czwartek, 14 listopada 2013

Polska, część I.

Krótka notka na wstępie: 
1. IF będzie w drugiej części.
2. Zachowanie fanów/fanek Marsów wzięłam z kosmosu, dopasowując je do akcji. Nie wzorowałam się w opisach na niczym, poza własną wyobraźnią, więc jest wyssane z palca tak samo, jak cała opowieść. 
A teraz zapraszam do lektury. 



Siedząc przy oknie, za którym powoli przemieszczali się goście i mieszkańcy kolejnego europejskiego miasta, trzymałam w dłoniach delikatną figurkę aniołka, którą kupiłam w Londynie w jednym ze sklepików z pamiątkami w pobliżu hotelu. Byłam wtedy na spacerze, sama, i zerknąwszy na mijaną wystawę zatrzymałam się, oczarowana niewielkim bibelotem. Stałam i patrzyłam na aniołka, nie mogąc zrobić kroku. Miał zwieszone w dół skrzydła, opuszczoną głowę i długie brązowe włosy, zasłaniające rysy twarzy. Wyglądał na bezradnego, zrezygnowanego, jakby poddał się po walce, którą przegrał. Jakby walczył sam z sobą, z myślami... albo z uczuciami, które nim targały. Tak bardzo przypominał mi "mojego" Leto, że musiałam go mieć. Kosztował 50 dolarów, dużo, ale pieniędzy miałam dość: dostałam je od Jareda po śniadaniu, zjedzonym w jego apartamencie, nim wybył z resztą towarzystwa "pozałatwiać parę spraw". Ja musiałam zostać: nie było dla mnie miejsca ani w samochodzie, ani tam, gdzie jechali poudzielać wywiadów czy coś w tym stylu. Nie słuchałam, wyłączyłam się zaraz po tym, jak Jr powiedział, że bardzo mu przykro, ale wspólnego zwiedzania nie będzie. Zamiast wyczekiwanej wycieczki dostałam zwitek banknotów i radę, by wziąć sobie taksówkę i kazać się zawieźć w najciekawsze miejsca.
Nie skorzystałam z propozycji. Zamiast tego wyszłam na spacer, krążąc wokół hotelu, a jedyną rzeczą, na którą wydałam część pieniędzy, był właśnie aniołek. Resztę kasy oddałam Jaredowi.
To było wczoraj, a dziś, po przylocie do Warszawy popołudniowym lotem, siedziałam w poczekalni na lotnisku i próbowałam nie dać się pokonać przygnębieniu. Nawet nie powinnam, bo wiedziałam przecież, że przez większość czasu będę musiała trzymać się od Jr z daleka. Zgodziłam się na to, ale nie byłam przygotowana na łączące się z tym poczucie, że jestem tu zupełnie niepotrzebna. Jared ignorował mnie całkowicie, jakbym była powietrzem, albo jednym z bagaży. Nie zamienił ze mną słowa, odkąd kilka godzin temu ruszyliśmy na lotnisko w Londynie. W samolocie miałam osobne miejsce, gdzieś z tyłu kabiny, ale Jr nie podesłał nikogo z pytaniem, czy wszystko u mnie w porządku, czy czegoś nie potrzebuję. Rozumiałam, że jest zajęty, ma na głowie masę spraw, bo praktycznie właśnie zaczynał pracę już na serio, ale... Jedno słowo, gest czy nawet skierowany do mnie uśmiech nie mogły kosztować go tak wiele, by nie mógł poświęcić mi minutki swojego drogocennego czasu. Nic nie poradzę na to, że sprawił mi tym przykrość i miałam do niego żal. Byłam człowiekiem, miałam uczucia. Nawet, jeśli nie łączyło mnie z nim nic silniejszego, to do cholery, pieprzył mnie, a to mimo wszystko do czegoś zobowiązywało. Nie płacił mi za to, że z nim pojechałam, zrobiłam to z własnej woli, więc uważałam, że należy mi się odrobina zainteresowania także poza chwilami, gdy nabrał ochoty na seks.
Muszę z nim o tym porozmawiać, postanowiłam. Wiedziałam, że będę mieć ku temu okazję dosyć szybko: byłam na lotnisku sama. Reszta ekipy pojechała do hotelu, a ja, pod wpływem impulsu i z czystej ciekawości, czy ktoś zareaguje odpowiednio wcześnie, zostałam. Tkwiłam tu już prawie godzinę, patrząc w okno i zastanawiając się, czy nie popełniłam błędu, zgadzając się na wyprawę do Europy.
Wróć: i tak pewnie musiałabym na nią pojechać, choć wtedy nie byłabym tak przystępna i w gruncie rzeczy zadowolona, jak byłam po przylocie do Londynu.
Tak więc siedziałam, obserwując zapadający zmierzch, i czekałam. Musiałam wyglądać ciekawie w hali przylotów, przez którą przewijali się coraz to nowi ludzie, skulona na krzesełku w kącie, z nogami opartymi o walizkę. I z aniołkiem-Jaredem w ręce. Aż dziwne, że nikt jeszcze do mnie nie podszedł, nie spytał, co robię w tym miejscu przez tak długi czas. Przypuszczam, że w Stanach już siedziałabym gdzieś, przesłuchiwana przez policję, a mój bagaż byłby skrupulatnie przetrząśnięty w poszukiwaniu bomby albo narkotyków. Widocznie tu, w Europie, ludzie byli mniej czujni.
Ukryty w mojej kieszeni telefon ożył, zaczął wibrować i rozśpiewał się głośno, zwracając uwagę kilku czekających na kogoś osób. Wyjęłam aparat i zerknęłam na wyświetlacz: numer dzwoniącego był zastrzeżony. Ach tak, Jr.
-Słucham?- Powiedziałam ostrożnie od słuchawki, przyjmując postawę obronną, z mocnym postanowieniem, że nie przyznam się, iż specjalnie nie poszłam za ekipą do samochodu.
-Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś?- Słodki, jedwabisty głos z drugiej strony świadczył o tym, że Jared jest ostro wkurwiony.
-Tam, gdzie mnie zostawiliście. Na lotnisku.- Gdy tylko go usłyszałam, cały żal o to, że Jr mnie ignorował, wrócił w asyście rozczarowania nim i życiem w ogóle. Złość, którą czułam w pierwszej chwili, pierzchnęła jak przestraszony ptak. Teraz byłam tylko zmęczona, zagubiona, głodna, zmarznięta i przestraszona.
-Gdzie?- Powtórzył, jakby nie dosłyszał za pierwszym razem.
-Na pieprzonym lotnisku, bo wy pojechaliście sobie do hotelu i nikt nawet się nie zainteresował, czy ja też pojechałam!- Wybuchnęłam, prawie krzycząc do słuchawki płaczliwym tonem.- Nie mam pieniędzy, nie mam twojego numeru, żeby zadzwonić, a nawet, jakbym go miała, to bym nie zadzwoniła, bo kupiłeś mi pieprzoną kartę, której się nie da doładować! Nie wiem nawet, w którym hotelu się zatrzymałeś.- Ściszyłam głos, widząc że wzbudzam niezdrową sensację. Ludzie przyglądali mi się z ciekawością, jakbym miała na czole trzecie oko. Odwróciłam się do nich plecami.- Jared, przez godzinę mieliście mnie głęboko w dupie, wszyscy, z tobą na czele.- Dodałam spokojniej, choć czułam, jak drży mi broda. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak zdenerwowana i rozbita.
