niedziela, 31 sierpnia 2014

Trudne chwile.

Z jakiegoś powodu miałam wyśmienity humor. Cudowny, pełen radości i uniesienia nastrój, którego nic nie mogło zburzyć. Dziwne, ale sensacje Emmy nie stanowiły dla mnie problemu tak wielkiego, jak w pierwszej chwili, gdy je usłyszałam. Zaczynałam nabierać przekonania, że zmyślała, chcąc skłócić mnie z Jr. Może uważała, że zareaguję spontanicznie i zrobię mu awanturę, albo wrócę do Lafayette z przeświadczeniem, że związek z człowiekiem sławnym nie ma w moim przypadku żadnego sensu? A może myślała że ucieknę, zanim wyda się, że Jamie nie jest synem Leto.
Przyszło mi nawet do głowy że oboje uknuli spisek, mający na celu obnażenie moich matactw. Śmieszny pomysł, ale cóż, nawet jeśli trafny to nie miałam powodów do obaw. Zresztą, ufałam Jaredowi na tyle, by porzucić podobne podejrzenia.
Spojrzałam na niego, skupionego na prowadzeniu. Znów siedziałam z tyłu, mogąc obserwować go pod pewnym kątem. Przyjrzałam się jego rozpuszczonym włosom o jaśniejszych końcówkach, zauważając, że właśnie dzięki prostemu zabiegowi farbowania odmłodziły go wyraźnie. Ciekawe czy starał się wyglądać młodziej dla samego siebie, czy z mojego powodu. W końcu trochę lat nas dzieliło a ja należałam do osób o delikatnej, dziewczęcej urodzie. Bardzo prawdopodobne że nawet za dziesięć lat będę wyglądała na mniej niż powinnam. A Jr? Już teraz miał maleńkie kurze łapki w kącikach oczu, widoczne gdy lepiej się mu przyjrzało. Był dojrzałym facetem, tego nie mógł w żaden sposób ukryć. Może nie rzucało się to w oczy na każdym kroku, ale chwilami wiek odbijał się w jego twarzy.
-Jakie masz plany na jutro?- Spytałam, gdy dojeżdżaliśmy do domu.
-Żadne. Mam urlop, zamierzam zbijać bąki i spać do południa.- Jr uśmiechnął się do mnie przez ramię.
-Ty?- Zaskoczył mnie swoją deklaracją leniwego spędzania czasu.
-Ja. Czy to takie dziwne?- Zatrzymał wóz na podjeździe i obrócił się do mnie.- Nawet Jared Leto czasami nie robi nic, poza wylegiwaniem się na kanapie, jedzeniem byle kiedy i chodzeniem po domu w starych dresach. Wszystko co było do załatwienia zostało załatwione, czemu więc nie mielibyśmy oddać się błogiemu nieróbstwu?
-Bo to do ciebie niepodobne?- Podpowiedziałam, wysiadając. Nie było jeszcze późno, więc nie czułam zmęczenia, raczej znużenie wizytą u Connie.- Jay, nie wydaje ci się, że u twojej mamy było trochę dziwnie?
-Cóż, może odrobinę inaczej, niż zwykle, ale nie z twojego powodu. Mamy pewne nieporozumienia w ekipie.- Wyjaśnił, idąc w stronę domu.
-Na pewno nie chodzi o mnie?- Wolałam się upewnić, choć pewnie i tak nie powiedziałby mi, gdybym miała rację.
-Jak bum cyk cyk.- Jr poczęstował mnie uspokajającym uśmiechem i otworzył przede mną drzwi.- Zrobić ci coś do picia?- Zerknął z ukosa, rozbrajając alarm.
-Właśnie miałam spytać cię o to samo. Co będziemy robić?- Poczułam się nieco onieśmielona, jakbym miała przebywać z nim sam na sam po raz pierwszy. Śmieszne i głupie uczucie, będące zupełnie nie na miejscu w naszej sytuacji. A może właśnie odpowiednie, gdy mieliśmy... gdy próbowaliśmy stworzyć związek na kruchych podstawach?
-Może coś obejrzymy? Widziałaś mój najnowszy film?- Mówiąc pomógł mi zdjąć płaszcz, potem objął mnie od tyłu i oparł mi brodę o ramię.- Ellie, co się podziało między tobą i Emmą? Mówiłaś, że nie rozmawiałyście, ale widziałem jak siedzicie obie z moją mamą i nie wyglądało na to, byście milczały.
-Ty zawsze wszystko zauważysz.- Westchnęłam z udawaną rezygnacją.- Emma podejrzewa, że okłamuję cię w kwestii Jamiego, ale to chyba dla ciebie żadna nowość.
-Fakt.- Mruknął cicho.
-Trochę nie do końca byłam z tobą szczera: na patio nie rozmawiałyśmy, ja się nie odzywałam, ona mówiła.- Dodałam. Doszłam do wniosku, że skoro sam poruszył temat, nie będę niczego ukrywać, ale nie wyjdę z pretensjami i rozegram to inaczej.
-Więc jednak.- Poluzował uścisk i odwrócił mnie twarzą do siebie. Był... chmurny? Niezadowolony? Coś pomiędzy?
-Dowiedziałam się między innymi o powodach, dla których tu jestem.- Czekałam przez chwilę czy spyta, jakie one są, ale milczał, wpatrując się we mnie bez mrugnięcia okiem.- Podobno tylko dlatego, żebyś miał mnie na oku. Nie ufasz mi, uważasz, że Jamie nie jest twój a ja jedynie żeruję na twoich pieniądzach. Grasz przede mną, udając bliskość po to, żeby mieć mnie w łóżku.- Przełknęłam ślinę, czując się coraz mniej pewnie. Znów dopadły mnie wątpliwości: a jeśli to, co mówiła Emma, nie było zmyślone? Jr zaprzeczy, ale czy będzie to szczere? Jak dowiem się prawdy? No jak?
-Chyba jej nie wierzysz?- Ciche jak szept pytanie padło po dłuższej chwili.
-Staram się.- Patrzyłam mu w oczy, widząc w nich wzburzenie.- Jay...
-Ja nie udaję.- Wtrącił stanowczym tonem, przerywając mi.
-Emma zasugerowała, że...
-Nie gram.- Znów mi przerwał, jakby nie słyszał co mówię.
-Zasugerowała że z nią...
-Uwierz mi.
-Pytała, czy ze mną robisz to tak samo i opisała...
-Nie słuchaj jej tylko mnie.
-Ona cię kocha i nie odpuści.- Powiedziałam to, co w tej chwili zrozumiałam, dziwiąc się przy tym, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy.
-A ty?- Jr przejechał kciukiem po moim policzku.
-Co ja?
-Ty mnie kochasz?
Zarumieniłam się, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie wiedząc też co tak naprawdę czuję, szczególnie teraz, w tym momencie, podczas tej dziwnej rozmowy. Byłam zmieszana, otumaniona, pod wpływem jego oczu, patrzących na mnie z bliska ze skupieniem i oczekiwaniem. Wiedziałam że to, co powiem, będzie miało wpływ na przyszłość i muszę być całkowicie szczera, a jednocześnie miałam chęć potwierdzić.
-Kochasz mnie, Ellie? Choć odrobinkę?- Jared pocałował mnie delikatnie w skroń, potem niżej, kierując się w stronę moich ust.- Choć tyle, żebym mógł mieć nadzieję na więcej? Została w tobie choć iskra tego, co czułaś kiedyś?
-Ja...- Jąkałam się, oczarowana subtelnością pieszczoty i ciepłym brzmieniem głosu.- Ja... nie wiem...
-Nie wiesz, że mnie kochasz?- Zaśmiał się i odsunął, kręcąc głową.- Musisz mnie kochać, Ellie.
-Skoro tak mówisz...- Odetchnęłam z ulgi, że nie obraził się i zmienił poważny temat w lekki żart.- Nie będę kłócić się ze starszym od siebie.
-Zgodna z ciebie kobietka, a to lubię.
-A co z Emmą?- Spytałam, chcąc wiedzieć jaki jest jego stosunek do, jakby nie patrzeć, mojej konkurentki.
-Co ma z nią być?- Zdziwił się.
-Zna cię lepiej i dłużej niż ja. Kiedyś z sobą kręciliście i w ogóle...
-Emma plecie banialuki. Nie myślisz chyba, że ma u mnie jakieś szanse?
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
-Nic do niej nie czuję, poza wdzięcznością za to, co robi dla mnie i dla ekipy. Lubię ją, bo jest dobra w swojej pracy i nigdy mnie nie zawiodła.- Wziął mnie pod brodę i spojrzał mi głęboko w oczy.- Ellie, nie szukaj na siłę problemów tam, gdzie ich nie ma. Emma nic dla mnie nie znaczy, poza tym...- Zrobił krótką przerwę.- To nie ona jest dla mnie... To nie ją... Sama wiesz.- Lekki rumieniec pojawił się na jego policzkach, barwiąc je na różowo.
-Jay, zawstydziłeś się.- Roześmiałam się, czując nagły przypływ szczęścia. Miałam ochotę tańczyć, śpiewać, robić różne głupie i dziecinne rzeczy po to, by pokazać światu swoją radość. Wierzyłam Jaredowi, po prostu wierzyłam w to, co mówi, i żadna zołza nie mogła tego zepsuć. W tej chwili Emma z grożącej mi konkurentki zmieniła się w żałosną, próbującą odzyskać straconą szansę kobietę.- Zrób popcorn i pokaż mi ten swój nowy film. Strasznie jestem ciekawa, za co cię tak chwalą.

