąc się drżącemu brzmieniu swojego głosu. Rzuciłam koszulkę na podłogę i trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam do spodni Jareda, chcąc zobaczyć go całego, widzieć jak bardzo na niego działam i po raz kolejny spojrzeć na to, co dawało mi za każdym razem tyle przyjemności.
-Wzajemnie, Ell. I oboje dostaniemy to, czego chcemy.- Podniósł się, pozwalając mi zdjąć sobie spodnie z bioder. Uwolniony członek wystrzelił do przodu i zakołysał się majestatycznie, po czym zamarł, celując we mnie jak wymierzona w ofiarę broń. Tyle że ta stworzona została nie do uśmiercania, a do dawania rozkoszy, zaspokajania mnie.- Cholera, Ellie, jesteś taka pociągająca. Gdybym mógł...- Jr urwał w pół zdania, potrząsając głową.
-Gdybyś mógł co?- Byłam ciekawa, co miał na myśli. To, że mógłby bzykać mnie non stop, czy to, że chciałby zatrzymać mnie przy sobie na dłużej? A może...?
-Nieważne.- Uśmiechnął się i pchnął mnie lekko otwartą dłonią w pierś, dając znać, żebym się położyła. Gdy to zrobiłam, złapał za gumkę moich majtek i zaczął je ściągać. Potem położył się przy mnie na boku tak blisko, że czułam na udzie gorącą twardość jego penisa.
Pierwszy raz leżeliśmy na łóżku przed seksem, nie po nim, i zaczęłam rozumieć, że to, co się za chwilę stanie, będzie zupełnie inne od tego, co już poznałam. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. Poczułam rosnącą ekscytację, porównywalną do tej, jaką czuje dziecko, budzące się w gwiazdkowy poranek i biegnące do salonu, by otworzyć swoje prezenty. 
Obróciłam się na bok, napotykając rozpalone spojrzenie niebieskich oczu, i przylgnęłam całym ciałem do silnego, umięśnionego faceta, który doprowadzał mnie do wrzenia samym sposobem, w jaki na mnie patrzył. Nie sądziłam, że erotyczna sfera życia może być tak intensywna, przesycona emocjami, że można kogoś pragnąć prawie do bólu. Czytałam, że to możliwe, ale nie sądziłam, że pierwszy mężczyzna, z jakim się prześpię, będzie działał na mnie tak mocno. To zakrawało na kpinę, bo za niedługo miałam się z nim rozstać na dobre i zapomnieć, że w ogóle go znam. Ale to dopiero za dziesięć dni, a póki co mogłam cieszyć się tym, co mi dawał. Cieszyć się nim.
Odepchnęłam od siebie niechciane myśli i skupiłam uwagę na Jr. Przymknęłam oczy, by lepiej czuć dotyk jego dłoni, pieszczącej moje plecy i pośladki, i z ochotą poddałam się słodkiemu, łagodnemu pocałunkowi, głębszemu niż poprzedni, choć równie subtelnemu. Nie wiedziałam, że takie połączenie jest możliwe, ale co ja w ogóle wiedziałam o seksie poza tym, że istniał? Teoria, którą znałam, nie przygotowała mnie na to, czym była rzeczywistość. A była zachwycająca, odbierająca rozum.
Jared odbierał mi rozum. Nie dotykał mnie w miejscach, które pieścił przy naszych wcześniejszych zbliżeniach, a jednak trzęsłam się z niecierpliwości, podniecona tak, że lada chwila mogłam szczytować od samych pocałunków. Dyszałam, słyszałam że pojękuję, słyszałam też chrapliwe mruknięcia Jr i czułam, jak lekko porusza biodrami, naciskając na mój brzuch przypominającym stal członkiem. Czyżby i on czuł się, jakby płonął? Ja płonęłam, trawiła mnie gorączka, którą można było ugasić tylko w jeden sposób.
-Nie masz wrażenia, że tak naprawdę dopiero teraz stanie się to po raz pierwszy?- Usłyszałam i poczułam, jak Jared napiera na mnie całym ciałem, zmuszając do obrócenia się na wznak.
-Trochę.- Zgodziłam się z nim bez wahania. Faktycznie, było tak, jakbyśmy nigdy wcześniej nie mieli z sobą do czynienia. Czy to, że tym razem byliśmy w łóżku, mogło mieć na moje odczucia aż taki wpływ, czy też zachowanie Jareda zmieniło moje podejście do niego i do seksu? Dlaczego na widok tego, jak podnosi się i pochyla nade mną, jak zakrywa sobą moje ciało, poczułam łaskoczące ściskanie w żołądku?- Boże, mam motylki w brzuchu.
-Może je w tobie poczuję?- Jr mrugnął do mnie i spojrzał w dół, między nas.- Uwielbiam sposób, w jaki rozchylasz dla mnie uda. Robisz to tak naturalnie, ochoczo i nieśmiało zarazem.- Powiedział przejętym głosem.
Słysząc jego słowa poczułam się odrobinę zawstydzona, ale podniecenie, które teraz mną rządziło, nie pozwalało mi na nic więcej, jak na jeszcze szersze rozsunięcie kolan. Nieśmiałe i naturalne, jak twierdził mój mężczyzna.
Mój? Cóż, może chwilowo mój. Przynajmniej w tej chwili na pewno.
Zacisnęłam powieki, czekając niecierpliwie na moment, gdy rozgrzany do czerwoności organ znajdzie drogę i wreszcie mnie wypełni, czułam go, jego dotyk na udzie, coraz wyżej, i uniosłam biodra, wychodząc mu naprzeciw. Wsunął się, w asyście mojego pełnego ulgi westchnienia, i zatrzymał.
-Nie będę cię pieprzył, Ell. Ani nie będę cię zapinał.- Szept Jareda rozległ się tuż przy moim uchu. Otworzyłam oczy, przestraszona że zrezygnował, odechciało mu się seksu, że coś go rozczarowało, albo po prostu naigrywał się ze mnie, a teraz powie, że mam spływać do mamusi. On jednak wciąż był we mnie, co prawda tylko na kilka centymetrów, ale jednak.
-Nie będziesz…?- Spytałam niepewnie, bliska paniki.
-Nie.- Pocałował mnie w szyję, równie delikatnie jak wszystko, co ze mną tego wieczoru robił.- Będę się z tobą kochał, Ell.
Omal się nie rozpłakałam słysząc, z jaką czułością to powiedział. Jakbym była najważniejsza na świecie, jakby poza mną nie istniała dla niego żadna kobieta. Jakbym była kimś wyjątkowym, dla kogo warto odrzucić wszystko, przed kim można się otworzyć, z kim można robić coś, czego nie robi się z nikim innym. W tym momencie byłam prawie pewna, że Jr coś do mnie czuje, coś silniejszego, niż się przyznaje. I byłam gotowa… zostać z nim, gdyby o to poprosił. Chciałam, żeby to zrobił, ale nie mogłam, nie powinnam mu tego podpowiadać, a przynajmniej nie wprost. Wszystko, co mogłam teraz zrobić, to okazać, że jest mi bliski, więc objęłam go mocniej, jakbym miała zamiar nigdy nie wypuścić go z ramion.
Kochanie się było tak różne od „zwykłego” seksu, jak słońce różni się od księżyca. Czułość i delikatność Jr, zadziwiająco łagodna stanowczość, z jaką się we mnie poruszał, wreszcie szeptane co chwila moje imię lub słowa o tym, jak mu dobrze, wszystko omal nie doprowadziło mnie do płaczu. Byłam szczęśliwa, jeśli można czuć szczęście z właśnie takich powodów. Miałam wrażenie, że Jr jest ze mną całym sobą, ani na sekundę nie uciekając myślami Bóg wie gdzie. Byłam oszołomiona, pijana od doznań, unosiłam się gdzieś w stanie nieważkości, choć fizycznie, ciałem, nadal byłam w hotelowym pokoju. Czułam, że spotkało mnie coś wyjątkowego, czego być może nie doświadczę nigdy więcej, a już na pewno nie z kimś innym, niż Jared.
Nie chciałam go puścić nawet wtedy, gdy szczytował zaraz po mnie. Wciąż trzymałam go mocno w uścisku, oplatając ramionami i nogami, patrząc w sufit szeroko otwartymi oczami, w których zapewne czaiło się niedowierzanie. Słyszałam, jak ciężko oddycha, leżąc z twarzą w poduszce i dłońmi kurczowo zaciśniętymi na moich barkach, i uśmiechałam się, znów będąc pod wpływem fali niezrozumiałego szczęścia. Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć, do głowy nie przychodziły mi żadne sensowne słowa poza lakonicznym „dziękuję”, ale zabrzmiałoby to tak, jakby Jared zrobił mi przysługę, więc milczałam. Oboje milczeliśmy przez kilka minut, nadal leżąc w pozycji, w której… się kochaliśmy. Nie czułam niewygody, ale po czasie cisza zaczęła być niezręczna, jakbyśmy nie mieli sobie nic do powiedzenia.
