piątek, 14 lutego 2014

To jakiś żart.

Śnił mi się. Nie co dzień, ale często, raz czy dwa razy w tygodniu. Za każdym razem widziałam go tak samo: stał na ulicy i patrzył, jak odjeżdżam, nie mówiąc słowa. Dokładnie tak, jak wtedy, po naszej rozmowie, tylko we śnie nie było obok niego Emmy. Pusta ulica, brama jego posiadłości i ja, oddalająca się coraz bardziej, aż traciłam go z oczu.
Dziś sen był nieco odmieniony. Pierwszy raz poczułam, że powinnam wrócić, miałam pewność, że czegoś nie zrobiłam, nie dokończyłam tak, jak powinnam. Wrażenie, że wcale nie chcę jechać, doprowadzało moją senną osobę do szaleństwa. Poprosiłam kierowcę żeby się zatrzymał i zawrócił, ten jednak odparł tylko, że moim życzeniem było jechać na lotnisko, więc jedziemy, bo pierwsze słowo się liczy. Pamiętam, że byłam na kierowcę wściekła, ale nie miałam odwagi spytać, dlaczego nie pozwala mi porozmawiać z Jaredem.
Gdy opowiedziałam babci swój sen, stwierdziła, że to nic innego jak moja podświadomość, próbująca porozumieć się ze mną w chwilach, gdy trzeźwa część mnie błogo śpi. Najwyraźniej nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że wcale nie przestało mi zależeć. Niemal się na babcię obraziłam, ale... miała trochę racji. Od wizyty w LA nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zniknęła gdzieś moja złość na Jareda, cały żal o to, jak pożegnał mnie po awanturze z Emmą, nawet o to, że uwierzył jej bez wahania. Wystarczyło, że przebywałam z nim w jednym pomieszczeniu przez kilka minut i cały mój spokój diabli wzięli. Nie to, że coś do niego czułam, coś specjalnego, ale same wspomnienia zburzyły moją pozorną obojętność. Ten facet nadal działał na moje zmysły, nawet gdy byliśmy po dwóch stronach barykady i burczeliśmy na siebie wrogo. Barwa jego głosu, choćby najbardziej opryskliwie się do mnie zwracał, gesty, mimika twarzy, jej wyraz, każda drobnostka przypominała mi, jak blisko byliśmy jeszcze niedawno. Siedziałam przed nim, wyłuszczając kolejne punkty, przemyślane kilka dni wcześniej i setki kilometrów dalej, a tak naprawdę miałam w głowie tylko jedno: czy on też odczuwał moją obecność tak, jak ja jego? Czy czuł głód, który ja czułam? Czy i jego wnętrze zalewała powoli złość o to, czego nie zdążyliśmy razem doświadczyć? I czy wiedział, tak jak ja wiedziałam, że to już nie wróci?
-Suze? Jesteś gotowa?- Babcia zajrzała do mojego pokoju, przerywając mi rozmyślanie.
-Już się zbieram.- Zerwałam się żwawo i złapałam powieszoną na oparciu fotela kurtkę. Pogoda ostatnio bywała kapryśna, listopad przypomniał o tym, że zbliża się zima. Było chłodno, deszczowo i ponuro.
-Ubierz się grubiej, wieje.- Usłyszałam z korytarza i przewróciłam oczami: babci wydawało się, że jeśli nie nałożę na siebie podwójnej warstwy swetrów to złapię przeziębienie szybciej, niż wymówię słowo "katar".
-Nic mi nie będzie, zapnę się pod szyję i wezmę szalik.- Dla świętego spokoju podciągnęłam suwak kurtki do samej brody.
-Nie powinnaś przy takiej pogodzie chodzić na basen. Przewieje cię, zachorujesz, a wiesz, że nie wolno ci brać wielu leków, jak jesteś w ciąży. Szczególnie aspiryny, jeśli nie chcesz urodzić półgłówka.- W ton babci wkradła się nuta rozbawienia.- Choć może wtedy byłby podobny do swojego taty?
-Jezu!- Zaczęłam się śmiać, w jednej chwili rozbrojona kilkoma słowami.
Od chwili, gdy opowiedziałam babci o wszystkim, co działo się w LA, miała Jr za głupka, który nie umie się zachować odpowiednio do sytuacji. Nie mówiła, że go nie lubi, ale nie miała o nim zbyt dobrego zdania. W jej opinii powinien nie dopuścić do mojego wyjazdu, zatrzymać mnie, a nie stać jak słup i pozwalać mi uciec. Powinien zadeklarować się z pomocą, zapewnić mi pierwszorzędną opiekę lekarską, zrobić wszystko, żeby dziecko przyszło na świat w jak najlepszych warunkach. W ogóle zrobić cokolwiek, pokazać, że jest człowiekiem honoru. Nawet jeśli tego nie chciałam.
Fakt, nie dostałam już ani jednej paczki, nawet listu, ale zamiast tego Jr nękał mnie telefonami i wysyłał niezliczone ilości SMS z prośbą, żebym odebrała. Nie robiłam tego z dwóch powodów: dlatego, że nie chciałam z nim rozmawiać i wysłuchiwać kolejnych obelg albo kłamstw, i dlatego, że musiałam być konsekwentna. Powiedziałam mu, że nie chcę kontaktu, i nie mogłam ustąpić pola. Nawet, jeśli czasami korciło mnie usłyszeć, co ma do powiedzenia. Niewiele mógł zmienić, nie po tym, jak się wcześniej zachował.
Poza tym czułam się górą, mogąc odrzucać nadchodzące połączenia z jego numeru. Na korzyść Jareda przemawiało tylko jedno: ani raz nie próbował dzwonić do mnie anonimowo czy też podszywać się pod brata. Jeśli już dzwonił, zawsze wiedziałam, że to on. Mógł przecież wziąć telefon Shannona, odebrałabym od razu. Jednak tego nie robił i to mi się podobało.
A może mnie tylko sprawdzał? Dzwonił żeby zobaczyć, jak długo wytrzymam? Albo naigrywał się ze mnie, chciał mnie zdenerwować, wyprowadzić z równowagi? Miałam nadzieję, że nie jest tak przyziemny, by to robić. Wierzyłam mimo wszystko w jego uczciwość. Chciałam w nią wierzyć.
Zdawałam sobie sprawę, że jestem niekonsekwentna we własnym podejściu do Leto. Obrałam dwa odmienne stanowiska, dwa rożne sposoby widzenia go, i trwałam przy nich uparcie. Chciałam, żeby dzwonił, ale nie chciałam odebrać. Chciałam jego uwagi, ale jej nie przyjmowałam.
Czego ja tak właściwie chciałam? Żeby przybiegł do mnie z bukietem w zębach, padł na kolana i przepraszał? Kajał się, mówił, jakim był idiotą, tłumaczył, że zrozumiał swój błąd? Tak. Chciałam tego, ale wiedziałam, że odtrąciłabym go bez wahania, a potem bym tego żałowała. Uniosłabym się dumą, żeby potem wypłakiwać się w poduszkę, gdyby Jr uniósł się swoją i więcej nie próbował.
Ależ miałam mętlik w głowie i w uczuciach...
-Leje.- Babcia stanęła w otwartych na oścież drzwiach klatki i spojrzała sceptycznie w niebo.- Ma tak lać do niedzieli, podtopiło już drogi na północ od miasta.
-Jakby co to nieźle pływam.- Wyminęłam ją, naciągając na głowę kaptur kurtki. Nie wzięłam parasola, nie lubiłam z nim chodzić. Ograniczał swobodę, przeszkadzał, szczególnie na wietrze. A teraz wiało, zacinając deszczem w twarz.- Chyba rzeczywiście odpuszczę sobie basen na kilka dni, zamiast tego poćwiczę więcej w domu.
Jeśli z jakiegoś powodu nie szłam na pływalnię, a czułam się dobrze, nadrabiałam brak ruchu lekką gimnastyką dla przyszłych matek. Specjalnie w tym celu kupiłam płytę z zestawami ćwiczeń, dostosowanych do kolejnych tygodni ciąży. Teraz, wchodząc praktycznie w szósty miesiąc, nie mogłam pozwolić sobie na zbyt wiele. Brzuch nadal miałam niewielki, choć doskonale widoczny, ale zaczynałam odczuwać przemieszczenie środka ciężkości i pierwsze dolegliwości ze strony kręgosłupa. Co będzie za miesiąc, dwa, gdy brzuch urośnie mi pod samą brodę i nie pozwoli się ruszyć? Co, jeśli będę gruba i ociężała jak słonica? Shelley, moja bratowa, przytyła w ciąży ponad 20 kilo i po porodzie wcale nie wyglądała szczuplej, niż przed. A ja już przybrałam na wadze, choć lekarz twierdził, że te 3 kilo to zawartość mojego brzucha, utrzymująca się w odpowiednim przedziale wagowym.