To nie był dobry pomysł. Film, który dla przeciętnego widza był jedynie dobrze zagranym widowiskiem, dla mnie znaczył o wiele więcej. Dla Jr zapewne też, bo oboje siedzieliśmy cicho, nie komentując słowem dziejącej się na ekranie akcji.
Oglądając go w roli śmiertelnie chorego człowieka czułam się tak, jakbym oglądała rzeczywistość. Lub też złą wróżbę, która nie powinna się spełnić. Choć był to tylko film, bolał mnie widok powolnej agonii, nieuchronności zbliżającego się końca i strachu, z jakim grana przez Jareda postać przechodziła przez to wszystko. Najgorsza dla mnie była scena, w której płakał, wiedząc, że nie ma dla niego ratunku. Wiedziałam, że jeśli prawdziwy Leto padnie ofiarą tego, co miał w genach, nie będzie różnił się od Rayon. Jeśli zachoruje, rak powoli wyniszczy go, zabije, i nic tego nie zmieni.
A jeśli Jamie okaże się naznaczony tym samym piętnem...
-Nie chcę... Wyłącz.- Odwróciłam wzrok od ekranu, mając dość. Nie mogłam oglądać dalej bez poczucia zagrożenia i rodzącej się we mnie złości na fundujące nam paskudne niespodzianki życie.
-Nie podoba ci się?- Jr sięgnął po pilota i zatrzymał obraz.
-Nie o to chodzi. Film jest dobry, naprawdę, tylko...- Westchnęłam, tłumiąc ściskający w gardle płacz.- Nie powinieneś w nim grać.- Miałam nadzieję, że zrozumie podtekst, zawarty w tych słowach.
-Musiałem, Ellie. Ta rola była dla mnie bardzo ważna właśnie przez to, co ukazywała.- Przyciągnął mnie do siebie i otoczył ramionami.- Chciałem to poczuć, dowiedzieć się jak to jest, zrozumieć. Przygotować się na najgorsze, jeśli się zdarzy. Czy raczej: kiedy przyjdzie.
Słysząc ostatnie zdanie poczułam nagłą irytację. Pewność, z jaką Jared twierdził, że rak dopadnie go wcześniej czy później, doprowadzała mnie do szału.
-I co, pomogło?- Wyśliznęłam się z jego objęć i usiadłam kawałek dalej, patrząc z wyrzutem prosto w pełne powagi oczy.
-Tak i nie.
-Dlaczego mi to pokazałeś, Jay?- Chciałam wiedzieć, co powodowało nim, gdy kazał mi patrzeć jak umiera w filmie, który na swój sposób mógł ukazywać jego przyszłość.- Mnie też chciałeś przygotować?
-Nie, Ellie.- Wyglądał na wstrząśniętego moją reakcją.- Uspokój się, przecież to tylko film, smutny film o...- Wyciągnął do mnie rękę, ale cofnęłam się, nim mnie dotknął. Zrobiłam to odruchowo, wściekła na niego i na cały świat, w tym momencie mając gdzieś to, co Leto sobie pomyśli. Praktycznie chciałam, żeby zabolało go tak, jak mnie bolała myśl, że mam być świadkiem jego umierania.
-O tobie i o tym, co cię czeka?- Wstałam, cała roztrzęsiona. Radość, którą czułam godzinę wcześniej, znikła bezpowrotnie, zastąpiona przez skrajnie przeciwne emocje. Byłam zdruzgotana, przerażona, w moim przekonaniu oszukana przez człowieka, na którym mi przecież zależało.- Nie powinieneś mi tego pokazywać.
-Przecież wiedziałaś, co mi jest.- Jr podniósł głos, najwyraźniej również rozzłoszczony.
Rozumiałam go. Miał prawo zdenerwować się w chwili, gdy zachowywałam się jak histeryczka po tym, jak zdecydowałam się z nim być mimo jego genetycznej wady. Nie potrafiłam jednak tak po prostu zapomnieć widoku jego zmarnowanej, wychudzonej postaci i świadomości, że kiedyś będę widzieć go takiego w rzeczywistości. To było... podłe.
-Wiedziałam, racja. Tyle, że co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć.
-To tylko film!
-Przy którym mówisz mi, że właśnie to cię czeka!- Krzyknęłam, strasząc przy tym Jamiego, który kopnął mnie mocno i energicznie. Przyłożyłam dłoń do brzucha, masując obolałe miejsce.- Jezu, Jared, czy ty cokolwiek rozumiesz? Ja nie chcę być świadkiem takich rzeczy.- Wskazałam palcem na ekran z zatrzymanym obrazem, na którym Jr leżał w szpitalnym łóżku i albo spał, albo był nieprzytomny.
-Dokonałaś wyboru.- Przypomniał mi, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
Mimo ostrego tonu, jakim mówił, w jego oczach nie widziałam złości, jedynie lęk i samotność. Starałam się ich nie zauważać, zlekceważyć, nie przyjmować do wiadomości.
-Który muszę od nowa przemyśleć.- Wierzchem dłoni wytarłam pierwszą łzę, która pociekła mi po policzku.
-Więc to zrób, Ellie.- Tym razem głos Jr był spokojny i cichy.- Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz a potem zdecyduj ostatecznie i albo zostań, albo zniknij mi z oczu i nie odzywaj się, dokąd nie zdechnę. Nie mogę cię do niczego zmusić ani wymagać, żebyś tkwiła przy moim łóżku i zmieniała mi pieluchy, gdybym zaczął srać pod siebie, albo żebyś z uśmiechem na ustach dozowała mi morfinę.- Rzucił pilota na stolik i wstał.- Na wypadek, gdybyś wolała odejść, zabezpieczę was finansowo już teraz  a po śmierci zostawię Jamiemu wszystko, co mam.- Ruszył w stronę holu.- Musisz wiedzieć, że nie jestem tobą rozczarowany, sam pewnie zareagowałbym podobnie w odwrotnej sytuacji.- Zatrzymał się, potem wrócił do mnie, otarł mi cieknące już ciurkiem łzy i stał przez chwilę, patrząc na mnie ze smutkiem widocznym w całej jego postaci.- Nie płacz, Ellie. Nie chciałem cię skrzywdzić.- Po tych słowach wyszedł, zostawiając mnie samą.
Nie mogłam nie płakać. Musiałam w jakiś sposób dać upust targającym mną emocjom i złości. Miałam do siebie pretensje o to, że w kryzysowej sytuacji chciałam podkulić ogon i uciec, widząc w tym ratunek. Miałam żal o własne przekonanie, że jeśli nie będę widzieć, nie będę się przejmować, zapomnę, uznam, że mnie to nie dotyczy.
-Niech cię diabli, Leto!- Krzyknęłam za nim, jednocześnie machnięciem ręki strącając ze stolika szklankę z resztką herbaty. Naczynie rozbiło się na drobne kawałki, tak samo jak moja pewność siebie i wiara w to, że dam radę wytrwać. Obawiałam się, że tkwiłam w błędzie.
Wciąż płacząc poszłam na górę, mijając w drodze uchylone drzwi gabinetu Jr, za którymi paliło się światło. Słyszałam go, szeleszczącego papierami, potem dobiegł mnie cichy trzask drzwiczek biurka. Pociągając nosem zabrałam z sypialni nocną koszulę, laptop i telefon i wróciłam na dół, po czym zamknęłam się w pierwszym lepszym pokoju i opadłam na łóżko, mażąc się jak dziecko.
W zasadzie czułam się jak dziewczynka, która zetknęła się z przerastającym ją problemem i nie wiedziała, co zrobić, czym się kierować. Dziewczynka, która myślała, że jest mądra i silna, a okazała się być głupia i słaba. To bolało, dlatego płakała, połykała łzy i użalała się nad sobą, na zmianę to próbując się uspokoić, to tłukąc pięściami w poduszkę.
Nie widząc innego wyjścia chwyciłam telefon i wybrałam numer jedynej osoby, która mogła mnie wesprzeć. Wiedziałam, że w Lafayette jest już noc, ale babcia nie będzie mieć mi za złe, że ją budzę. Odebrała po kilku sygnałach.
-Halo? To ty, Suze?- Miała nieco zaspany głos, pełen niepokoju i troski.- Co się stało? Coś z Jamiem?
-Pomóż mi, babciu.- Łkałam do słuchawki wiedząc, że to jej nie uspokaja.- Wszystko jest nie tak.
-Ale co, Suze? Jared zrobił ci coś złego? Uderzył cię?
-Nie. On... On...- Kręciłam głową, jakby mogła to widzieć.- Boję się, że nie dam rady.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, potem rozległo się krótkie stęknięcie.
-Suze, postaraj się spokojnie wyjaśnić, co się stało.
-Babciu, przylecisz do mnie?- Prawie błagałam. Potrzebowałam jej jak powietrza, jej, a nie głosu w telefonie.
-Czy Jared nie będzie miał nic przeciwko temu?- Pytaniem dała mi poznać, że nie zostawi mnie samej w trudnej chwili.
-Nie obchodzi mnie to. On ma rodzinę tu na miejscu.
-Dobrze, dziecko. Zaraz zadzwonię do linii lotniczych i zarezerwuję bilet.- Słyszałam w tle stukanie o podłogę jej domowych pantofli.
-Kocham cię, babciu.
-Ja ciebie też, Suze.- Usłyszałam ciepłe słowa i rozłączyłam się, już spokojniejsza, ze świadomością, że ktoś jest ze mną i pomoże mi się pozbierać.


                                                                      *****

Powoli zaczynam nie lubić tego bloga bo to, co się w nim dzieje, powstaje wbrew temu, co myślałam. Rozdział znów pisał się od połowy tak, jak chciał.
Pozdrawiam.

środa, 13 sierpnia 2014

Nowa Ellie.