Rozluźniłam uścisk i opuściłam nogi, pozwalając Jr, gdyby chciał, zmienić pozycję. Najwyraźniej na to czekał, bo od razu zsunął się na posłanie i przygarnął mnie do siebie, tuląc moją głowę do piersi. Zdziwiłam się, że nadal oddycha niespokojnie, drżąco, jakby nie mógł dojść do siebie. Ale cóż, może mimo kondycji trochę nadwyrężył siły? W końcu nie miał już 20 lat.
Objęłam go i westchnęłam, nadal pełna szczęścia. Było mi bosko, cieszyłam się, że mogę odpocząć tak blisko faceta, który… Wahałam się pomyśleć, że chyba mnie kochał. Chciałam, żeby tak było, ale bałam się tego jak ognia. Gdyby okazało się, że moje podejrzenia są prawdziwe… Nie mogły być takie teraz, w tej chwili. Byłoby po mnie. Nie umiałabym obronić się przed tym, co poczułabym sama, słysząc jakiekolwiek miłosne wyznania z ust Jareda. Jeśli miał coś powiedzieć, niech nie będzie to nic w rodzaju „Ellie, chyba się w tobie zakochałem”.
Jr nadal milczał, co trochę zaczynało mnie niepokoić, choć przecież gładził mnie po plecach.
-Wszystko w porządku?- Nie wytrzymałam i zadałam pytanie, w którym słychać było całą moją niepewność i strach. Chciałam spojrzeć Jaredowi w twarz, ale gdy poruszyłam głową, chwycił mnie i przycisnął do siebie mocniej, nie pozwalając mi się podnieść.
-Tak, Ell.- Lakoniczna odpowiedź w miarę mnie uspokoiła, choć nie do końca. Coś było nie tak, czułam to wyraźnie, lub tylko wmawiałam sobie, jak pewnie robiły to przede mną setki, tysiące, miliony dziewczyn w podobnej jak ja sytuacji, zadających sobie pytanie, czy mężczyzna, z którym są związane, coś do nich czuje.
-Ell?- Powtórzyłam. Dziwiło mnie, że tak się do mnie zwraca.
-Nikt inny tak do ciebie nie mówi, prawda?- Spytał. Przyciśnięta do jego piersi słyszałam echo każdego słowa, odbijające się głośno tam, gdzie miał serce, i zagłuszające jego niespokojne bicie.
-Nikt.- Przyznałam.
-Tylko ja. Niech tak zostanie.- Westchnął, puścił mnie i wstał, nim zdążyłam choćby obrócić się na wznak.- Muszę do łazienki.- Znikł mi z oczu tak szybko, jakby goniło go stado rozwścieczonych diabłów.
-Leto, czy ktoś ci kiedyś mówił, że strasznie dziwny z ciebie facet?- Mruknęłam, kręcąc głową nad jego tajemniczością. Przeturlałam się na bok, by podnieść kołdrę po jednej stronie łóżka, potem wróciłam na miejsce i naciągnęłam na siebie przykrycie, rozleniwiona tak, że nawet nie chciało mi się już iść pod prysznic. Nastrój szczęśliwości nadal mnie nie opuszczał, choć uprzednio odczuwana pewność, że jestem przedmiotem uwielbienia Jareda, nie była już tak silna. Ochłonęłam, doszłam do siebie i znów zaczynałam myśleć racjonalnie, a w uporządkowanym świecie, jaki sobie tworzyłam, nie było miejsca na miłostki z kimś takim, jak Jr. Choć miło by było, gdyby widział we mnie coś więcej, niż seksowne ciało.
Nie wiem, jak długo go nie było, zapadłam w lekką drzemkę, nawet nie mając pojęcia, że przysypiam. Poczułam tylko, jak wślizguje się pod kołdrę za moimi plecami, przysuwa bliżej i obejmuje w pasie, tuląc się do mnie.
-Śpij, Ell. Jutro mamy ciężki dzień.- Powiedział, całując mnie za uchem. Pachniał pastą do zębów i mydłem.
-Śpię, Jay. I mam piękne sny. – Mruknęłam półprzytomnie.
-A podobno to mężczyźni zasypiają szybko po seksie.- Zaśmiał się cicho.
-Nie wierz w obiegowe opinie, Leto. O tobie mówią, że jesteś zimny jak głaz.- Odparłam, przypominając sobie, że gdzieś przeczytałam podobne zdanie na jego temat.
-Najwyraźniej mnie zmiękczyłaś i rozgrzałaś.- Znów mnie pocałował.
-Chciałabym.- Powiedziałam, uśmiechając się na myśl, że jego słowa mogły mieć wyczekiwany przeze mnie podtekst. Oby. 

                                                                   *****
Niniejszym oddaję pod opinię długo wyczekiwany drugi kawałek rozdziału. I od razu Was ucieszę, że będzie też trzeci, bo w tym za nic nie dałabym rady zmieścić wszystkiego, co chciałam napisać. Tak więc niebawem (oby!) ukaże się kolejna relacja z Polski, z IF i wrażeniami z pierwszego gigu Ellie. A także dalszymi jej rozmyślaniami na temat tego, co dzieje się w głowie Dziada.
Plus Shannon, bo wpadła mi do głowy zabawna rzecz z nim związana. 
Pozdrawiam wszystkich czytelników i dziękuję za cierpliwość :)
Yasssss.

czwartek, 14 listopada 2013

Polska, część I.

Krótka notka na wstępie: 
1. IF będzie w drugiej części.
2. Zachowanie fanów/fanek Marsów wzięłam z kosmosu, dopasowując je do akcji. Nie wzorowałam się w opisach na niczym, poza własną wyobraźnią, więc jest wyssane z palca tak samo, jak cała opowieść. 
A teraz zapraszam do lektury. 



Siedząc przy oknie, za którym powoli przemieszczali się goście i mieszkańcy kolejnego europejskiego miasta, trzymałam w dłoniach delikatną figurkę aniołka, którą kupiłam w Londynie w jednym ze sklepików z pamiątkami w pobliżu hotelu. Byłam wtedy na spacerze, sama, i zerknąwszy na mijaną wystawę zatrzymałam się, oczarowana niewielkim bibelotem. Stałam i patrzyłam na aniołka, nie mogąc zrobić kroku. Miał zwieszone w dół skrzydła, opuszczoną głowę i długie brązowe włosy, zasłaniające rysy twarzy. Wyglądał na bezradnego, zrezygnowanego, jakby poddał się po walce, którą przegrał. Jakby walczył sam z sobą, z myślami... albo z uczuciami, które nim targały. Tak bardzo przypominał mi "mojego" Leto, że musiałam go mieć. Kosztował 50 dolarów, dużo, ale pieniędzy miałam dość: dostałam je od Jareda po śniadaniu, zjedzonym w jego apartamencie, nim wybył z resztą towarzystwa "pozałatwiać parę spraw". Ja musiałam zostać: nie było dla mnie miejsca ani w samochodzie, ani tam, gdzie jechali poudzielać wywiadów czy coś w tym stylu. Nie słuchałam, wyłączyłam się zaraz po tym, jak Jr powiedział, że bardzo mu przykro, ale wspólnego zwiedzania nie będzie. Zamiast wyczekiwanej wycieczki dostałam zwitek banknotów i radę, by wziąć sobie taksówkę i kazać się zawieźć w najciekawsze miejsca.
Nie skorzystałam z propozycji. Zamiast tego wyszłam na spacer, krążąc wokół hotelu, a jedyną rzeczą, na którą wydałam część pieniędzy, był właśnie aniołek. Resztę kasy oddałam Jaredowi.
To było wczoraj, a dziś, po przylocie do Warszawy popołudniowym lotem, siedziałam w poczekalni na lotnisku i próbowałam nie dać się pokonać przygnębieniu. Nawet nie powinnam, bo wiedziałam przecież, że przez większość czasu będę musiała trzymać się od Jr z daleka. Zgodziłam się na to, ale nie byłam przygotowana na łączące się z tym poczucie, że jestem tu zupełnie niepotrzebna. Jared ignorował mnie całkowicie, jakbym była powietrzem, albo jednym z bagaży. Nie zamienił ze mną słowa, odkąd kilka godzin temu ruszyliśmy na lotnisko w Londynie. W samolocie miałam osobne miejsce, gdzieś z tyłu kabiny, ale Jr nie podesłał nikogo z pytaniem, czy wszystko u mnie w porządku, czy czegoś nie potrzebuję. Rozumiałam, że jest zajęty, ma na głowie masę spraw, bo praktycznie właśnie zaczynał pracę już na serio, ale... Jedno słowo, gest czy nawet skierowany do mnie uśmiech nie mogły kosztować go tak wiele, by nie mógł poświęcić mi minutki swojego drogocennego czasu. Nic nie poradzę na to, że sprawił mi tym przykrość i miałam do niego żal. Byłam człowiekiem, miałam uczucia. Nawet, jeśli nie łączyło mnie z nim nic silniejszego, to do cholery, pieprzył mnie, a to mimo wszystko do czegoś zobowiązywało. Nie płacił mi za to, że z nim pojechałam, zrobiłam to z własnej woli, więc uważałam, że należy mi się odrobina zainteresowania także poza chwilami, gdy nabrał ochoty na seks.