-Myślałam nad imieniem dla dziecka.- Przerwałam ciszę. Szłyśmy w stronę galerii handlowej: miałam zamiar kupić sobie parę ubrań, bo w część tych, które miałam, przestałam się mieścić.
-I znalazłaś jakieś ładne?
-Co powiesz na to, żeby dać mu imię po dziadku?- Uśmiechnęłam się do babci.
-Harlan? Postradałaś rozum? Nie mów, żę to imię ci się podoba. I jak będziesz do niego mówić: Harluś?
-Przecież nosił je twój mąż.- Speszyłam się. Jak babcia mogła nabijać się z dziadka?
-Nosił, bo nie miał wyjścia, ale to nie znaczy, że było ładne. A ty przestań robić coś po to, żeby sprawić komuś przyjemność. W ogóle co to za pomysł, żeby dawać imiona po kimś?- Trajkotała.- Wybierz takie, które podoba się tobie i będzie pasowało do chłopca. Na pewno w myślach jakoś go nazywasz.
-Zawsze podobało mi się imię James.- Przyznałam, czerwieniąc się.
-James Swift. Ładnie.
-Jamie.- Pierwszy raz powiedziałam to na głos i słysząc miękkie brzmienie imienia z miejsca zdecydowałam, że innego nie wezmę pod uwagę. Po prostu zakochałam się w tym zdrobnieniu.- Jamie Jared Swift. Drugie dostanie po swoim ojcu.- Wyjaśniłam, zawstydzona. Nie chciałam, żeby babcia odebrała moją decyzję jako słabość do Jr.
-Miły gest w jego stronę.- Wzięła mnie za rękę i pociągnęła do wystawy sklepu odzieżowego.- Popatrz, jaka ładna sukienka. I szeroka, mały Jamie będzie miał pod nią sporo miejsca, żeby tańczyć.- Pokazała obszerną kieckę w kwiaty, typową ciążówkę z podniesionym stanem i nieco bufiastymi rękawami. Nie podobała mi się, przypominała namiot.
-Myślałam o czymś mniej charakterystycznym.- Westchnęłam, widząc jej zawiedzioną minę. W czasach jej młodości ciężarne kobiety nie nosiły nic poza właśnie takimi namiotami, ale jak byłam szczupła, nawet z brzuchem miałam ładną figurę i chciałam ją choć trochę podkreślić. Chowanie się pod metrami materiału nie wchodziło w rachubę.- Zajrzymy? Może mają coś innego.
Godzinę później wyszłyśmy ze sklepu, babcia z zadowoloną miną, ja bogatsza o kilka ubrań, z których najbardziej podobała mi się prosta, sięgająca przed kolana sukienka, dopasowująca się do ciała, ale nie opinająca go. Była genialna i nawet babcia, gdy ją przymierzyłam, była zachwycona. Ciemnoszary materiał z białymi akcentami przy dekolcie i mankietach rękawów sprawiał, że wyglądałam stylowo i gustownie, aż sama nie mogłam się na siebie napatrzeć, na dodatek krój sukienki pozwalał mi wierzyć, że ponoszę ją trochę, zanim przestanę się w nią mieścić. Gdybym jeszcze miała gdzie się w niej pokazać...
-Muszę kupić krem przeciw rozstępom.- Przypomniałam sobie. Panikowałam na myśl o szpecących śladach, pozostałych na skórze po ciąży. Widziałam takie u kilku znajomych, nawet moja mama miała je na brzuchu i udach, i wolałam zapobiegać im, zanim mogłyby powstać.
Krem i witaminy w aptece. W drogerii balsam do ciała, szampon i odżywka do włosów, tusz do rzęs, lakier do paznokci... Masa innych drobiazgów w innych sklepach. I bielizna: przez rosnący brzuch i powiększony biust musiałam zaopatrzyć się w nowe komplety, dostosowane do sytuacji. Zaszalałam i kupiłam 2 zestawy, złożone z całkiem ładnych fig i dobranych do nich staników z wyłożonymi miękko miseczkami. Specjalnie dla kobiet, cierpiących na nadwrażliwość piersi, jak poinformowała mnie sprzedawczyni. Zaproponowała mi na zapas stanik, zaprojektowany dla karmiących mam. Niby zwykły, ale z zapinaną na rzep klapką na miseczce, żeby szybciej i wygodniej można było przystawić głodomorka do piersi. Podziękowałam, cała czerwona ze wstydu: babcia spytała, udając naiwną, czy na pewno chodzi o wygodę karmienia, czy też o ułatwienie mężczyźnie dobrania się do miodu. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię, gdy zaraz po tym dodała, że powinnam go kupić na wypadek, gdybym poszła na randkę z Jaredem. Spiorunowałam ją wzrokiem.
-O co ci chodzi?- Spytałam, gdy wyszłyśmy ze sklepu.- Jaka randka? Wiesz, że nic mnie już z nim nie...
-Nic prócz Jamiego, a on jest teraz najważniejszy.- Babcia była na powrót poważna.- Nie wiesz, czy jego ojciec nie będzie chciał być obecny przy jego wychowaniu.
-Nie obchodzi mnie to.- Naburmuszyłam się. Czy naprawdę musiała psuć mi humor gadaniem o Leto?
-A powinno. Zadeklarowałaś, że nie będziesz utrudniać mu kontaktów z synem, co więc zrobisz, jeśli zechce widywać go częściej, niż zakładasz?
-Póki co nasze relacje są na poziomie zerowym, bo wolę go omijać, niż wysłuchiwać, jaka jestem tępa, albo pytań, ile ma mi zapłacić za siedzenie cicho.- Zatrzymałam się w pół kroku.- Musimy teraz o nim rozmawiać? Jestem głodna.- Rozejrzałam się po galerii, odnajdując wzrokiem bar sałatkowy.- Tam.- Ruszyłam, nie czekając na babcię.
Z bogatej oferty wybrałam wegetariańską sałatkę cesarską. Taką samą, jak ta, po którą wysłał mnie na nowojorskim lotnisku Jr. To właśnie wtedy, zakręcona, zajęta spełnianiem jego poleceń i podkurwiona docinkami Emmy zapomniałam o pigułce. Kilka miesięcy temu ten fakt był dla mnie dramatem, teraz przyszło mi na myśl, czy nie powinnam duetowi Leto-Ludbrook podziękować. Kochałam swoje dziecko bezgranicznie i bezwarunkowo, całym sercem. Perspektywa bycia samotną matką już mnie nie przerażała, pogodziłam się z rolą, którą przypadkowo narzuciło mi życie. Może będzie ciężko, może będę mieć pod górkę, ale postaram się, żeby Jamie był szczęśliwy i miał to, czego potrzebuje. Babcia mi pomoże.
Próbowałam wyobrazić sobie, jak będzie wyglądał mój synek, ale za każdym razem miałam przed oczami pomniejszoną wersję twarzy Jareda, z tą różnicą, że nie miał zarostu ani opadniętych zewnętrznych kącików oczu. Wizja była na tyle śmieszna, że zaczęłam chichotać, gdy pomyślałam, jak Jamie, jako kilkulatek, mówi do mnie "mamusiu, ketchup do tostów dawaj mi na osobnym talerzyku, bo inaczej wsiąka w chleb, a tego nie lubię".
Jaki charakter będzie miał człowieczek, powstały z połączenia surowego, wymagającego i wyniosłego Jr i mnie, małomiasteczkowej, skromnej i dosyć wstydliwej dziewczyny? A talent? Czy będzie równie zdolny, jak Jared, czy przeciętny jak ja?
-Suze.- Przez opar moich myśli przedarł się głos babci, najpierw cichy, potem bardziej niecierpliwy, głośniejszy.- Suze, telefon ci dzwoni.
-Co?- Spojrzałam na nią nieprzytomnie.- A, telefon.- Nim wyjęłam aparat z torebki, umilkł. Zaraz jednak rozdzwonił się od nowa. Natarczywość, z jaką to się stało, zaczęła mnie niepokoić, tym bardziej, gdy zobaczyłam numer Shannona. Odebrałam, mając przeczucie nieszczęścia.-Co się...?
-Wreszcie!- Usłyszałam natychmiast jego zniecierpliwiony i spanikowany głos.- Jar zniknął.
-Jak to: zniknął?- Spytałam, odsuwając od siebie niedokończoną sałatkę. Nagle straciłam apetyt.
-Wczoraj byliśmy u matki na kolacji, pojechał do domu, a dziś go nie ma. Wyłączył telefon. W ogóle ostatnio był... jest do dupy, nie do pogadania. Albo się rzucał, albo w ogóle nie odzywał. Kurwa, pączek, nie wiem, co robić. Matka odchodzi od zmysłów.- Skończył. Słyszałam, jak oddycha ciężko gdzieś tam, gdzie był. Pewnie u Connie.
-Dzwonił do mnie kilka dni temu, ale...
-Nie odebrałaś, co?- Shan przerwał mi ostrym tonem.- Zabolałoby cię, jakbyś dała mu powiedzieć słowo? Kurwa, macie dziecko w drodze, tak?- W głosie miał całe tony pretensji, jakbym to ja była winna temu, że Jr gdzieś znikł. Może chciał pobyć sam na sam, przemyśleć coś, a jego brat od razu wszczynał alarm.