Nie mogłam odpędzić od siebie myśli o tym, co powiedziała Emma. W głowie wciąż miałam jej słowa, krążyły wokół mnie, dręczyły, przygnębiały. Miałam ochotę wyciągnąć Jr z salonu i spytać wprost, czy to prawda że on i ta sucz... Ale nie zrobiłam tego.
Siedziałam w łazience tyle, by nie wzbudzać podejrzeń, potem wróciłam do gości, udając że nic się nie stało. Nikt chyba nawet nie zauważył mojego nastroju, praktycznie nie zwracano na mnie uwagi. Jedynie Ludbrook patrzyła na mnie kpiąco, z wyzwaniem w oczach, rozmawiając z, jak się domyśliłam, swoim chłopakiem.
Nie rozumiałam jej: skoro była z kimś związana, i to poważnie, po co próbowała mi bruździć? Co tak bolało ją w moim związku z Leto, że chciała się mnie pozbyć? Widziała przecież, że nawet Connie jest mi przychylna. Nie mogła po prostu odpuścić i dać nam spokój?
Z drugiej strony, jeśli znała pikantne szczegóły na temat Jareda, czy mogło być tak, że w sekrecie odnowili dawny związek a ja byłam chwilową przeszkodą przez to, że byłam w ciąży? Czy oboje sądzili, że okłamuję wszystkich twierdząc, że urodzę dziecko Jr? Czy opracowali taktykę, zgodnie z którą Jay zamydli mi oczy czułościami i poczeka te kilka tygodni by sprawdzić, jaka jest prawda? Dobrze, to było możliwe. Ale Jamie naprawdę jest synem Jr, co więc zrobi knująca za moimi plecami para po jego narodzinach?
Nie chciałam myśleć że wtedy Jared rozstanie się ze mną i będzie tatusiem na odległość.
A jeśli... A jeśli miałam mu zaufać, uwierzyć że coś do mnie czuje, pozwolić, by mój synek nosił jego nazwisko, a potem go stracić, przegrać batalię o to, kto zajmie się jego wychowaniem a kto będzie miał prawa do odwiedzin? Czy celem Jr było odebrać mi dziecko i stworzyć mu rodzinę z Emmą? Do niej mój chłopczyk miał w przyszłości mówić "mamusiu"?
Wydawało mi się to prawdopodobne, ale za nic nie pasowało do zachowania Emmy. Gdybym to ja planowała podobny podstęp za nic nie powiedziałabym do głupiej ciężarnej czegoś, co obudziłoby jej podejrzenia. Ale tu znów mogło być tak, że moja nieufność była częścią knowań i miała czemuś służyć. Czemu, tego nie wiedziałam. Może temu, bym uważała Emmę za zdesperowaną zazdrośnicę i nie uwierzyła w jej słowa, pozwalając Jaredowi się ogłupić?
Cholera! Co mam teraz zrobić? Co robić?
-Ellie, skarbie, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?- Przedmiot moich rozmyślań zjawił się przy mnie, zadając ciche pytanie.
-Tak.- Odparłam i uśmiechnęłam się zdawkowo.- Odpłynęłam na chwilę.- Spojrzałam mu w oczy, szukając po raz kolejny śladów znudzenia, obojętności czy czegokolwiek, co byłoby dla mnie potwierdzeniem słów Emmy i dowodem na to, że Jr faktycznie mnie oszukuje. Nie umiałam jednak zauważyć niczego podejrzanego, być może przez to, że byłam zdenerwowana, choć starannie to ukrywałam. Postanowiłam udawać że nic się nie stało i obserwować Jr na każdym kroku. Może wtedy coś zauważę, gdy będzie pewien, że niczego nie podejrzewam?
Zaraz, ja JUŻ podejrzewałam. Niech diabli wezmą Emmę i wszystkie podobne do niej baby, umiejące w doskonały sposób zburzyć spokój i sprawić, że nieufność rzuca cień na relacje z partnerem.
-Muszę porozmawiać z mamą.- Jared cmoknął mnie w policzek i odszedł, zostawiając mnie samą.
Rozejrzałam się po salonie: Emma dyskutowała o czymś z żoną Tomo, chłopak z ekipy stał na patio z facetem niezastąpionej panny Ludbrook. Wszyscy mieli mnie gdzieś. Jr znikł za drzwiami kuchni.
Nie wiedząc co z sobą zrobić wyszłam z salonu, chcąc znaleźć sobie jakiś spokojny kącik, w którym będę mogła pomyśleć nad tym, co usłyszałam i zobaczyłam. Nie tak wyobrażałam sobie gościnę u Connie i czułam się, delikatnie mówiąc, rozczarowana. Wszystko było inne, niż myślałam, obce, wręcz wrogie. Dziwiło mnie szczególnie to, że mama Jareda nie zamieniła ze mną słowa od chwili, gdy przywitałam mnie zaraz po przyjeździe. To było podejrzane, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z czyjej winy tak jest. Emma. Zołza musiała wyrobić mi świetną opinię, może nawet podzieliła się z resztą gości wiedzą o tym, jak naprawdę poznałam się z jej szefem. Jeśli tak...
Nie chciałam zastanawiać się nad tym, co musiałaby wtedy myśleć o mnie Constance. Nie zależało mi na innych, ale jej zdanie znaczyło dla mnie bardzo dużo. Była przecież kimś w rodzaju mojej teściowej, przynajmniej ja tak to widziałam. Chciałam, żeby mnie lubiła, bo ja lubiłam ją. Chciałam też, by nie zobaczyła we mnie niczego złego, by nie zaczęła uważać mnie za karierowiczkę, żądną pieniędzy ścierkę, która osiąga swój cel za pomocą tyłka i wpadki z milionerem.
Zastanawiało mnie, dlaczego Jared zachowuje się tak, jakby oślepł i nie zauważał, że towarzystwo mnie olewa. Ciekawa też byłam o czym musiał porozmawiać z matką. Pewnie o mnie... Może tłumaczył jej, że musi traktować mnie jakby nigdy nic?
Myśl, że wszyscy dokoła stoją murem przeciw mnie, była przykra. Bardzo przykra. Czułam się z nią strasznie, przyprawiała mnie o poczucie winy, którego nie powinnam czuć. Ale tak już jest: nawet gdy nie robisz nic złego dopadają cię wstrętne wyrzuty i zaczynasz widzieć w sobie zło, choć tak naprawdę wcale go w tobie nie ma. Niejako usiłujesz usprawiedliwić niechęć otoczenia, bo przecież nie może odtrącać cię bez powodu. Wiesz, że obwiniając siebie nie masz racji, ale nie wierzysz w to z powodu głupiej przewagi, jaką ma nad tobą grupa ludzi.
Ja również zaczęłam czuć się winna. Zaczęłam myśleć, że błędem była moja przeprowadzka, niepotrzebnie zgodziłam się mieszkać z Jaredem, w ogóle nie powinnam była poruszać lawiny i mówić mu, że jestem w ciąży.
Nagle przypomniałam sobie, jakimi epitetami obrzucił mnie przez telefon, gdy dowiedział się o dziecku. Jakich wyzwisk musiałam wysłuchać. Czy w tamtym momencie odsłonił się, pokazał prawdziwe oblicze i to, kim dla niego jestem? Głupią, bezmyślną cipą?
Zawsze jednak była druga strona wszystkiego. W tym wypadku strach Jareda przed chorobą dziecka. Wyjaśnił mi swój problem, a ja go zrozumiałam. Postawiłam się w jego sytuacji i doszłam do wniosku, że moje postępowanie byłoby podobne, jeśli nie takie same. Musiałam też pamiętać o tym, co powiedział ledwie co o Jamiem: że cieszy się z niego mimo wszystko. W chwili, gdy to usłyszałam, pojęłam jak bardzo musiał czuć się... niekompletny, wadliwy, skoro musiał odmawiać sobie posiadania tego, co w życiu najważniejsze. Z tego powodu zapewne zmienił się w pracusia, wiecznie zajętego człowieka. Chyba i ja szukałabym sobie jakichkolwiek spraw, które odciągnęłyby mnie od pustki codzienności. Samotnej codzienności.
W tym momencie gdzieś wewnątrz mnie obudził się bunt, skierowany przeciw Emmie i jej "sensacjom". Doszłam do wniosku, że nawet jeśli w połowie miała rację i mówiła prawdę, wciąż mam szansę zmienić jej przewagę w porażkę. To zależy tylko ode mnie. Kiedyś, na początku naszej znajomości, Jr powiedział wiele na temat tego, jak na niego działam. I nie chodziło mi tylko o mój wygląd ale o ogół. Widziałam, że nie jestem dla niego pierwszą lepszą dziwką, którą posiadł, ale kimś więcej. Może teraz mi nie ufał, może miał pewne wątpliwości, ale mogłam przecież spróbować przywrócić tamte emocje. Jeśli poddam się nieufności, którą zasiała Ludbrook, wszystko szlag trafi. Nie uwierzę w żadne słowa Jareda, w żadne zapewnienia, w nic.
Poza tym... byłam kobietą. Miałam coś, czego Leto szukał na próżno w innych, przede mną. Łączył nas też Jamie. Czy więc nie mogłam doprowadzić do tego, by nasza więź stała się bardziej... intymna, osobista, nie polegająca głównie na wspólnym dziecku? Mogłam. Tylko ode mnie zależało, co się stanie.
Przypomniały mi się słowa babci mówiące o tym, bym walczyła o uczucia kogoś, na kim mi zależy. Chciałabym mieć ją teraz przy sobie, poradzić się, powiedzieć o wszystkim, ale musiałam polegać sama na sobie. Nie po raz pierwszy, ale teraz miałam walczyć o siebie, swoją przyszłość i faceta, który...
Moje rozmyślania przerwał czyjś chichot, dobiegający gdzieś z dalszej części domu. Zapędziłam się w jego głąb nawet tego nie widząc i wylądowałam gdzieś na piętrze, mając za sobą schody do obszernego holu. Na dole nie widziałam nikogo, w korytarzu przede mną również, choć drzwi na jego końcu nie były domknięte.
-... byłem pewien, że na mnie zlewasz.- Usłyszałam cichy głos Shannona.- Unikasz mnie od tygodni.
Uśmiechnęłam się pod nosem: oho, starszy Leto uciekł z salonu, żeby pogadać z dziewczyną przez telefon. Więc jednak jakąś miał, choć udawał przede mną, że nie ma. A może nie mówił o niej, bo nie wiedział, czy jeszcze są razem?
Nie wiem czemu, ale strasznie chciałam zobaczyć jego twarz w chwili gdy rozmawia z kimś, na kim mu zależy. Wiedziałam, że to nieładnie podglądać, ale po prostu musiałam go zobaczyć. Nie wydawał mi się zdolny do jakichkolwiek uczuć wyższych, zaskoczyło mnie więc to, że jednak w jego życiu była jakaś kobieta.
Podkradłam się na paluszkach, aż znalazłam się przy uchylonych drzwiach i mogłam spojrzeć do pokoju. W pierwszej chwili zauważyłam tylko stopę, obutą w sztucznie postarzonego botka, więc przesunęłam się odrobinę w bok, by zerknąć na, jak sądziłam, rozanielone oblicze Shana.
Zerknęłam i omal nie zeszłam na zawał: Shannon nie rozmawiał przez telefon. I nie był w pokoju sam. Siedział na łóżku, mając obok siebie nikogo innego jak... Tomo. Ręka Chorwata obejmowała starszego Leto w pasie, skubiąc palcami jego koszulę. Szeptał coś prosto do ucha Shannona, zbyt cicho, żebym mogła to usłyszeć, ale nie potrzebowałam słów by wiedzieć, co jest grane.
Ok, rozumiem. Śpię i mam głupi sen, w którym Emma prawi mi złośliwości, Jared mnie olewa a jego brat romansuje z własnym kumplem z zespołu, powiedziałam do siebie w myślach, ledwie tłumiąc chęć wybuchnięcia śmiechem. To nie mogło się dziać, było zbyt nieprawdopodobne, by okazać się prawdziwe. Shannon, facet non stop mówiący o dziewczynach, i Tomo, szczęśliwy w małżeństwie i jawnie adorujący swoją żonę nie mogli być...
-... podejrzewa?- Shan poruszył się, więc szybko cofnęłam głowę, by mnie nie zauważył.
-...wiem... powiedzieć... zrozumie jaki jestem...- Kilka słów z cichej odpowiedzi Tomo dotarło do moich uszu. Więc to nie sen, oni naprawdę tulili się do siebie jak para kochanków. Matko Boska...
Wycofałam się równie cicho jak przyszłam i czym prędzej zeszłam na dół, wciąż zaszokowana tym, co zobaczyłam i usłyszałam. W głowie miałam mętlik, jeden wielki bałagan i gonitwę myśli. Wiedziałam już że nie śpię, ale nadal nie dowierzałam w fakty.