-Nie ruszaj się z miejsca, Eleanor, zaraz ktoś po ciebie przyjedzie.- Uslyszałam zduszone warknięcie Jr, a po sekundzie połączenie się urwało.
"Eleanor". Był na mnie zły. Więc to moja wina, że mnie olali. Pominęłam fakt, że schowałam się za grupką turystów po to, żeby zostać na lotnisku, bo zrobiłam to, by sprawdzić, kto będzie mnie szukał. I co z tego, że prawie od razu pożałowałam własnego pomysłu testowania czujności Jareda? Że siedziałam jak trusia, bojąc się zaczepki ze strony obcych, w obcym kraju, nie znając języka? Że przerażała mnie perspektywa szukania pomocy u przedstawicieli naszych linii lotniczych, ustalanie, gdzie zatrzymała się ekipa, i prośba, by ktoś ich zawiadomił, że się zgubiłam? Ja się mogę bać, ważne, żeby Leto nie musiał się wkurzać. A najlepiej, gdybym snuła się za ekipą jak pies na sznurku, i czekała, kiedy pan będzie mnie potrzebował.
Z naburmuszoną miną wpatrzyłam się w okno, odprowadzając wzrokiem każdy mijający terminal samochód. Domyślałam się, że Jr wyśle po mnie taksówkę, więc podrywałam się za każdym razem, gdy jakaś zatrzymywała się w pobliżu. A jednak dałam się zaskoczyć, i to bardzo: w pewnej chwili ktoś chwycił mnie za ramię, strasząc tak, że podskoczyłam, omal nie upuszczając aniołka. W ostatniej chwili złapałam go rozpaczliwie, nim zsunął mi się z kolan.
-Zbieraj się.- Usłyszałam rzucone pospiesznie słowa i obejrzałam się, zdumiona. Nie spodziewałam się, że Jared osobiście się po mnie pofatyguje, ale był tu, choć z daleka pewnie bym go nie poznała. Ubrany w za szeroką dżinsową kurtę, z nasuniętą nisko na czoło czapką z daszkiem, dodatkowo przykrytą kapturem dresowej bluzy, wyglądał jak jakiś menel, choć ubranie miał zbyt czyste, jak na żebraka.- Ellie, zaraz dostanę mandat, zaparkowałem na zakazie.- Nie czekał ma moją reakcję, złapał rączkę walizki i ruszył do wyjścia.
Potruchtałam za nim.
-Przyjechałeś sam?- Spytałam, doganiając go przy drzwiach zakurzonego samochodu nieznanej marki.- Znasz miasto?
-Byłem tu już wcześniej.- Wrzucił mój bagaż na tylne siedzenie i otworzył przede mną drzwi pasażera.- Wsiadaj.- Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz, niż prośba.
Wśliznęłam się do środka i zapięłam pas, wodząc wzrokiem za obchodzącym pośpiesznie maskę Jr. Każdy jego ruch był energiczny, przepełniony nerwowością, i domyślałam się, że trochę potrwa, nim mu przejdzie. Zdjął kaptur i czapkę, po czym rzucił ją na tył z taką siłą, że odbiła się od szyby i spadła na podłogę.
Ja też byłam podminowana i miałam ochotę wyrzucić z siebie wszystko, co mnie gniotło. Do ostatniej, najdrobniejszej sprawy. Powiedzieć jak źle się czuję, będąc zawadzającym wszystkim piątym kołem u wozu.
Wyznać, jak przykro mi jest, gdy on sam prześlizguje po mnie wzrokiem, jakbym nie istniała.
Nie odezwałam się jednak, zamiast tego obróciłam się do okna, niewidzącym wzrokiem patrząc na rozświetlone latarniami ulice. Obraz rozmywał mi się przed oczami i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że są pełne łez. Wytarłam je dyskretnie: za nic nie rozkleję się przed Jaredem, nie pokażę, że boli mnie jego zachowanie. Jeśli sam nie da mi powodów, nie usłyszy ode mnie słowa skargi.
-Ellie, jak doszło do tego, że zostałaś?- Spytał po dobrych paru minutach, odkąd ruszyliśmy sprzed lotniska. Wydawał się już spokojniejszy.
-A czy to ważne? Zagapiłam, się, ktoś mnie zatrzymał, szukałam czegoś w walizce... Wybierz sobie, co ci bardziej pasuje.- Odparłam beznamiętnie.- Nawet jeśli to była moja wina, ważne, że gdy dotarłam do wyjścia, was już nie było.- Spojrzałam na niego z ukosa, mając nadzieję, że nie zauważy moich lśniących oczu.- Cieszę się, że znaczę dla ciebie tak dużo, byś już po godzinie zauważył moje zniknięcie. Byłam pewna, że spostrzeżesz moją nieobecność dopiero w łóżku.- Dodałam z sarkazmem.
-Emma miała cię pilnować. -Burknął, potem zacisnął na moment usta w wąską kreskę.- Będę musiał z nią...
-Fajnie jest zrzucić na kogoś wszystko i mieć w dupie?- Przerwałam mu, czując powracającą złość.- To może jeszcze każ jej wyprowadzać mnie o określonej godzinie, wszczepić mi chip i dbać, żebym nie miała pustej miski. I wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, a głupia Ellie więcej się nie zgubi i nie trzeba będzie obdzwaniać schronisk, żeby ją znaleźć!- Prawie wykrzyczałam mu to w twarz.
-Ellie, nie...
-A właśnie, że tak!- Nie miał szans dokończyć, i nawet nie obchodziło mnie, co chciał powiedzieć.- Żebyś wiedział, że czuję się w tej chwili podle, bo razem ze swoją świtą potraktowałeś mnie właśnie jak psa.
-Ellie...
-Och, zamknij się, Jared. Ignoruj mnie dalej, jak robiłeś to od rana. Nie wymagam, żebyś coś udawał, jak jesteśmy sami.- Machnęłam lekceważąco ręką, choć zachowanie spokoju wiele mnie kosztowało.- A jak będziesz chciał mnie przelecieć, po prostu poproś Emmę, żeby wyszła na kilka minut na korytarz, a potem wróć do swoich spraw. Mną się nie przejmuj.- Skończyłam mówić i znów odwróciłam się od niego, woląc nie widzieć, jaką ma minę.
Wiedziałam, że zachowuję się żałośnie, robiąc scenę, ale jakoś mnie to nie obchodziło, tym bardziej, że nie miałam nic do stracenia: co najwyżej moja wycieczka skończy się tu i teraz.
Jechaliśmy dłuższą chwilę w milczeniu, ciszę mąciły jedynie kolejne polecenia, wydawane pozbawionym wyrazu głosem, dobiegającym z zamontowanego na desce rozdzielczej GPS. Potem usłyszałam coś jeszcze: cichy śpiew. W pierwszej chwili myślałam, że to gdzieś na zewnątrz, potem zdałam sobie sprawę, że to Jr nuci pod nosem jakąś piosenkę. Wsłuchałam się w jej słowa, obracając się do niego twarzą. Wpatrywał się w drogę przed sobą, jakby nieobecny duchem.
...Don't ask too much, just say
'Cause this is just a game

It's a beautiful lie
It's the perfect denial
Such a beautiful lie to believe in
So beautiful, beautiful lie makes me

Everyone's looking at me
I'm running around in circles, baby
A quiet desperation's building higher
 I've got to remember this is just a game...