-Shan, wiesz, jaka była sytuacja.- Próbowałam usprawiedliwić swoje postępowanie.
-Sytuacja sracja. Dostałaś po dupie, rozumiem, ale nie musiałaś się mścić.
-Ja się przecież nie mściłam!- Podniosłam głos.
-Tak? A co to było twoim zdaniem, jak nie zemsta? "Cześć Jared, będziesz ojcem, a teraz wypierdalaj".
-Chyba zapomniałeś, kto komu kazał wypierdalać i w jakich okolicznościach.- Powiedziałam chłodno, odchodząc od stolika. Nie chciałam, żeby babcia słyszała, co mówię. Potem jej wyjaśnię.- Szukałeś go u Emmy?- Podpowiedziałam.
-Szukałem go wszędzie i nikt nic nie wie. Kurwa, on nigdy czegoś takiego nie robił. Ja jebię.- W słuchawce rozległo się kilka szmerów, stuknięć, potem dźwięk otwieranej i zamykanej zapalniczki.- Wybacz, że na ciebie wyjechałem, ale dostaję pierdolca ze zmartwienia.
-Jr pewnie siedzi gdzieś i duma, zobaczysz, zjawi się wieczorem i będzie udawał, że nic się nie stało.- Było mnie stać tylko na coś tak głupiego. Żadne inne słowa nie przychodziły mi do głowy. Ja też się martwiłam i miałam nadzieję, że Jr po prostu oderwał się na chwilę od świata, żeby odpocząć. Albo kupił tę swoją wyspę, o której wspominał gdzieś kiedyś, i znikł naprawdę, a teraz siedzi, popija drinki i łowi ryby, zaśmiewając się ze wszystkich i ze wszystkiego.
-Obyś miała rację, Ellie. Dam znać, jak się znajdzie.- Rozłączył się.
Natychmiast wybrałam numer Jr, ale tak jak mówił Shan, jego telefon był wyłączony i zgłaszała się poczta.
-Cholera!- Wróciłam do stolika. Myśli krążyły mi po głowie, każda kolejna gorsza od poprzedniej, a ostatnia, najczarniejsza, nie chciała się odczepić. Mówiła, że Leto nie wytrzymał napięcia, stresu, miał wszystkiego dość i...
Nie chciałam nawet brać pod uwagę opcji, w której Jared, zniechęcony wszystkim, szczególnie moim zachowaniem, robi coś nieodwracalnego. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Nie on. Na Boga, nie ten facet! I nie z mojego powodu. Kim niby byłam dla niego, jeśli nie zabawką, która przez głupi przypadek namieszała mu w życiu? Nikt nie robi sobie krzywdy przez kaprys zabawki.
-Co się stało, Suze? Wyglądasz jak cień.- Babcia wstała, zaniepokojona.- Kto dzwonił?
-Brat Jareda. Nie mogą go znaleźć, nie ma go w domu a jego telefon nie odpowiada.- Klapnęłam na krzesło z impetem, obijając sobie pośladki.- Podobno nigdy wcześniej...
-Chyba nie myślisz, że...- Nie dokończyła, ale i tak wiedziałam, co chciała powiedzieć.
-Nie, jasne, że nie. Nie Jr. Jest na to zbyt...- Nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa.- Pewnie po prostu potrzebował oderwania od codzienności, ma teraz trasę, ciągle jeździ z miejsca w miejsce. Kto by w takiej sytuacji nie chciał na chwilę pobyć sam na sam, bez kontaktu z ludźmi?- Tłumaczyłam, ale mój niepokój rósł. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że żałuję swojej oschłości wobec niego. Mogłam postąpić inaczej, zostać, poczekać, aż przetrawi to, co mu powiedziałam, i posłuchać, co sam ma do powiedzenia. A co, jeśli chciał... przeprosić? Może po to za mną wyszedł? Może poczuł się jak śmieć, gdy usłyszał, że nie chcę mieć z nim do czynienia, może był wrażliwszy, niż myślałam, i odebrał moje słowa naprawdę boleśnie? Skąd mogłam wiedzieć, co miał w głowie, jeśli nie dałam mu szansy o tym powiedzieć?
-Chcesz wracać do domu, Suze?- Babcia już zbierała nasze zakupy, nie czekając, aż odpowiem. Chwilę później byłyśmy w drodze. Wiatr przybrał na sile, szarpał mnie za włosy, a ja miałam wrażenie, że lada moment krzyknie mi do ucha "to przez ciebie, głupia Ellie".
-Myślałam, że zrobiłam mądrze, odcinając się od niego, ale...- Odgarnęłam z twarzy przyklejone deszczem pasma.- Przysięgam, że jeśli nic mu nie jest i tylko sobie gdzieś siedzi, bo chce odpocząć od ludzi, odbiorę jego następny telefon i wysłucham wszystkiego, co powie.- Zadeklarowałam pewnie, choć mój głos brzmiał raczej błagalnie. Wręcz prosiłam los, żeby nie stało się nic złego. Jeśli zniknięcie Jr miało być dla mnie ostrzeżeniem, że postępuję źle, to zrozumiałam je doskonale.
-Czy Jared mógł narobić sobie jakichś kłopotów, narazić się komuś? Albo może poszedł do kogoś, zabawił zbyt długo i odsypia?- Babcia podpowiadała możliwe sytuacje.
-On prawie nie pije. I bardzo na siebie uważa. Nie uwierzę, że nawalił się u kogoś i leży nieprzytomny. To już prędzej jego brat by tak mógł. Kłopoty?- Zmarszczyłam brwi: a jeśli wyszedł na przykład na wieczorny spacer i natknął się na kogoś, wdał w bójkę albo został napadnięty, jeśli ten ktoś pchnął go nożem, uderzył czymś w głowę, a potem wrzucił do oceanu albo gdzieś w krzaki i zostawił?- Może ktoś na niego napadł i go zabił?- Powiedzenie tego na głos nie było mądre. W jednej chwili poczułam lęk gorszy od wszystkich, jakie przeżyłam w ciągu całego życia.
-Przestań, Suze. Nie wbijaj sobie do głowy podobnych rzeczy. Nie w twoim stanie. Uspokój się, myśl o Jamiem.
Starałam się pójść za radą babci przez całą drogę do domu. Niezbyt mi to wychodziło, ale pomogło odgonić najgorsze scenariusze. Znałam Jareda. Wiedziałam, że był ostrożny i czujny, na pewno nikt nie mógł go zaskoczyć znienacka. Jr miał oczy i uszy dokoła głowy, przynajmniej poza domem, w miejscach publicznych. I szybko biegał. Gdyby coś, na pewno zdążyłby uciec. Nie narażałby się na ryzyko, wiedząc o Jamiem.
Na klatce zatrzymałam się, słysząc sygnał SMS, dobiegający z torebki. Niemal wyrwałam zamek, nim udało mi się wydobyć aparat.
"Zamówił taksówkę do centrum wczoraj przed północą, ale kierowca nie wie, gdzie poszedł. Nie ma go w żadnym hotelu."
Więc pojechał do centrum. Czy był tam do tej pory?
"Może zameldował się pod innym nazwiskiem, albo jest z kimś."
Wysłałam Shannonowi odpowiedź, z góry wiedząc, że kto jak kto, ale Jr jest za bardzo rozpoznawalny, by nikt nie wiedział, z kim ma do czynienia. Chyba, że wszedł do hotelu, maskując twarz kapturem, a pokój wynajął ktoś na swoje nazwisko. Jakaś kobieta, którą trzymał na razie w sekrecie? Może miał randkę, która przeciągnęła się do teraz? Pewnie przez całą noc... A teraz odsypia.
-Shan dowiedział się, że Jr pojechał taksówką do centrum, tam jest pełno hoteli. Założę się, że umówił się tam z jakąś dziewczyną.- Powiedziałam. To rozwiązanie zagadki zniknięcia Jr było najbardziej prawdopodobne i uspokoiło mnie, choć równocześnie obudziło moją zazdrość. A byłam pewna, że dawno się jej pozbyłam. Jednak nie: w niezrozumiały dla mnie sposób to, że byłam z nim w ciąży, sprawiało, że czułam coś w rodzaju wyłączności na niego. Tak, jakby poniekąd do mnie należał. Myśl, że mógłby mieć kogoś innego, była jak zadra pod paznokciem: bolesna, wkurzająca, zawadzająca i nie dająca się wyrwać.
-Możliwe.- Babcia pokiwała głową.- Chodź, Suze, przemarzłaś, masz czerwony nos. Złapiesz katar albo przeziębienie. Zrobię ci gorącej herbaty z miodem i cytryną a ty weźmiesz ciepłą kąpiel. Co zjesz dziś na obiad?- Zagadywała mnie, przez co musiałam skupić uwagę na niej, nie na Leto. Mimo to częścią myśli wciąż byłam przy nim, wciąż zmartwiona i pełna pytań.