Zatrzymałam się na środku holu, przypominając sobie to, co zdarzało mi się wcześniej zobaczyć, choć nie zwracałam wtedy na to uwagi. Przed oczami pojawiły mi się obrazy starszego Leto, z uśmiechem zakładającego pojedyncze pasmo włosów za ucho Tomo. Albo to, jak poszczypywał go w bok przy jakiejś tam okazji. I poddającego się temu Chorwatowi, nie protestującemu w żaden sposób, wydającemu się być wręcz zadowolonym.
-Cholercia.- Powiedziałam do siebie. Zdałam sobie sprawę że wiem o ludziach mniej, niż myślałam. Albo też nie wiem nic o showbiznesie i o międzyludzkich relacjach, jakie w nim panują. Może podobne rzeczy są na porządku dziennym, tak jak na ogół pisze o tym prasa? Może rzeczywiści każdy zdradza tu każdego z każdym, bez względu na płeć? Jak w każdym środowisku, tu też musiał być jakiś procent homoseksualistów albo bi. A może to była swoista moda, żeby sypiać z kim popadnie i próbować nowych rzeczy? Ciągle ukazywały się gdzieś nowinki o tym, że ci i ci się rozstali, ci pobrali i szybko rozwiedli, ten czy tamten znalazł sobie kochankę a tamta od dawna zdradza partnera.
Słodki Boże, w jakie towarzystwo wpadłam?
Nie chciało mi się wierzyć, że Shannon mógłby być... że był... ale przecież widziałam obejmującego go Tomo, szepczącego coś z ustami w jego włosach.
Szokująca niespodzianka zepchnęła gdzieś incydent z Emmą, sprawiła, że przestałam aż tak się nim przejmować. Zrozumiałam, że każdy ma jakieś tajemnice, być może sprawiające ból, zmuszające do tego, by je ukrywać.
Po tym, co zastałam na górze, Ludbrook wydała mi się śmieszna, niepoważna. Coś kazało mi wątpić w jej prawdomówność, a dokładniej fakt, że już raz mnie oczerniła, kłamiąc Jaredowi prosto w oczy. Teraz też mogła zmyślać, tym razem próbując uderzyć bezpośrednio we mnie, wykorzystać to, że czułam się jeszcze niezbyt pewnie jako dziewczyna Jr.
Mogłam to zmienić. Mogłam przykuć do siebie jego uwagę w większym stopniu, niż teraz. Wystarczyło tylko, bym postępowała w sposób, który zawsze wydawał mi się nieodpowiedni i, co tu mówić, poniżej moich aspiracji. Wiedziałam, że w przypadku kilku moich koleżanek to działało, choć sama uważałam to za poniżające. Ale przecież czytałam gdzieś kiedyś, że kobieta jest w posiadaniu czegoś, czemu nie oprze się zainteresowany nią mężczyzna. Tym czymś było jej ciało.
Faceci z zasady uwielbiają seks, mają najróżniejsze fantazje, które chcieliby zrealizować. Częściowo wiedziałam co lubi Jr, zauważyłam przecież jak reaguje na moją wstydliwość, jak bardzo go ona podnieca. Byłam pewna, że silnie działało na niego połączenie skrępowania i gotowość do nowych doświadczeń, łączące się u mnie w zaprzeczającą sobie mieszankę. Ja znów lubiłam to co ze mną robił i sposób, w jaki to robił: stanowczo, niejako dominując nade mną, a zarazem z czułością i delikatnością. Zaspokajał siebie, jednocześnie dbając o mnie i pilnując, by nie sprawić mi przykrości.
Może właśnie dlatego tak mnie pociągał? Wiedziałam, wyczuwałam że z jego strony nie grozi mi nic, co byłoby dla mnie niemiłe, co mogłoby mnie obrzydzić. Nawet jeśli chciał czegoś więcej, niż zwykły seks, nie zmuszał mnie do niczego i czekał, aż sama zdecyduję, czy jestem gotowa spróbować nowości.
Jeśli chciałam, a chciałam, przywiązać go do siebie i sprawić, że inne kobiety nie będą dla niego interesujące, musiałam postępować tak a nie inaczej. Nie mogłam stać w miejscu, musiałam iść do przodu i porzucić wstyd przed...
W tym momencie pojęłam, że nie tyle krępowałam się przed Jaredem, ile przed sobą. Bałam się, co będę o sobie myśleć. Byłam przekonana, że po tym, jak sprzedałam dziewictwo, każdy łóżkowy eksperyment stanie się moim upadkiem, staczaniem się w stronę bycia czyjąś dziwką na pełny etat. Dotarło do mnie że wciąż zachowuję się właśnie tak, jak nie chciałam się zachowywać i podchodzę do siebie tak, jak nie powinnam. Wiedząc, że mój związek jest teraz prawdziwy, zaprzeczałam mu w myślach. Chyba nadszedł czas, żeby to zmienić.
Musiałam zacząć od swojego podejścia do życia z Jaredem. Konieczne było bym przyjęła je za coś, co będzie trwałe i przynajmniej w połowie zależnie ode mnie. Jeśli Jr naprawdę coś do mnie czuł, musiałam sprawić, by to nie wyparowało w natłoku codziennych spraw i przez to, że często mój mężczyzna będzie daleko od domu, otoczony wianuszkiem wielbicielek w różnym wieku. Ufałam, że nie da się skusić żadnej z nich, ale tak czy inaczej musiałam pielęgnować to, co między nami było.
O tym też babcia mi kiedyś mówiła, dając rady na temat chłopców. Powiedziała, że są łatwowiernymi, prostymi do zmanipulowania istotami, a skoro tak, trzeba nauczyć się wyprzedzać ewentualne konkurentki i utrzymać zainteresowanie chłopaka. Stwierdziła, że najprościej jest to zrobić spełniając jego ciche zachcianki, jednocześnie nie będąc na każde skinienie i nie tracąc własnego zdania. Dała mi nawet przykład, który wywołał na mojej twarzy gorący rumieniec: jeśli zobaczę, że mój chłopak ma wokół siebie stadko tokujących dziewczyn, nie powinnam podchodzić, brać go pod rękę czy w inny sposób demonstrować, że jest mój. Powinnam za to z obojętną miną szepnąć mu na ucho coś erotycznego, obietnicę czegoś co sprawi mu rozkosz, i odejść, nie dodając nic więcej. Babcia powiedziała, że dzięki temu jego myśli będą przez cały czas krążyć wokół mnie, nie skupiając się ani na moment na moich potencjalnych konkurentkach.
Nigdy nie próbowałam robić podobnych rzeczy, nigdy nie mówiłam chłopakowi żadnych podszytych seksem słów, nie składałam obietnic. Raz, że się wstydziłam, dwa, że nie widziałam powodów, dla których miałabym posunąć się do czegoś, co wydawało mi się zawsze poniżające.
Wychodzi na to, że srogo się pod tym względem myliłam i nie umiałam zobaczyć różnicy, jaką jest podrywanie chłopaka dla korzyści, a mówienie podsyconych erotyką rzeczy własnemu partnerowi. Jak dotąd wysiliłam się jedynie na powiedzenie czegoś dalekiego od prawdziwego podtekstu w wieczór, w którym Emma nakłamała Jaredowi na mój temat.
-To może być całkiem fajne.- Powiedziałam do siebie, wracając do salonu.
Niewiele się w nim zmieniło prócz tego, że teraz na stole stały ciasta, wino, soki i kubełek z lodem a towarzystwo, które zostawiłam wychodząc, nieco się przemieszało. Connie i Emma rozmawiały siedząc przy stole, facet Emmy znikł a Vic stała z Jr przy drzwiach na patio.
Odwaga, którą czułam sekundy wcześniej, nieco osłabła. Czy powinnam podejść teraz do Jareda? Co miałam mu powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotkę? Że go pragnę? Czy nie będzie to wyglądało głupio? I co mam zrobić, odciągnąć go od okna, palnąć prosto z mostu i zostawić go tak? Łatwo było słuchać babcinych rad, łatwo wyobrażać sobie, że się je stosuje, gorzej zrealizować to w rzeczywistości.
Postanowiłam zostawić Leto w spokoju do chwili, gdy znajdzie się blisko Emmy, i ewentualnie wtedy wyskoczyć z czymś, czego się nie spodziewał. Chwilowo, pchana chęcią odgryzienia się na jego niedoścignionej asystentce, zdecydowałam się dołączyć do niej i mamy Jareda.
Zresztą, nie miałam nic do stracenia, za to wiele do zyskania. Raz kozie śmierć.
Odetchnęłam głęboko, zbierając się w sobie, i podeszłam z tyłu do siedzących razem kobiet, dotykając ramienia Constance. Obejrzała się od razu, uśmiechając się promiennie.
-Ellie.
-Hej.- Udając, że nie zwracam uwagi na Emmę, uśmiechnęłam się przyjaźnie.- Dobrze się bawicie?
-Tak, a ty? Gdzie byłaś?
-Oglądałam obrazy.- Wymyśliłam na poczekaniu. Usiadłam obok niej jakby nigdy nic. Kątem oka widziałam Emmę, wpatrującą się we mnie z napięciem i czymś, co wyglądało na niepokój. Może spodziewała się, że wywołam awanturę i będę chciała skonfrontować ją z Connie?- O czym rozmawiacie?- Spytałam, sięgając po kawałek czekoladowej babki.
-Wspominamy stare czasy i początki istnienia zespołu.- Connie pospieszyła z odpowiedzią.- Moi synowie byli wtedy tacy młodzi i pełni zapału...- W jej oczach zapaliły się iskierki czułości i, jak się domyślałam, sentyment za dawnymi latami, w których sama była o wiele młodsza.- Emma mówiła właśnie jak się czuła, gdy dołączyła do ekipy. Od razu ją polubiłam, była taka kulturalna i pracowita, bardzo pomagała chłopcom w pracy. Nie wyobrażam sobie, żeby bez niej osiągnęli tak wiele.
-Przesadzasz...- Ludbrook machnęła ręką, ale widziałam jak pokraśniała z zadowolenia.
Wtedy doznałam czegoś w rodzaju olśnienia. Skoro Connie widziała w Emmie ósmy cud świata, dlaczego nie miałabym podtrzymać jej w tym przekonaniu?
-Emma naprawdę jest pomocna.- Wtrąciłam, od niechcenia pogryzając ciasto.- Dzięki niej zrozumiałam wiele spraw, o których nie miałam pojęcia.- Pokiwałam głową.- Nie do pomyślenia, jak kilka słów potrafi otworzyć człowiekowi oczy i nakierować go na dobrą drogę do tego, by umiał uszczęśliwić partnera.- Położyłam dłoń na ręce Constance.- Wstyd przyznać, ale w wielu sprawach jestem całkowicie niedoświadczona. Emma zna Jaya na tyle dobrze, że mogła podpowiedzieć mi pewne rzeczy. Chyba nigdy nie będę umiała się jej za to odwdzięczyć.- Zakończyłam, patrząc z niewinną miną na zbaraniałą Ludbrook.
Powiedzieć, że była zaskoczona, to mało. Wyglądała jak ktoś, kto napotkał na swojej drodze coś, czego istnienia nawet nie podejrzewał. Aż skręcałam się w środku z radości na widok jej głupiej miny.
-Ale... ale...- Zająknęła się, wodząc wzrokiem po mojej twarzy.
-Emmo, jesteś zbyt skromna.- Connie złapała mnie i ją za ręce, promieniejąc zadowoleniem.- Myślę, że za nagrodę wystarczy ci widok szczęścia, którego będziesz przyczyną.- Spojrzała na mnie, potem na Emmę.- Myślałam, że się nie lubicie, ale najwyraźniej odniosłam mylne wrażenie. To dobrze. Nawet nie wiecie, ile znaczy dla mnie wasza przyjaźń.- Puściła nasze dłonie i objęła nas obie za szyję, tuląc do siebie jak największe skarby.- Moje dwie kochane dziewczyny.- Gdy nas puściła, oczy lśniły jej tak, jakby miała się lada chwila rozpłakać.
Zrobiło mi się odrobinę głupio: przez moje machinacje przyjęła za pewnik coś, co nie było prawdą... a przynajmniej nie do końca. Nie miałam zamiaru przyjaźnić się z Emmą, ale to, że przez przypadek mi pomogła, było szczere. Zmusiła mnie do myślenia, do zmiany poglądów i zrozumienia, że właśnie owa zmiana jest konieczna, bym mogła żyć z Jr tak, jak tego oczekiwał. Jak oboje oczekiwaliśmy.
Czułam euforię, świadomość wygranej dzięki zaskoczeniu unosiła mnie w górę, dodawała skrzydeł i chęci do życia. Byłam... nową, odważną i pewną siebie Ellie.
Spojrzałam ponad ramieniem Connie na kobietę, która próbowała mnie zniszczyć, i napotkałam jej nienawistne spojrzenie.
-Jeszcze z tobą nie skończyłam.- Choć nie słyszałam ani słowa, bez trudu odczytałam je z ruchu jej warg.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niej najpiękniej, jak umiałam.