Muszę z nim o tym porozmawiać, postanowiłam. Wiedziałam, że będę mieć ku temu okazję dosyć szybko: byłam na lotnisku sama. Reszta ekipy pojechała do hotelu, a ja, pod wpływem impulsu i z czystej ciekawości, czy ktoś zareaguje odpowiednio wcześnie, zostałam. Tkwiłam tu już prawie godzinę, patrząc w okno i zastanawiając się, czy nie popełniłam błędu, zgadzając się na wyprawę do Europy.
Wróć: i tak pewnie musiałabym na nią pojechać, choć wtedy nie byłabym tak przystępna i w gruncie rzeczy zadowolona, jak byłam po przylocie do Londynu.
Tak więc siedziałam, obserwując zapadający zmierzch, i czekałam. Musiałam wyglądać ciekawie w hali przylotów, przez którą przewijali się coraz to nowi ludzie, skulona na krzesełku w kącie, z nogami opartymi o walizkę. I z aniołkiem-Jaredem w ręce. Aż dziwne, że nikt jeszcze do mnie nie podszedł, nie spytał, co robię w tym miejscu przez tak długi czas. Przypuszczam, że w Stanach już siedziałabym gdzieś, przesłuchiwana przez policję, a mój bagaż byłby skrupulatnie przetrząśnięty w poszukiwaniu bomby albo narkotyków. Widocznie tu, w Europie, ludzie byli mniej czujni.
Ukryty w mojej kieszeni telefon ożył, zaczął wibrować i rozśpiewał się głośno, zwracając uwagę kilku czekających na kogoś osób. Wyjęłam aparat i zerknęłam na wyświetlacz: numer dzwoniącego był zastrzeżony. Ach tak, Jr.
-Słucham?- Powiedziałam ostrożnie od słuchawki, przyjmując postawę obronną, z mocnym postanowieniem, że nie przyznam się, iż specjalnie nie poszłam za ekipą do samochodu.
-Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś?- Słodki, jedwabisty głos z drugiej strony świadczył o tym, że Jared jest ostro wkurwiony.
-Tam, gdzie mnie zostawiliście. Na lotnisku.- Gdy tylko go usłyszałam, cały żal o to, że Jr mnie ignorował, wrócił w asyście rozczarowania nim i życiem w ogóle. Złość, którą czułam w pierwszej chwili, pierzchnęła jak przestraszony ptak. Teraz byłam tylko zmęczona, zagubiona, głodna, zmarznięta i przestraszona.
-Gdzie?- Powtórzył, jakby nie dosłyszał za pierwszym razem.
-Na pieprzonym lotnisku, bo wy pojechaliście sobie do hotelu i nikt nawet się nie zainteresował, czy ja też pojechałam!- Wybuchnęłam, prawie krzycząc do słuchawki płaczliwym tonem.- Nie mam pieniędzy, nie mam twojego numeru, żeby zadzwonić, a nawet, jakbym go miała, to bym nie zadzwoniła, bo kupiłeś mi pieprzoną kartę, której się nie da doładować! Nie wiem nawet, w którym hotelu się zatrzymałeś.- Ściszyłam głos, widząc że wzbudzam niezdrową sensację. Ludzie przyglądali mi się z ciekawością, jakbym miała na czole trzecie oko. Odwróciłam się do nich plecami.- Jared, przez godzinę mieliście mnie głęboko w dupie, wszyscy, z tobą na czele.- Dodałam spokojniej, choć czułam, jak drży mi broda. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak zdenerwowana i rozbita.
-Nie ruszaj się z miejsca, Eleanor, zaraz ktoś po ciebie przyjedzie.- Uslyszałam zduszone warknięcie Jr, a po sekundzie połączenie się urwało.
"Eleanor". Był na mnie zły. Więc to moja wina, że mnie olali. Pominęłam fakt, że schowałam się za grupką turystów po to, żeby zostać na lotnisku, bo zrobiłam to, by sprawdzić, kto będzie mnie szukał. I co z tego, że prawie od razu pożałowałam własnego pomysłu testowania czujności Jareda? Że siedziałam jak trusia, bojąc się zaczepki ze strony obcych, w obcym kraju, nie znając języka? Że przerażała mnie perspektywa szukania pomocy u przedstawicieli naszych linii lotniczych, ustalanie, gdzie zatrzymała się ekipa, i prośba, by ktoś ich zawiadomił, że się zgubiłam? Ja się mogę bać, ważne, żeby Leto nie musiał się wkurzać. A najlepiej, gdybym snuła się za ekipą jak pies na sznurku, i czekała, kiedy pan będzie mnie potrzebował.
Z naburmuszoną miną wpatrzyłam się w okno, odprowadzając wzrokiem każdy mijający terminal samochód. Domyślałam się, że Jr wyśle po mnie taksówkę, więc podrywałam się za każdym razem, gdy jakaś zatrzymywała się w pobliżu. A jednak dałam się zaskoczyć, i to bardzo: w pewnej chwili ktoś chwycił mnie za ramię, strasząc tak, że podskoczyłam, omal nie upuszczając aniołka. W ostatniej chwili złapałam go rozpaczliwie, nim zsunął mi się z kolan.
-Zbieraj się.- Usłyszałam rzucone pospiesznie słowa i obejrzałam się, zdumiona. Nie spodziewałam się, że Jared osobiście się po mnie pofatyguje, ale był tu, choć z daleka pewnie bym go nie poznała. Ubrany w za szeroką dżinsową kurtę, z nasuniętą nisko na czoło czapką z daszkiem, dodatkowo przykrytą kapturem dresowej bluzy, wyglądał jak jakiś menel, choć ubranie miał zbyt czyste, jak na żebraka.- Ellie, zaraz dostanę mandat, zaparkowałem na zakazie.- Nie czekał ma moją reakcję, złapał rączkę walizki i ruszył do wyjścia.
Potruchtałam za nim.
-Przyjechałeś sam?- Spytałam, doganiając go przy drzwiach zakurzonego samochodu nieznanej marki.- Znasz miasto?
-Byłem tu już wcześniej.- Wrzucił mój bagaż na tylne siedzenie i otworzył przede mną drzwi pasażera.- Wsiadaj.- Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz, niż prośba.
Wśliznęłam się do środka i zapięłam pas, wodząc wzrokiem za obchodzącym pośpiesznie maskę Jr. Każdy jego ruch był energiczny, przepełniony nerwowością, i domyślałam się, że trochę potrwa, nim mu przejdzie. Zdjął kaptur i czapkę, po czym rzucił ją na tył z taką siłą, że odbiła się od szyby i spadła na podłogę.
Ja też byłam podminowana i miałam ochotę wyrzucić z siebie wszystko, co mnie gniotło. Do ostatniej, najdrobniejszej sprawy. Powiedzieć jak źle się czuję, będąc zawadzającym wszystkim piątym kołem u wozu.
Wyznać, jak przykro mi jest, gdy on sam prześlizguje po mnie wzrokiem, jakbym nie istniała.
Nie odezwałam się jednak, zamiast tego obróciłam się do okna, niewidzącym wzrokiem patrząc na rozświetlone latarniami ulice. Obraz rozmywał mi się przed oczami i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że są pełne łez. Wytarłam je dyskretnie: za nic nie rozkleję się przed Jaredem, nie pokażę, że boli mnie jego zachowanie. Jeśli sam nie da mi powodów, nie usłyszy ode mnie słowa skargi.
-Ellie, jak doszło do tego, że zostałaś?- Spytał po dobrych paru minutach, odkąd ruszyliśmy sprzed lotniska. Wydawał się już spokojniejszy.
-A czy to ważne? Zagapiłam, się, ktoś mnie zatrzymał, szukałam czegoś w walizce... Wybierz sobie, co ci bardziej pasuje.- Odparłam beznamiętnie.- Nawet jeśli to była moja wina, ważne, że gdy dotarłam do wyjścia, was już nie było.- Spojrzałam na niego z ukosa, mając nadzieję, że nie zauważy moich lśniących oczu.- Cieszę się, że znaczę dla ciebie tak dużo, byś już po godzinie zauważył moje zniknięcie. Byłam pewna, że spostrzeżesz moją nieobecność dopiero w łóżku.- Dodałam z sarkazmem.
-Emma miała cię pilnować. -Burknął, potem zacisnął na moment usta w wąską kreskę.- Będę musiał z nią...
-Fajnie jest zrzucić na kogoś wszystko i mieć w dupie?- Przerwałam mu, czując powracającą złość.- To może jeszcze każ jej wyprowadzać mnie o określonej godzinie, wszczepić mi chip i dbać, żebym nie miała pustej miski. I wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, a głupia Ellie więcej się nie zgubi i nie trzeba będzie obdzwaniać schronisk, żeby ją znaleźć!- Prawie wykrzyczałam mu to w twarz.
-Ellie, nie...
-A właśnie, że tak!- Nie miał szans dokończyć, i nawet nie obchodziło mnie, co chciał powiedzieć.- Żebyś wiedział, że czuję się w tej chwili podle, bo razem ze swoją świtą potraktowałeś mnie właśnie jak psa.
-Ellie...