Urwał i spojrzał na mnie z namysłem.

-Strasznie bywasz kłopotliwa, Ellie.- Powiedział w końcu, skręcając na hotelowy parking. Zatrzymał się na jednym z wolnych miejsc i sięgnął po coś do kieszeni.- Idź i zamelduj się, masz rezerwację na siebie.- Włożył mi w dłoń kartę magnetyczną.- Weź swój klucz i idź z nim do mojego pokoju, czwarte piętro, numer 199.- Spojrzał przez szybę w stronę wejścia do budynku, gdzie krążyło kilka młodych dziewczyn.- Dołączę do ciebie za parę minut. Idź.- Rozpiął mi pas, otworzył drzwi i prawie wypchnął mnie na parking.- Pospiesz się, lepiej, żeby nie widzieli nas razem.
-Kto?- Spytałam, nic nie rozumiejąc.
-Fani. Od wyjścia z lotniska nie odstępują nas na krok. Dlatego nie mogłem... Później o tym porozmawiamy. Idź. Wezmę walizkę.- Machnął niecierpliwie ręką.
-Jasne, nie mogłeś.- Prychnęłam.- Paszport.- Sięgnęłam nad siedzeniem i wyjęłam z walizki plecaczek z dokumentami.
-Ellie.- Jr złapał mnie za rękę i zatrzymał, nim wysiadłam.- Przepraszam.
-Już to kilka razy słyszałam.- Mruknęłam, choć opanowało mnie coś, co od biedy mogłam brać za radość z wygranej, okupionej lekkimi wyrzutami sumienia. Te jednak szybko uciszyła złość o to, że zostałam tak dobitnie zlekceważona.- I wiesz co? Powoli zaczyna mi zwisać, czy ktoś zobaczy mnie w twoim towarzystwie, czy nie. Ja w każdym razie umiałabym się z tego wytłumaczyć.- Spojrzałam mu prosto w oczy.- Zaczynam myśleć, że ty się mnie po prostu wstydzisz, Jared, skoro nawet nie odzywasz się do mnie między obcymi i każesz iść za sobą w takiej odległości, jakbym na czole miała wypalone piętno kurwy. Założę się, że prędzej przybijesz piątkę swoim gorącym fankom, niż rzucisz mi publicznie krótkie "cześć".- Powiedziałam to, co w tej chwili myślałam, pełna żalu i rodzącego się powoli buntu.- A tego nie chcę, zbytek łaski.- Rzuciłam mu na kolana kartę do drzwi jego pokoju.
Z plecakiem w jednej i aniołkiem w drugiej ręce poszłam do hotelu, w drodze obojętnie przyglądając się grupce dziewczyn. Wszystkie wyglądały na młodsze ode mnie i na tyle zdesperowane, by czekać przed wyjściem Bóg wie ile, byle tylko spotkać się ze swoimi idolami. Na ubraniach miały naszyte bądź narysowane symbole zespołu, nosiły "marsową" biżuterię i ozdoby.
Rozmawiały o czymś tym swoim śmiesznym językiem, który słyszałam już na lotnisku, ale zamilkły, gdy tylko się zbliżyłam. Zmierzyły mnie krytycznym wzrokiem, najwyraźniej oceniając, potem wróciły do rozmowy. Najwyraźniej nie byłam na tyle interesująca, by zająć czyjąkolwiek uwagę na dłużej, niż mgnienie oka.
-Ellie!- Wołanie od strony parkingu zatrzymało mnie w pół kroku. Obejrzałam się za siebie, zdziwiona na widok Jr, spieszącego w moją stronę z jawną desperacją w każdym ruchu. Znów miał na sobie tę śmieszną, za dużą kurtkę, ale tym razem nie chował twarzy pod kapturem i czapką.
Spojrzałam na dziewczyny: wpatrywały się w Jareda wielkimi oczami, zamarłe jak posągi, jakby zobaczyły biblijny gorejący krzew, a nie faceta z walizką na kółkach.
Wróciłam wzrokiem do niego, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Chwilę wcześniej gotów był wykopać mnie z samochodu z obawy, że ktoś zobaczy nas razem, a teraz sam pędził za mną, nie zważając na to, że ma publiczność. Wydawał się nawet nie zauważać wgapionych w siebie, zaszokowanych jego obecnością dziewcząt, choć jego mina daleka była od zachwytu.
Zmarszczyłam lekko brwi, posyłając mu tym samym nieme pytanie: CO SIĘ DO, CHOLERY, STAŁO?
-Czekaj...- Podszedł, a właściwie podbiegł i zatrzymał się krok przede mną. Zerknął na fanki i stanął plecami do nich.- Masz rację, a ja dałem ciała.- Powiedział cicho, wyciągając do mnie rękę, w której trzymał kartę magnetyczną.- Weź ją. Proszę.- Nie odrywał ode mnie pełnego napięcia wzroku.- Proszę.- Powtórzył, gdy wahałam się, co zrobić.
Znów spojrzałam na dziewczyny, pewna że gorączkowo wyciągają z kieszeni telefony z zamiarem zrobienia nam kilku fotek, ale one nadal stały jak skamieniałe. W sumie im się nie dziwiłam, pewnie sama stałabym jak kołek, gdyby nagle pojawił się przede mną Andrej Pejic, na dodatek robiąc scenę z jakąś laską.
-Ellie, proszę.- W tonie, jakim Jr się odezwał, nie było śladu zniecierpliwienia.- Nie melduj się, idź do mojego pokoju, za chwilę do ciebie dołączę, tylko dam autografy.
-Dobrze.- Odebrałam od niego kartę.
-Dziękuję.- Uśmiechnął się wdzięcznie, i wydawało się, że było to naprawdę szczere.
Zostawiłam go przed hotelem i z mieszanymi uczuciami poszłam szukać numeru 199.
Pokój nie był tak komfortowy jak ten, który Jr wynajął sobie w hotelu w Londynie. Mniejszy i bez salonu, wydawał się całkiem przytulny. Oczywiście już było widać ślady pobytu pana Leto: tu i tam walały się jego rzeczy, jedna z walizek była otwarta, na podłodze przy łóżku leżało kilka par butów a na pościeli włączony laptop.
Klęknęłam na podłodze, z ciekawością zaglądając w monitor komputera. Nie miał włączonego wygaszacza, więc od razu zauważyłam otwartą przeglądarkę z kilkoma stronami. Nic interesującego, jakieś fora, sklepy internetowe czy podobne głupstwa. Nic osobistego do podejrzenia poza Twitterem, ale jego nie mogłam ruszyć. Gdybym chciała zajrzeć choćby w listę obserwowanych, zniknęłaby cyfra z oczekującymi na przeczytanie tweetami.
Zostawiłam komputer w spokoju i usiadłam w jedynym w pokoju fotelu, ustawionym pod jednym z okien. Domyślałam się, że czeka mnie rozmowa z Jaredem, ale nie umiałam domyślić się, jaki będzie jej przebieg. Stawiałam na kłótnię, dlatego też wolałam nie rozgaszczać się jak u siebie i być gotowa do wyjścia w razie, gdyby zrobiło się nieprzyjemnie. A mogło tak być, bo zamierzałam poważnie rozmówić się z Jaredem i przedstawić mu swoje stanowisko, nie dając się obłaskawić byle czym. Cały incydent z pozostaniem na lotnisku dał mi do myślenia i obnażył przykrą prawdę: dla ludzi, z którymi podróżowałam, byłam nikim. A skoro tak, nie widziałam sensu w pozostaniu tam, gdzie nikt i tak mnie nie zauważał. Nawet mimo tego, co zrobił Jared przed hotelem, bo dla mnie była to zwykła pokazówka. Coś na otarcie łez i zamknięcie mi buzi.