                                                                       *****

Trochę krótko, ale za to szybciej, niż poprzednie dwa rozdziały.
Wracam do normy, jak widać.
Mam nadzieję, że Shannona nie było za mało, za to zaskoczyłam Was tym, że w "Dziwce" pojawi się Shomo. O tak. 
W ogóle jestem ciekawa Waszych opinii na temat tego, jak Ellie poradziła sobie z Emmą.
Pozdrawiam.
Yas.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

W co mam wierzyć?

Przemierzałam dom Jareda, zaglądając do miejsc, w których wcześniej nie byłam. Budynek nie był wielki, miał jednak kilka nieodkrytych przeze mnie tajemnic, jak choćby mieszczące się w piwnicy studio. Weszłam do niego, od progu przyglądając się swego rodzaju nieporządkowi jaki tu panował: porzucone w nieładzie gitary, czyjaś koszulka, przewieszona przez oparcie stojącego na środku krzesła, zmięte opakowanie po batoniku, wystające spomiędzy poduszek niewielkiej sofy. Stojący pod ścianą fortepian był otwarty, obok niego leżała para znoszonych kapci w kratę.
Obeszłam pomieszczenie, dotykając wszystkiego po drodze i mając wrażenie, jakbym znalazła się w świecie pełnym sekretów i niedostępnym dla większości ludzi. To tu zapewne powstawały piosenki, które słyszałam na koncercie, tu odbywały się próby, dyskusje na temat poprawek i zmian, a pewnie też ostre kłótnie, gdy któryś z chłopaków nie zgadzał się z innym. Potrafiłam nawet wyobrazić sobie jak siedzą każdy przy swoim instrumencie i grają wciąż od nowa i od nowa, dokąd nie osiągną upragnionej doskonałości wykonania. Czy Jareda bolało gardło od ciągłego śpiewania tych samych fraz?
Zatrzymałam się przy fortepianie, palcami ślizgając się po klawiszach. Nie miałam odwagi nacisnąć żadnego z nich, nawet nie wiem, dlaczego. Robiąc to chyba czułabym się jak świętokradca, jakbym skalała jednym dźwiękiem należący do Leto instrument i sprawiła, że odmówi mu posłuszeństwa.
Głupia Ellie. Głupia, prosta Ellie, która dopiero teraz naprawdę pojęła, z kim ma do czynienia. Wiedziała, ale tak jakby nie wierzyła, a teraz w pełni zrozumiała konsekwencje swojego postępowania.
Jedno ogłoszenie, puszczone w sieci w chwili desperacji i pod wpływem alkoholu, zmieniło życie nie tylko moje ale też człowieka, który na swój sposób był wyjątkowy. Sławny, zaskakujący, tajemniczy, pożądany, teraz był mój. A przecież nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby okoliczności naszego poznania się były inne. Nie był w moim typie, poza tym różnica wieku nie sprzyjała związkowi.
Czy naprawdę? Jr miał masę uroku, jaką mogłam mieć pewność, że gdyby zaczepił mnie na ulicy i wymusił ode mnie numer telefonu, nie zgodziłabym się na spotkanie choćby po to, żeby mieć go z głowy? Umiał osiągać swoje cele, a skoro powiedział kiedyś, że jestem jego wymarzonym ideałem kobiecej urody i delikatności, nie dał by mi spokoju. Więc tak czy inaczej… Może wtedy uniknęlibyśmy wielu nieprzyjemnych sytuacji, może nie, tego nie umiałam powiedzieć. Jednak bylibyśmy razem tak czy owak, gdyby tylko się do mnie odezwał.
Chyba właśnie to nazywa się przeznaczeniem, a jeśli, to czy urodziłam się po to, żeby dzielić życie z Jaredem?
Zadumana nad kolejami losu pogładziłam brzuch, czując wiercącego się Jamiego, pozbawionego świadomości jak bardzo wpłynął na moją rzeczywistość. Mała istotka, w pełni zależna ode mnie, przypadkowy i z początku niepożądany gość w moim ciele, który teraz znaczył dla mnie więcej, niż wszyscy inni. W połowie ja, w połowie Jr, kim będzie w przyszłości?
-Kocham cię, maluszku.- Powiedziałam, uśmiechając się i wiedząc, że Jamie słyszy moje słowa, choć ich nie rozumie.- Przepraszam, że na początku cię nie chciałam.- Dodałam, pamiętając niechęć z jaką myślałam o urodzeniu dziecka.- Czasami życie płata nam figle i robi niespodzianki, a ty jesteś jedną z nich. Twój tato…- Pokręciłam głową i westchnęłam.- Sam zobaczysz, jaki jest. Obyś był taki, jak on.
Wychodząc ze studia usłyszałam dobiegające z kuchni hałasy i od razu skierowałam się w tamtą stronę. Stanęłam w progu cicho jak myszka i patrzyłam niezauważona na odwróconego plecami Jr. Szykował śniadanie, sięgając to po pomidora, to po paprykę, to po ser. Był w samych bokserkach, czarnych, opinających zgrabny tyłek niczym druga skóra, aż nabrałam nieodpartej ochoty dotknąć go właśnie teraz.
Właściwie dlaczego miałabym tego nie zrobić? Ja i Jr byliśmy parą, już nie na niby, a skoro tak to mogłam pozwolić sobie na wszystko co przyszło mi do głowy. Swoboda, jaką dawał mi oficjalny związek, od razu podniosła mnie na duchu i dodała pewności siebie.
-Pomóc?- Spytałam podchodząc do Jareda i niby przypadkiem kładąc dłoń tuż pod jego lędźwiami. Czułam ciepło jego ciała i twardość mięśni pośladków, czułam dreszcz, przechodzący przeze mnie w bardzo interesujący i przyjemny sposób i zdziwiłam się, że wystarczy jeden dotyk i budzi się we mnie pożądanie.
Leto spojrzał na mnie z ukosa.
-Gdzie byłaś?- Zmarszczył lekko brwi.
-Spacerowałam, zajrzałam do studia.- Przesunęłam dłoń w górę, gładząc jego plecy końcami palców, przez które przepływał prąd, jakbym dotykała obnażonych przewodów pod niskim napięciem.
-Łaskoczesz.- Jr wzdrygnął się i odsunął.- Zjemy i jedziemy, mamy parę spraw do załatwienia.
-Jakich?
-Przerejestrowanie twojego samochodu, poinformowanie paru instytucji o twoim nowym miejscu zamieszkania… Chciałbym też, żebyś spotkała się z lekarzem, który będzie cię nadzorował przez resztę ciąży.- Poinformował mnie beznamiętnie jakbym była kimś, z kim pracuje, a nie jego dziewczyną.
-Nie sądzę, żebym wymagała nadzoru.- Zauważyłam oschle.- Poza tym czy musimy załatwiać wszystko akurat dziś? Dopiero przyjechałam, daj mi się przyzwyczaić.- Dodałam.
Tak naprawdę nie potrzebowałam czasu i mogłam zrobić to, co chciał, ale wkurzył mnie jego nieznoszący sprzeciwu, oznajmiający ton, jakim do mnie mówił. Zupełnie jakby nagle zaczął żałować, że mnie tu przywiózł.
-Ellie, umówiłem już spotkania i nie chcę teraz ich przekładać. Nie mam za wiele wolnego, zaraz będą święta i wszystko pozamykane, potem jadę w dalszą trasę.- Jr obrócił się do mnie z niezadowoloną miną.- Jeśli mam coś załatwić to załatwiam, potem mam spokojną głowę, a to lubię. Mam dosyć innych spraw, żeby nie chcieć myśleć jeszcze o tym.
Odłożyłam bagietkę, którą miałam właśnie zacząć kroić, i założyłam ręce na piersi, patrząc na Leto uważnie.
-Co się stało?- Spytałam prawie obojętnie, choć w środku gotowały się we mnie emocje, głównie lęk że miałam rację i naprawdę pospieszyliśmy się ze wszystkim, niepotrzebnie komplikując i tak skomplikowaną sytuację.
-Nic. Dlaczego uważasz, że musiało się coś stać? Znasz mnie przecież i wiesz, że w sprawach biznesowych i tego typu jestem dosyć konsekwentny i nie lubię odkładać czegoś na potem.
-Jared, nie jestem twoją sprawą biznesową ani tego typu. Nie chodzi też o odkładanie na potem tylko o to, że mógłbyś przynajmniej spytać mnie o zdanie zanim ustalisz coś, co mnie dotyczy.- Specjalnie podkreśliłam słowo „zanim”.- Już u ciebie nie pracuję, żebym musiała wykonywać twoje polecenia.
-Eleanor…
-Rozumiem, że jesteś mocno zajęty, rozumiem, że lubisz mieć wszystko z głowy, za to nie rozumiem czemu traktujesz mnie jak podwładną.- Ciągnęłam, przerywając mu. Być może ciąża wpływała na moje zachowanie i sprawiała, że łatwiej się irytowałam, ale nawet jeśli, to miałam do tego prawo.- No kurde, wczoraj byłeś taki… taki…- Brakowało mi odpowiedniego słowa.- A dziś…
-A dziś obudziłem się sam i pierwsze co pomyślałem to że uciekłaś do innego pokoju.- Tym razem on mi przerwał.- Byłem pewien, że przejrzałaś na oczy i stwierdziłaś: ten facet jest skazany, może już żre go jakieś paskudztwo, ale pies z tym, przecierpię te kilka lat, jestem młoda.- Zrobił głęboki wdech, jakby brakło mu powietrza.- Wiesz co myślę, gdy mi się przyglądasz? Że wypatrujesz, czy coś nie wyskoczyło mi na skórze, jakieś podejrzanie wyglądające znamię. Że dotykając mnie próbujesz wymacać, czy nie mam gdzieś guza.
-Że próbuję co?- Nie wierzyłam własnym uszom.- Myślisz, że dotykam cię, żeby…- Zamilkłam, opuszczając ręce, i stałam tak, patrząc na Jr ze zdumieniem.
-Kiedyś tego nie robiłaś.- Uspokoił się i oparł dłońmi o blat stołu, wbijając wzrok w ścianę. Nie wyglądał na smutnego, raczej na rozczarowanego i zrezygnowanego.
-Bo się ciebie wstydziłam!- Podniosłam głos.
-Wiem, pamiętam jak ciągle się krępowałaś, poza kilkoma momentami gdy byłaś za bardzo podniecona, żeby się kontrolować. Mam to na uwadze ale zrozum, przeszedłem swoje i trochę ciężko mi uwierzyć w niektóre rzeczy.
-W takie jak to, że mogę po prostu lubić cię dotykać?- Uspokoiłam się na tyle, by podjąć dyskusję bez uniesień. Sama nie raz głowiłam się nad tym, co Jr może czuć od chwili, gdy zgodziłam się z nim być. Człowiek w jego wieku, z jego pozycją i majątkiem, miał prawo myśleć że taka siksa jak ja, dziewczyna, którą kupił, zrobi wiele dla pieniędzy. Ba, dziwił mnie brak z jego strony zarzutu, że zaszłam w ciążę specjalnie po to, by wyciągnąć od niego spore alimenty.
-Coś w tym stylu.- Zerknął na mnie spod oka.- Wybacz, Ellie, miałem paskudny sen, stąd ten wybuch.- Dodał tonem usprawiedliwienia.- Chodź do mnie.
Nic nie odpowiedziałam. Czasem lepiej milczeć, niż sypać frazesami w stylu „musisz mi zaufać” albo „nie jestem taka, jak myślisz”. Tym bardziej, że najwyraźniej niezbyt wiele wiedziałam o tym, co siedzi mu w głowie.
Zamiast się odzywać po prostu wśliznęłam się między niego a stół i przytuliłam, opierając policzek o jego ramię. To była jedyna rzecz, którą mogłam w tym momencie zrobić i coś, na co naprawdę miałam ochotę.