-Idę poleżeć chwilę w piance.- Oznajmiłam, wstając z sofy, na której wylegiwałam się przed telewizorem. Babcia czytała coś, siedząc w fotelu. Spojrzała na mnie uważnie.
-Myślałam, że lubisz ten film.- Wskazała głową ekran, na którym Nicholas Cage uciekał właśnie przed policją. Oglądałam "Zapowiedź", jeden z moich faworytów.
-Jakoś nie mogę się skupić.- Wzruszyłam ramionami.- Lepiej posłucham muzyki.- Wyszłam, masując obolały krzyż. Leżenie na wznak powoli stawało się dla mnie niewygodne.
Zabrałam do łazienki Ipoda, włączyłam cichutko playlistę, napuściłam do wanny ciepłej wody z dodatkiem relaksującego płynu i wyciągnęłam się, wzdychając z ulgą. Prysznic, który brałam po powrocie z zakupów, rozgrzał mnie, ale potrzebowałam spokojnej kąpieli, odczucia, że moja skóra nasiąka eterycznymi olejkami, ich zapachu. I muzyki, która pozwoliłaby mi uciec od wszystkich złych myśli i lęków całego dnia. Słuchając instrumentalnej wersji jednego ze starych przebojów zapomniałam o świecie dokoła, zostałam tylko ja i Jamie.
Czułam go. Czułam, jak się rusza. Czasami było to delikatne, przypominało wędrujące jelitami gazy, czasami znów było nagłe, silne, jakby chciał powiedzieć mi "jestem tu, w środku, i wiem, że ty jesteś wszędzie wokół mnie". Odkąd poczułam go pierwszy raz, jakiś miesiąc temu, każdego wieczoru mieliśmy czas tylko dla siebie. Leżałam w wannie, jak teraz, a on łagodnie układał się w moim brzuchu, przemieszczał, dokąd nie znalazł sobie miejsca do spania. Nie raz nuciłam coś, wiedząc, że słyszy mój głos, zniekształcony przez płyn i wnętrze mojego ciała. Innym razem po prostu leżałam z dłonią na brzuchu, trzymając ją tam, gdzie kopał najmocniej. Wyobrażałam sobie, że układa się tak, by czuć na malutkim ciałku ciężar mojej dłoni. Babcia mówiła, że gdy była w ciąży, mój tato często wypychał bok jej brzucha główką i nie uciekał, gdy głaskała go przez napiętą skórę.
-Suze, możesz wyjść?- Moje sam na sam z Jamiem przerwało pełne napięcia pytanie z drugiej strony drzwi.
-Nie chce mi się jeszcze.- Mruknęłam rozleniwiona.
-Suze, musisz wyjść teraz.- Ton, jakim babcia to powiedziała, niemal poderwał mnie do pionu. Słyszałam w jej głosie coś, czego nie słyszałam wcześniej, i to mnie przeraziło. Pomyślałam od razu, że usłyszała coś w wiadomościach. Że znaleźli Jareda, ale...
-Już wychodzę.- Jej zdenerwowanie udzieliło mi się i zaprocentowało, przeradzając się powoli w panikę.
-Zrobiłam herbaty.- Powiedziała jeszcze, odchodząc spod drzwi.
Jeśli to to, o czym myślę, to powinna raczej zaparzyć ziółek na uspokojenie, albo od razu dać mi porządną porcję prochów, inaczej nie wiem, czy nie wyląduję na podłodze. Już teraz, pospiesznie się wycierając, ledwie nad sobą panowałam. Ręce mi się trzęsły jak staruszce i trzy razy upuściłam ręcznik, nim udało mi się powiesić go na wieszaku. Ubrałam się w koszulę i szlafrok i wypadłam z łazienki, przeleciałam przez swój pokój i stanęłam jak wryta.
Babcia nie była sama. Na sofie, tam, gdzie leżałam oglądając film, siedział Jared. W dłoniach trzymał kubek z parującą herbatą, której zapach rozchodził się po salonie. Spojrzał na mnie ponuro spod oka, potem powoli odstawił naczynie i wstał.
-Musimy porozmawiać, Ellie.
Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, powiedzieć, jak dobrze go widzieć, pokazać, jak się cieszę, że nic mu nie jest, że żyje, nikt go nie zabił, ale widząc dystans, jaki malował się na jego twarzy, nie mogłam się ruszyć, nawet odezwać. Pozwoliłam, żeby wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą do mojego pokoju, jakbym była bezwolną kukłą.
A potem świat zawalił mi się na głowę.

Nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Byłam totalnie, całkowicie rozbita, w małych kawałeczkach, upchniętych byle jak w skórzanym worku, udającym człowieka.
Siedziałam roztrzęsiona, patrząc w okno i widząc tylko cieknące po szybie krople deszczu. Dobrze, że natura płakała za mnie, bo ja nie potrafiłam, byłam zbyt otępiała. Pewnie odreaguję, gdy najgorsze i najboleśniejsze emocje przycichną, ale teraz nie mogłam zrobić nic, poza gapieniem się przed siebie i myśleniem, że to nie dzieje się naprawdę. Nikt nie może przyjść i powiedzieć tak po prostu, że dziecko, które urodzę, może nosić w sobie bombę z opóźnionym zapłonem. Taką, jaką był jego ojciec.
Genetyczne obciążenie chorobą brzmiało groźnie samo w sobie. Były najróżniejsze dziedziczne wady, jedne bardziej widoczne, inne nie dające objawów. Genetycznie zakodowana tendencja do zachorowania na nowotwór brzmiała jednak jak wyrok śmierci. Schorzenie, na jakie cierpiał Jr, było tak rzadkie, że nie miało nawet nazwy. Nie zrozumiałam wiele z jego tłumaczeń, ale jedno do mnie dotarło: nie dożyje starości. W którymś momencie zły gen, który dziedziczył po ojcu, obudzi się i go zabije. Już i tak żył na kredyt... Kilkaset znanych medycynie przypadków, ofiary, które miały to samo, nie dożyły jego wieku. On, dzięki ostrożności, diecie, dbaniu o siebie, miał szanse na jeszcze kilka lat, o ile będzie miał szczęście.
To dlatego tak często robił badania, przechodził rozmaite testy. Dlatego tak bał się brudu, zarazków, wszystkiego, co mogło przyspieszyć degenerację jego ciała. Był skazany, ale nie znał daty egzekucji.
I dlatego nie chciał mieć dzieci. Każde, jakie by spłodził, mogło dziedziczyć wadliwy gen, mając na to 28% szans. Nie chciał ryzykować. A teraz stanął przed sytuacją, która go przerosła, i nie wiedział, co zrobi, jeśli Jamie okaże się pechowcem.

