niedziela, 6 maja 2018

Ostatnia kropla.

Słysząc wcześniej od Jr o niewielkim przyjęciu z okazji jego urodzin byłam pewna, że będzie to coś w stylu zwykłego spotkania w gronie rodzinnym z garstką najbliższych przyjaciół. Nie byłam przygotowana na to, że zamiast w domu Connie, odbędzie się w mieście, do tego w wynajętym na ten cel klubie, z całą gromadą ludzi "z branży". Samo miejsce onieśmielało: klub No Vacancy, urządzony w wiktoriańskim stylu, piękny, oszałamiający wystrojem. Wchodząc do środka miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie.
- Jak tu pięknie.- Powiedziałam szeptem do Leto, biorąc go za rękę na widok wcale nie małej grupy ludzi. Większości z nich nie znałam, ale kilka osób widziałam w filmach.- Jezu, czy to naprawdę Mathew Mc Conaughay?- Ścisnęłam dłoń Leto, czując się nagle mała, malutka, nic nie znacząca. Zwolniłam kroku, przestraszona perspektywą spotkania z gwiazdą, jakbym nie szła obok innej, równie znanej.
- Tak Ellie, to naprawdę Matt.- Jr pociągnął mnie za sobą w sam środek grupy.
Wyłączyłam się, oszołomiona widokiem twarzy, które dotąd znałam jedynie z kina. Po prostu coś we mnie zamarło z niedowierzania: jak automat witałam się z każdym, podawałam rękę, uśmiechałam się, jednocześnie prawie nie słysząc co kto do mnie mówi. W głowie miałam tylko jedno: MATKO BOSKA TO MI SIĘ ŚNI. Nie umiałam przyjąć za fakt tego, gdzie jestem i kogo widzę. Ja, zwykła dziewczyna znikąd, stan Indiana, właśnie zostałam uściskana przez Nicolasa Cage? Mnie, anonimową i do bólu szarą, ucałowała w policzki Salma Hayek, jakbym była jej dobrą znajomą, z którą nie widziała się od dawna?
Rozglądałam się ogłupiała, próbując poskładać sobie w głowie co się dzieje, w myślach porównując każdą napotkaną twarz do filmu, w którym ją widziałam, od nowa nie potrafiąc zrozumieć, co ja tu, kurde, robię? Gdzieś dalej, w głębi lokalu, zobaczyłam Connie i stojącą obok niej babcię, i omal nie wybuchłam śmiechem na widok jej bardzo niemądrej miny, ale uświadomiłam sobie, że sama pewnie nie wyglądam lepiej.
To mnie otrzeźwiło. Nie chciałam, po raz pierwszy spotykając znajomych Jr, wyglądać jak wioskowy przygłup, i odzywać się, jakby brakowało mi klepek. Nie chciałam się ośmieszyć i przynieść wstyd Jaredowi tym, że zachowuję się idiotycznie. To też są ludzie, przypomniałam sobie w myślach. Potem wywołałam w pamięci obrazy samego Leto, takiego jak widziałam go w domu, łażącego w dresach, przydeptanych kapciach, leżącego na sofie przed tv, i bez kłopotu przeniosłam jego normalność na innych.
- Chyba muszę się czegoś napić.- Szepnęłam mu do ucha.
- Za dużo wrażeń?- Spojrzał na mnie z troską.- Wszystko w porządku, Ellie? Chcesz gdzieś usiąść?
- Szczerze mówiąc chyba mi się to przyda, muszę trochę ochłonąć.- Dałam się zaprowadzić do loży i z ulgą zagłębiłam się w wygodnej, skórzanej sofie.
- Przyniosę ci wody.- Poszedł w stronę baru, zostawiając mnie samą.
- Jezu kurwa Chryste... - Mruknęłam, potrząsając głową.- Jezu kurwa pierdolony Chryste.- Nie mogłam znaleźć lepszych słów, oddających stan mojego umysłu. Rzucenie kilku wulgaryzmów nieco pomogło, choć wiedziałam, że potrzebuję paru minut, żeby dojść do siebie. Wciąż miałam przeświadczenie że śpię, bo podobne rzeczy nie trafiają się takim jak ja.
- Proszę.- Leto zjawił się przy mnie, podał mi wysoką szklankę z wodą, lodem i cytryną, i usiadł, przyglądając mi się uważnie.- Nic ci nie jest? Jeśli chcesz, możemy pojechać do domu, Ell.
- Zwariowałeś? Dopiero przyszliśmy.- Potrząsnęłam głową.- Zaraz mi przejdzie, po prostu...- Wzruszyłam ramionami.- Jak sam stwierdziłeś: za dużo wrażeń.- Łyknęłam wody, przyglądając się tym, których miałam w zasięgu wzroku. Już na spokojnie, bez poprzedniego oszołomienia, choć wciąż zdziwiona tym, że tu jestem.- Jeśli chcesz z kimś porozmawiać to idź, raczej się nie zgubię.- Uśmiechnęłam się do Jareda.- Naprawdę nic mi nie jest, Jr. Idź, nie wypada, żebyś zostawiał swoich gości i chował się ze mną po kątach.
- Dziękuję.- Pochylił się i pocałował mnie za uchem.- Co do chowania się po kątach...- Mruknął znacząco i polizał mnie w szyję.- To później. W domu. U nas.
- U nas raczej nie musimy chować się po kątach.- Również mruknęłam, łapiąc podtekst. Ponad ramieniem Leto widziałam przyglądającą nam się wysoką, ładną blondynkę, którą znałam z widzenia, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie, skąd. Widząc, że na nią patrzę, zamrugała i odwróciła wzrok.
- Niebawem wrócę.- Ścisnął mi kolano i poszedł do gości.
Blondynka, która na nas patrzyła, uśmiechnęła się do niego promiennie, mówiąc coś, na co Jr głośno się roześmiał i pokręcił głową. Objęli się jak para dobrych znajomych. Żałowałam, że ze swojego miejsca nie słyszę, o czym rozmawiają: wyglądali na bardzo zżytych, w pewien sposób przypominało to chwile, w których Leto debatował z Emmą zanim okazało się, że ta robi mi koło tyłka. Poczułam delikatne ukłucie zazdrości o jego przeszłość, o to, że miał za sobą różne związki i relacje z kobietami, o to, że... w ogóle były. Głupia zawiść kogoś, kto nagle poczuł się niepewnie w nowym, dopiero startującym związku, kto nie do końca zna swój status, choć równocześnie domyśla się, że wszystkie te lęki są irracjonalne i niepotrzebne. Nie chciałam ich, ale nie mogłam nic poradzić na to, że są: w porównaniu do aktorek i modelek byłam nikim. Nawet świadomość, że jestem ładna, że naprawdę podobam się Jr, nawet to, o czym rozmawialiśmy dzień wcześniej nie potrafiło rozpędzić mojej niepewności. Zapewne każda zwykła dziewczyna czułaby się na moim miejscu tak samo, o ile nie byłaby wyrachowaną sztuką, chcącą jak najszybciej wkręcić się w pewne kręgi. Ja nie byłam.
Co prawda wiedziałam, że znajomi Leto różnią się od ludzi, jakich ja znałam, niemniej pierwszy kontakt z nimi był dla mnie odrobinę szokujący, przynajmniej przez pierwsze kilka minut. Parę łyków lodowatej wody, parę głębokich oddechów i...
- Dlaczego siedzisz tu sama?- Usłyszałam i zobaczyłam siadającą obok mnie blondynkę, tę samą, która obściskiwała Jareda chwilę wcześniej.- Mogę dołączyć?