-Och, zamknij się, Jared. Ignoruj mnie dalej, jak robiłeś to od rana. Nie wymagam, żebyś coś udawał, jak jesteśmy sami.- Machnęłam lekceważąco ręką, choć zachowanie spokoju wiele mnie kosztowało.- A jak będziesz chciał mnie przelecieć, po prostu poproś Emmę, żeby wyszła na kilka minut na korytarz, a potem wróć do swoich spraw. Mną się nie przejmuj.- Skończyłam mówić i znów odwróciłam się od niego, woląc nie widzieć, jaką ma minę.
Wiedziałam, że zachowuję się żałośnie, robiąc scenę, ale jakoś mnie to nie obchodziło, tym bardziej, że nie miałam nic do stracenia: co najwyżej moja wycieczka skończy się tu i teraz.
Jechaliśmy dłuższą chwilę w milczeniu, ciszę mąciły jedynie kolejne polecenia, wydawane pozbawionym wyrazu głosem, dobiegającym z zamontowanego na desce rozdzielczej GPS. Potem usłyszałam coś jeszcze: cichy śpiew. W pierwszej chwili myślałam, że to gdzieś na zewnątrz, potem zdałam sobie sprawę, że to Jr nuci pod nosem jakąś piosenkę. Wsłuchałam się w jej słowa, obracając się do niego twarzą. Wpatrywał się w drogę przed sobą, jakby nieobecny duchem.
...Don't ask too much, just say
'Cause this is just a game

It's a beautiful lie
It's the perfect denial
Such a beautiful lie to believe in
So beautiful, beautiful lie makes me

Everyone's looking at me
I'm running around in circles, baby
A quiet desperation's building higher
 I've got to remember this is just a game...
Urwał i spojrzał na mnie z namysłem.

-Strasznie bywasz kłopotliwa, Ellie.- Powiedział w końcu, skręcając na hotelowy parking. Zatrzymał się na jednym z wolnych miejsc i sięgnął po coś do kieszeni.- Idź i zamelduj się, masz rezerwację na siebie.- Włożył mi w dłoń kartę magnetyczną.- Weź swój klucz i idź z nim do mojego pokoju, czwarte piętro, numer 199.- Spojrzał przez szybę w stronę wejścia do budynku, gdzie krążyło kilka młodych dziewczyn.- Dołączę do ciebie za parę minut. Idź.- Rozpiął mi pas, otworzył drzwi i prawie wypchnął mnie na parking.- Pospiesz się, lepiej, żeby nie widzieli nas razem.
-Kto?- Spytałam, nic nie rozumiejąc.
-Fani. Od wyjścia z lotniska nie odstępują nas na krok. Dlatego nie mogłem... Później o tym porozmawiamy. Idź. Wezmę walizkę.- Machnął niecierpliwie ręką.
-Jasne, nie mogłeś.- Prychnęłam.- Paszport.- Sięgnęłam nad siedzeniem i wyjęłam z walizki plecaczek z dokumentami.
-Ellie.- Jr złapał mnie za rękę i zatrzymał, nim wysiadłam.- Przepraszam.
-Już to kilka razy słyszałam.- Mruknęłam, choć opanowało mnie coś, co od biedy mogłam brać za radość z wygranej, okupionej lekkimi wyrzutami sumienia. Te jednak szybko uciszyła złość o to, że zostałam tak dobitnie zlekceważona.- I wiesz co? Powoli zaczyna mi zwisać, czy ktoś zobaczy mnie w twoim towarzystwie, czy nie. Ja w każdym razie umiałabym się z tego wytłumaczyć.- Spojrzałam mu prosto w oczy.- Zaczynam myśleć, że ty się mnie po prostu wstydzisz, Jared, skoro nawet nie odzywasz się do mnie między obcymi i każesz iść za sobą w takiej odległości, jakbym na czole miała wypalone piętno kurwy. Założę się, że prędzej przybijesz piątkę swoim gorącym fankom, niż rzucisz mi publicznie krótkie "cześć".- Powiedziałam to, co w tej chwili myślałam, pełna żalu i rodzącego się powoli buntu.- A tego nie chcę, zbytek łaski.- Rzuciłam mu na kolana kartę do drzwi jego pokoju.
Z plecakiem w jednej i aniołkiem w drugiej ręce poszłam do hotelu, w drodze obojętnie przyglądając się grupce dziewczyn. Wszystkie wyglądały na młodsze ode mnie i na tyle zdesperowane, by czekać przed wyjściem Bóg wie ile, byle tylko spotkać się ze swoimi idolami. Na ubraniach miały naszyte bądź narysowane symbole zespołu, nosiły "marsową" biżuterię i ozdoby.
Rozmawiały o czymś tym swoim śmiesznym językiem, który słyszałam już na lotnisku, ale zamilkły, gdy tylko się zbliżyłam. Zmierzyły mnie krytycznym wzrokiem, najwyraźniej oceniając, potem wróciły do rozmowy. Najwyraźniej nie byłam na tyle interesująca, by zająć czyjąkolwiek uwagę na dłużej, niż mgnienie oka.
-Ellie!- Wołanie od strony parkingu zatrzymało mnie w pół kroku. Obejrzałam się za siebie, zdziwiona na widok Jr, spieszącego w moją stronę z jawną desperacją w każdym ruchu. Znów miał na sobie tę śmieszną, za dużą kurtkę, ale tym razem nie chował twarzy pod kapturem i czapką.
Spojrzałam na dziewczyny: wpatrywały się w Jareda wielkimi oczami, zamarłe jak posągi, jakby zobaczyły biblijny gorejący krzew, a nie faceta z walizką na kółkach.
Wróciłam wzrokiem do niego, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Chwilę wcześniej gotów był wykopać mnie z samochodu z obawy, że ktoś zobaczy nas razem, a teraz sam pędził za mną, nie zważając na to, że ma publiczność. Wydawał się nawet nie zauważać wgapionych w siebie, zaszokowanych jego obecnością dziewcząt, choć jego mina daleka była od zachwytu.
Zmarszczyłam lekko brwi, posyłając mu tym samym nieme pytanie: CO SIĘ DO, CHOLERY, STAŁO?
-Czekaj...- Podszedł, a właściwie podbiegł i zatrzymał się krok przede mną. Zerknął na fanki i stanął plecami do nich.- Masz rację, a ja dałem ciała.- Powiedział cicho, wyciągając do mnie rękę, w której trzymał kartę magnetyczną.- Weź ją. Proszę.- Nie odrywał ode mnie pełnego napięcia wzroku.- Proszę.- Powtórzył, gdy wahałam się, co zrobić.
Znów spojrzałam na dziewczyny, pewna że gorączkowo wyciągają z kieszeni telefony z zamiarem zrobienia nam kilku fotek, ale one nadal stały jak skamieniałe. W sumie im się nie dziwiłam, pewnie sama stałabym jak kołek, gdyby nagle pojawił się przede mną Andrej Pejic, na dodatek robiąc scenę z jakąś laską.
-Ellie, proszę.- W tonie, jakim Jr się odezwał, nie było śladu zniecierpliwienia.- Nie melduj się, idź do mojego pokoju, za chwilę do ciebie dołączę, tylko dam autografy.
-Dobrze.- Odebrałam od niego kartę.
-Dziękuję.- Uśmiechnął się wdzięcznie, i wydawało się, że było to naprawdę szczere.
Zostawiłam go przed hotelem i z mieszanymi uczuciami poszłam szukać numeru 199.
Pokój nie był tak komfortowy jak ten, który Jr wynajął sobie w hotelu w Londynie. Mniejszy i bez salonu, wydawał się całkiem przytulny. Oczywiście już było widać ślady pobytu pana Leto: tu i tam walały się jego rzeczy, jedna z walizek była otwarta, na podłodze przy łóżku leżało kilka par butów a na pościeli włączony laptop.
Klęknęłam na podłodze, z ciekawością zaglądając w monitor komputera. Nie miał włączonego wygaszacza, więc od razu zauważyłam otwartą przeglądarkę z kilkoma stronami. Nic interesującego, jakieś fora, sklepy internetowe czy podobne głupstwa. Nic osobistego do podejrzenia poza Twitterem, ale jego nie mogłam ruszyć. Gdybym chciała zajrzeć choćby w listę obserwowanych, zniknęłaby cyfra z oczekującymi na przeczytanie tweetami.
Zostawiłam komputer w spokoju i usiadłam w jedynym w pokoju fotelu, ustawionym pod jednym z okien. Domyślałam się, że czeka mnie rozmowa z Jaredem, ale nie umiałam domyślić się, jaki będzie jej przebieg. Stawiałam na kłótnię, dlatego też wolałam nie rozgaszczać się jak u siebie i być gotowa do wyjścia w razie, gdyby zrobiło się nieprzyjemnie. A mogło tak być, bo zamierzałam poważnie rozmówić się z Jaredem i przedstawić mu swoje stanowisko, nie dając się obłaskawić byle czym. Cały incydent z pozostaniem na lotnisku dał mi do myślenia i obnażył przykrą prawdę: dla ludzi, z którymi podróżowałam, byłam nikim. A skoro tak, nie widziałam sensu w pozostaniu tam, gdzie nikt i tak mnie nie zauważał. Nawet mimo tego, co zrobił Jared przed hotelem, bo dla mnie była to zwykła pokazówka. Coś na otarcie łez i zamknięcie mi buzi.