                                                               *****

Cześć. Wcale nie walentynkowy kawałek, prawda?
Dziś krótko. Ten rozdział miał tak właściwie wyjaśnić pewną kwestię, i mam nadzieję, że tak się stało. Coś, co miało się w nim znaleźć, będzie w następnym. Dzięki temu przedłużam pisanie i mogę więcej treści przemycić w kolejnych kawałkach.
Czy nie przesadziłam z dramą? Ciekawa jestem Waszych opinii. 
Pozdrawiam.

38 komentarzy:

  1. Jestem w takim szoku, że aż nie wiem co napisać. Weszłam szybko do Ciebie jak zobaczyłam że jest już nowy rozdział, czytam czytam. A koniec mną po prostu wstrząsnął. Uśmiercisz Jr na koniec? Boże, czekam na następny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny będzie zaczynał się tu, gdzie skończył się ten. Jared nadal nie powiedział wiele, a przecież ma trochę do powiedzenia prócz tego, do czego się już przyznał.
      Miałam nadzieję, że zaskoczę tym, co planowałam, i chyba mi się udało ;)

      Usuń
  2. ...............









    Więcej napiszę jak się z tym prześpię :$

    OdpowiedzUsuń
  3. Szok. A teraz do spania. Rano dam znać co sądzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, przetrawiłam :) Uwielbiam Twój styl pisania, tak słowem wstępu - przez 15 minut płakałam po przeczytaniu ostatniego rozdziału historii Vanji. No warning sign... Uff, wróćmy do tematu :)

      Czekałam niecierpliwie, doczekałam się i się nie zawiodłam. Mimo wszystko lubię tu Jareda, wierzę, że on ma tam w tej swojej łepetynie racjonalne wytłumaczenie na wszystko. I bardzo ucieszyłam się, gdy okazało się, że przyjechał do Ellie i nic mu nie jest.
      Dobrze, że to już 6. miesiąc, bo bałabym się, że Jr zażąda aborcji. A tak, no cóż, będą musieli sobie jakoś poradzić. Jestem ciekawa, co wymyślisz i cieszę się na samą myśl o następnym opowiadaniu :)

      Pozdrawiam autorkę najlepszych fanfiction w internecie

      Usuń
    2. Dzięki :)
      Domyśl się, jak się czułam, pisząc zakończenie Van ;)

      Tutaj, w "Dziwce", Jr ma w głowie sporo, ale dotąd trzymał to dla siebie. Teraz będzie mógł się, powiedzmy, wywnętrzyć przed Ellie. Jak przyjmie to dziewczyna? I przede wszystkim, czy po sensacji, jaką usłyszała, będzie w stanie traktować go jak kiedyś?
      Już się cieszę na tę rozmowę, choć nie mam pojęcia, jak przebiegnie. Po prostu dam im mówić i będę spisywać wszystko, co powiedzą i zrobią.
      Nie sądzę, by moje opowiadania były najlepsze. Sama czytam inne i porównując do swoich (machinalnie zresztą) style innych autorów znajduję u siebie sporo braków. Ale dziękuję jeszcze raz za uznanie.
      Miłej niedzieli :)

      Usuń
  4. Oh nie, zawsze zostawiasz nas w takim momencie, że przez cały tydzień chodzę jak na szpilkach i zaglądam tu co chwilę nie mogąc się doczekać, co będzie dalej.. ;- p
    Rozdział bardzo dobry. Wiedziałam, że czymś zaskoczysz i nie pomyliłam się. Trochę mnie wystraszył telefon od Shanna, na szczęście szybko się okazało, że Leto jest u Ellie. Dużo jeszcze jest do wyjaśnienia, ale mimo wszystko w końcu mogę popatrzeć na J przychylnym okiem. Po całej sprawie z Emmą i tym, jak potraktował Ellie, kiedy powiedziała mu o ciąży dla mnie był dupkiem do kwadratu. Cóż.. mam nadzieję, że mały Jamie będzie zdrowy, 28% to sporo, ale nic nie przesądza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym, czy Jamie będzie zdrowy,. dowiedzą się dopiero w marcu. Czyli jeszcze kawał czasu, nerwów, strachu przed nimi.
      Ale Jared narobił zamieszania :D Tak zniknąć bez słowa. Łatwo domyślić się, że najbliższa rodzina wie o jego chorobie, więc Shannon i Connie musieli mieć straszne wyobrażenia o powodzie jego zniknięcia. Nic nie poradzę na to, że czasem lubię podręczyć swoich bohaterów. Nie wiem tylko, dlaczego dręczę najbardziej Ellie, bo dziewczyna nie zasłużyła na to, co dostała.

      Usuń
  5. Boże, nienawidzę Cię za to, że tak bardzo ranisz moje uczucia. Przez chwilę bałam się, że uśmiercisz Leto. Mimo, że jest cholernym dupkiem to i tak go lubię, jednak gdy okazało się, że jest u Ellie odetchnęłam z ulgą po czym dowidziałam się o chorobie. BŁAGAM CIĘ, NIE ZABIJAJ GO NA KOŃCU OPOWIADANIA. Wiem, że ma nie być szczęśliwego zakończenia ale Ellie zasługuje na spokój. Może nawet u boku Jareda? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę uśmiercić kogoś, kto praktycznie już nie żyje ;)
      W tej chwili mam sytuację, w ktorej żadne zakończenie nie będzie szczęśliwe, bo jaką opcję ich przyszłości wybiorę, w każdej i tak czeka to samo. Siłą rzeczy Jr odejdzie, bo tak go tu wymyśliłam.
      Przedłużam to pisanie i przedłużam. Następny rozdział będzie trochę łagodniejszy od tego, J i E mają sobie sporo do powiedzenia. I muszą zadecydować, co z Jamiem.

      Usuń
  6. Oooo... kurde...
    Świetny tytuł rozdziału! Pasuje idealnie. Normalnie szczęka mi opadła i nie może się pozbierać. Wiedziałam, ze dążysz do większego dramatu ale w życiu nie sądziłam, że to będzie coś takiego.
    Przez cały rozdział zastanawiałam się jak się skończy. Mam cholerną nadzieję, że nie będzie tragedii, że już ten nieszczęśliwy koniec nadszedł i więcej cierpień nie będzie. Teraz można niejako zrozumieć zachowanie Jr. Człowiek chory zawsze stwarza wokół siebie pewnego rodzaju skorupę odtrącając innych i totalnie zamykając się na pewne sprawy może nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że ranią nawet najbliższych, którzy przeważnie nie potrafią zrozumieć pewnych zachowań... z jednej str nie można chorych za to winić, starają się chronić najbliższych na swój sposób...
    Pierwsze co mi przyszło na myśl po tym kawałku... Ellie wpada w histerię, ale ma przy sobie Jr. Może na niego liczyć. Może nie jako życiowego partnera (nie mam pojęcia co zaplanowałaś, a zaplanowałaś już to na pewno bardzo dawno temu) ale człowieka, który będzie zawsze gdzieś blisko. Nie zostawi jej z tym samej. Oby nie kazał jej się pozbyć malucha, bo wtedy Jr jednak potwierdzi swoją rolę potwora. Przez głowę przeszło mi też coś takiego, że Jr wiedząc, że różnie z nim może się zdarzyć (co mam nadzieję nie nastąpi w tym opowiadaniu) zleci komuś opiekę nad Ellie i małym... komuś najbliższemu... i dlatego myślę, że na pewno przygotowałaś jeszcze coś konkretnego słodkiemu Shannonowi... :) no ale mogę się kompletnie mylić ;)

    pozdrawiam
    -S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wybiegajmy za daleko w przód, w końcu Jr ma jeszcze kilka lat spokoju... prawdopodobnie. Teraz wszystko, co się będzie działo, zależy od tego, co ustali z Ellie. I oczywiście, jak wspomniałam wiele razy, love story z tego i tak nie będzie.
      Shannon w roli opiekuna to dosyć kuszące, ale wątpię, żeby Ellie na to poszła. Prędzej będzie chciała ułożyć sobie życie z kimś młodszym, niż ze starym pierdzielem koło pięćdziesiątki. Choć kto wie? Z zasady mam zaplanowane tylko najważniejsze wątki, a i te zmieniają się w trakcie powstawania kolejnych rozdziałów. Nawet to, co zrobiłam Jaredowi, ewoluowało. Nie umiem powiedzieć, jak przebiegnie jego rozmowa z dziewczyną w następnym kawałku, a co dopiero określić, jakie będzie pod koniec bloga miejsce Szynki. Można powiedzieć, że mam surowe centrum wszystkiego, a potem dobieram do niego pasujące mi wdanej chwili kawałki. Opowiadanie powstaje z chwili na chwilę, przy czym Wasze komentarze wpływają na nie w znacznym stopniu.