Czekanie dłużyło mi się w nieskończoność, choć stojący na szafce zegar twierdził z całą stanowczością, że od momentu, gdy siadłam w fotelu minęło ledwie pięć minut do chwili, gdy drzwi otworzyły się, wpuszczając Jr.
-Pozwoliłem sobie zamówić kolację, pewnie jesteś głodna.- Powiedział beztroskim tonem, stawiając moją walizkę obok swoich.- I wycofałem twoją rezerwację, nie ma sensu zajmować pokoju, który pozostałby pusty.- Zdjął kurtkę i zrzucił buty, które leżały na środku pokoju jak wątpliwej urody ozdoba. Nie pierwszy raz zauważyłam, że czasem Jr bywał strasznym bałaganiarzem, szczególnie poza domem. W Londynie też jego pokój przypominał lokum nastolatka, rozrzucającego ubrania byle jak i byle gdzie. Ale tu nie miałam zamiaru ich po nim sprzątać i składać w szafie czy walizce.
-Owszem, jestem głodna. Nawet bardzo.- Odparłam, nie ruszając się z fotela i nie spuszczając z Jareda wzroku. Widziałam, że mimo pozornego luzu jest zakłopotany, poznawałam to po jego ruchach, po tym, jak oblizywał usta, nie patrząc na mnie, po tym, jak krążył po pomieszczeniu, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca.
-Strasznie mi przykro z powodu całej tej sytuacji.- Powiedział po dobrej chwili.
-Nie tylko tobie.- Przyznałam.- To, co nazywasz sytuacją, aż nadto dowiodło mi, jakie naprawdę zajmuję miejsce w twojej hierarchii.- Poprawiłam się w fotelu, zakładając nogę na nogę. Nadal byłam w pełni ubrana, nie zdjęłam nawet kurtki, choć było mi w niej za ciepło.
-Byłem zajęty.- Jr usiadł na wprost mnie, mówiąc z naciskiem.- Ellie, nie miałem chwili dla siebie od wyjścia z lotniska. Fani…
-Wsiedli z wami do samochodu?- Przerwałam mu.
-Nie…
-Więc miałeś chwilę.- Skwitowałam.- Jared, nie chodzi już nawet o to, ale o ogół. Olałeś mnie, i to było bardzo niemiłe. Wszyscy mnie olaliście. O ile potrafię zrozumieć resztę, bo mnie nie lubią, o tyle nie rozumiem ciebie.
-Tam zaraz: nie lubią.- Burknął z nadętą miną.
-No przecież, uwielbiają mnie tak, że nie mają śmiałości do mnie zagadać, ba, nawet odwrócić się i zobaczyć, gdzie jestem.- Rzuciłam z sarkazmem.- Dobrze, na to nie masz wpływu, rozumiem.- Dodałam szybko, żeby nie myślał, że winię go i za to. Tak nie było. Nie mógł nikomu nakazać, żeby zapałał do mnie sympatią.
-Ellie, przecież sama chciałaś, żeby nic nie wyszło poza cztery ściany. Doskonale pamiętam, ile razy mówiłaś, że nie chcesz, by twoi znajomi i rodzina dowiedzieli się, z kim się widujesz.- Jr pochylił się do mnie, opierając  łokcie na kolanach. Rękawy jego koszuli podjechały w górę, odsłaniając ciemne włoski, rosnące na jego przedramionach. Ten widok odrobinę mnie rozproszył i poczułam złość na siebie o to, że w chwili, gdy chcę doprowadzić pewne sprawy do porządku, zaczynam myśleć nie tą częścią ciała, którą trzeba.
-Dobrze, i nadal nie chcę, żeby rozeszły się jakieś plotki na mój temat, ale do cholery, żebyś nie mógł poświęcić mi minuty? Nawet zadzwonić? Tak wiele cię to kosztuje? Co by się stało, gdybyś po prostu wyjął swój cholerny telefon i zadał mi jedno cholerne pytanie: wszystko w porządku, Ellie?
-Emma miała…
-Tak? Emma miała?- Złość zaczęła górować we mnie nad resztą emocji.- Skoro wysługujesz się nią we wszystkim to poproś ją, żeby wyręczała cię też w łóżku.- Zwinęłam dłonie w pięści.- Jared, chcę wracać do Stanów.- Powiedziałam wreszcie to, co chciałam powiedzieć od samego początku.- I bardzo proszę, żebyś mi tego nie utrudniał. Żadnych gierek, robienia czegoś za plecami, blokowania czeku, unieważniania biletów na samolot, czegokolwiek.- Starałam się być stanowcza, ale przy ostatnich słowach coś ścisnęło mnie w gardle i zapiekło w kącikach oczu. Przygryzłam wargę, nie chcąc ulec nagłemu smutkowi, który uderzył we mnie jak silny wiatr w nadłamane drzewko.
Jr patrzył na mnie z niedowierzaniem i czymś, co mogłam wziąć za lekki szok. Widocznie nie spodziewał się, że postanowię coś tak drastycznego.
-Przecież się umówiliśmy.- Odezwał się dziwnie zduszonym głosem.- Mamy układ, mamy umowę, coś, co zobowiązuje.
-Umowa jest ściemą, układ przestał być ważny w momencie, gdy pierwszy raz mnie… zapiąłeś. Od tamtej chwili nie mam obowiązku robić nic z rzeczy, które robię.- Przypomniałam mu.- Nie rozumiesz, że jestem tu, bo sama chciałam tu być? Fakt, być może zmusiłbyś mnie do tego swoim genialnym posunięciem z zablokowaniem czeku, ale mimo to decyzja, by z tobą jechać, wyszła ode mnie. A teraz chcę wracać, bo choć sfinalizowaliśmy umowę, nadal traktujesz mnie jak dziwkę, którą po numerku można odesłać do kąta.
-Ja cię traktuję jak dziwkę?- Jared poderwał się z miejsca tak niespodziewanie, że mimowolnie skuliłam się w sobie, przestraszona.- Myślisz, że przedstawiłbym własnej matce dziewczynę, którą uważam za dziwkę?- Dwoma krokami podszedł do okna, przez co znikł mi z pola widzenia. Obróciłam się w fotelu, nie chcąc tracić go z oczu.- Wydawało mi się, że dobrze się razem bawimy, jeden głupi incydent i zaczynasz pieprzyć głupoty.- Uderzył dłońmi w parapet i obrócił się do mnie.- Przeprosiłem, przyznałem, że postąpiłem źle, złamałem zasadę, którą wspólnie ustaliliśmy, rozmawiając z tobą w miejscu publicznym i na oczach ludzi dając ci klucz od pokoju. Mało? Nagle poprzewracało ci się w głowie i zamarzyło, żeby zaczęli się na nasz temat rozpisywać?- Nie podnosił głosu, ale nie musiał krzyczeć, żebym widziała, jak bardzo jest wzburzony. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego reaguje na moje słowa taką złością. Skoro tylko „dobrze się razem bawiliśmy” powinno być mu obojętne, jak długo to potrwa. To tylko seks, a żaden nie mógł być tak zajebisty, żeby Jr zachowywał się, jakby ktoś wyrwał mu ziemię spod stóp. A tak właśnie wyglądał.- Czego ty w ogóle chcesz, Ellie? Tego, żebym…- Przerwał mu nagły dzwonek telefonu. Prawie wyrwał go z kieszeni i omal nie upuścił, ale złapał pewnie i odebrał.- Co znów?- Warknął do słuchawki, patrząc na mnie.  Słuchał przez chwilę.- Wiem. Jutro o tym pogadamy, Emmo. Pamiętam. Mam wszystko zapisane. Jutro, dobrze?- Wyrzucał z siebie słowa, najwyraźniej nie dając rozmówczyni dokończyć żadnego zdania.- Emmo, wiem, wszystko mam w terminarzu.- Zaczął się niecierpliwić.- Emmo, do cholery, jutro! Nie, nie będę rozmawiał i niczego ustalał, bo muszę obłaskawić swoją dziewczynę, żeby ze mną nie zerwała przez to, że ktoś, kogo prosiłem o to, by w zastępstwie za mnie się nią zaopiekował, zupełnie bez powodu się na nią wypiął!- Odsunął telefon od ucha i ze złością przerwał połączenie, po czym rzucił aparat na łóżko, jakby nagle zaczął się nim brzydzić.