Czekanie dłużyło mi się w nieskończoność, choć stojący na szafce zegar twierdził z całą stanowczością, że od momentu, gdy siadłam w fotelu minęło ledwie pięć minut do chwili, gdy drzwi otworzyły się, wpuszczając Jr.
-Pozwoliłem sobie zamówić kolację, pewnie jesteś głodna.- Powiedział beztroskim tonem, stawiając moją walizkę obok swoich.- I wycofałem twoją rezerwację, nie ma sensu zajmować pokoju, który pozostałby pusty.- Zdjął kurtkę i zrzucił buty, które leżały na środku pokoju jak wątpliwej urody ozdoba. Nie pierwszy raz zauważyłam, że czasem Jr bywał strasznym bałaganiarzem, szczególnie poza domem. W Londynie też jego pokój przypominał lokum nastolatka, rozrzucającego ubrania byle jak i byle gdzie. Ale tu nie miałam zamiaru ich po nim sprzątać i składać w szafie czy walizce.
-Owszem, jestem głodna. Nawet bardzo.- Odparłam, nie ruszając się z fotela i nie spuszczając z Jareda wzroku. Widziałam, że mimo pozornego luzu jest zakłopotany, poznawałam to po jego ruchach, po tym, jak oblizywał usta, nie patrząc na mnie, po tym, jak krążył po pomieszczeniu, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca.
-Strasznie mi przykro z powodu całej tej sytuacji.- Powiedział po dobrej chwili.
-Nie tylko tobie.- Przyznałam.- To, co nazywasz sytuacją, aż nadto dowiodło mi, jakie naprawdę zajmuję miejsce w twojej hierarchii.- Poprawiłam się w fotelu, zakładając nogę na nogę. Nadal byłam w pełni ubrana, nie zdjęłam nawet kurtki, choć było mi w niej za ciepło.
-Byłem zajęty.- Jr usiadł na wprost mnie, mówiąc z naciskiem.- Ellie, nie miałem chwili dla siebie od wyjścia z lotniska. Fani…
-Wsiedli z wami do samochodu?- Przerwałam mu.
-Nie…
-Więc miałeś chwilę.- Skwitowałam.- Jared, nie chodzi już nawet o to, ale o ogół. Olałeś mnie, i to było bardzo niemiłe. Wszyscy mnie olaliście. O ile potrafię zrozumieć resztę, bo mnie nie lubią, o tyle nie rozumiem ciebie.
-Tam zaraz: nie lubią.- Burknął z nadętą miną.
-No przecież, uwielbiają mnie tak, że nie mają śmiałości do mnie zagadać, ba, nawet odwrócić się i zobaczyć, gdzie jestem.- Rzuciłam z sarkazmem.- Dobrze, na to nie masz wpływu, rozumiem.- Dodałam szybko, żeby nie myślał, że winię go i za to. Tak nie było. Nie mógł nikomu nakazać, żeby zapałał do mnie sympatią.
-Ellie, przecież sama chciałaś, żeby nic nie wyszło poza cztery ściany. Doskonale pamiętam, ile razy mówiłaś, że nie chcesz, by twoi znajomi i rodzina dowiedzieli się, z kim się widujesz.- Jr pochylił się do mnie, opierając  łokcie na kolanach. Rękawy jego koszuli podjechały w górę, odsłaniając ciemne włoski, rosnące na jego przedramionach. Ten widok odrobinę mnie rozproszył i poczułam złość na siebie o to, że w chwili, gdy chcę doprowadzić pewne sprawy do porządku, zaczynam myśleć nie tą częścią ciała, którą trzeba.
-Dobrze, i nadal nie chcę, żeby rozeszły się jakieś plotki na mój temat, ale do cholery, żebyś nie mógł poświęcić mi minuty? Nawet zadzwonić? Tak wiele cię to kosztuje? Co by się stało, gdybyś po prostu wyjął swój cholerny telefon i zadał mi jedno cholerne pytanie: wszystko w porządku, Ellie?
-Emma miała…
-Tak? Emma miała?- Złość zaczęła górować we mnie nad resztą emocji.- Skoro wysługujesz się nią we wszystkim to poproś ją, żeby wyręczała cię też w łóżku.- Zwinęłam dłonie w pięści.- Jared, chcę wracać do Stanów.- Powiedziałam wreszcie to, co chciałam powiedzieć od samego początku.- I bardzo proszę, żebyś mi tego nie utrudniał. Żadnych gierek, robienia czegoś za plecami, blokowania czeku, unieważniania biletów na samolot, czegokolwiek.- Starałam się być stanowcza, ale przy ostatnich słowach coś ścisnęło mnie w gardle i zapiekło w kącikach oczu. Przygryzłam wargę, nie chcąc ulec nagłemu smutkowi, który uderzył we mnie jak silny wiatr w nadłamane drzewko.
Jr patrzył na mnie z niedowierzaniem i czymś, co mogłam wziąć za lekki szok. Widocznie nie spodziewał się, że postanowię coś tak drastycznego.
-Przecież się umówiliśmy.- Odezwał się dziwnie zduszonym głosem.- Mamy układ, mamy umowę, coś, co zobowiązuje.
-Umowa jest ściemą, układ przestał być ważny w momencie, gdy pierwszy raz mnie… zapiąłeś. Od tamtej chwili nie mam obowiązku robić nic z rzeczy, które robię.- Przypomniałam mu.- Nie rozumiesz, że jestem tu, bo sama chciałam tu być? Fakt, być może zmusiłbyś mnie do tego swoim genialnym posunięciem z zablokowaniem czeku, ale mimo to decyzja, by z tobą jechać, wyszła ode mnie. A teraz chcę wracać, bo choć sfinalizowaliśmy umowę, nadal traktujesz mnie jak dziwkę, którą po numerku można odesłać do kąta.
-Ja cię traktuję jak dziwkę?- Jared poderwał się z miejsca tak niespodziewanie, że mimowolnie skuliłam się w sobie, przestraszona.- Myślisz, że przedstawiłbym własnej matce dziewczynę, którą uważam za dziwkę?- Dwoma krokami podszedł do okna, przez co znikł mi z pola widzenia. Obróciłam się w fotelu, nie chcąc tracić go z oczu.- Wydawało mi się, że dobrze się razem bawimy, jeden głupi incydent i zaczynasz pieprzyć głupoty.- Uderzył dłońmi w parapet i obrócił się do mnie.- Przeprosiłem, przyznałem, że postąpiłem źle, złamałem zasadę, którą wspólnie ustaliliśmy, rozmawiając z tobą w miejscu publicznym i na oczach ludzi dając ci klucz od pokoju. Mało? Nagle poprzewracało ci się w głowie i zamarzyło, żeby zaczęli się na nasz temat rozpisywać?- Nie podnosił głosu, ale nie musiał krzyczeć, żebym widziała, jak bardzo jest wzburzony. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego reaguje na moje słowa taką złością. Skoro tylko „dobrze się razem bawiliśmy” powinno być mu obojętne, jak długo to potrwa. To tylko seks, a żaden nie mógł być tak zajebisty, żeby Jr zachowywał się, jakby ktoś wyrwał mu ziemię spod stóp. A tak właśnie wyglądał.- Czego ty w ogóle chcesz, Ellie? Tego, żebym…- Przerwał mu nagły dzwonek telefonu. Prawie wyrwał go z kieszeni i omal nie upuścił, ale złapał pewnie i odebrał.- Co znów?- Warknął do słuchawki, patrząc na mnie.  Słuchał przez chwilę.- Wiem. Jutro o tym pogadamy, Emmo. Pamiętam. Mam wszystko zapisane. Jutro, dobrze?- Wyrzucał z siebie słowa, najwyraźniej nie dając rozmówczyni dokończyć żadnego zdania.- Emmo, wiem, wszystko mam w terminarzu.- Zaczął się niecierpliwić.- Emmo, do cholery, jutro! Nie, nie będę rozmawiał i niczego ustalał, bo muszę obłaskawić swoją dziewczynę, żeby ze mną nie zerwała przez to, że ktoś, kogo prosiłem o to, by w zastępstwie za mnie się nią zaopiekował, zupełnie bez powodu się na nią wypiął!- Odsunął telefon od ucha i ze złością przerwał połączenie, po czym rzucił aparat na łóżko, jakby nagle zaczął się nim brzydzić.
Nie powiem, żebym nie czuła satysfakcji, słysząc jak opieprza swoją asystentkę. Krzyczał na nią z mojego powodu. Przez mnie, czy dla mnie? To było jak balsam na rany. Nawet przesadne określenia „moja dziewczyna”, „zerwanie”, choć z gruntu fałszywe i nie będące prawdą, były dla moich uszu jak piękna melodia. Do tego pełna zagadek i rodząca po raz nie wiem który pytanie: o co tu, kurde, chodzi? Dlaczego tak mu zależy? Co jest grane?
-Chciałeś o coś zapytać, nim…- Wskazałam na telefon.