- Proszę.- Nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie ją widziałam. Kojarzyłam że jest aktorką, ale za nic nie umiałam przypasować jej do żadnego znanego filmu.- Eleanor Swift, miło mi.- Przedstawiłam się specjalnie, żeby musiała zrobić to samo, bo inaczej nadal nie wiedziałabym, kim jest.
- Cameron Diaz.- Wyciągnęła do mnie rękę.
Uścisnęłam ją, mając nadzieję że moja własna nie jest spocona z wrażenia, bo w głowie miałam tylko jedno: to jest była narzeczona Jareda, z nią się zaręczył, Jezu, jak ja mam z nią rozmawiać?
- Jared pewnie ci mówił, że kiedyś byliśmy blisko?- Spytała, wpatrując się we mnie z ciekawością.
- Coś słyszałam.- Zarumieniłam się, skrępowana jej obecnością. Dziwnie mi było siedzieć bok w bok z kobietą, która, co tu kryć, była moją poprzedniczką.
- To było dawno, ale przyjaźnimy się do tej pory.- Powiedziała, zerkając w stronę Jr, siedzącego przy barze z Shannonem i Mathew.
Nie wiedziałam czy powinnam jakoś zareagować czy nie, ale przezornie wolałam siedzieć cicho. Nie miałam pojęcia co myślała o mnie albo o nim, może, tak jak zołza, żal jej było tego, że się rozstali? Nie chciałam paplać głupio o swoim związku z jej byłym narzeczonym, tym bardziej że nie miałam pojęcia jak długo z sobą byli i dlaczego się rozstali.
- Na kiedy masz termin?- Spojrzała znów na mnie.
- Początek marca.
- Nie śmiej się, ale od dawna robiliśmy zakłady, czy Jared kiedykolwiek zdecyduje się na dzieci, bo unikał tematu jak diabeł święconej wody. Domyślasz się pewnie, że połowa żeńskiego światka w Hollywood ci zazdrości?
- Nie wiedziałam.- Przyznałam, odrobinę zaskoczona. Z jej słów wynikało, że nikt poza wąskim gronem nie wie o chorobie Jareda, choć może się myliłam? Nie zamierzałam o to pytać.
- Sporo kobiet polowało na Jareda i pewnie nadal będą to robić, ale uspokoję cię: on nie należy do tych, którzy to wykorzystują.- Uśmiechnęła się jakoś tak miło, sympatycznie.- Byliśmy razem przez cztery lata, zdążyłam go poznać, poza tym słyszy się różne ploteczki tu i tam.
Nie wiedziałam o co jej chodzi, dlaczego mówi mi podobne rzeczy, widząc mnie pierwszy raz w życiu. Chciała mnie wybadać. dowiedzieć się, czy ja i Leto to poważna sprawa? Chciała dać mi poznać, że gówno o nim wiem? Ciężko mi było uwierzyć, że jest tak po prostu szczera, nie znając mnie. Doszłam do wniosku, że muszę zachować ostrożność i  im mniej będę mówić, tym lepiej.
- Ile masz lat, Eleanor? Wyglądasz bardzo niewinnie.- Zainteresowała się. Czyżby nadszedł czas na rekonesans?
- W lutym skończę 23.- Nie widziałam powodów, dla których miałabym to ukrywać.
- Tylko tyle?- Zrobiła wielkie oczy i zaczęła chichotać.- Jared, ty świntuchu!- Spojrzała w jego stronę, ale nie wyglądała na oburzoną tym, że jej eks zadawał się z młodą siksą. Była tym raczej rozbawiona.- Faceci...- Przerwała i spoważniała, patrząc gdzieś w prawo.
Zerknęłam w tę samą stronę i zobaczyłam Emmę, wspaniałą, cudowną Emmę, czarującą uśmiechami jakiegoś bruneta. Nie sądziłam, że po tym, co powiedział jej Jr, w ogóle się tu zjawi, ale najwyraźniej nie czuła się niechciana w moim towarzystwie.
- Dlaczego na jej widok dostaję gęsiej skórki?- Cameron wstrząsnęła się na całym ciele.
- Chodzi o Emmę?- Byłam zdziwiona jej pełnym niechęci tonem.
- Tak. Nie uważasz, że jest jakaś taka... śliska?- Spytała.
- Niezbyt się lubimy.- Przyznałam po chwili. Mogłam to zrobić: jeśli kumplowała się z Emmą i udawała przede mną, musiała wiedzieć, że tamta mnie nie trawi. Jeśli nie udawała, to jeszcze lepiej, może dowiem się czegoś, co ewentualnie pomoże mi bronić się przed wrogością zołzy, o ile mimo wszystko nie da mi spokoju.
- Kiedyś się przyjaźniłyśmy, ale...- Urwała.- Odniosłam wrażenie, że to nie jest szczere.- Wzruszyła ramionami.- Później okazało się, że zaprzyjaźnia się z każdą jego dziewczyną, węszy, wyciąga informacje.
- Mnie nie cierpi od początku. Przez nią...- Nie dokończyłam: jeśli ktokolwiek wiedział, że byłam z Leto w Europie i wróciłam po awanturze, niech myślą, że to wina Emmy. Ja wiedziałam, że to był tylko pretekst.
- Kłóciliście się? Bo my tak.- Nie wydawała się zdziwiona.- Od kilku lat mam przeświadczenie, że rozpad jego związków przynajmniej w części jest zasługą Emmy. Niby nic nie robi, jest przemiła, zawsze doradzi, pomoże, a tak naprawdę działa na szkodę, czy też na swoją korzyść.
- Pies ogrodnika.- Mruknęłam pod nosem.
- Raczej suka.- Blondynka przysiadła się bliżej mnie.- Nie lubię jej, choć to, że nam nie wyszło, nie było z nią związane. Za bardzo byliśmy do siebie podobni, czego nie widzieliśmy na początku.- Mówiła cicho, z wyrazem zadumy i błąkającym się w kącikach ust uśmiechem.- Oboje chcieliśmy nosić spodnie, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Jared lubi... Nie, to złe określenie. On wymaga posłuszeństwa. A ja nie lubię wypełniać rozkazów.- Spojrzała na mnie z niekrytym zainteresowaniem.- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłam?
- Nie. Wiem, że taki jest i naprawdę mi to odpowiada.- Zerknęłam w stronę baru, napotykając wzrok Leto. Pomachałam mu, uśmiechając się uspokajająco, na co skinął głową i wrócił do rozmowy z otaczającymi go ludźmi. Zapewne czuł się w obowiązku to robić. Nie wydawał się zdenerwowany tym, że rozmawiam z jego eks, zupełnie jakbym w jej towarzystwie była bezpieczna, albo jakby wiedział, że może jej zaufać.- I ma dziwne zasady.- Dodałam, rozluźniona swoją ostatnią myślą.
- Często "zapominałam" o związaniu włosów przed wejściem do kuchni.- Zaczęła się śmiać.- W rezultacie Jared sam szykował swoje posiłki, zawsze porządnie ulizany.- dotknęła mojej ręki.- Nadal ma swoją osobistą półkę w lodówce?
- Miał na początku. Teraz mogę ruszać wszystko.- Ciekawe, dlaczego zmienił swoją zasadę wobec mnie.- Pewnie tylko chwilowo, ze względu na ciążę.- Dodałam, rozbawiona myślą, że zaraz po tym, jak urodzę, zasada drugiej półki zostanie przywrócona.
- Nie bądź taka skromna, Eleanor. Przepraszam.- Wyczarowała skądś dzwoniący telefon i odeszła, rozmawiając z kimś.