Nie powiem, żebym nie czuła satysfakcji, słysząc jak opieprza swoją asystentkę. Krzyczał na nią z mojego powodu. Przez mnie, czy dla mnie? To było jak balsam na rany. Nawet przesadne określenia „moja dziewczyna”, „zerwanie”, choć z gruntu fałszywe i nie będące prawdą, były dla moich uszu jak piękna melodia. Do tego pełna zagadek i rodząca po raz nie wiem który pytanie: o co tu, kurde, chodzi? Dlaczego tak mu zależy? Co jest grane?
-Chciałeś o coś zapytać, nim…- Wskazałam na telefon.
-Nie pamiętam, o co.- Jared usiadł z powrotem na posłaniu, ale tym razem złapał mnie za ręce i przyciągnął na skraj fotela, ze skupieniem wpatrując się w moją twarz.- Ellie, czy możemy puścić całe to wariactwo w niepamięć? Jeśli będziesz się upierała i chciała wracać do Stanów, to trudno, nie zatrzymam cię siłą, ale wolałbym, żebyś była bardziej wyrozumiała. Naprawdę miałem urwanie głowy i byłem przekonany, że wszystko idzie zgodnie z ustaleniami. Myliłem się, teraz będę miał to na uwadze. Obiecuję, że nigdzie cię już nie zgubię.- Puścił moje dłonie i podszedł do jednej z walizek, by wyjąć z niej czarne etui.- Proszę, to mój drugi telefon, mam go na wypadek, gdyby BB zawiódł.- Wyjął aparat , włączył go i zaczął grzebać w jego menu.- Zostawiam w nim swój numer, żebyś mogła do mnie w razie czego dzwonić. Tylko nie w każdym momencie będę dostępny, wyciszam telefon w czasie wywiadów czy podobnych okazji. Masz też numer Emmy.- Z tymi słowami wcisnął mi w rękę starszy model I-Phone`a.
Patrzyłam na aparat, jakbym trzymała coś nierozpoznawalnego. Byłam całkowicie ogłupiała, w głowie miałam tylko jedno, wydrukowane wielkimi, pogrubionymi literami pytanie: DLACZEGO?
-Dajesz mi swój numer?- Wydukałam niepewnie, widząc wyraźnie szereg dotąd niedostępnych dla mnie cyferek, zapisanych w książce telefonicznej pod hasłem "Jay".
-Dzisiejszy dzień pokazał, że to konieczne. Nie sądziłem, że mogą się zdarzyć sytuacje, których nie umiem przewidzieć.
Hmm, nie powiedział, że zawsze może go potem zmienić.
-I robisz to tylko po to, żebym nie wyjechała?
-Cóż... Tak.- Wzruszył ramionami.
-Mam rozumieć, że to wszystko po to, żeby mieć mnie w łóżku jeszcze przez jakiś czas?- Zaryzykowałam, kryjąc w tym pytaniu coś więcej, niż pierwotną treść. Jared nie był głupi, powinien zrozumieć, o co mi tak naprawdę chodzi, co chcę wiedzieć.
-Jeśli ci to nie przeszkadza...- Odpowiadając uciekł spojrzeniem w bok.- Co z tą kolacją? Człowiek mógłby umrzeć z głodu, zanim dostanie to, co zamówił.- Wstał i sięgnął po hotelowy telefon, po czym wybrał numer.
Nie słuchałam, co mówi. Ze zmarszczonym czołem wpatrywałam się w wyświetlacz z numerem i nie mogłam uwierzyć, że dostałam go właściwie za sypianie z jego posiadaczem. Seks. Tylko seks, nic więcej. Tak to zrozumiałam. I od razu wpadłam w skrajne emocje, jednocześnie czując ulgę, że naszych relacji nie komplikuje coś więcej, i straszny żal, że jednak tylko pociąg fizyczny stoi za wszystkim, co Jared robi.
Może jednak nie? Może po prostu jest tak, jak powiedziała Connie, i on najnormalniej w świecie nie przyzna się do tego, co czuje? No bo, do diabła, jak inaczej wytłumaczyć jego wręcz desperackie zabiegi, żeby mnie zatrzymać?
-Kolacja będzie za 10 minut. Masz zamiar jeść ją w kurtce?- Nim zareagowałam, Jr podniósł mnie i zdjął ze mnie okrycie.- Pomyślałem sobie, że skoro już ci tak nie zależy na dyskrecji, zaryzykujemy potem małą przechadzkę po okolicy. Chętnie się przewietrzę, a o tej porze nie powinno być przed hotelem nikogo zbędnego.
-Uważasz swoich fanów za kogoś zbędnego?
-Czasami potrafią być męczący. Niekiedy chciałbym pobyć gdzieś bez ich asysty, i niekoniecznie w kryjówkach, do których przeciętny człowiek nie ma dostępu.- Mówiąc, posadził mnie na powrót w fotelu i zaczął zdejmować mi buty. Tak po prostu, nie pytając, czy zmieniłam zdanie i zostanę.- W LA jest to najczęściej możliwe, ale w miejscach takich jak to, gdy jestem tu tylko dlatego, że gramy koncert, czuję się jak wystawiony na strzał.- Mówił dalej, jakby wpadł w słowotok. Wydawało mi się to podejrzane, jakby coś ukrywał.- Zresztą widziałaś sama.- Rzucił moje adidasy pod ścianę.- Być może pora nie jest odpowiednia, ale zamówiłem coś, czego pewnie jeszcze nie jadłaś. Tutejsze danie. Po nim tym bardziej przyda nam się krótki spacer.
-Tak?- Wtrąciłam się jakimś cudem gdy nabierał powietrza, żeby mówić dalej.
-Tak. Pierogi.
-Co to?
-Zobaczysz.- Uśmiechnął się tajemniczo.- Polacy jedzą je jako danie obiadowe, ale złamię tę zasadę bez żalu, bo są zajebiste.