Popołudnie było dosyć chłodne, na tyle, by trzeba było nałożyć wierzchnie okrycie i podkręcić nieco ogrzewanie w samochodzie. Pojechaliśmy do Connie moim, z nowiutkimi tablicami z Kalifornii, na których pysznił się napis ELLIE S-L. Nie ja go wybrałam, jak się okazało Jr zrobił to sam jeszcze przed moim przyjazdem. Trochę śmieszyło mnie inicjały s-l, ale lepsze to, niż gdyby w ich miejsce wstawiono jedynkę, jakby po mnie miały nastać kolejne numerowane Ellie.
Tym razem to Jared robił za szofera, ja rozsiadłam się wygodnie z tyłu i podziwiałam rozświetlone tysiącami kolorowych światełek ulice, domy, bajecznie przystrojone drzewa i oplecione lampkami pnie palm. Nastrój zbliżających się świąt czuć było wyjątkowo silnie, choć ja odbierałam go nieco inaczej: dla mnie miały to być pierwsze święta spędzone z Jr i ostatnie, w czasie których będę bezdzietna. W pewnym sensie żegnałam się z młodzieńczo-beztroskim etapem życia i wkraczałam w dorosłość, już tę prawdziwą, pełną zobowiązań i odpowiedzialności za innych. Czy podołam? O to się nie bałam. Bardziej martwił mnie mój mężczyzna i jego niepewność, brak wiary we mnie i w moją… sympatię. Tym było to, co do niego czułam, choć przy dobrych wiatrach mój emocjonalny stateczek może obrać kurs w kierunku wyspy zwanej miłością.
-O ile nie rozbije się na rafach nieufności.- Wymamrotałam pod nosem.
-Coś mówiłaś, Ellie?- Jr spojrzał na mnie przez ramię.
-Że nie wiem, jaki dać ci prezent pod choinkę.
-Rozbierzesz się do naga, przewiążesz wstążką i położysz pod drzewkiem, a ja cię znajdę.- Słowom towarzyszył zawadiacki uśmiech.- A co ty byś chciała dostać?
-Rozebranego ciebie z kokardą na…- Specjalnie nie dokończyłam, podłapując żartobliwy temat.
-Hej, jeśli oboje będziemy leżeć pod choinką to kto nas znajdzie?- Leto chichotał, skręcając w ulicę przy której stał dom jego mamy.
-Twoi urodzinowi goście.- Poprawiłam kołnierz płaszcza.- Shan pewnie zaraz chciałby rozpakować.
-Raczej zapakować.- Jr poprawił mnie i roześmiał się na widok mojego rumieńca.- Przyznał mi się do tego, że namawiał cię na seks.
-Tak?- Odrobinę się spięłam, nie wiedząc co starszy Leto naopowiadał młodszemu. Poza tym w ogóle byłam lekko poddenerwowana samą koniecznością spotkania się z zaproszonymi przez Connie „paroma osobami”. Przez cały czas miałam pewność że natknę się tam na Emmę, a to sprawiało mi pewien dyskomfort i odbierało mi spokój.
-Tak. Był pełen podziwu że mu nie uległaś, choć pewnie ciężko mu to było przełknąć.
-Rozmawiacie o takich rzeczach?
-Wspominałem ci kiedyś, że nie mamy przed sobą tajemnic.- Zatrzymał się, otworzył okno i wcisnął na panelu cyfry kodu, otwierającego bramę. Wjechaliśmy na podjazd, zastawiony kilkoma innymi samochodami.
-O mnie też rozmawiacie?- Zrobiło mi się głupio na myśl, że Jr dzielił się z bratem wrażeniami z naszych wspólnych nocy.
Leto wysiadł, obszedł wóz i otworzył przede mną drzwi.
-O TYM nie, ale ogólnie tak.- Mrugnął, jakby czytał w mojej twarzy i wiedział, o co mi chodziło.
-Masz szczęście.- Mruknęłam groźnie, na co tylko się roześmiał.
-Mam, a ty jesteś tego dowodem.- Wziął mnie za rękę.
Zanim odpowiedziałam przed domem zjawił się rozpromieniony Shannon w śmiesznej czapeczce, pędząc nam naprzeciw jakby nie widział brata od wieków, a nie rozstał się z nim dwa dni wcześniej.
-No wreszcie, matka już wyłazi ze skóry że jej się żarcie przypali.- Poklepał Jr po plecach i złapał mnie w mocny uścisk a potem obejrzał z uwagą.- No proszę, pączuszku. Dmuchał, dmuchał, i nadmuchał.- Puścił do mnie oczko.
-Bo mam pompkę pierwsza klasa, staruszku.- Jared oswobodził mnie z rąk Shana i objął dosyć władczym gestem.- Prawda, Ellie? Nie narzekasz.- Brzmiał żartobliwie, ale w oczach miał powagę i coś jeszcze, czego nie umiałam rozszyfrować.
-Gdzież bym śmiała.- Zripostowałam, choć po głowie biegało mi tysiąc myśli. Miałam wrażenie, że dobry nastrój Jareda jest pozorny i coś się stało albo między nim i Shannonem, albo w ogóle w rodzinie Leto, a ja o niczym nie wiem. Zaczęłam czuć niepokój, ale postanowiłam go nie okazywać i zachowywać się jak zwykle.
Widząc ilość samochodów na podjeździe spodziewałam się zastać spore towarzystwo, tymczasem było raptem kilka osób. Bez problemów rozpoznałam Tomo, jego uroczą żonę, chłopaka z ekipy, którego imienia nie pamiętałam, i obcego mężczyznę. Przywitałam się, na co odpowiedzieli dosyć nieprzekonująco. Przyglądali mi się z nieukrywaną ciekawością, szczególnie długo wgapiając się w brzuch. Nie był teraz aż tak widoczny dzięki nowej, świetnie zaprojektowanej sukience z wysokim stanem i plisowaną spódnicą, która znacznie mnie wyszczuplała.
-Ellie, dziecko, jak cudownie wyglądasz!- Constance wyszła zza ulokowanego w rogu salonu baru i wyciągnęła do mnie ręce.- Rozkwitłaś, widzę że ciąża ci służy.- Pogładziła mnie po policzku.- Nie miałyśmy ostatnio okazji porozmawiać i nie zdążyłam ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę z waszego szczęścia. Jak się czujesz?
-Trochę oszołomiona, poza tym wszystko w porządku.- Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Lubiłam Connie, i wiedziałam, że ona też mnie lubi. Była chyba jedyną osobą z całego dworu Jareda, która wydawała mi się całkowicie naturalna i szczera.
-Lubisz spaghetti z brokułami i sosem śmietanowym?
-Bardzo.- Na sygnał że zaraz jemy mój żołądek odezwał się cichym burczeniem.
-Usiądźcie, zaraz przyniosę obiad.- Pomachała ręką w stronę zastawionego stołu.
-Pomóc?- Zaoferowałam, mając ochotę uciec spod ciekawych spojrzeń żony Tomo, która jawnie się nam przysłuchiwała.
-Nie, Emma już mi pomaga.
Emma. Kochana, niezastąpiona Emma. Jak mogłam choćby pomyśleć, że odpuści sobie obiad i nie zjawi się choćby po to, żeby psuć mi nastrój swoim widokiem? Dłonie same zwinęły mi się w pięści: niech lepiej się do mnie ani o mnie nie odzywa, inaczej zrobię sobie tę przyjemność i trzasnę podstarzałą babę prawym sierpowym, i niech mnie potem poda do sądu, wszystko jedno.
Podeszłam do Jr, zajętego już rozmową z towarzystwem, i odciągnęłam go na bok.
-Wiedziałeś, że Emma będzie?- Spytałam, podejrzewając że jego udawany humor wynikał właśnie z obecności asystentki.
-Nie, a jest?- Zaniepokoił się wyraźnie i rozejrzał po salonie.
-Jest w kuchni z twoją mamą.
-Cholera, a prosiłem…- Zacisnął na moment usta i wydął je lekko.
-Prosiłeś? Trzeba było jej kazać, jak mi kiedyś. W końcu ty jesteś jej szefem, nie odwrotnie.- Wkurzyłam się, że nie potrafił zachować się odpowiednio do sytuacji, jakby bał się że urazi Emmę, zamiast przede wszystkim pomyśleć o mnie. Byłam w ciąży i nadmiar nerwów na pewno nie mógł mi służyć, tym bardziej po wszystkim, co przeszłam w związku z jego cudowną asystentką w przeszłości. Najchętniej wróciłabym do domu, ale nie chciałam sprawić przykrości Connie.
-Będzie dobrze, Ellie. Po prostu ją ignoruj i tyle.- Jr chwycił mnie za podbródek i pocałował, wcale nie krępując się obecnością innych.
-A jeśli będzie się mnie czepiać albo znów powie, że nie powinno mnie tu być?- Spytałam, kątem oka widząc że obiekt naszych szeptów właśnie przyniósł misę z parującym makaronem.
-Nie powie.
-Skąd wiesz?- Przeczesałam palcami jego włosy, niby to poprawiając je, ale bardziej po to, by Emma widziała. Musnęłam też bok szyi, łaskocząc miejsce poniżej ucha: zauważyłam, że to jeden z wrażliwych punktów na ciele Jr i lubi, gdy je dotykam.
-Wiem i tyle.- Cmoknął mnie w czubek nosa.- Kurwa, Ellie, nie masz pojęcia, jak chętnie zapakowałbym cię teraz do samochodu i zabrał do domu. Mierzi mnie, że muszę pokazywać się gdzieś, zamiast spokojnie się tobą nacieszyć. Ale jest też jeden plus: im dłużej muszę na to czekać, tym więcej sprawi mi przyjemności spędzanie czasu tylko z tobą.- Objął mnie i pociągnął do stołu, przy którym siedziała już reszta gości. Emma patrzyła na mnie z nieukrywaną niechęcią, ale w uścisku Jareda czułam się bezpieczna, chroniona przed wszystkimi zołzami tego świata. To było dla mnie nowe uczucie, ale sprawiło mi prawdziwą radość bo było świadectwem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Miałam szczęście, że nasze miejsca przy stole oddalone były od Emmy i nie musiałam na nią patrzeć, choć sam jej głos wystarczał, żeby podnieść mi ciśnienie i sprawić, że nie czułam się swobodnie. Mimo iż miałam obok siebie Jr, obawiałam się odezwać, byłam pewna, że na każde moje słowo Ludbrook zareaguje złośliwym komentarzem. Zresztą o czym miałam mówić? Nie byłam związana z żadną z branży, o których dyskutowano przy stole, nie miałam wspólnych przeżyć z trasy, nie znałam wielu faktów… Wątpiłam, by zainteresowali się moimi opowieściami o spędzonych samotnie miesiącach, poza tym nie wiedziałam, czy byli wtajemniczeni w powód mojego wyjazdu i rozstania się z Leto. Choć raczej tak, Emma zapewne zadbała o to by każdy dowiedział się, jak jej groziłam. Pewnie dlatego spoglądali na mnie z byka gdy weszliśmy do salonu. Ją znali od lat, mnie praktycznie wcale. Czyżby dodatkowo przekonała ich, że Jared jest ze mną tylko z powodu dziecka?