Zrozumiałam, że koniec pogawędki. Jeśli chciała czegoś się o mnie dowiedzieć, niewiele wskórała. Jeśli chciała coś mi przekazać, też niezbyt jej to wyszło. Jedyne, co naprawdę mnie zaintrygowało, to jej uwagi odnośnie Emmy. O ile dobrze zrozumiałam, zołza miała na sumieniu więcej, niż próby zniechęcenia mnie do Leto. Nie chciałam przesadzać, ale to, że ingerowała w byłe związki swojego szefa, mogło być prawdą. Ja, na szczęście, powiedziałam mu, co się dzieje. Możliwe że jego wcześniejsze dziewczyny tego nie robiły, przez co prowokowały kłótnie, tracąc do niego zaufanie? Możliwe. I realne, choć domyślałam się też, że sam wolał zerwanie, niż narażanie partnerek na to, przed czym chciał uchronić i mnie. Dlaczego więc w moim przypadku postąpił wbrew sobie? Dla Jamiego? Odetchnęłam głębiej, przypominając sobie, co powiedział na ten temat: wiedziałby, że jestem gdzieś tam i kiedyś przegrałby walkę z sobą. Prawdopodobne więc było to, że nawet, gdybym nie zaszła przypadkowo w ciążę, po jakimś czasie Jr nawiązałby kontakt, chciał wrócić. Dlatego przysyłał mi paczki: nie przez złośliwość a po to, żebym i ja nie mogła zapomnieć o jego istnieniu. Poniekąd szykował grunt na chwilę, w której poddałby się własnej słabości i zjawił u mnie, czy zadzwonił, zrobił pierwszy krok. Babcia miała rację: on chciał się pogodzić, może nie od razu, ale wcześniej czy później by do tego doszło.
Na myśl o tym poczułam wzruszenie. nie takie, które zatrzymuje oddech i wyciska z oczu łzy, ale zrobiło mi się cieplutko na sercu. Patrzyłam na Jr, otoczonego znajomymi, i widziałam go znów inaczej, niż jeszcze wczoraj. Dziś był mi bliższy, miałam wrażenie, że to, co nas łączy, czymkolwiek jest, stało się mocniejsze i bardziej intymne. Aż nabrałam ochoty żeby go objąć, przytulić, dać w jakikolwiek sposób znać, że i mi zależy.
Właściwie dlaczego miałabym tego nie zrobić? To, że wokół byli jego znajomi, w niczym nie przeszkadzało. Ani to, że w tej chwili otoczony był głównie kobietami, co w sumie ani trochę nie dziwiło. W przeciwieństwie do nich ja mogłam go dotykać, ile bym chciała i jak bym chciała, pokazując przy okazji, że to ja, nie one, mam do niego prawa.
Ośmielona ta myślą podeszłam do Jr, kładąc mu rękę na ramieniu. Natychmiast mnie objął.
- Ellie.- Nachylił się do mnie, szepcząc.- Przepraszam, że tyle na mnie czekasz, muszę zamienić parę słów z każdym po kolei.
- Nie skarżę się.- Rzuciłam okiem na jego rozmówczynie: patrzyły na mnie z różnym wyrazem twarzy, od ciekawości, przez leniwe zainteresowanie, wyższość, po jawną obojętność. Dwie wymieniały między sobą uwagi, wyraźnie wstrzymując śmiech. Pewnie byłam dla nich zerem, śmieciem z ulicy, może nawet myślały, że nie jestem nikim innym jak kolejną chwilową dziewczyną Leto?
Ile on ich w ogóle miał przede mną?
Nieważne. Myśl, że przynajmniej część z jego przyjaciółek bądź byłych kochanek traktuje mnie z góry bez powodu, zaczęła mnie złościć. Może nie byłam jedną z nich, może, a raczej na pewno, nigdy nie będę, ale nawet mimo tego i mojego młodego wieku należał mi się jakiś szacunek. Choćby ze zwykłej grzeczności.
- Jared, nie mówiłeś nigdy, że masz cóhkę.- Jedna z kobiet, wyglądająca mniej więcej na rówieśniczkę Jr, podeszła bliżej, odzywając się ze śmiechem. Wyższa ode mnie, szczupła, cała wypielęgnowana tak, jakby nie robiła w życiu nic, poza dbaniem o urodę. A tej jej nie brakowało.- Ani że będziesz dziadkiem. Jak utrzymałeś to w sekhecie?- Miała francuski akcent, przez co w jej ustach imię Leto brzmiało jak "Żahed". Z akcentem na "e".
- Giselle... Zawsze gotowa wbić szpilkę. To Ellie, o czym zapewne doskonale wiesz.- Mówił spokojnie, ale słyszałam w jego tonie nutkę gniewu. Najwyraźniej ta cała Giselle powiedziała to po złości, chcąc mu dopiec i podkreślić jego wiek.
- Ahh, twoja obecna partenaire?- Piękność uniosła wypielęgnowane brwi.- Zupełnie zapomniałam, że kogoś masz.
W moich uszach brzmiało to tak, jakby powiedziała, że jestem zbyt banalna, by zawracać sobie mną głowę.
- W pewnym wieku człowiekowi zaczyna szwankować pamięć.- Odezwałam się, nim pomyślałam, i od razu oblałam się rumieńcem.
Jr zakaszlał, pochylając głowę, któraś z kobiet zaśmiała się krótko i umilkła natychmiast, piękność za to wlepiła we mnie oczy, jakby spodziewała się, że nie umiem mówić, i była zaskoczona, że potrafię.
- Podobasz mi się, amoreux.- Uśmiechnęła się po dłuższej chwili, wyciągając do mnie rękę.- Nie dasz sobie w kaszę dmuchać. Giselle Barthelemy-Saint Hillaire.
- Eleanor Swift, ravi de vous rencontrer.- Odpowiedziałam, zdziwiona tym, że pamiętam jeszcze francuski. Uścisnęłam dłoń Giselle, zaskoczona jej mocnym, ciepłym dotykiem. Byłam pewna, że jej ręka będzie miękka i wiotka jak śnięta ryba, albo zimna jak trup.
Co jeszcze zaskoczy mnie w ten wieczór?
- Ellie? Nie mówiłaś, że znasz francuski.- Usłyszałam szept Jr.
- Uczyłam się go w liceum, aż dziwne, że nie wszystko zapomniałam.- Odparłam, trochę dumna z siebie, trochę skrępowana sytuacją. Nie przywykłam do bycia w centrum uwagi, a tak właśnie się czułam po krótkiej rozmowie z Giselle. Miałam wrażenie, jakby te parę słów było testem, który musiałam zdać, by zasłużyć na choćby namiastkę sympatii gwiazd.
- Ile jeszcze o tobie nie wiem?- Pytanie Jareda oderwało mnie od myśli.
- Pewnie tyle, ile ja o tobie.- Przyznałam, uśmiechając się pod nosem. Cieszyło mnie to, że stracił zainteresowanie towarzystwem, nawet gdyby miało to trwać tylko chwilę.
- Odkrywamy nowe lądy?
- Z chęcią wypłynę na nieznane wody.- Mówiąc, wpatrywałam się w tors Jr. Miał na sobie bordową koszulę, rozpiętą prawie do połowy, dzięki czemu doskonale widać było spory kawałek jego ciała. Ten widok mnie rozpraszał, sprowadzał sprośne myśli. Pewnie nie tylko moje, bo znajome Jr również wgapiały się w jego klatę.