-Ach tak...- Mruknęłam.- Coś ostatnio często łamiesz zasady.- Dźwignęłam się z fotela. Zadziwiające, ale przemowa Jareda zupełnie mnie rozbroiła. Po krótkim wybuchu i opieprzeniu Emmy był radosny i pełen energii do tego stopnia, że nie umiałam dłużej się na niego gniewać. Tak czy inaczej wygrałam, byłam górą. Jared ustąpił na całego.- Idę do toalety.- Zakomunikowałam, żeby nie zachciało mu się iść za mną do łazienki. W progu zatrzymałam się, tknięta pewną myślą.- Jay, jak długo tu będziemy?
-Dwa dni.- Spojrzał na mnie spod oka.- A co?
-Dlaczego nie miałam rezerwacji z Emmą?
-Bo pierwotnie miało cię nie być, poza tym pokoje wynajmowała agencja, która nas tu ściągnęła. Twój zaklepałem na własny koszt.- Uśmiechnął się czarująco.- Powiedzmy, że rezygnując z niego czynię pewne oszczędności w domowym budżecie.
-Musisz oszczędzać?- Zdziwiłam się, czując jednak, że to był tylko żart.
-Nie muszę. Pomyślałem, że o wiele wygodniej będzie, gdy zajmiemy jeden pokój, a różnicę w cenie pokryję ja. A właśnie, tak czy inaczej musisz wpisać się na listę gości hotelu.
-Rozumiem.- Kiwnęłam głową i zniknęłam w łazience, sceptycznie nastawiona do zachwalanej przez Jr wygody wspólnego pokoju. Trochę inaczej, gdy mieszka się z facetem w jego domu i ma osobną łazienkę, trochę inaczej, gdy trzeba ją z nim dzielić. Mimo tego, że z sobą sypialiśmy, nie byliśmy w aż tak bliskich stosunkach, bym nie czuła skrępowania na myśl o pewnych naturalnych czynnościach, jakim człowiek musi się podporządkować. Po prostu nie byliśmy, jak to mawia większość ludzi, na "etapie pierdzenia". Jakoś nie napawała mnie optymizmem perspektywa, w której moich uszu dobiega gromki odgłos, świadczący o dobrej pracy układu trawiennego pana Leto.
Na samą myśl zaczęłam się śmiać, z góry wiedząc, jaką minę miałby Jared po wyjściu z łazienki. Rozchichotałam się na dobre, wyobrażając sobie, jak stara się zamaskować hałas kaszlem albo śpiewaniem na całe gardło.
Potem, już spokojniejsza, choć nadal rozbawiona, tradycyjnie obejrzałam się w lustrze, po raz kolejny zaskoczona tym, jak dobrze wyglądam. Nabrałam ciała, zaokrągliłam się tam, gdzie przedtem byłam zbyt chuda, moja skóra wyglądała świeżo i kwitnąco. Oczy mi błyszczały, ich kolor, zawsze intensywny, teraz na dodatek nabrał głębi. Przyszło mi do głowy, że patrzę teraz na świat dojrzalej, już nie jak dziewczyna, ale jak młoda kobieta, mająca za sobą pewne doświadczenia, i nie chodziło mi wcale o klepanie biedy przez pół roku. Miałam na myśli seks, ostatni bastion, jaki musiałam zdobyć, by stać się dorosłą osobą.
Co prawda nie przeżyłam jeszcze zbyt wiele, ale nawet te skromne kilka razy dało mi coś, co mnie odmieniło. Chyba zgasły we mnie resztki dziecinności i nie powiem, bym czuła z tego powodu żal.
-Skromne kilka razy?- Szepnęłam do siebie, robiąc pełną niedowierzania minę.- Może i kilka, ale na pewno nie skromne.- Dodałam, myjąc ręce.
Gdy wróciłam do pokoju, zastałam Jr siedzącego na środku łóżka z talerzem czegoś, co wyglądało niezbyt ciekawie, choć pachniało bardzo interesująco. Od razu wyczułam zapach truskawek, bardzo intensywny, nieco inny od tego, jaki znałam. Przyjrzałam się swojej porcji, czekającej na stole.
-Pierogi,- Jr machnął w powietrzy widelcem.- Gdybym spędził tu miesiąc, a nie dwa dni, wyjechałbym stąd o parę kilo grubszy.- Wskazał dłonią na stół.- Jedz, póki gorące, takie są najlepsze. Robione ze świeżych owoców, polane śmietanką i posypane cukrem.- Nabił na widelec kawałek pieroga z wyłażącą ze środka truskawką, włożył go do ust i uniósł oczy w górę, wzdychając z lubością.
Cóż, skoro jemu smakowało, i mi powinno podchodzić. W kwestii jedzenia mieliśmy niemal identyczne gusty, poza tym nie wyobrażałam sobie, żeby coś, w czym są truskawki, mogło być niesmaczne. Skosztowałam ostrożnie kawałek i... umarłam. To było pyszne. Nigdy nie jadłam truskawek, które miałyby tak intensywny, słodki smak. Zupełnie, jakby zawierały go w sobie więcej, niż zwykle, a przecież były ugotowane. W połączeniu z miękkim ciastem, kwaskawą śmietanką i cukrem były niebiańsko smaczne.
-Jak to się nazywa?- Spytałam, będąc przy połowie porcji.
-Pierogi. Są różne, nie tylko z owocami.
-Muszę spróbować wszystkich.
-Z mięsem też?- Jr dokończył jeść i z żalem patrzył na pusty talerz.
-Nie, z mięsem nie.- Skrzywiłam się na samą myśl o mięsie, w jakiejkolwiek postaci.
Nie byłam wegetarianką od zawsze, kiedyś, jako dziecko, jadałam mięso, choć nie powiem, żebym za nim przepadała. Mogło być, ale nie musiało, i jeśli miałam wybór, wolałam warzywa. Rollie, mój brat, bardzo się z tego cieszył i często wymieniał się ze mną, oddając swoją porcję zieleniny za moją porcję mięsa. Potem, mając jakieś dziesięć lat, przypadkiem byłam świadkiem uboju, goszcząc z rodziną na farmie znajomych. Przeżyłam szok, który zaowocował u mnie jawnym i niemal fizycznym wstrętem do mięsa. Nie chodziło o to, że było mi żal zabijanych zwierząt, ale widok potoków krwi i agonii dawcy steków na zawsze wypalił na mnie swoje piętno. Po prostu nie mogłabym przełknąć mięsa, żadnego, nawet drobiowego, nie mając w ustach metalicznego posmaku i nie czując mdłości. Tak więc wegetarianizm był w moim przypadku podyktowany bardziej pozostałościami po przeżyciu z dzieciństwa, niż jawnym wyborem.
-Syte.- Stwierdziłam, gdy ostatni kawałek słodkiego pieroga przeszedł do historii.
-Bardzo. Dlatego teraz pójdziemy połazić.- Jr zerknął na wyświetlacz telefonu.- Jeszcze wcześnie, jeśli nie wypuścimy się za daleko, wrócimy przed północą.
-Jak Kopciuszki.- Z westchnieniem odstawiłam talerz na stojący obok stołu wózek, którym przywieziono nam kolację.
-Jak Kopciuszki.- Jared zgramolił się z łóżka.- Kurwa, całe wieki nie byłem na wieczornym spacerze. Żebym tylko nie zapomniał, jak się na nim idzie. Noga do przodu, postawić, oderwać od ziemi drugą, postawić przed pierwszą, i tak w kółko.- Zademonstrował, robiąc kilka sztywnych kroków. 