-Nie pamiętam, o co.- Jared usiadł z powrotem na posłaniu, ale tym razem złapał mnie za ręce i przyciągnął na skraj fotela, ze skupieniem wpatrując się w moją twarz.- Ellie, czy możemy puścić całe to wariactwo w niepamięć? Jeśli będziesz się upierała i chciała wracać do Stanów, to trudno, nie zatrzymam cię siłą, ale wolałbym, żebyś była bardziej wyrozumiała. Naprawdę miałem urwanie głowy i byłem przekonany, że wszystko idzie zgodnie z ustaleniami. Myliłem się, teraz będę miał to na uwadze. Obiecuję, że nigdzie cię już nie zgubię.- Puścił moje dłonie i podszedł do jednej z walizek, by wyjąć z niej czarne etui.- Proszę, to mój drugi telefon, mam go na wypadek, gdyby BB zawiódł.- Wyjął aparat , włączył go i zaczął grzebać w jego menu.- Zostawiam w nim swój numer, żebyś mogła do mnie w razie czego dzwonić. Tylko nie w każdym momencie będę dostępny, wyciszam telefon w czasie wywiadów czy podobnych okazji. Masz też numer Emmy.- Z tymi słowami wcisnął mi w rękę starszy model I-Phone`a.
Patrzyłam na aparat, jakbym trzymała coś nierozpoznawalnego. Byłam całkowicie ogłupiała, w głowie miałam tylko jedno, wydrukowane wielkimi, pogrubionymi literami pytanie: DLACZEGO?
-Dajesz mi swój numer?- Wydukałam niepewnie, widząc wyraźnie szereg dotąd niedostępnych dla mnie cyferek, zapisanych w książce telefonicznej pod hasłem "Jay".
-Dzisiejszy dzień pokazał, że to konieczne. Nie sądziłem, że mogą się zdarzyć sytuacje, których nie umiem przewidzieć.
Hmm, nie powiedział, że zawsze może go potem zmienić.
-I robisz to tylko po to, żebym nie wyjechała?
-Cóż... Tak.- Wzruszył ramionami.
-Mam rozumieć, że to wszystko po to, żeby mieć mnie w łóżku jeszcze przez jakiś czas?- Zaryzykowałam, kryjąc w tym pytaniu coś więcej, niż pierwotną treść. Jared nie był głupi, powinien zrozumieć, o co mi tak naprawdę chodzi, co chcę wiedzieć.
-Jeśli ci to nie przeszkadza...- Odpowiadając uciekł spojrzeniem w bok.- Co z tą kolacją? Człowiek mógłby umrzeć z głodu, zanim dostanie to, co zamówił.- Wstał i sięgnął po hotelowy telefon, po czym wybrał numer.
Nie słuchałam, co mówi. Ze zmarszczonym czołem wpatrywałam się w wyświetlacz z numerem i nie mogłam uwierzyć, że dostałam go właściwie za sypianie z jego posiadaczem. Seks. Tylko seks, nic więcej. Tak to zrozumiałam. I od razu wpadłam w skrajne emocje, jednocześnie czując ulgę, że naszych relacji nie komplikuje coś więcej, i straszny żal, że jednak tylko pociąg fizyczny stoi za wszystkim, co Jared robi.
Może jednak nie? Może po prostu jest tak, jak powiedziała Connie, i on najnormalniej w świecie nie przyzna się do tego, co czuje? No bo, do diabła, jak inaczej wytłumaczyć jego wręcz desperackie zabiegi, żeby mnie zatrzymać?
-Kolacja będzie za 10 minut. Masz zamiar jeść ją w kurtce?- Nim zareagowałam, Jr podniósł mnie i zdjął ze mnie okrycie.- Pomyślałem sobie, że skoro już ci tak nie zależy na dyskrecji, zaryzykujemy potem małą przechadzkę po okolicy. Chętnie się przewietrzę, a o tej porze nie powinno być przed hotelem nikogo zbędnego.
-Uważasz swoich fanów za kogoś zbędnego?
-Czasami potrafią być męczący. Niekiedy chciałbym pobyć gdzieś bez ich asysty, i niekoniecznie w kryjówkach, do których przeciętny człowiek nie ma dostępu.- Mówiąc, posadził mnie na powrót w fotelu i zaczął zdejmować mi buty. Tak po prostu, nie pytając, czy zmieniłam zdanie i zostanę.- W LA jest to najczęściej możliwe, ale w miejscach takich jak to, gdy jestem tu tylko dlatego, że gramy koncert, czuję się jak wystawiony na strzał.- Mówił dalej, jakby wpadł w słowotok. Wydawało mi się to podejrzane, jakby coś ukrywał.- Zresztą widziałaś sama.- Rzucił moje adidasy pod ścianę.- Być może pora nie jest odpowiednia, ale zamówiłem coś, czego pewnie jeszcze nie jadłaś. Tutejsze danie. Po nim tym bardziej przyda nam się krótki spacer.
-Tak?- Wtrąciłam się jakimś cudem gdy nabierał powietrza, żeby mówić dalej.
-Tak. Pierogi.
-Co to?
-Zobaczysz.- Uśmiechnął się tajemniczo.- Polacy jedzą je jako danie obiadowe, ale złamię tę zasadę bez żalu, bo są zajebiste.
-Ach tak...- Mruknęłam.- Coś ostatnio często łamiesz zasady.- Dźwignęłam się z fotela. Zadziwiające, ale przemowa Jareda zupełnie mnie rozbroiła. Po krótkim wybuchu i opieprzeniu Emmy był radosny i pełen energii do tego stopnia, że nie umiałam dłużej się na niego gniewać. Tak czy inaczej wygrałam, byłam górą. Jared ustąpił na całego.- Idę do toalety.- Zakomunikowałam, żeby nie zachciało mu się iść za mną do łazienki. W progu zatrzymałam się, tknięta pewną myślą.- Jay, jak długo tu będziemy?
-Dwa dni.- Spojrzał na mnie spod oka.- A co?
-Dlaczego nie miałam rezerwacji z Emmą?
-Bo pierwotnie miało cię nie być, poza tym pokoje wynajmowała agencja, która nas tu ściągnęła. Twój zaklepałem na własny koszt.- Uśmiechnął się czarująco.- Powiedzmy, że rezygnując z niego czynię pewne oszczędności w domowym budżecie.
-Musisz oszczędzać?- Zdziwiłam się, czując jednak, że to był tylko żart.
-Nie muszę. Pomyślałem, że o wiele wygodniej będzie, gdy zajmiemy jeden pokój, a różnicę w cenie pokryję ja. A właśnie, tak czy inaczej musisz wpisać się na listę gości hotelu.
-Rozumiem.- Kiwnęłam głową i zniknęłam w łazience, sceptycznie nastawiona do zachwalanej przez Jr wygody wspólnego pokoju. Trochę inaczej, gdy mieszka się z facetem w jego domu i ma osobną łazienkę, trochę inaczej, gdy trzeba ją z nim dzielić. Mimo tego, że z sobą sypialiśmy, nie byliśmy w aż tak bliskich stosunkach, bym nie czuła skrępowania na myśl o pewnych naturalnych czynnościach, jakim człowiek musi się podporządkować. Po prostu nie byliśmy, jak to mawia większość ludzi, na "etapie pierdzenia". Jakoś nie napawała mnie optymizmem perspektywa, w której moich uszu dobiega gromki odgłos, świadczący o dobrej pracy układu trawiennego pana Leto.
Na samą myśl zaczęłam się śmiać, z góry wiedząc, jaką minę miałby Jared po wyjściu z łazienki. Rozchichotałam się na dobre, wyobrażając sobie, jak stara się zamaskować hałas kaszlem albo śpiewaniem na całe gardło.
Potem, już spokojniejsza, choć nadal rozbawiona, tradycyjnie obejrzałam się w lustrze, po raz kolejny zaskoczona tym, jak dobrze wyglądam. Nabrałam ciała, zaokrągliłam się tam, gdzie przedtem byłam zbyt chuda, moja skóra wyglądała świeżo i kwitnąco. Oczy mi błyszczały, ich kolor, zawsze intensywny, teraz na dodatek nabrał głębi. Przyszło mi do głowy, że patrzę teraz na świat dojrzalej, już nie jak dziewczyna, ale jak młoda kobieta, mająca za sobą pewne doświadczenia, i nie chodziło mi wcale o klepanie biedy przez pół roku. Miałam na myśli seks, ostatni bastion, jaki musiałam zdobyć, by stać się dorosłą osobą.
Co prawda nie przeżyłam jeszcze zbyt wiele, ale nawet te skromne kilka razy dało mi coś, co mnie odmieniło. Chyba zgasły we mnie resztki dziecinności i nie powiem, bym czuła z tego powodu żal.
-Skromne kilka razy?- Szepnęłam do siebie, robiąc pełną niedowierzania minę.- Może i kilka, ale na pewno nie skromne.- Dodałam, myjąc ręce.
Gdy wróciłam do pokoju, zastałam Jr siedzącego na środku łóżka z talerzem czegoś, co wyglądało niezbyt ciekawie, choć pachniało bardzo interesująco. Od razu wyczułam zapach truskawek, bardzo intensywny, nieco inny od tego, jaki znałam. Przyjrzałam się swojej porcji, czekającej na stole.