- Nie boisz się, że utoniesz?- Słowom towarzyszył dotyk ust na skroni.
- Pamiętaj, że dobrze pływam.- Przypomniałam mu.- A ty się nie boisz?- Odbiłam pytanie.
- W razie czego wezmę dmuchane rękawki.
Parsknęłam śmiechem, widząc go w wyobraźni, jak unosi się w wodzie, cały doskonały, męski, samczy... i ubrany w tęczowe, jaskrawe rękawki, opasujące ramiona.
- Mam nadzieję, że poznając cię lepiej nie odkryję czegoś, co mi się bardzo nie spodoba.- Usłyszałam.
- Niby czego?- Byłam ciekawa, co ma na myśli. Miałam co prawda swoje nawyki, ale raczej nie powinny być dla niego aż tak rażące.
- Nie zniósłbym, że masz kogoś na boku. Nawet o tym nie myśl.- Szepnął, patrząc na mnie prawie wrogo.
- Skąd pomysł, że...- Byłam zdumiona jego podejrzeniami. Nie miał do nich najmniejszych podstaw, przecież wiedział, że traktuję go poważnie, wiedział, ile zaczyna dla mnie znaczyć.
- Bo znam życie.- Przerwał mi.
- Co nie znaczy, że możesz przesadzać.- Skwitowałam. Nie podobało mi się to, co mówił. Ani odrobinkę nie podobało. Gdzieś tam pojawiła się pewność, że jeśli Leto jest tak zazdrosny, jak się wydaje, będę miała problem. Trudno udowodnić wierność komuś, kto niejako odgórnie w nią nie wierzy i zakłada jej brak. I to mnie wkurzyło. - Wiesz co?- Wpadła mi do głowy pewna myśl.- Jest takie powiedzenie, że każdy mierzy innych swoją miarą.- Spojrzałam mu w oczy.- Jeśli to prawda, to ty jesteś osobą zdolną do zdrad, nie ja. Stoisz tu z obnażoną do połowy klatą, jakbyś chciał, żeby wszystkie laski ją podziwiały i miały ochotę na numerek. Jakbyś chciał którąś skusić na seks, ale nawet mi przez myśl nie przeszło podejrzewać cię o podobne chęci choćby dlatego, że zwyczajnie ci ufam. Za to ty mi nie.- Ściszyłam głos jeszcze bardziej.- Widzę, że jednak nadal masz mnie za dziwkę, choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jasno mi to teraz pokazałeś.- Wyswobodziłam się z jego uścisku i po prostu sobie poszłam, nie tyle woląc inne towarzystwo, ile urażona. Niech ślęczy sobie wśród tokujących samic, ale beze mnie.
Bolał mnie jego brak zaufania, czymkolwiek był podyktowany. Bardzo możliwe, że w jego świecie zdrady były na porządku dziennym, zresztą czytałam o takich rzeczach nie raz. Fakt, Cam powiedziała, że on jest wierny, ale mogłam udawać że o tym nie wiem, mogłam też w to nie wierzyć. Poza tym byłam zła. Głupie gadanie Leto zepsuło mi nastrój tak skutecznie, że zaczęłam mieć chęć na powrót do domu. Zobojętniał mi klub, zobojętniało towarzystwo gwiazd, nawet ich widok nie powodował już ekscytacji, którą czułam jeszcze niedawno. Teraz miałam wrażenie, że nie pasuję do nich i nigdy nie będę, że jestem zbyt naturalna i uczciwa, by umieć znaleźć z nimi wspólny język. Wydawało mi się, że jedynym celem ich istnienia jest ciągłe knucie, kopanie pod kimś dołków i próby bzyknięcia każdego, kogo jeszcze się nie zaliczyło. Szczególnie to ostatnie.
Czy Jr też taki był, zanim go poznałam? Nie interesowałam się nim nigdy, w sumie jeszcze rok temu dla mnie nie istniał. Nigdy nie czytałam plotek na jego temat, nie szukałam sensacji o nim, nie ciekawiło mnie, co robił wcześniej. Może to był mój błąd? Może powinnam była dowiedzieć się czegokolwiek, mieć jakiś obraz tego, jaki był przed nami. Czy to by mi pomogło?
Idąc w stronę grupy, w której widziałam Connie i babcię, skrzywiłam się do własnych myśli, z góry wiedząc, że jeśli Leto okazałby się nie lepszy od reszty, gdybym dowiedziała się, że i on rżnął "koleżanki z branży" jak drwal deski, straciłby w moich oczach. A tego nie chciałam mimo wszystko, więc lepiej nie dopytywać, nie drążyć, żyć w nieświadomości.
- Pączuch!- Usłyszałam i poczułam, jak Shan łapie mnie za rękę.- Kurwa, ja normalnie kocham twoją babcię. Chyba ją spytam, czy mnie adoptuje.- Zaśmiał się.- Albo nie, Connie by się wkurzyła, lepiej namówię obie na ślub homo.
- Co?- W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Jaki ślub, jakie homo? Przypomniałam sobie, jak siedział u Constance, obejmowany przez Tomo.- To Vicki już wie?- Palnęłam jak ostatnia idiotka, ale byłam zdenerwowana i rozkojarzona. Patrząc na Shannona widziałam idącego w naszą stronę Jr, zatrzymywanego co chwilką przez kogoś, ale szybko straciłam go z oczu bo starszy Leto ścisnął mnie za rękę i pociągnął w kąt lokalu, w jednej sekundzie śmiertelnie poważny.
- Kto ci powiedział?- Spytał cicho, patrząc na mnie tak, jakbym zrobiła coś niewybaczalnego.
- Nikt. Widziałam was kiedyś.- Przyznałam szczerze.- I nikomu nie mówiłam, to wasza sprawa.- Wzruszyłam ramionami.- Nie potępiam cię, Shan, każdy ma prawo do tego, co...
- Nie pierdolę Tomo, jeśli chcesz wiedzieć.- Przerwał mi. Widziałam, że jest mu głupio, miał to wypisane na twarzy.- Nie wyruchałbym faceta, choćby chcieli mi za to zapłacić.
- To już nie rozumiem.- Teraz ja czułam się ogłupiała. Nie chciał bzykać Tomo, ale go kochał? Może to Chorwat był tym, który bzykał?
Nie byłam pewna czy chcę, żeby Shannon mi to tłumaczył. Przez chwilę czułam się tak, jakbym brała udział w przedstawieniu, przy czym znalazłam się na scenie zupełnie przypadkiem, nie znając jego treści, swojej roli, i improwizując na każdym kroku.
- To w chuj skomplikowane, ale nie jestem pedziem. Tomo też nie.
- Chyba nie chcę wiedzieć.- Uniosłam ręce w geście poddania.- Wybacz, ale jestem zmęczona, nie myślę.- To była prawda. Nie myślałam o niczym prócz jednego: miałam cholerną ochotę na rozluźniającego drinka.- Przepraszam.- Odsunęłam go na bok i uciekłam, nie mając najmniejszej chęci wysłuchiwania o jego uczuciach do kumpla z kapeli ani o powodach, dla których w ogóle te uczucia miał. Może kiedyś, w innym czasie i na spokojnie, ale nie dziś.
Dziś miałam dosyć wszystkiego. Humor mi się spieprzył, częściowo przez Leto, częściowo z powodu naturalnej dla mnie obecnie huśtawki nastrojów. Odechciało mi się nawet rozmowy z babcią, w ogóle z kimkolwiek. Chciałam być sama, choćby przez kilka minut, więc widząc znów Jr, najwyraźniej mającego zamiar podejść do mnie gdy tylko uwolni się od kolejnej zagadującej go osoby, skierowałam się do toalety, na szczęście pustej.