      Usuń
  7. Jestem bardzo, bardzo zaskoczona. Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Z jednej strony jestem zaskoczona i trochę przerażona, że ta historia może się skończyć bardzo dramatycznie, ale jestem ciekawa co jeszcze wymyślisz. Mam nadzieję, że nie zniszczysz tej historii pod wpływem chęci szybkiego zakończenia opowiadania.
    Rozdział dobry, ale jednak trochę mnie rozczarował. W ostatnim czasie dużo tu pesymizmu. Byłoby cudownie, gdyby Ellie zaczęła się chociaż trochę dogadywać z Jaredem, żeby to się nie skończyło na jedynie oficjalnych kontaktach w sprawie dziecka.
    Ciekawa jestem jak rozwiążesz tę sytuację z Jamiem. Tylko proszę, przynajmniej to dziecko zostaw w spokoju, nie krzywdź go! :)
    Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze chyba już za nami, wyjaśniło się dziwne zachowanie Jr. Teraz Ellie będzie mogła patrzeć na niego w inny sposób, ze zrozumieniem. Sporo sobie powiedzą. Co i jak postanowią, to dopiero się okaże.
      Nadal nie będzie łatwo, bo nie może być. Nie można zapomnieć komuś, że ukrywał coś ważnego, nie myśląc o konsekwencjach w przypadku, jaki właśnie się zdarzył: Jamie. Ale o tym będzie już w rozdziale, który ukaże się, jak zwykle ostatnio, za kilka dni.

      Usuń
  8. czy TY jestes jakas czarownica....patrzaca w kule i widzaca RZECZY :))) a moze pijesz ziola na rozwiniecie jazni ..... nie wiem nie wiem.....ale robi sie ciekawiej coraz to.... szkoda ze z kazdym rozdzialem zblizamy sie do finalu....szkoda

    OdpowiedzUsuń
  9. To od grzybków z pizzy i e-papierosa ;)
    Finał, póki co, wciąż się oddala, bo jakoś mnożę rozdziały, w każdym zawierając połowę z tego, co miało być. Kiedyś nadejdzie, ale kiedy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chwilo trwaj ....jak najdluzej.....co do postow ponizszych..ja z kolei uwazam ze prawdziwy jr jest srednim aktorem ciagle gra tak samo tak samo przewala oczami...moduluje glosem itp fakt role dobiera ciekawie ale nawet w DBC gra tak samo ( oskara dostanie za extremalne schudniecie tego mu nie mozna zarzucic) ale jest wg mnie lepszym muzykiem...hehehhe

      Usuń
    2. Wolę go, gdy nie śpiewa... czy też gdy udaje, że umie śpiewać.

      Usuń
  10. Mile się zaskoczyłam tym rozdziałem i samą końcówką. Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji, co jest jak najbardziej na plus. I byłam zła na Jareda, ale teraz... tak mi trochę smutno. I ciekawe, jak z dzieckiem będzie. Kurcze, nieźle się porobiło....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, namieszało się, ale teraz może być już tylko lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o komplikacje. Wszystko wiadomo, czas na podejmowanie decyzji, od których wiele zależy. Ale przede wszystkim na wyjaśnienia drobnych spraw, ciążących na wzajemnych stosunkach głównych bohaterów.

      Usuń
  11. Mam jedno spostrzeżenie. Wnioskuję po obu historiach - Vanji i Ellie: Ty naprawdę nie lubisz Jareda :D
    W obu jest dupkiem, a później okazuje się, że tam miał wylew, a tutaj śmiertelną chorobę. Oj, Yas, Jay nie byłby zadowolony :D
    PS. Kiedyś chyba napisałaś coś w stylu: Ja nawet go nie lubię. Widzę to wyraźnie, mimo wszystko kocham Twoje opowiadania całym sercem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafna uwaga. Nie trawię Jareda, uważam go za nadętego, wbitego w bezpodstawną dumę bubka o miernym talencie muzycznym i przeciętnym do bólu głosie. Jako aktor jest dobry, ale jako muzyk... Do tego jego pazerność na pieniądze, chamskie zachowanie, ehhh. Mogłabym tak wyliczać.
      I jest brzydki, ma paskudne, blisko osadzone oczka z wiecznie zaczerwienioną oprawą. Fuj.
      w Vanji dostał po tyłku, bo musiał ponieść karę za zwoje grzech, a był za wielkim tchórzem, żeby po prostu się zabić.
      Tu, cóż, dramatyzuję. Za dużo jest w sieci historii, w których wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

      Usuń
  12. W końcu nadrobiłam :D Sama nieźle zaczęłam się zastanawiać co mogło się stać z Jaredem lub na jaki pomysł wpadł, ale żaden ze scenariuszy nie przewidywał tego, co ty wymyśliłaś. Mam nadzieję, że wyjaśnisz kwestię tego czy maluch odziedziczy te geny czy nie... Jak już ma dziedziczyć to niech się u niego nie uaktywniają.. Sama nie wiem czy wolałabym żeby Ellie była z Jayem czy z Shannonem... ale miło byłoby żeby Jared pokazał więcej ze swojej troskliwej i ciepłej strony, mimo że go nie lubię xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O genach jeszcze będzie, co prawda wszystko to tylko wymyśliłam, nie wiem, czy podobny defekt w ogóle istnieje, ale Jr wyjaśni Ellie jeszcze raz, na czym to u niego polega. W swoim czasie okaże się też, co z Jamiem.
      Pisząc opowiadanie częściowo mam na uwadze to, co dzieje się u Leto w rzeczywistości. Nerwowość Jr sprzed paru miesięcy już wyjaśniłam (rozstanie z Ellie, szopki z Emmą, ciąża...), teraz więc czeka mnie podanie powodów jego ostatniej prawie euforii i widocznego zadowolenia.