-Pierogi,- Jr machnął w powietrzy widelcem.- Gdybym spędził tu miesiąc, a nie dwa dni, wyjechałbym stąd o parę kilo grubszy.- Wskazał dłonią na stół.- Jedz, póki gorące, takie są najlepsze. Robione ze świeżych owoców, polane śmietanką i posypane cukrem.- Nabił na widelec kawałek pieroga z wyłażącą ze środka truskawką, włożył go do ust i uniósł oczy w górę, wzdychając z lubością.
Cóż, skoro jemu smakowało, i mi powinno podchodzić. W kwestii jedzenia mieliśmy niemal identyczne gusty, poza tym nie wyobrażałam sobie, żeby coś, w czym są truskawki, mogło być niesmaczne. Skosztowałam ostrożnie kawałek i... umarłam. To było pyszne. Nigdy nie jadłam truskawek, które miałyby tak intensywny, słodki smak. Zupełnie, jakby zawierały go w sobie więcej, niż zwykle, a przecież były ugotowane. W połączeniu z miękkim ciastem, kwaskawą śmietanką i cukrem były niebiańsko smaczne.
-Jak to się nazywa?- Spytałam, będąc przy połowie porcji.
-Pierogi. Są różne, nie tylko z owocami.
-Muszę spróbować wszystkich.
-Z mięsem też?- Jr dokończył jeść i z żalem patrzył na pusty talerz.
-Nie, z mięsem nie.- Skrzywiłam się na samą myśl o mięsie, w jakiejkolwiek postaci.
Nie byłam wegetarianką od zawsze, kiedyś, jako dziecko, jadałam mięso, choć nie powiem, żebym za nim przepadała. Mogło być, ale nie musiało, i jeśli miałam wybór, wolałam warzywa. Rollie, mój brat, bardzo się z tego cieszył i często wymieniał się ze mną, oddając swoją porcję zieleniny za moją porcję mięsa. Potem, mając jakieś dziesięć lat, przypadkiem byłam świadkiem uboju, goszcząc z rodziną na farmie znajomych. Przeżyłam szok, który zaowocował u mnie jawnym i niemal fizycznym wstrętem do mięsa. Nie chodziło o to, że było mi żal zabijanych zwierząt, ale widok potoków krwi i agonii dawcy steków na zawsze wypalił na mnie swoje piętno. Po prostu nie mogłabym przełknąć mięsa, żadnego, nawet drobiowego, nie mając w ustach metalicznego posmaku i nie czując mdłości. Tak więc wegetarianizm był w moim przypadku podyktowany bardziej pozostałościami po przeżyciu z dzieciństwa, niż jawnym wyborem.
-Syte.- Stwierdziłam, gdy ostatni kawałek słodkiego pieroga przeszedł do historii.
-Bardzo. Dlatego teraz pójdziemy połazić.- Jr zerknął na wyświetlacz telefonu.- Jeszcze wcześnie, jeśli nie wypuścimy się za daleko, wrócimy przed północą.
-Jak Kopciuszki.- Z westchnieniem odstawiłam talerz na stojący obok stołu wózek, którym przywieziono nam kolację.
-Jak Kopciuszki.- Jared zgramolił się z łóżka.- Kurwa, całe wieki nie byłem na wieczornym spacerze. Żebym tylko nie zapomniał, jak się na nim idzie. Noga do przodu, postawić, oderwać od ziemi drugą, postawić przed pierwszą, i tak w kółko.- Zademonstrował, robiąc kilka sztywnych kroków. 
Patrzyłam na niego z prawdziwą przyjemnością. Wyglądał na zadowolonego, wręcz szczęśliwego, w dobrym humorze. Teraz, żartując i wygłupiając się, był zwykłym facetem, wcale a wcale nie wyglądającym na swoje lata. W pewnym sensie i on rozkwitł, a ja miałam nadzieję, że przynajmniej w części jestem tego powodem. Chciałam nim być.
W wygodnych butach i cieplejszych kurtkach wyszliśmy wprost w rześkie, wieczorne powietrze, pachnące obco, i ruszyliśmy przed siebie, starając się unikać niezbyt częstych o tej porze przechodniów. Na szczęście hotel usytuowany był w dzielnicy, w której stało więcej biurowców, niż prywatnych domów.
Rozglądałam się z ciekawością, próbując odczytać z sensem widniejące na oświetlonych billboardach polskie słowa. Dałam sobie spokój, nie potrafiąc połączyć w całość kilku gryzących się z sobą głosek.
-Podoba ci się tu?- Jr wziął mnie za rękę i zatrzymał, szerokim gestem wskazał panoramę ulicy przed nami.
-Dziwnie, ale ładnie. Zupełnie inaczej, niż u nas. I powietrze jest jakieś takie bardziej ostre.
-Wydaje się intensywniejsze, prawda?- Odetchnął pełną piersią.- Dobrze jest poczuć w płucach coś świeższego, niż smog LA.
-Wierzyć mi się nie chce, że tu jestem. Jeszcze niedawno ledwie wegetowałam, a teraz chodzę sobie po obcym mieście daleko za oceanem. To mi się śni.- Powiedziałam pod wpływem uroku chwili. Czułam się jak zaczarowana, dosłownie jak Kopciuszek na balu. Tyle, że ja nie spotkam tu swojego księcia… choć kto wie, kogo poznam w trakcie tej podróży po świecie? Myśl, nagła i niespodziewana, uświadomiła mi, że przecież nie muszę zamykać się przed ludźmi dlatego, że jeżdżę wszędzie jako dodatek do Jareda. Mogłam przecież zawierać nowe znajomości, pozwalać sobie na pewien luz, i być może gdzieś trafię na kogoś, kto okaże się byś w sam raz dla mnie? Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Przecież nigdzie nie było napisane, że nie mogę na przykład związać się z kimś, kto pochodzi z obcego kraju. Nie miałam obowiązku łączyć swojej przyszłości z Amerykaninem. A nawet, jeśli jednak pisany mi był jakiś chłopak z Delphi czy z Lafayette, to tu, w Europie, mogłam znaleźć fajnych znajomych. Może nawiążę przyjaźń z kimś, kogo kiedyś zaproszę do siebie, alb odwiedzę z rodziną?
-Zamyśliłaś się.- Delikatne szarpnięcie za rękę wróciło mnie do rzeczywistości.- Ładnie wyglądasz, gdy odpływasz, Ellie. Taka rozmarzona, z cieniem uśmiechu na ustach i lśniącymi, choć nieco zamglonymi oczami.- Jr stanął przede mną, zasłaniając mi coś, co wyglądało znajomo, ale nie zdążyłam się temu przyjrzeć.- O czym tak rozmyślałaś? O tym, że śnisz?
-Mhm. Bo to serio jest jak sen.- Powiedziałam, nie przyznając się do tego, o czym naprawdę rozprawiałam sama z sobą. Nie musiał wiedzieć wszystkiego.
-W takim razie śnisz też o mnie. Jaki jestem w twoim śnie?- Przechylił głowę, patrząc z ciekawością.
Zamrugałam, zaskoczona pytaniem. Co odpowiedzieć? Nastrój, jaki między nami panował, był dosyć luźny, zupełne przeciwieństwo tego, co działo się po przyjeździe z lotniska, gdy skakaliśmy sobie od oczu.
-Czasem strasznie nadęty, ale na ogół bardzo, bardzo fajny. I diabelnie seksowny.- Pokusiłam się o odrobinę krytyki, posłodzonej dla łatwiejszego przełknięcia. Mówiłam szczerze, może przesadzając nieco z ilością słowa „fajny”. Jedno by wystarczyło.
Zerknęłam nad jego ramieniem, znów widząc to, co przedtem na krótko przykuło moją uwagę.
-O kurczę, patrz!- Wskazałam palcem na pokryty plakatami blaszany płot, okalający wykop pod budowę metra. To ostatnie zrozumiałam z tablicy informacyjnej, bardziej sugerując się obrazkiem, niż napisami, choć „METRO” było dla mnie zrozumiałe.
-Na co?- Jared odwrócił się w stronę płotu.
-Zobacz, jutro koncert Thirty Seconds To Mars!- Pokazałam na wielki afisz ze zdjęciem jego, Shannona i Tomo.
-Rzeczywiście.- Jared pociągnął mnie za sobą w stronę plakatu i przyglądał mu się przez chwilę. Potem, chichocząc, wyjął z kieszeni telefon, pogrzebał w nim i wsunął mi do ręki.- Zrób mi zdjęcie, oświetlenie chyba jest wystarczające.- Stanął na tle płotu, pozując do fotki.
-Musisz zdjąć kaptur, nie widać twojej twarzy.- Powiedziałam, próbując „złapać” go z odpowiedniego kąta, ale nałożony dla niepoznaki kaptur dresu skutecznie osłaniał go przed światłem ulicznych lamp.
Jared zsunął kaptur i skrzywił się, wywalając język i robiąc zeza. Parsknęłam śmiechem.
-No weź, wyglądasz jak przygłup.- Mimo słów zrobiłam kilka zdjęć. Potem jeszcze kilka, już normalnych, bez wariackich min.
-Teraz ty.- Jr zabrał mi telefon i popchnął mnie w stronę płotu.