Oparłam dłonie o krawędź umywalki i wpatrzyłam się w lustro nad nią, próbując dojść do ładu z własnymi emocjami. Buzowały we mnie, szalały jak pożar, mieszały się, tworząc dziwne, niepasujące do siebie połączenia. Nie musiałam nawet zastanawiać się, dlaczego. Gdzieś w środku, w głębi siebie, znałam powód, dla którego pod byle pretekstem czułam się tak, jakby mój umysł został zastąpiony czynnym wulkanem, gotowym wybuchnąć w każdej chwili.
Rzeczy, które się stały, one były przyczyną. To, co działo się od momentu, gdy poznałam Jr, do teraz. Zbyt wiele spraw, kłamstw, tajemnic, które dotąd nie zostały wyjaśnione. Wciąż miałam w głowie wiele pytań, wymagających odpowiedzi. Wszystko to zbierało się, piętrzyło, trzymane na wodzy, dokąd nie stało się zbyt duże i mocne, przelewając się nad stworzoną przeze mnie tamą. Rwąca fala porwała mnie, mój pozorny spokój, pogodę ducha, zmiotła tak, jakby nigdy nie istniały.
Zbyt długo starałam się ukryć przed samą sobą wszystkie niedopowiedzenia, lęki, obawy, i to mnie zjadło. Przeżuło, połknęło, a potem zwróciło wywróconą na lewą stronę. Tak właśnie się czułam: przenicowana. I to, co mnie przerażało, wyszło na wierzch.
Bałam się o Jamiego, choć siłą narzuciłam sobie nie myśleć o tym, co mogło go czekać. Nie pamiętałam o tym, nie chciałam pamiętać. Wyrzuciłam perspektywę jego choroby poza nawias własnego "ja", zacierając wszelkie ślady. Naiwnie, wierząc w sprawczą siłę własnych pragnień, upewniałam siebie, że wszystko, co złe, nie dotyczy mojego dziecka. Tymczasem było inaczej, z czego właśnie od nowa zdałam sobie sprawę. To, że chciałam, by był zdrowy, nie znaczyło, że będzie.
- Nie możesz przed tym uciekać.- Powiedziałam do swojego odbicia, patrząc w jego zielone oczy, wczoraj pełne beztroski, teraz przepełnione powagą i bólem.
Fakt, nie mogłam. Musiałam stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, przestać żyć w bajce, którą tworzyłam sobie wokół tego, co okazywał mi Leto. Tak właśnie było: uczepiłam się jego uczuć i budowałam na ich fundamentach coś, co mogło nie mieć racji bytu. Jak idiotka, za którą sama siebie nie miałam.
Leto... Wciąż był dla mnie zagadką, choć już nie tak bardzo, jak kiedyś. Teraz wiedziałam, że nie myliłam się w wielu związanych z nim sprawach. To mnie cieszyło, dawało jakąś tam radość, satysfakcję. Niemniej wciąż wiele rzeczy chciałam zrozumieć, wyjaśnić, usłyszeć od niego, dlaczego postąpił w pewien sposób czy mówił to albo tamto. Wracając pamięcią do chwil, gdy byliśmy razem przed moim powrotem do Delphi, widziałam całą masę niedokończonych spraw. To one, a nie genetyczna wada Jr, tworzyły między nami mur. Myślałam, że znikł, ale wciąż był, niewidoczny i ledwie wyczuwalny. Nadal nie byliśmy z sobą tak blisko, jak powinniśmy, czy też chcieliśmy być.
Nadal, a może znów, nie byłam pewna, co do niego czuję. Wczoraj wydawało mi się, że to coś więcej, niż sympatia, dziś gubiłam się we własnych emocjach. Poniekąd wróciłam do punktu wyjścia, widząc w nim obiekt pożądania, mężczyznę, który zawsze będzie działał na mnie w wyjątkowy sposób... i nic ponadto. Przeraził mnie chłód, który czułam. Brak tego, co jeszcze przed chwilą powodowało mną, kierowało na pewne ścieżki życia. Wystarczyło, że przypomniałam sobie przeszłość, pozwoliłam lękowi o Jamiego wyjść z ciemności, i wszystko, o czym myślałam, że jest prawdziwe, znikło.
Wciąż lubiłam Jareda bardziej, niż swoich wcześniejszych chłopaków, wciąż mnie fascynował, ale teraz wiedziałam, że to za mało. Czy też, patrząc pod innym kątem: wystarczająco, by stworzyć z nim w miarę stabilny związek, ale nie tyle, by naprawdę i szczerze go kochać. Jak kiedyś, tak i teraz miałam pewność, że to nie ten facet. Chyba miał rację mówiąc mi w którymś momencie, że zbyt wiele między nami różnic.
Czy on też myślał jak ja, starając się mimo to zbliżyć do mnie? Udawał przed samym sobą zakochanego, wierząc, że w ten sposób niejako wywoła uczucia? Może też tylko mnie lubił, mocniej niż kogokolwiek innego, ale wciąż była to tylko sympatia, okraszona sporą dawką fizycznego pociągu?
Nie. On naprawdę czuł to, co mówił, że czuje. Nie wiem skąd, ale byłam tego pewna tak samo jak tego, że jutro będzie dzień. Wierzyłam mu, jak zawsze wobec niego mój instynkt przełączył się na tryb "ufam". Mimo to chciałam zrozumieć wiele rzeczy z początków związku, z czasów, gdy Leto udawał, że udaje. Potrzebowałam jego wyjaśnień, żeby móc iść dalej, pozbyć się ciążącego mi wrażenia, że nie wszystko jest takie, jak powinno.
Ja nie byłam taka, jak powinnam. Moje obawy sprzed kilku tygodni, lęk o to, że nie będę umiała zaangażować się w związek, wróciły, tym razem pewniejsze, bo pozbyłam się dziewczęcego zachwytu nad czułością Jr. Wystarczyło kilka jego słów i oto rezultat: znów mam wątpliwości. Wystarczył brak zaufania i zazdrość...
Której mógł nie czuć, gdybyśmy poznali się w jakikolwiek normalny sposób. Ale on mnie kupił, byłam kurwą, której zapłacił, i tego nic nie zmieni. Nie cofnę i nie naprawię tego jednego epizodu ze swojej przeszłości, nawet jeśli nie wywoływał już u mnie wyrzutów sumienia.
- Znów czujesz się jak jego dziwka.- Szepnęłam do siebie.
Fakt, czułam się nią, może nie całkowicie, bo jednak mnie kochał, ale pewien procent mnie na zawsze pozostanie zwykłą szmatą. Podejrzewałam, że w oczach Leto również, choćby temu zaprzeczał. Mógł nie wiedzieć, że tak mnie widzi, ale przecież po tym, jak zdecydowaliśmy się być razem, oddał mi czek, który mu wcześniej zwróciłam, i w tej chwili dla mnie było to jak słowa "To kasa za twoją dupę, należy ci się".
Było mi z tego powodu smutno, ale nie byłam rozczarowana. Spodziewałam się gdzieś w głębi siebie, że sprzedanie dziewictwa będzie się za mną ciągnąć przez całe życie, czy to w formie wyrzutów, jakie będę sobie robić, czy innej. W tej chwili smrodek mojego jednorazowego kurewstwa wpływał na sposób postrzegania mnie przez Jareda. Nie winiłam go za to i miałam jednocześnie żal.