Patrzyłam na niego z prawdziwą przyjemnością. Wyglądał na zadowolonego, wręcz szczęśliwego, w dobrym humorze. Teraz, żartując i wygłupiając się, był zwykłym facetem, wcale a wcale nie wyglądającym na swoje lata. W pewnym sensie i on rozkwitł, a ja miałam nadzieję, że przynajmniej w części jestem tego powodem. Chciałam nim być.
W wygodnych butach i cieplejszych kurtkach wyszliśmy wprost w rześkie, wieczorne powietrze, pachnące obco, i ruszyliśmy przed siebie, starając się unikać niezbyt częstych o tej porze przechodniów. Na szczęście hotel usytuowany był w dzielnicy, w której stało więcej biurowców, niż prywatnych domów.
Rozglądałam się z ciekawością, próbując odczytać z sensem widniejące na oświetlonych billboardach polskie słowa. Dałam sobie spokój, nie potrafiąc połączyć w całość kilku gryzących się z sobą głosek.
-Podoba ci się tu?- Jr wziął mnie za rękę i zatrzymał, szerokim gestem wskazał panoramę ulicy przed nami.
-Dziwnie, ale ładnie. Zupełnie inaczej, niż u nas. I powietrze jest jakieś takie bardziej ostre.
-Wydaje się intensywniejsze, prawda?- Odetchnął pełną piersią.- Dobrze jest poczuć w płucach coś świeższego, niż smog LA.
-Wierzyć mi się nie chce, że tu jestem. Jeszcze niedawno ledwie wegetowałam, a teraz chodzę sobie po obcym mieście daleko za oceanem. To mi się śni.- Powiedziałam pod wpływem uroku chwili. Czułam się jak zaczarowana, dosłownie jak Kopciuszek na balu. Tyle, że ja nie spotkam tu swojego księcia… choć kto wie, kogo poznam w trakcie tej podróży po świecie? Myśl, nagła i niespodziewana, uświadomiła mi, że przecież nie muszę zamykać się przed ludźmi dlatego, że jeżdżę wszędzie jako dodatek do Jareda. Mogłam przecież zawierać nowe znajomości, pozwalać sobie na pewien luz, i być może gdzieś trafię na kogoś, kto okaże się byś w sam raz dla mnie? Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Przecież nigdzie nie było napisane, że nie mogę na przykład związać się z kimś, kto pochodzi z obcego kraju. Nie miałam obowiązku łączyć swojej przyszłości z Amerykaninem. A nawet, jeśli jednak pisany mi był jakiś chłopak z Delphi czy z Lafayette, to tu, w Europie, mogłam znaleźć fajnych znajomych. Może nawiążę przyjaźń z kimś, kogo kiedyś zaproszę do siebie, alb odwiedzę z rodziną?
-Zamyśliłaś się.- Delikatne szarpnięcie za rękę wróciło mnie do rzeczywistości.- Ładnie wyglądasz, gdy odpływasz, Ellie. Taka rozmarzona, z cieniem uśmiechu na ustach i lśniącymi, choć nieco zamglonymi oczami.- Jr stanął przede mną, zasłaniając mi coś, co wyglądało znajomo, ale nie zdążyłam się temu przyjrzeć.- O czym tak rozmyślałaś? O tym, że śnisz?
-Mhm. Bo to serio jest jak sen.- Powiedziałam, nie przyznając się do tego, o czym naprawdę rozprawiałam sama z sobą. Nie musiał wiedzieć wszystkiego.
-W takim razie śnisz też o mnie. Jaki jestem w twoim śnie?- Przechylił głowę, patrząc z ciekawością.
Zamrugałam, zaskoczona pytaniem. Co odpowiedzieć? Nastrój, jaki między nami panował, był dosyć luźny, zupełne przeciwieństwo tego, co działo się po przyjeździe z lotniska, gdy skakaliśmy sobie od oczu.
-Czasem strasznie nadęty, ale na ogół bardzo, bardzo fajny. I diabelnie seksowny.- Pokusiłam się o odrobinę krytyki, posłodzonej dla łatwiejszego przełknięcia. Mówiłam szczerze, może przesadzając nieco z ilością słowa „fajny”. Jedno by wystarczyło.
Zerknęłam nad jego ramieniem, znów widząc to, co przedtem na krótko przykuło moją uwagę.
-O kurczę, patrz!- Wskazałam palcem na pokryty plakatami blaszany płot, okalający wykop pod budowę metra. To ostatnie zrozumiałam z tablicy informacyjnej, bardziej sugerując się obrazkiem, niż napisami, choć „METRO” było dla mnie zrozumiałe.
-Na co?- Jared odwrócił się w stronę płotu.
-Zobacz, jutro koncert Thirty Seconds To Mars!- Pokazałam na wielki afisz ze zdjęciem jego, Shannona i Tomo.
-Rzeczywiście.- Jared pociągnął mnie za sobą w stronę plakatu i przyglądał mu się przez chwilę. Potem, chichocząc, wyjął z kieszeni telefon, pogrzebał w nim i wsunął mi do ręki.- Zrób mi zdjęcie, oświetlenie chyba jest wystarczające.- Stanął na tle płotu, pozując do fotki.
-Musisz zdjąć kaptur, nie widać twojej twarzy.- Powiedziałam, próbując „złapać” go z odpowiedniego kąta, ale nałożony dla niepoznaki kaptur dresu skutecznie osłaniał go przed światłem ulicznych lamp.
Jared zsunął kaptur i skrzywił się, wywalając język i robiąc zeza. Parsknęłam śmiechem.
-No weź, wyglądasz jak przygłup.- Mimo słów zrobiłam kilka zdjęć. Potem jeszcze kilka, już normalnych, bez wariackich min.
-Teraz ty.- Jr zabrał mi telefon i popchnął mnie w stronę płotu.
-Czekaj.- Przyjrzałam się afiszowi i wpasowałam się w lukę między Jareda i Shannona, stając tyłem do starszego Leto i udając, że obejmuję młodszego ramieniem. Potem wycisnęłam soczystego całusa na papierowym policzku Jr.
-Ludzie się na nas gapią.- Powiedziałam, widząc parę osób, patrzących na nas z drugiej strony ulicy. Pewnie uważali nas za parę idiotów, albo myśleli, że jesteśmy pijani czy coś.
-Lepiej chodźmy.
Ruszyliśmy w głąb ulicy, ale uszliśmy ledwie kawałek, gdy zza naszych pleców dobiegł tupot, a potem rozległ się przeraźliwy pisk i krzyk. Z potoku słów zrozumiałam tylko jedno: JARED. Najwyraźniej wcale nie byliśmy tak anonimowi, jak nam się wydawało, albo w okolicy hotelu nadal krążyli jacyś fani, i zobaczywszy Jr natychmiast zareagowali.
-Umiesz biegać?- Pytanie, choć ciche, jakimś cudem przebiło się przez gorączkowe pokrzykiwania z tyłu.
-No ba.
-No to pędzimy.- Leto puścił się biegiem, nie patrząc, czy robię to samo. Zobaczyłam tylko jego plecy, znikające za narożem płotu, i zerwałam się z miejsca, nie chcąc go zgubić. Za sobą słyszałam tupanie goniących nas ludzi i przypomniałam sobie dziewczynkę, która rzuciła się kiedyś na Jareda, drapiąc go do krwi w plecy. Jeśli dzieciak potrafił zrobić coś takiego, to co może się stać, jeśli dopadnie go cała grupa podobnie się zachowujących, starszych dziewczyn? Rozerwą go na strzępy.