-Czekaj.- Przyjrzałam się afiszowi i wpasowałam się w lukę między Jareda i Shannona, stając tyłem do starszego Leto i udając, że obejmuję młodszego ramieniem. Potem wycisnęłam soczystego całusa na papierowym policzku Jr.
-Ludzie się na nas gapią.- Powiedziałam, widząc parę osób, patrzących na nas z drugiej strony ulicy. Pewnie uważali nas za parę idiotów, albo myśleli, że jesteśmy pijani czy coś.
-Lepiej chodźmy.
Ruszyliśmy w głąb ulicy, ale uszliśmy ledwie kawałek, gdy zza naszych pleców dobiegł tupot, a potem rozległ się przeraźliwy pisk i krzyk. Z potoku słów zrozumiałam tylko jedno: JARED. Najwyraźniej wcale nie byliśmy tak anonimowi, jak nam się wydawało, albo w okolicy hotelu nadal krążyli jacyś fani, i zobaczywszy Jr natychmiast zareagowali.
-Umiesz biegać?- Pytanie, choć ciche, jakimś cudem przebiło się przez gorączkowe pokrzykiwania z tyłu.
-No ba.
-No to pędzimy.- Leto puścił się biegiem, nie patrząc, czy robię to samo. Zobaczyłam tylko jego plecy, znikające za narożem płotu, i zerwałam się z miejsca, nie chcąc go zgubić. Za sobą słyszałam tupanie goniących nas ludzi i przypomniałam sobie dziewczynkę, która rzuciła się kiedyś na Jareda, drapiąc go do krwi w plecy. Jeśli dzieciak potrafił zrobić coś takiego, to co może się stać, jeśli dopadnie go cała grupa podobnie się zachowujących, starszych dziewczyn? Rozerwą go na strzępy.
Zaczęłam rozumieć, dlaczego był taki ostrożny i o czym myślał, gdy mówił, że miał urwanie głowy od wyjścia z samolotu. Naprawdę, teraz pojęłam, z czym musiał mierzyć się za każdym razem, gdy pojawiał się gdzieś w świecie z zamiarem zagrania koncertu. Jednym słowem: miał przesrane.
Dogoniłam go nie bez wysiłku: jak na faceta w średnim wieku miał niezłą kondycję i naprawdę szybko biegał.
-Co teraz?- Wydyszałam, zrównując się z nim.
-Tam jest jakiś park, schowamy się w krzakach.- Odparł, śmiejąc się, jakbyśmy brali udział w jakiejś zabawie. Mnie nie było do śmiechu, byłam przestraszona, bałam się, że zdesperowani i wkurzeni naszą ucieczką fani będą naprawdę groźni.
Jared skręcił w prawo, przeciął na ukos pustą ulicę i wpadł między zarośla, a ja za nim. Gnaliśmy jak wiatr, gałęzie drzew smagały nas po twarzach i a krzewy próbowały łapać na nogi, byłam pewna, że lada moment któreś z nas potknie się na czymś albo wpakuje stopę w jakąś dziurę, skręcając albo łamiąc kostkę.
-Tutaj!. –Jr schylił się w znikł za zasłoną zwieszonych nisko, gęstych gałęzi wierzby. Odruchowo zrobiłam to samo i wpadłam na niego, stojącego obok powykręcanego pnia. Złapał mnie za ramiona, utrzymując dzięki temu równowagę.
-Boże…- Wysapałam, łapiąc oddech.
-Dla ciebie mogę być i bogiem. A teraz cicho.- Zatkał mi usta dłonią i wciągnął mnie w głębszy cień.
Oparłam się plecami o pień, patrząc na Jareda, który wyglądał na szczerze rozbawionego całą sytuacją. Widać było, że bieg go zmęczył, oddychał ciężko, był zgrzany i spocony, ale wydawał się nie przejmować tym, co się działo. Zabrał dłoń i położył palec na ustach. Kiwnęłam, że rozumiem, i zaczęłam nasłuchiwać dobiegających gdzieś z oddali głosów, nawoływań, powtarzanego co chwila „Jared”. Krzyki rozlegały się raz bliżej, raz dalej, ale nie chciały zniknąć.
-Jay, a jeśli oni będą nas szukać, dokąd nie znajdą? Jak dostaniemy się do hotelu?- Spytałam szeptem.
-Poradzimy sobie. Nie pierwszy raz muszę przed kimś uciekać.- Uśmiechnął się uspokajająco.
-No dobrze, ale co, jeśli nas nie znajdą i pójdą czekać na nas przed hotelem?
-Tym lepiej.- Zrobił krok w przód i stanął tuż przede mną.- Trzęsiesz się.- Powiedział, biorąc mnie za ręce.
-Bo się boję. Pamiętasz, jak ta dziewczynka na ciebie skoczyła?
Jr odchylił się w tył. Nie widziałam go zbyt wyraźnie, staliśmy w najbardziej zacienionym miejscu pod drzewem, ale i tak udało mi się zauważyć, że był zdziwiony.
-Boisz się o mnie?
-Na mnie się nie rzucą.- Wzruszyłam ramionami.
-Dlaczego się o mnie martwisz?- Spytał poważnym tonem, bez cienia poprzedniego luzu i bez śladu rozbawienia.
-Nie chcę, żeby coś ci się stało. Ty chyba też być nie chciał, żeby…
-Pewnie, że nie. Cicho!- Przysunął się tak blisko, że prawie wgniótł mnie w pień.- Kurwa!- Syknął przez zęby i spojrzał w górę.- Dasz radę wejść na drzewo?
-Dam.
Chwilę później siedziałam na pochyłym konarze ze trzy metry nad ziemią, wciskając się między gałęzie, by zrobić miejsce dla włażącego za mną Jr. Mieliśmy szczęście, bo drzewo było stare i dzięki temu mogliśmy w miarę wygodnie schować się na nim przed ludzkim wzrokiem.
Nawoływania, przedtem dobiegające z daleka, teraz rozległy się na alejce tuż przed nami. Skuliliśmy się, przytuleni do siebie z całej siły, podciągając nogi by stać się jeszcze mnie zauważalnymi.
Nagle zrobiło mi się wesoło i omal nie walnęłam śmiechem. Oto ja, dziewczyna z pipidówy, siedzę na drzewie razem z Jaredem Leto, chowając się przed jego wielbicielami. Siedzę obok faceta, który potrafił doprowadzić dziewczyny do tego, że goniły go po ulicach jak ogary lisa.
Zaczęłam chichotać, nie mogąc się opanować.
-Cicho, Ellie.- Jr ścisnął mnie ramieniem, przez co jeszcze bardziej chciało mi się śmiać. Być może ulegałam histerii, odreagowując tym samym całe napięcie, jakie opanowało mnie, gdy musieliśmy biec jak zbiegli niewolnicy, uciekający z plantacji.
-Nie mogę…- Zaczęłam, dusząc się śmiechem, jeszcze cichym, ale grożącym wybuchem. Wiedziałam, że to mogłoby skończyć się źle, słyszałam głosy, rozlegające się tak blisko, jakby szukający nas ludzie byli nie dalej, jak kilka metrów od nas, a jednak nie mogłam się opanować.
-Kurwa, Ellie!- Jared złapał mnie pod brodę, obrócił do siebie i pocałował. Lekko, niemal pieszczotliwie, ale tak mnie tym zaskoczył, że w sekundę moje rozbawienie znikło, jakby w ogóle go nie było.
Odsunęłam się, już spokojna.
-Będę cicho.- Szepnęłam.
-Wiem.- Słowom Jareda towarzyszył gorący oddech, owiewający mi policzek.
Znów mnie pocałował, tym razem w skroń, potem w czoło, w nos, brodę, na koniec znów w usta. Tym razem mocniej, choć równie krótko, jak wcześniej.
-Wiesz, co chcę dziś zrobić?- Szepnął, dotykając czołem mojego.
-Co?- Spytałam, czując się oderwana od wszystkiego, co działo się poza naszą kryjówką. Skupiłam całą  uwagę na Jaredzie, wiedząc gdzieś w podświadomości, że właśnie o to mu chodziło. Że chciał, bym zapomniała o reszcie świata.
„Mógłbym sprawić, że będziesz za mną szaleć.”
-Chcę zabrać cię do łóżka.- Usłyszałam.- Nie do łazienki, nie na pieprzony stół, nie na pierdoloną podłogę, a właśnie do łóżka. Powinienem zrobić to wcześniej, przepraszam.- Odsunął się i sięgnął po ukryty w kieszeni telefon. Wybrał numer.- Shan? Wypiłeś już, coś, czy nadal jesteś na chodzie?- Powiedział cicho i słuchał odpowiedzi.- Świetnie. W takim razie przyjedź po nas, jesteśmy w parku. Tak.- Zaśmiał się.- Dokładnie. Wdepnąłem w gówno. Dobra, czekam.- Rozłączył się.
Miałam szczerą nadzieję, że nie ja jestem gównem, o którym mówił.

                                                                            *******

Hi. Oddaję pod Waszą ocenę kolejny kawałek „Dziwki”. Następny ukaże się… jak go napiszę.
Pozdrawiam.

Yas.