niedziela, 27 maja 2018

Nowe oblicze Jareda.

Nie wiedziałam że spałam, dokąd się nie obudziłam. Pamiętałam, że patrzyłam w okno na padający deszcz, zamknęłam na chwilę oczy a gdy je znowu otworzyłam, była szarówka. Przespałam prawie cały dzień.
- Co się stało ?- Spytałam sama siebie, zdziwiona że Jr mnie nie budził. Może nie chciał mi przeszkadzać w odpoczynku po nieco burzliwym przedpołudniu? Może był zajęty jakimiś swoimi sprawami?
Wstałam, przeciągając się tak, że zatrzeszczało mi w stawach. Byłam piekielnie głodna, chciało mi się pić, w ogóle czułam się tak, jakbym przespała nie tylko dzień ale cały tydzień. Czułam, że noc mam z głowy i raczej nie spędzę jej na spaniu...
Ubrałam się i zeszłam na dół, nasłuchując skądkolwiek dźwięków świadczących o tym, że nie jestem w domu sama. Nie byłam: z korytarza, na końcu którego był gabinet Leto, dobiegały ciche stuknięcia i niezrozumiałe dla mnie słowa. Czyli albo rozmawiał przez telefon, albo z kimś, kto go odwiedził. Wydęłam usta i poszłam do kuchni, w myślach wybierając między płatkami na mleku a kanapkami. Weszłam do środka i zamarłam, nie bardzo wierząc w to, co widzę: bałagan. Rzecz niespotykana w domu, w którym każdy przejaw nieporządku natychmiast był usuwany. Kuchnia zawsze lśniła czystością, na blatach, poza pudełkami czy słoikami z suchą żywnością, nigdy nie było nic, co nie powinno stać na wierzchu. Tymczasem teraz widziałam totalny nieporządek, jakby przez kuchnię przeszło tornado: na stole rozerwane opakowanie tostowego chleba z walającymi się obok, podeschniętymi kromkami. Obok talerz z resztkami pomidora i sera, kubek z kawą, pod nim plamy i zacieki, a wszędzie dokoła okruchy.
- Co jest?...- Stałam jak skamieniała, czując pełzający po plecach strach: coś było nie tak. Leto, przeczulony na punkcie porządku w kuchni, nigdy nie zostawiłby po sobie takiego burdelu. Nie, jeśli wszystko było u niego ok. Najwyraźniej nie było.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam prosto do gabinetu, mając gdzieś to, czy Jr jest sam czy nie. Im bliżej byłam tym wyraźniej słyszałam dobiegający ze środka głos, mamroczący coś cicho. Zajrzałam przez uchylone drzwi, przygotowana na widok Leto zajetego gościem, ale nie na to,, co zobaczyłam.
- Jared? Co ty robisz?- Spytałam raczej w próżnię, bo z moich ust wydobył się tylko szept.
Jared pił. Siedział za biurkiem z głową opartą na przedramieniu, patrząc na mnie przekrwionymi oczami, i wyglądał na kompletnie pijanego. W ręce trzymał za prawie pustą butelkę bourbona.
- Eleanor. - Odezwał się niewyraźnie, podnosząc głowę, ale opadła na powrót, jakby nie miał siły jej unieść.- Jeśli chcesz się pieprzyć to nie dam rady.- Zamrugał, jakby miał kłopot ze skupieniem na mnie wzroku.- Twoja kurwa ma dziś wolne. Na zdrowie.- Uniósł butelkę do ust i wziął łyka, oblewając sobie przy tym rękę.- Idź sobie.
- O czym ty, do cholery, mówisz?- Nie rozumiałam co mu odbiło, choć po ostatnich słowach zaczynałam to podejrzewać. Weszłam do środka.- Powinieneś iść spać.- Próbowałam wyjąć mu butelkę z ręki, ale trzymał ją zadziwiająco jak na swój stan mocno.- Jared, nie wygłupiaj się. Nie możesz pić.
- Bo co?- Usiadł prosto i zachwiał się, ale utrzymał równowagę.- Bo co?- Powtórzył zadziornie.- Zostaw mnie. Idź sobie. Wynocha.- Machnął ręką, w której trzymał butelkę, chlapiąc dokoła.- ZOSTAW MNIE, ZOSTAW MNIE! - Wrzasnął.
Wyszłam szybko, woląc nie wydawać się w dyskusję albo nie ryzykować że mnie uderzy. Nie miałam pojęcia jaki jest po alkoholu, w ogóle nie wiedziałam, jak rozmawiać z pijanym facetem. Mógł być agresywny.