      Usuń
  13. O cholera, biedny Jamie. Mam nadzieję, że jednak nie odziedziczy tego genu po Jr. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, wytłumaczenia sytuacji z Emmą, zaskoczyłaś mnie :) rozdział jest świetny oczywiście, ale krótki jak dla mnie :D
    czekam na kolejny
    pozdrawiam :) x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny już doczekał się kawałka. Oczywiście, jak zwykle, babcia mówi, co myśli, a Ellie myśli, co powiedzieć ;)

      Usuń
  14. Powoli nadrabiam, został mi ten ostatni rozdział. Jak przeczytam, to napiszę coś więcej. Aa i sorry, że tak późno, ale na telefonie blog mi nie chciał się załadować, a do kompa nie miałam dostępu

    OdpowiedzUsuń
  15. Miło jest wiedzieć, kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale z kolei do piątku jest aż 3 dni. Bedąc na tym etapie opowiadania to zdecydowanie za dużo. Z drugiej zaś strony jesteś jedną z nielicznych osób, które publikują dosyć często, więc nie mamy prawa narzekać.
    Ellie ma niezłą rozkminę, jeśli idzie o Jareda. Facet, który miał się stać tylko epizodem w jej życiu, chyba już nim nie jest. Nie są razem, ona go nie kocha (lub nie zdaje sobie z tego sprawy), ale będą mieć razem dziecko. Boże, ona już jest w 6 miesiącu? Nieźle podegnałaś tempo. Dziw, że Jared po wszystkich nieodebranych telefonach i wiadomościach nie wsiadł od razu w samolot, pociąg, auto i nie przyjechał do Ellie.
    Taka krótka wzmianka w sumie o niczym. Ellie z parasolami jest podobna do mojej przyjaciółki. Ona też ich nienawidzi i nigdy z nimi nie chodzi. Jak to przeczytałam, od razu pomyślałam o niej. Jakoś nie wydaje mi się, by Ellie miała stać się słonicą przez ciążę. Co prawda wiele szczupłych kobiet w tym stanie potrafi nabrać mnóstwa kilogramów, ale nie sądzę, by Ellie należała do tej grupy.
    Mi też podoba się imię James. Ładny ma skrót, Jamie. W sumie nie dziwi mnie drugie imię, jakie Ellie chce nadać dziecku. Podoba mi się też to w jaki sposób babcia traktuje Jareda. Nie jest nim zachwycona po La, ale też nie neguje go do końca. Wie, że jest ojcem dziecka jej wnuczki i że być może będzie brał aktywny udział w wychowywaniu dziecka. Wie też, że Ellie o nim nie zapomniała, chociaż bardzo by chciała. Dobrze, że dziewczyna w tych momentach nie jest sama, podejrzewam, że byłaby w zupełnie innym położeniu.
    Jared zaginął. Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć, dopóki tego nie wyjaśniłaś. Nie spodziewałam się choroby i jak widać Ellie też. Ona przeżywa to bardziej o tyle, że chodzi o jej nienarodzone dziecko. Jeszcze nie przyszło na świat, a już istnieje możliwość, że nie dożyje wielu lat. To musi być bardzo bolesne zważywszy na to, że pokochała już je z całego serca. Pytanie co teraz. Jared powinien zabrać ją ze sobą do Los Angeles i zająć się nią. Mimo tego, że nie wiadomo ile on pożyje. Ale chyba w jakiś sposób zależy mu na niej i dziecku? Inaczej podejrzewam, że nie przyjechałby do Ellie.
    Pozdrawiam i jak zwykle życzę weny.
    Anonimowa od MH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie przyjechałby, gdyby miał dziewczynę i maleństwo gdzieś. W ogóle zastanawiające, że jej wierzy bez dowodów na to, że faktycznie jest ojcem. Ale o tym pewnie powie w rozdziale.
      To, co spotkało Ellie, to prawdziwa ironia losu. Jak sama stwierdziła, dostała nauczkę za zbyt wielkie ambicje. Przynajmniej tak o wszystkim myśli. Jak będzie funkcjonować z wiedzą, że Jamie może być nosicielem wadliwego genu? Zobaczymy. Na pewno nie będzie sama, może babcia znajdzie metodę na to, by dziewczyna nie żyła w strachu? Może znajdzie taki sposób Jr?

      Usuń
  16. Twoje opowiadanie odkryłam kilka dni temu i od razu się w nim zakochałam. Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, sposób, w jaki wyrażasz myśli i odczucia bohaterki. Pierwszy raz spotkałam się z takim wątkiem, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że zostaję tu na dłużej.
    Bardzo wczułam się w Ellie i ostatni rozdział był niemałym szokiem. Biedna Ell. Pokochała dziecko, a już dowiedziała się, że nie wszystko może być dobrze. Ale skoro wcześniejsze badania nie wykazały żadnych problemów z Jamiem. I Jared przyjechał! Wiedziałam, że nie byłby w stanie czegoś sobie zrobić. Pytanie, co teraz? Zabierze Ellie do siebie, będzie opiekował się Jamiem, wyrzuci Emmę? A Shannimal? Pokochałam go w ostatnich rozdziałach, stał się taki... Czuły dla Ellie. Jakby mu na niej zależało ;3
    Pozdrawiam, Weny życzę <30
    http://lizzy-leto.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i witam na blogu :)
      Cieszę się, że moja praca tutaj Ci się podoba. To dla mnie komplement.
      Nie będę powtarzać tego, co napisałam w odpowiedziach do wcześniejszych komentarzy, ale mam coś, czego w nich nie zawarłam. Podkuszona niedawnymi Walentynkami zrobiłam dwie miniankiety na Twitterze (można mnie tam znaleźć jako @Beesexual) pytając, czy jedno z pary bohaterów ma się zaangażować i kto to ma być. Wyniki zobaczysz już w następnym rozdziale :) Wiele razy wspominałam, że komantarze pod rozdziałami mają wpływ na to, co piszę. Można powiedzieć, że pomijając najważniejsze wątki niejako spełniam życzenia czytelników.

      Nie wiem, czy miałaś okazję zapoznać się z moim pierwszym marsowym blogiem. Jeśli nie, to zapraszam na yasvt.blogspot.com
      Również pozdrawiam.

      Usuń
  17. Uprzedzając pytania: rozdział będzie dziś, ale dokończę go dopiero po pracy, a mam popołudniówkę. Myślę, że wyrobię się z tym do północy, więc cierpliwości :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Jared jest chory?! Kurde tego się kompletnie nie spodziewałam. Liczę na to, że Jamie jednak będzie zdrowy! Chociaż tego w następnym rozdziale pewnie nie rozwiążesz. To dobrze, w końcu niech trwa jak najdłużej xD Biedna Ellie, bo teraz znów będzie się martwić, a wszystko było już w miarę ustalone.
    W rzeczywistości słucham Marsów i Jareda lubię. Po przeczytaniu tego rozdziału już miałam "dawać na msze" za niego. Oj, przez chwile wzięłam sobie jego chorobę do serca. Haha
    Przepraszam, że dopiero dziś komentuje- szkoła :x
    Co do rozmowy na tt to pewnie jeszcze się nie złożyło :)
    Czekam do północy. :D
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jared nie jest chory, jedynie wisi nad nim to, że może zachorować w każdej chwili.
      Pisząc bloga mam na uwadze to, co dzieje się w jego życiu (mniej niż więcej), staram się dostosować akcję do jego zachowania w danym czasie. Jakoś mi to chyba wychodzi. Widzę, że jest nerwowy, i wymyślam dla jego zachowania powody. Cieszy się? Ok, w takim razie napiszę w blogu, dlaczego. Tak to u mnie działa. Piszę pod wpływem chwili, jak zawsze.
      Na TT pewnie jeszcze się zgadamy :)

      Usuń