Ta myśl jeszcze bardziej mnie przygniotła, jadłam więc w milczeniu, przysłuchując się rozmowom i obserwując gości. Po lewej stronie miałam Jr, dalej siedziała Connie, potem obcy mężczyzna, Emma, obok niej Vic, potem Tomo, chłopak z ekipy a po mojej prawej Shannon. Starszy Leto sypał anegdotami, rozbawiając wszystkich, choć mnie nie było tak wesoło, jak reszcie. Znów dopadło mnie uczucie że jestem jak piąte koło u wozu, wykluczona z grona, pośród którego znalazłam się przez przypadek.
„Przypadek” tymczasem nie spał i łagodnie wiercił się we mnie, budząc mój uśmiech. Jego delikatne kopnięcia uspokajały mnie, oddalały nieprzyjemne myśli i pozwalały się rozluźnić. Jedząc niespiesznie położyłam lewą dłoń na brzuchu, telepatycznie śląc Jamiemu całą miłość, jaką go darzyłam. Na pewno ją czuł, mówiłam sobie w duchu, na pewno też kochał mnie na swój dziecięcy sposób całym maleńkim serduszkiem, nie wiedząc nawet, kim jestem. A może wiedział? Może podświadomie rozumiał, że jestem jego mamą i że nie ma na świecie nikogo mu bliższego? Żył we mnie, rósł, dojrzewał czekając na dzień, w którym będzie gotów, by pojawić się na świecie. Cząstka mnie, cząstka siedzącego obok mężczyzny. Wyjątkowego mężczyzny.
Spojrzałam na Jr, dyskutującego o czymś z siedzącym na wprost niego Tomo. Podziwiałam młodzieńczy profil Leto, jego mimikę, sposób, w jaki pochylał głowę, jego gestykulację. Jego dłonie. Te same, które kiedyś wprowadziły mnie w obcy, nieznany i tajemniczy świat intymnych doznań, świat, który mi się spodobał. Wiedziałam, że zawdzięczam to właśnie Jaredowi, jego podejściu do mnie, sposobowi, w jaki mnie traktował i oswajał z sobą. Może już wtedy lubił mnie bardziej, niż trochę, a może po prostu był na tyle ludzki i przyzwoity, by nie chcieć skrzywić mojej psychiki, wzbudzić we mnie niechęci do mężczyzn? Jak wiele szczęścia musiałam mieć w swoim pechu, że trafiłam akurat na niego? Constance miała rację, mówiąc kiedyś, że Jr jest dobrym człowiekiem. Był dobry, cokolwiek nie twierdziliby o nim ludzie, którzy znają go tylko ze sceny. Ja mogłam poznać tę jego część, która była najbardziej prawdziwa, najgłębsza, ukazywana tylko nielicznym. Nie, żebym miała czuć się dzięki temu wyróżniona, ale coś specjalnego było w fakcie, że mogłam, mówiąc w przenośni, dotknąć samego sedna jaredowego „ja”. Obcować z nim prywatnie, w czterech ścianach, widząc jaki jest w chwilach, gdy nie celują w niego aparaty, kamery i mikrofony. Znać Jareda – człowieka, nie Jareda – artystę.
-Widzę, pączuszku, że ciężko ci oderwać wzrok od młodego?- Usłyszałam za plecami szept Shannona.
Obróciłam się do niego, napotykając rozbawione spojrzenie brązowych oczu. Kiedyś Shan wydawał mi się dosyć przystojny, teraz, gdy obciął włosy, wyglądał jeszcze lepiej. Nie dziwiło mnie, że dziewczynom na jego widok miękły kolana, choć nie czułam do niego pociągu i jego widok nie budził we mnie sprośnych myśli. Podobał mi się tak, jak podobać się może pięknie wykonane dzieło, doskonałe do podziwiania, ale nie do tego, by koniecznie chcieć je mieć.
-Cóż…- Odparłam, nieco zmieszana że przyłapał mnie na wpatrywaniu się w brata jak w obrazek.
-Mnie to cholernie cieszy.- Uśmiechnął się, błyskając zębami.
-A ty masz dziewczynę?- Spytałam, żeby zmienić temat.
-Tyle ich, że nie mogę zdecydować się na jedną.- Shan machnął lekceważąco ręką.- Zresztą słyszałaś pewnie powiedzenie, że kot przy jednej mysiej dziurze zdycha? Wyglądam ci na kota?
-Szczerze?- Zaśmiałam się.- Na kocura wylegawca byś się nadawał.
-O ile kocury lubią wylegiwać się na materacu z fajnych cycków.- Uśmiech znikł powoli z jego ładnej twarzy.- Co zrobisz, jak mały będzie to miał?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Nie spodziewałam się usłyszeć je akurat z ust Shannona, oczekiwałam raczej, że padnie w rozmowie z Connie.
Nie miałam przygotowanej odpowiedzi, nie mogłam przecież określić, jak zachowam się w chwili, gdy lekarz badający Jamiego wyda wyrok, z którym nikt nie umiałby się pogodzić.
-Nie wiem.- Odpowiedziałam szczerze.
-To nie będzie wina młodego.- Mówiąc, Shannon pochylił się w moją stronę.- On o to nie prosił, pączuszku. Dostał po dupie i próbuje sobie z tym poradzić, a jest tak zestrachany, że prawie robi pod siebie.
-Wiem.- Kiwnęłam głową, chcąc uciąć rozmowę, której temat nie był dla mnie miły. Wiedziałam jednak że wcześniej czy później zostanie poruszony, choć naprawdę wolałabym, żeby stało się to kiedyś, a nie teraz.- Ja też się boję.
-Pewnie nie tak, jak Jar.- Shan ze skupieniem wpatrzył mi się w oczy.- Nie zostawisz go jak coś? Nie kopniesz go w dupę?
To było bardzo trudne pytanie, jeszcze trudniej było odpowiedzieć na nie szczerze, bez chęci zbycia rozmówcy tym, co chciał usłyszeć. Korciło mnie powiedzieć że nie odejdę i nie będę obwiniać Jareda, ale to nie byłoby uczciwe wobec nikogo, nawet wobec mnie. Nie mogłam składać obietnic, których potem nie umiałabym dotrzymać. Nie mogłam mieć pewności, że w kryzysowej chwili emocje nie wezmą góry nad rozsądkiem, tym bardziej że nikt nie umiał powiedzieć, czy w razie odziedziczenia genetycznej wady mój chłopczyk nie urodzi się od pierwszego dnia skazany na powolną agonię, bo w jego przypadku paskudny gen będzie aktywny od samego początku.
Nagle do głowy przyszło mi coś jeszcze, coś, co było związane z moimi myślami odnośnie tego, że poznałam Jareda – człowieka. Zrozumiałam, że to tyczyło się także reszty jego rodziny, i jak bardzo byli sobie bliscy. Dotarło do mnie, jak się o niego bali, ile dla nich znaczył. Otworzyli się przede mną, wpuścili w miejsca, do których nikt wcześniej nie miał dostępu. Mnie, byle kogo pochodzącego z byle dziury gdzieś daleko stąd.
Pojęłam, że dla nich jestem już rodziną, ufają mi i mają nadzieję, że ich nie zawiodę. A ja nie mogłam skłamać, podsycać tej iskry, która się w nich tliła, musiałam być wobec nich uczciwa.
Ciężar odpowiedzialności spadł na moje barki nieproszony i uświadomił mi że to, co wcześniej uważałam za proste, wcale takie nie jest i nie będzie. Że dorosłość jest wstrętna i zdecydowanie przereklamowana. Przez chwilę chciałam znów być beztroską dziewczynką, ale… Nie mogłam. Już nie.
-Shan.- Zaczęłam ostrożnie, szepcząc by nikt poza nim mnie nie usłyszał.- Nie mogę obiecać niczego. Nie mogę teraz powiedzieć, że w razie najgorszego dam radę. Nie wiem, co będzie, jeśli Jamie okaże się taki, jak Jared. Będę pamiętała, że to nie jego wina, ale nie zapomnę też, że mógł mi powiedzieć wcześniej.- Starałam się przekazać swoje zdanie jak najprościej. Starszy Leto słuchał mnie bez mrugnięcia, skupiając na mnie całą uwagę.- Mogę jedynie obiecać, że postaram się… nie kierować emocjami i nie podejmować pochopnych decyzji.
Shannon jeszcze przez chwilkę patrzył na mnie z namysłem, potem, zupełnie nagle, zmienił wyraz twarzy na zwykły, głupkowato bezmyślny, i klepnął się w wypchaną czymś kieszeń na piersi, odwracając ode mnie wzrok.
-Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę coś dmuchnąć.- Wyjął napoczętą paczkę papierosów i wstał, z hałasem odsuwając krzesło.
-Miałeś rzucić palenie.- Connie z niezadowoleniem pokręciła głową.- Niszczysz sobie zdrowie.
-Bo ja taki psuj jestem.- Shan rzucił to przez ramię, wychodząc z salonu.
Nie wiem czemu, ale wydało mi się, że atmosfera w towarzystwie zrobiła się ciężka. Coś wisiało w powietrzu, coś nieprzyjemnego, a wszyscy starali się udawać, że tego nie ma. To, co z założenia miało być przyjemnym spotkaniem przy obiedzie, jawiło mi się jako kolejna nieudana próba wciśnięcia mnie w kręgi, do których nie należałam. Żarty okazały się być wysilone, śmiech nie dość szczery, rozmowy sztuczne. Może byłam przewrażliwiona, ale odniosłam wrażenie że beze mnie bawiliby się o wiele lepiej.