- Co zrobisz, Eleanor Susannah Swift? Możesz albo się z tym pogodzić, albo uciec, wybieraj.- Patrzyłam na swoje odbicie, szukając w nim podpowiedzi, czegoś, co nakieruje mnie na odpowiednią ścieżkę. Jedyne co widziałam to malująca się w moich oczach obojętność wobec tego, co właśnie przed sobą odkryłam. Szokujące, ale było mi wszystko jedno. Nie przejęłam się aż tak, by naprawdę chcieć uciec od Jr i jego spowodowanej moim czynem nieufności. Dam radę. Dla Jamiego zacisnę zęby i będę znosić ewentualne wybuchy bezpodstawnej zazdrości Leto mając nadzieję, że jednak ich nie będzie, albo znikną po czasie.
Spojrzałam w stronę drzwi, słysząc jak się otwierają: do środka zajrzał Jr. Wszedł bez słowa, obrzucił wzrokiem pootwierane i puste karabiny po czym przekręcił zatrzask, jakby nie chciał, by ktoś postronny w czymś nam przeszkodził.
- To damska toaleta.
- Wiem.- Podszedł do mnie.- Czemu przede mną uciekasz?
- Zgadnij.- Mruknęłam, zakładając ręce na piersi. Wciąż byłam obrażona, choć nie bez satysfakcji zauważyłam, że teraz jego koszula była zapięta prawie pod szyję.
- Przepraszam jeśli powiedziałem coś, co sprawiło ci przykrość.- Wyciągnął rękę, najwyraźniej chcąc pogłaskać mnie po twarzy, ale odchyliłam się w tył. Chciałam żeby wiedział, jak bardzo znów narozrabiał i jak uraził mnie swoją pozbawioną sensu zazdrością.
- Odkąd przyjechałam przepraszasz mnie prawie non stop. Niedługo wejdzie ci to w nawyk.- Stwierdziłam.
- Błądzę jeszcze, Ell. Wybacz, jeśli nie umiem być taki, jak chcesz.- W oczach miał skruchę, ale też upór i, jeśli dobrze go odczytywałam, lekką złość. Wkurzał się na mnie o to, że czułam urazę? Więc to moja wina, że musi mnie teraz przepraszać?
- Strasznie ci wygodnie tak błądzić, Leto. Możesz sobie bezkarnie mówić różne rzeczy, bo przecież wystarczy potem pomiauczeć chwilę i głupia Ellie przestanie walić focha.- Nie mogłam odmówić sobie ironii, ale byłam naprawdę zdenerwowana i rozżalona.- A może znów zaproponujesz mi kasę, co?- Dodałam złośliwie.- Na ile wycenisz mnie tym razem?
- Na Boga, dziewczyno!- Prawie krzyknął, wyprowadzony z równowagi.- Ile razy mam ci mówić, że nie uważam cię za dziwkę?- Spytał już ciszej, ale za to wyraźnie wkurzony.
- Naprawdę? Dlatego oddałeś mi czek?- Odpowiedziałam pytaniem.- Jeśli nie jako zapłatę za... usługę... to jako co?
- Przecież sama go chciałaś.- Nie tyle powiedział, ile syknął przez zaciśnięte zęby.
Naprawdę był zły, ale ja też byłam i nie zamierzałam odpuścić. Nie tym razem.
- Chciałam go wtedy, gdy wyrzuciłeś mnie z hotelu. Gdy kazałeś mi wypierdalać, jak zwykłej kurwie, z którą się zabawiłeś.- Miałam ochotę krzyczeć, ale ktoś mógł być w korytarzu i usłyszeć, więc mówiłam cicho, prawie na granicy szeptu.
- Nie bądź wulgarna.- Upomniał mnie.
- Bo co, za delikatnie wyglądam, żeby sypnąć epitetami?- Nakręcałam się, może i niepotrzebnie, ale musiałam wyrzucić z siebie wszystko to, co od dawna mnie dusiło a teraz wyszło na wierzch, i niech sobie Jr myśli co chce.- Cokolwiek bym nie zrobiła i tak dalej traktujesz mnie jak szmatę, więc mówię jak szmata.
- Ja cię traktuję jak co?- Zrobił krok w moją stronę, więc odsunęłam się o tyle samo w tył.
- Słyszałeś. Gdyby było inaczej nie zarzucałbyś mi, że szukam gacha. Co zrobisz, jak pojedziesz w trasę, zamkniesz mnie gdzieś, bo się, nie daj Boże, puszczę? Bo przecież dziwki tak robią.- Przypomniało mi się coś, co miało miejsce w Europie.- Nawet bratu mówiłeś kiedyś, że kupiłeś u mnie abonament. Talon na kurwę i balon.- Wydęłam usta w wyrazie lekceważenia i pogardy.- Cudowna z nas para: Wielki Jared Leto i jego młoda dziwka. Pretty, kurwa, women, tylko w wersji komicznej.- Prychnęłam, wymijając go.
- Jeśli teraz wyjdziesz, Ell, to będzie koniec.- Usłyszałam.
Nie spodziewałam się, że powie coś takiego i zatrzymałam się tuż przed drzwiami. Jak bardzo musiałam go wkurzyć, czy też urazić, że gotów był nawet na rozstanie?
Pochyliłam głowę, patrząc na swoje dłonie, trzęsące się z nerwów. Musiałam coś zrobić, zdecydować, wybrać: wóz albo przewóz. Bałam się powrotu do Lafayette, ale bałam się też tego, że Jr nie będzie umiał widzieć we mnie więcej, niż widział dotąd. Może nie było to z jego strony zamierzone, ale wszystko musiało być lepsze od świadomości, że przez to, jak się poznaliśmy, zawsze będę tą gorszą, podejrzaną, tą, której nie można ufać. Choć wcześniej myślałam, że sobie z tym poradzę, teraz w to zwątpiłam.
Nie odezwałam się. Co miałam powiedzieć? Nie było słów, które potrafiłyby oddać to, co myślę. Jak wyrazić nimi poczucie porażki, które mnie wypełniało? Przegrałam, po raz drugi poległam w walce z tym samym człowiekiem, być może teraz na własne życzenie. Nie miałam już sił na kolejne pojednanie, za wiele razy wyciągałam rękę do zgody, żeby chcieć robić to ponownie. Tym razem po prostu nie wierzyłam, że kolejna propozycja puszczenia wszystkiego w niepamięć ma sens. Ile razy w ciągu kilku dni można zaczynać od nowa?
Sięgnęłam do drzwi, gotowa wyjść, rzucić wszystko, tym razem definitywnie, ale w tej samej chwili Leto złapał mnie i odciągnął w bok.
- Nie.- Prawie warknął mi do ucha.
- Puść mnie.- Próbowałam się oswobodzić, ale trzymał mnie mocno, obejmując ramionami tak, że ręce miałam przyciśnięte do boków.
- Tchórzysz?- Spytał, opierając się plecami o ścianę.
- To nie ma sensu, nigdy nie będzie dobrze.- Szarpałam się, jednocześnie rozważając, co sprawi, że mnie puści: czy lepiej nadepnąć mu na stopę, czy też kopnąć w goleń. Wiedziałam że nie myślę racjonalnie, ale byłam zdesperowana, nastawiona na porażkę, pewna, że nic nie da się zmienić i zawsze będziemy prowadzić wojnę, przerywaną krótkim zawieszeniem broni.
- Parę głupich słów i chcesz uciec? Nie, Ell, ja też mam tu coś do powiedzenia.
- I co, będziemy się ciągle żreć?- Mówiąc, zacisnęłam dłoń na jego udzie, wbijając w nie paznokcie.
Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, z jakiego powodu byłam gotowa walczyć, jakby groziło mi coś strasznego.
- Kurwa, Ellie, odbiło ci?- Leto puścił mnie, ale tylko po to, żeby złapać mnie za ręce i zmienić pozycję. Przycisnął mnie twarzą do ściany, unieruchomioną, trzymając jedną ręką za nadgarstki, drugą głaszcząc mnie po karku. Co prawda nie przygniatał mnie na tyle mocno, żebym zaczęła bać się o Jamiego, ale i tak nie mogłam się prawie ruszyć.
- Puść mnie, dupku.- Próbowałam odepchnąć go od siebie, ale z rękami wyciągniętymi nad głową nie miałam wielkiego pola do manewru. Mogłam jedynie napierać na niego plecami.
- Nie, dokąd się nie uspokoisz.- Mówił ostro, zdecydowanie, choć cicho.- No już, Ell, weź kilka głębokich wdechów, to ci pomoże.- Jego ton złagodniał o połowę, ale nadal słyszałam w nim złość.
- Sam sobie oddychaj.- Warknęłam, ale rzeczywiście byłam odrobinę spokojniejsza, choć nie na tyle, żeby zaczęło mi być wstyd za swoje zachowanie. Wiedziałam że gdy faktycznie ochłonę, poczuję się podle, ale miałam nadzieję, że do tej pory znajdę się daleko od Leto.- Ręce mnie bolą.- Skłamałam.
- A mnie udo.
- Masz kościste palce.
- A ty ostre pazurki.
Nie odezwałam się już, oboje milczeliśmy. Stałam, wciąż trzymana mocno przez Leto, i dyszałam, czując się nagle zmęczona szarpaniną, jakbym przebiegła maraton. Choć nie chciałam tego przed sobą przyznać, dotyk dłoni na karku uspokajał mnie, łagodził złość, i powoli, z chwili na chwilę, zaczęłam mieć coraz silniejsze przeświadczenie, że strasznie się wygłupiłam. Opuściłam głowę, czując, że ze wstydu nie będę umiała spojrzeć Jaredowi w oczy przez bardzo długi czas w obawie, że zobaczę w nich wyrzut. Nawet nie chciałam wiedzieć, co musiał sobie o mnie pomyśleć, jaką miał teraz o mnie opinię. Moja własna była okropna. Było mi z sobą tak źle, że miałam ochotę schować się w najciemniejszym kącie, skulić się, stać malutką, niezauważalną. W końcu, czując się rozbita, zawstydzona, marna i nic nie warta, rozpłakałam się.
Jr puścił mi ręce, odwrócił przodem do siebie i przytulił, gładząc po plecach. To jeszcze bardziej mnie rozbiło, bo nie rozumiałam, dlaczego to robi. Powinien zostawić mnie, wyjść, w ogóle nie chcieć mieć ze mną więcej do czynienia. Ja bym nie chciała. Powinien strzelić mnie w twarz po moich pierwszych słowach, a nie trzymać teraz w objęciach i uspokajać. Ból policzka byłby bardziej znośny od poczucia, że jestem totalnym zerem, a tym byłam we własnym mniemaniu.
- Co się stało, Ell?- Jared odezwał się po paru minutach. - Ktoś powiedział ci coś, co cię złamało? Ja?
- Tak. Nie.- Plątałam się, nie potrafiąc wyrazić własnych myśli.- Za dużo wszystkiego i ciągle nie tak, nie zrobiłam nikomu nic złego a nikt mnie nie lubi, nawet mama. Nie dam już rady. - Objęłam go desperacko, szukając ciepła drugiego człowieka. Wiedziałam że mówię bez sensu, ale nie mogłam się uspokoić. Naprawdę czułam się zbyt słaba nawet na to, żeby przestać płakać, choć teraz nie było to już tak rozpaczliwe.
- Mylisz się, sporo osób cię lubi, a jedna nawet kocha.
- Wiem, babcia.
- Wobec tego dwie osoby. Twoja babcia i ja.- Uścisnął mnie mocniej. - Zabieram cię do domu, tylko skołuję wóz.
- Masz urodziny... Zepsułam ci imprezę, jestem do niczego...
- Pieprzę imprezę a ty się o nic nie obwiniaj. Miałaś ostatnio za dużo nerwów, musisz odpocząć, Ell. Poczekaj, muszę zadzwonić.
Czułam że wyjmuje z kieszeni telefon.
- Shann, jesteś potrzebny, czekam w damskiej toalecie z tabliczką "nieczynne". Tylko przyjdź bez szumu, dyskretnie.
Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, zaraz po tym do środka wszedł Shannon.
- Co się...- Stanął obok mnie. - Pączuś, dzieciaku, no ja pierdolę, ktoś ci coś zrobił?- Spytał z troską, więc podkręciłam głową.- Jar, co jest grane?
- Wszystko. Nie teraz Shann. Weź wóz Ellie i podjedź do tylnego wejścia. Po cichu, nie mów nawet Constance. Piłeś?- Słowom towarzyszył brzęk kluczyków.
- Nie, matka mnie pilnuje. A, łapię, zawieść was, tak?
- Tak. I zadzwoń do Teda, niech przyjedzie i weźmie sprzęt.
- Dobra.- Usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Na myśl, że przeze mnie Jr chyłkiem wychodzi z własnej imprezy urodzinowej, angażując przy tym brata i jakiegoś Teda, wpadłam w jeszcze większe poczucie winy. Wciąż nie mogłam się uspokoić, jakby coś pękło we mnie i sprawiło, że cała woda, jaką miałam w komórkach ciała, zmieniła się w cieknące ciurkiem łzy. Z głupia zaczęłam się bać, że rycząc jeszcze chwilę doprowadzę się do odwodnienia.
- Przepraszam.- Pisnęłam żałośnie.
- Nie masz za co, Ell.- Jr znów mnie objął i zaczął głaskać po głowie, jakbym była małą dziewczynką, która płacze, bo rozbiła kolano.- Sądzę, że to raczej ja powinienem prosić o wybaczenie. Dasz radę iść do samochodu?- Spytał.
- Chyba tak.- Nie byłam pewna czy w chwili, gdy mnie puści, nie usiądę na tyłku. Czułam się pozbawiona sił, zmęczona, bałam się podnieść głowę w obawie, że mi się w niej zakręci.
Drzwi znów się otworzyły.
- Gotowe.- Shannon brzmiał wyjątkowo poważnie.- Ted już jedzie. Jar, co tu się, kurwa, stało? Czemu pączuszek płacze? Mam komuś napierdolić?
- Najpewniej mi, ale nie teraz. Ell chyba przeszła coś w rodzaju załamania.- Czułam jak podnosi mnie i bierze na ręce, za co byłam wdzięczna. Słysząc troskę w głosie Shannona i to, że był gotów pobić kogoś, kto mnie skrzywdził, poczułam się słaba jak niemowlę. Mimo to jakoś udało mi się stanąć na nogach i wsiąść do samochodu. Przestałam też płakać, choć byłam dziwnie otępiała, jakbym patrzyła na świat i to, co się dzieje, przez tłumiącą wszystko zasłonę. Usiadłam, a właściwie prawie położyłam się na siedzeniu, oparta plecami o wciśniętego w kąt Jr, i zamknęłam oczy w obawie, że widok migających za oknem obrazów spowoduje mdłości.
Słyszałam jak Leto rozmawiają o mnie cicho, ale nie zwracałam uwagi na słowa. Nie interesowało mnie nic poza tym, żeby mieć spokój. Chciałam spać, przestać myśleć, nie czuć się jak gówno, nie mieć wrażenia, że wszystko psuję, marnuję każdą daną mi szansę. Że jestem nikim.