Zaczęłam rozumieć, dlaczego był taki ostrożny i o czym myślał, gdy mówił, że miał urwanie głowy od wyjścia z samolotu. Naprawdę, teraz pojęłam, z czym musiał mierzyć się za każdym razem, gdy pojawiał się gdzieś w świecie z zamiarem zagrania koncertu. Jednym słowem: miał przesrane.
Dogoniłam go nie bez wysiłku: jak na faceta w średnim wieku miał niezłą kondycję i naprawdę szybko biegał.
-Co teraz?- Wydyszałam, zrównując się z nim.
-Tam jest jakiś park, schowamy się w krzakach.- Odparł, śmiejąc się, jakbyśmy brali udział w jakiejś zabawie. Mnie nie było do śmiechu, byłam przestraszona, bałam się, że zdesperowani i wkurzeni naszą ucieczką fani będą naprawdę groźni.
Jared skręcił w prawo, przeciął na ukos pustą ulicę i wpadł między zarośla, a ja za nim. Gnaliśmy jak wiatr, gałęzie drzew smagały nas po twarzach i a krzewy próbowały łapać na nogi, byłam pewna, że lada moment któreś z nas potknie się na czymś albo wpakuje stopę w jakąś dziurę, skręcając albo łamiąc kostkę.
-Tutaj!. –Jr schylił się w znikł za zasłoną zwieszonych nisko, gęstych gałęzi wierzby. Odruchowo zrobiłam to samo i wpadłam na niego, stojącego obok powykręcanego pnia. Złapał mnie za ramiona, utrzymując dzięki temu równowagę.
-Boże…- Wysapałam, łapiąc oddech.
-Dla ciebie mogę być i bogiem. A teraz cicho.- Zatkał mi usta dłonią i wciągnął mnie w głębszy cień.
Oparłam się plecami o pień, patrząc na Jareda, który wyglądał na szczerze rozbawionego całą sytuacją. Widać było, że bieg go zmęczył, oddychał ciężko, był zgrzany i spocony, ale wydawał się nie przejmować tym, co się działo. Zabrał dłoń i położył palec na ustach. Kiwnęłam, że rozumiem, i zaczęłam nasłuchiwać dobiegających gdzieś z oddali głosów, nawoływań, powtarzanego co chwila „Jared”. Krzyki rozlegały się raz bliżej, raz dalej, ale nie chciały zniknąć.
-Jay, a jeśli oni będą nas szukać, dokąd nie znajdą? Jak dostaniemy się do hotelu?- Spytałam szeptem.
-Poradzimy sobie. Nie pierwszy raz muszę przed kimś uciekać.- Uśmiechnął się uspokajająco.
-No dobrze, ale co, jeśli nas nie znajdą i pójdą czekać na nas przed hotelem?
-Tym lepiej.- Zrobił krok w przód i stanął tuż przede mną.- Trzęsiesz się.- Powiedział, biorąc mnie za ręce.
-Bo się boję. Pamiętasz, jak ta dziewczynka na ciebie skoczyła?
Jr odchylił się w tył. Nie widziałam go zbyt wyraźnie, staliśmy w najbardziej zacienionym miejscu pod drzewem, ale i tak udało mi się zauważyć, że był zdziwiony.
-Boisz się o mnie?
-Na mnie się nie rzucą.- Wzruszyłam ramionami.
-Dlaczego się o mnie martwisz?- Spytał poważnym tonem, bez cienia poprzedniego luzu i bez śladu rozbawienia.
-Nie chcę, żeby coś ci się stało. Ty chyba też być nie chciał, żeby…
-Pewnie, że nie. Cicho!- Przysunął się tak blisko, że prawie wgniótł mnie w pień.- Kurwa!- Syknął przez zęby i spojrzał w górę.- Dasz radę wejść na drzewo?
-Dam.
Chwilę później siedziałam na pochyłym konarze ze trzy metry nad ziemią, wciskając się między gałęzie, by zrobić miejsce dla włażącego za mną Jr. Mieliśmy szczęście, bo drzewo było stare i dzięki temu mogliśmy w miarę wygodnie schować się na nim przed ludzkim wzrokiem.
Nawoływania, przedtem dobiegające z daleka, teraz rozległy się na alejce tuż przed nami. Skuliliśmy się, przytuleni do siebie z całej siły, podciągając nogi by stać się jeszcze mnie zauważalnymi.
Nagle zrobiło mi się wesoło i omal nie walnęłam śmiechem. Oto ja, dziewczyna z pipidówy, siedzę na drzewie razem z Jaredem Leto, chowając się przed jego wielbicielami. Siedzę obok faceta, który potrafił doprowadzić dziewczyny do tego, że goniły go po ulicach jak ogary lisa.
Zaczęłam chichotać, nie mogąc się opanować.
-Cicho, Ellie.- Jr ścisnął mnie ramieniem, przez co jeszcze bardziej chciało mi się śmiać. Być może ulegałam histerii, odreagowując tym samym całe napięcie, jakie opanowało mnie, gdy musieliśmy biec jak zbiegli niewolnicy, uciekający z plantacji.
-Nie mogę…- Zaczęłam, dusząc się śmiechem, jeszcze cichym, ale grożącym wybuchem. Wiedziałam, że to mogłoby skończyć się źle, słyszałam głosy, rozlegające się tak blisko, jakby szukający nas ludzie byli nie dalej, jak kilka metrów od nas, a jednak nie mogłam się opanować.
-Kurwa, Ellie!- Jared złapał mnie pod brodę, obrócił do siebie i pocałował. Lekko, niemal pieszczotliwie, ale tak mnie tym zaskoczył, że w sekundę moje rozbawienie znikło, jakby w ogóle go nie było.
Odsunęłam się, już spokojna.
-Będę cicho.- Szepnęłam.
-Wiem.- Słowom Jareda towarzyszył gorący oddech, owiewający mi policzek.
Znów mnie pocałował, tym razem w skroń, potem w czoło, w nos, brodę, na koniec znów w usta. Tym razem mocniej, choć równie krótko, jak wcześniej.
-Wiesz, co chcę dziś zrobić?- Szepnął, dotykając czołem mojego.
-Co?- Spytałam, czując się oderwana od wszystkiego, co działo się poza naszą kryjówką. Skupiłam całą  uwagę na Jaredzie, wiedząc gdzieś w podświadomości, że właśnie o to mu chodziło. Że chciał, bym zapomniała o reszcie świata.
„Mógłbym sprawić, że będziesz za mną szaleć.”
-Chcę zabrać cię do łóżka.- Usłyszałam.- Nie do łazienki, nie na pieprzony stół, nie na pierdoloną podłogę, a właśnie do łóżka. Powinienem zrobić to wcześniej, przepraszam.- Odsunął się i sięgnął po ukryty w kieszeni telefon. Wybrał numer.- Shan? Wypiłeś już, coś, czy nadal jesteś na chodzie?- Powiedział cicho i słuchał odpowiedzi.- Świetnie. W takim razie przyjedź po nas, jesteśmy w parku. Tak.- Zaśmiał się.- Dokładnie. Wdepnąłem w gówno. Dobra, czekam.- Rozłączył się.
Miałam szczerą nadzieję, że nie ja jestem gównem, o którym mówił.

                                                                            *******

Hi. Oddaję pod Waszą ocenę kolejny kawałek „Dziwki”. Następny ukaże się… jak go napiszę.
Pozdrawiam.

Yas.