Niepokoiło mnie też to że Shannon nie skomentował moich słów i wyszedł, jakbym powiedziała coś złego, co z miejsca przekreśliło mnie w jego oczach, a co za tym idzie w oczach reszty osób, które wiedziały o problemie Jareda.  Może był kimś w rodzaju szpiega, mającego rozpoznać teren, dowiedzieć się co myślę i przekazać reszcie, by mogli podjąć co do mnie decyzję, określić, czy zdałam swego rodzaju egzamin?
Nagle nabrałam ochoty by wyjść, wsiąść do samochodu i jechać przed siebie, dokąd starczy mi paliwa. Uciec, nie być narażoną na ciągłą obserwację, na ocenianie mnie, negowanie albo lekceważenie wszystkiego co robię i mówię. Od chwili gdy pojawiliśmy się z Jr ignorowano mnie wręcz namacalnie.
-Idę się przewietrzyć.- Powiedziałam, wstając od stołu.
-Wszystko w porządku?- Jared złapał mnie za rękę.
-Tak. Po prostu zawsze po obiedzie robię sobie krótki spacer.- Skłamałam na poczekaniu.
-Ellie…?- Przekrzywił głowę, marszcząc brwi.
-Nic mi nie jest, Jay.- Uspokajałam go, czując na sobie wzrok wszystkich obecnych. Część gości rozeszła się po tym jak Shan ogłosił przerwę na papierosa, ale Connie, Vic, Emma i chłopak z ekipy siedzieli na swoich miejscach.- Muszę rozprostować kości, inaczej zaraz zaczną mnie boleć plecy.- Tym razem powiedziałam prawdę: siedzenie w jednej pozycji przez dłuższy czas przyprawiało mnie o cierpienia.
-Rozumiem.- Jr puścił moją rękę. Wyglądał na niezbyt przekonanego, jakby wiedział, że nie tyle potrzebuję ruchu, ile uwolnienia się i pobycia samej z sobą, z dala od tego, co uważałam za mało prawdziwe.
Nałożyłam płaszcz i wyszłam na patio, z ulgą wciągając do płuc pachnące trawą powietrze. Było chłodniej niż wtedy, gdy tu przyjechaliśmy, ale niska temperatura mi nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie. Musiałam ochłonąć, inaczej naprawdę mogłabym ruszyć do domu, robiąc z siebie idiotkę. Musiałam pozwolić opaść roznoszącemu mnie napięciu. Musiałam…
Moje rozmyślania przerwał odgłos zbliżających się kroków, potem niedaleko mnie pojawiła się Emma z telefonem przy uchu, uśmiechnięta i zadowolona. Patrzyła na mnie, wodziła wzrokiem w dół i w górę, zarazem wydając się mnie nie widzieć. Tak, jakbym była jednym z krzewów w ogrodzie, a ona zawiesiła na nim oko tylko dlatego, że po prostu był.
Rzuciła do słuchawki kilka cichych słów i rozłączyła się, wciąż na mnie patrząc. Stała może trzy metry ode mnie, odwrócona plecami do drzwi salonu, za którymi widziałam Jareda i Connie, sprzątających ze stołu. Próbowałam siłą woli przyciągnąć uwagę Jr, wiedząc że nie chciał żebym rozmawiała z Emmą, ale jak na złość w ogóle nie spojrzał w naszą stronę i po chwili znikł mi z oczu.
-Myślisz, że on coś do ciebie czuje?- Ludbrook odezwała się zimno, mierząc mnie lekceważącym spojrzeniem.- Myślisz, że skoro jest słodki, to masz go w garści?- Prychnęła ironicznie.- To aktor, świetny aktor. Jeśli chce sprawić wrażenie zakochanego, to sprawia.- Wyjęła z torebki lusterko i zaczęła oglądać dokładnie swoje odbicie, tu i tam dotykając palcem twarzy.- Wziął cię do domu bo chce wiedzieć czyjego bachora urodzisz. Ma cię pod kontrolą.- Zerknęła na mnie z pobłażliwą miną.- Zabrał cię już do lekarza, prawda?- Czekała przez chwilę na moją odpowiedź, ale nie odezwałam się słowem.
Nie dam jej satysfakcji i nie pozwolę się sprowokować, żeby później mogła opowiadać, że znów ją znieważyłam czy coś.
-Nawet nie wiesz że pobrano ci wymaz, który częściowo może wykluczyć ojcostwo Jareda i zrobiono badania, dokładnie określające wiek dziecka.- Ciągnęła. Wydawało mi się niemożliwe żeby proste badanie, bez pobrania krwi Jamiego, mogło w jakikolwiek sposób określić kto był jego ojcem, ale nie za dobrze orientowałam się w nowinkach medycznych, a lekarz, który mnie badał, był jednym z najlepszych i miał dostęp do sprzętu, o którym nie miałam pojęcia. Lekki niepokój zaczął drążyć korytarze w moim umyśle.
-Szkoda mi cię, naiwna dziewczyno. Jared ci nie ufa, i wcale mu się nie dziwię. Kto mądry ufałby zwykłej kurwie?- Emma zerknęła na mnie znad lusterka.- Ma cię za ścierkę, która chce go wydoić, a ty łykasz słodkie słówka i jeszcze mu się nadstawiasz.- Zaśmiała się ironicznie.- Nie sugeruj się prezentami, dla niego kupno samochodu to jak dla ciebie kupno hamburgera.
O ile wcześniej nie chciałam się odzywać, o tyle teraz najzwyczajniej w świecie mnie zatkało: czyżby Jr powiedział jej, że wczoraj, od razu po moim przyjeździe, coś między nami było? Zwierzył się, opowiedział jak rozciągnął mnie na stoliku?
Miałam dość, nie zamierzałam wysłuchiwać tego, co ma do powiedzenia, obojętnie czy była to prawda czy kłamstwo. Tak czy inaczej bolało, siało wątpliwości, burzyło rodzącą się więź. Było przekonujące, podłe, uderzające w najczulszy punkt. Z jednej strony czułam, że to powtórka z kiedyś, gdy zarzuciła mi coś, co nie miało miejsca, z drugiej obawiałam się, że mówi szczerze. Bo gdyby zmyślała nie byłabym ignorowana podczas obiadu. Shannon nie zadawałby mi dziwnych pytań. Jared nie pozwalałby na to, żebym siedziała obok niego jakbym była powietrzem.
Coś we mnie, co nadal kazało mi wierzyć że padłam ofiarą knowań zazdrosnej i odrzuconej kobiety, to coś pchnęło mnie w stronę wejścia do salonu. Minęłam odprowadzającą mnie wzrokiem Emmę, udającą nadal że poprawia makijaż, nawet na nią nie patrząc i nie odzywając się słowem.
-Jest świetny w łóżku, prawda?- Zadane cichym głosem pytanie dogoniło mnie prawie w drzwiach na patio.- Ma doskonałą technikę i sprawne palce.- To już nie było pytanie lecz stwierdzenie.- Ciebie też pieprzy nimi, zanim zrobi to normalnie?
Nie wiem jakim cudem nogi niosły mnie dalej, bo umysł skamieniał mi w momencie, gdy dotarło do mnie to, co powiedziała Emma. Nie w czasie przeszłym, nie w formie, która pozwoliłaby mi myśleć, że chodzi o dawne dzieje, a tak, by dać mi do zrozumienia że z nią sypia. Lub że robił to przed moim przyjazdem.
Zbyt wiele wiedzy, zbyt wiele szczegółów. Skąd mogła wiedzieć jak to robił, jeśli nie miała z tym styczności, nie doświadczyła na sobie?
Chciało mi się wyć, miałam ochotę zawrócić, rozbić jej znienawidzoną gębę, zmienić pewny siebie uśmiech w krwawą miazgę, ale udało mi się powstrzymać i udać, że mam jej uwagi gdzieś. Jeśli jej zamiarem było zburzyć mój spokój i zachwiać wiarę w szczerość Leto, to odniosła sukces.
Czułam że jestem blada, było mi zimno i zaczynałam drżeć z nerwów, mogłam jednak zrzucić wszystko na złe samopoczucie, zmęczenie, cokolwiek. Nie zamierzałam biec do Jareda i dopytywać się czy między nim i Emmą coś jest. Nawet gdyby było, nie powiedziałby mi prawdy.
Aktor. Dobry, światowej sławy aktor, a przy nim ja, głupia dziewczyna znikąd, biorąca to co mówił za dobrą monetę.
-Ell, wszystko w porządku?- Usłyszałam i zobaczyłam podchodzącego do mnie Jareda.- Dobrze się czujesz?
-Tak.- Odparłam nad wyraz spokojnie, dziwiąc się, że potrafię mówić.- Trochę zmarzłam, to wszystko.
-Rozmawiałaś z Emmą?- Wziął mnie za ręce i zaczął rozcierać mi dłonie.
-Nie, nie rozmawiałyśmy.- Spojrzałam mu w oczy, cholernie niebieskie oczy, szukając w nich czegoś, co potwierdzi wersję Ludbrook. Nie umiałam jednak dostrzec nic poza troską.- Naprawdę z nią nie rozmawiałam.- Nie kłamałam. Nie rozmawiałyśmy, bo ja nie odzywałam się słuchając jej monologu.
-Ell, jeśli chcesz możemy jechać do domu…
-Nie trzeba. Nic mnie nie boli, tylko zmarzłam.- Uśmiechnęłam się do niego. Nie miałam ochoty być z nim teraz sam na sam, choć jeszcze niedawno przystałabym na jego propozycję z radością. Teraz lepiej czułam się słysząc wokół siebie głosy innych, nawet ignorujących mnie osób. Bezpieczna, obojętna wobec mnie przystań, w której myśli o tym, co powiedziała Emma, nie były tak natrętne i bolesne, jak w samotności, rozpraszały się, zderzały z innymi, wywołanymi czyimś słowem lub widokiem. Potrzebowałam czasu, żeby poukładać sobie wszystko, uporządkować. Zdecydować w co wierzyć.

                                                                                            *****

Jest. Wreszcie.
Nawet nie wiecie, jak ciężko pisało mi się ten rozdział. Miał być inny, wyszło to, co wyszło. Męczyłam się z nim okropnie, bardziej niż z jakimkolwiek wcześniej, i nawet nie wiem, dlaczego. Nie to, żebym straciła zapał, raczej to, że chciał być taki, jaki jest, a nie taki, jaki ja chciałam. Dlatego jest w nim wszystkiego za mało, szczególnie Shannona. On zjawi się w następnym bo… musi.
Dzięki za cierpliwość, jaką do mnie macie. To wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam. Yas.