Ted, jak się okazało, był lekarzem, który badał mnie po moim przyjeździe do LA kilka dni wcześniej. Byłam zła, że muszę odpowiadać na jego pytania, pozwalać zmierzyć sobie ciśnienie, robić cokolwiek. Odpowiadałam półsłówkami, woląc przez większość czasu milczeć: co go obchodziło, dlaczego byłam zdenerwowana? Chciałam żeby dał mi spokój. Byłam zła że wypytuje o mnie Jareda a ten odpowiada, opisując moje zachowanie w klubie. Krępowało mnie to, że obcy człowiek widzi mnie w takiej chwili, nawet jeśli to, co robił, było jego świętym obowiązkiem z racji wykonywanego zawodu. Wstydziłam się, że leżę w łóżku w samej bieliźnie a on ogląda mnie, dotyka, robi mi zastrzyk w ramię, podłącza do przyniesionego sprzętu. Gdyby nie to, że obok miałam Jr, kazałabym mu spieprzać, ale nie chciałam znów robić scen, dlatego patrzyłam obojętnie, jak włącza postawioną na podłodze maszynę wielkości pudła na kapelusze, naciska kilka guzików i...
W sypialni rozległ się dźwięk, najpierw cichy, potem coraz wyraźniejszy, jedyny i wyjątkowy odgłos bicia serduszka Jamiego. Najpiękniejsza melodia jaką znałam. Słysząc go poczułam spływający na mnie, wyczekiwany spokój. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy, otworzyłam je jednak, czując jak Leto bierze mnie za rękę i ściska ją mocno. Miał dziwny wyraz twarzy, coś pomiędzy szokiem i wzruszeniem, jakby dopiero teraz dotarło do niego w pełni że dziecko, które spłodził, naprawdę istnieje, żyje, i on właśnie je słyszy. Jakby zrozumiał, że Jamie to nie czysto teoretyczna istota, tkwiąca gdzieś poza naszą rzeczywistością, że jest tu z nami, choć jeszcze nie możemy go zobaczyć.
- Z dzieckiem wszystko w porządku, choć tętno ma nieco podwyższone.- Lekarz odezwał się, psując wyjątkowy, intymny nastrój. Wyłączył maszynę, rozpiął opinający mój brzuch pas i zaczął wszystko pakować. Potem wyjął z podręcznej torby fiolkę z tabletkami i postawił ją na stoliku przy łóżku.- Bierz co dzień jedną do końca opakowania, Eleanor. To luteina, powstrzyma ewentualne skurcze macicy, gdyby jednak jakieś się pojawiły natychmiast wezwij pomoc. Przez kilka dni leż i odpoczywaj, nie jedz niczego ciężkiego, dużo śpij.- Poklepał mnie po ręce.- Żyłaś ostatnio w wielkim napięciu, a to nie jest dobre ani dla ciebie ani dla dziecka.- Spojrzał na Jr.- Będę pod telefonem gdyby coś się działo, choć nie powinno.- Pozbierał swoje rzeczy i wyszedł. Słyszałam jak mówi coś do czekającego za drzwiami Shannona, potem ich głosy przycichły.
- Zaraz wrócę.- Jr puścił moją rękę i wyszedł za nimi.
Z ulgą, że wreszcie mam spokój, zwinęłam się na boku i przykryłam po same uszy. Strasznie chciało mi się spać, podejrzewałam, że Ted dał mi coś na uspokojenie albo na sen. Albo na to i na to. Wciąż czułam się źle, wręcz podle, było mi strasznie wstyd, więc cieszyłam się, że nie muszę już dziś tłumaczyć się z niczego, rozmawiać z Jaredem. Nie byłabym w stanie tego zrobić już teraz. Najchętniej nie budziłabym się przez kilka zalecanych na odpoczynek dni, ale wiedziałam, że jutro czeka mnie konfrontacja z Leto. Nie uniknę jej, ale on też będzie musiał wyjaśnić mi parę spraw.
Ale to jutro. Teraz chciałam tylko spać.



                                                                         *******



Witam.
Macie w rękach kolejny kawałek Dziwki, chyba trochę inny, niż można by się spodziewać? Zaczynałam go kilka razy i ciągle coś mi nie pasowało. Dopiero załamanie Ellie dało mi, że tak powiem, satysfakcję. Tak naprawdę chyba nie powinno dziwić, że dziewczyna "pękła"? Naprawdę od kilku miesięcy miała sporo na głowie, masę problemów i ciągłe napięcie.
Teraz z innej beczki: chciałabym spytać, kto z dawnych czytelników jeszcze tu zagląda. A także o to, czy chcecie więcej rozdziałów, czy też zakończyć historię w jednym czy dwóch? Ciekawa jestem Waszej opinii. 

Pozdrawiam wszystkich, którzy nadal ze mną  są i trzymają kciuki za Ellie i Jr.



10 komentarzy:

  1. Ja dzielenie czekałam 3 lata na kontynuację i czekam wciąż na kazdy kolejny rozdział. Pisz na ile wena pozwoli (osobiście masz już mój szacunek i uznanie ale gdybyś zdecydowała pociągnąć fabułę dłużej niż wspominane "dwa rozdziały" mialabyś w moim sercu specjalne miejsce. Pozdrawiam i do nastepnego :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Problem" z tym blogiem polega na tym, że za każdym razem, gdy coś wpadnie mi do głowy w jednym rozdziale, na ogół muszę albo rozwinąć to w kolejnym, albo gdzieś później wyjaśnić. Niech więc pomysły wpadają mi do głowy jak najczęściej, bo naprawdę lubię Ellie :)

      Usuń
  2. Jestem tu ciągle i czekam na nowe rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się z tego cieszę.
      Gdybym jeszcze wiedziała, gdzie znaleźć tych, którzy dali sobie spokój i pewnie nie wiedzą, że "Dziwka" znów żyje...

      Usuń
  3. Ja jestem z "tobą" of kilku miesięcy. Książka jest cudowna. A co do zniknięcia starszych czytelników może to być spowodowane tym, że większość osób przeniosła się na Wattpada, bo jednak tam jest wygodniej i dostaje się powiadomienia o nowych rozdziałach. Fajnie by było gdybyś pisała ją tu i na wyżej podanej stronie/aplikacji.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, a może skopiować wszystko i tam też zamieszczać? Przywykłam do pisania tutaj, opcja "kopiuj-wklej" mogłaby zadziałać. Idę obejrzeć wattpada xD

      Usuń
    2. Jest na wattpadzie, tytuł ten sam, posty te same, kolejne rozdziały będą się ukazywać tu i tu.

      Usuń
    3. Biegne

      Usuń
  4. Czekałam tyle lat, że aż proszę. Nie kończ tego w dwóch rozdziałach. To jest zbyt dobre! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś! Dziękuje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nadal ze mną jesteś :)
      Czasem ciężko jest mi wymyślić coś, co jeszcze mogłabym tu dodać, więc myślę o zakończeniu, potem wpadam na coś, jak choćby chwilowe załamanie Ellie, i znów wychodzi rozdział. Kolejny już w produkcji. Będzie słodko, bo trzeba dziewczynę porozpieszczać, żeby jej nie odwalało ;) Będzie też troszkę śmiesznie,k bo dowie się o czymś, będzie też pewnie coś z tym związanego.
      Pozdrawiam :)

      Usuń