Przez chwilę stałam w korytarzu, nie wiedząc co zrobić. Zagryzłam usta, myśląc intensywnie nad tym, jak sobie poradzić w tak niespodziewanej sytuacji. Gdybym nie była w ciąży, może próbowała bym jakoś uspokoić Jr, ale byłam, i nie chciałam narażać się na to, że przypadkiem coś mi się stanie. Nie mogłam jednak zostawić Leto samego, mógł mieć więcej alkoholu i pić do upadłego, ryzykując zatrucie. Albo nawet śmierć.
- Jezu Chryste.- Zaczęłam szukać po domu swojego telefonu. Potrzebowałam pomocy, musiałam zadzwonić do Shannona. Nikt inny nie przychodził mi do głowy, nikomu innemu nie mogłam powiedzieć, dlaczego Jr zachowuje się jak nie on.
Znalazłam aparat w salonie, rzucony razem z moim laptopem na jeden z foteli.
- Shann, możesz tu przyjechać? Jared jest pijany, nie chce mnie słuchać...- Powiedziałam natychmiast, gdy odebrał.
- Jar jest co?- Głos starszego Leto brzmiał ostrożnie, jakby myślał, że sobie żartuję.
- Wypił chyba całego bourbona.
- Ja pierdolę. Zaraz będę. Nie mów matce.- Rozłączył się.
Siadłam na sofie, rozdarta między chęć pójścia do gabinetu a strach o Jareda, co chwila sprawdzając która godzina. Nasłuchiwałam każdego dobiegającego z korytarza dźwięku w obawie że usłyszę łomot upadającego ciała, bojąc się, że Jr stanie się krzywda.
Jakieś 20 minut po moim telefonie do domu wpadł Shannon, ubrany w skóry i z kaskiem motocyklowym w ręce. Rzucił go na stół.
- Gdzie Jar i dlaczego pije?- Spytał, rozglądając się i zdejmując kurtkę.
- W gabinecie. Rano wszystko było ok, żartował i w ogóle. Nie wiem, dlaczego...
- Nie pierdol.- Przerwał mi bezceremonialnie.- Gadaj prawdę.
- Wmówił sobie, że to przez niego wczoraj miałam kryzys, i czuje się winny.- Powiedziałam szczerze, choć ogólnikowo. Mina Shanna, pełna gniewu, mówiła sama za siebie: wiedział, że coś musiało się między nami stać.
- Ahaaaaa.- Stwierdził sceptycznie, znikając w korytarzu.
Nie wiedziałam czy iść z nim, czy zostać. Jr kazał mi się wynosić, możliwe, że nie chciał mnie widzieć... Pchana niepokojem i ciekawością podeszłam na tyle blisko gabinetu, by nie było mnie widać, ale mogłam wszystko słyszeć.
- Co ty wyczyniasz, młody?- Głos Shannona był ostry.- Nie siłuj się ze mną, bo ci wpierdolę.
- Oddawaj, to moja butelka.- Jr za to brzmiał okropnie, chrypiał.
Usłyszałam odgłos szamotaniny i zajrzałam ostrożnie do środka: Shann w jednej ręce trzymał pustą już flaszkę, drugą obejmował w pasie Jareda, chwiejącego się na nogach i próbującego się uwolnić, choć nie miał szans. Szarpał się z pijackim śmiechem, od którego przechodziły mnie ciarki.
- Nie będziesz chlał, do chuja. Idziesz pod prysznic i do wyra.
- Jestem dupkiem.- Jr oznajmił to tak, jakby informował brata o najważniejszym odkryciu naukowym, jakiego dokonał.- Moja dziewczyna mnie nie lubi.- Jego śmiech zmienił się nagle w płaczliwą skargę. Głowa opadła mu na pierś, włosy, poplątane i w nieładzie, zasłoniły twarz.
- Dlaczego miałaby cię nie lubić?- Pytając, Shannon pociągnął go w stronę wyjścia. Odsunęłam się, przepuszczając ich przodem, i poszłam za nimi.
- Bo jej spieprzyłem życie i jestem kurwą.- Jaredł nie tyle szedł ile dał się wlec, ciągnąc nogami po ziemi. Przerażał mnie jego widok, miałam nadzieję, że taka ilość alkoholu nie odbije się na jego zdrowiu.
Gdybym nie spała przez całe popołudnie, nie pozwoliłabym mu pić, zmusiłabym go do rozmowy, nawet gdyby miał na mnie krzyczeć. Wyjaśniłabym, że niczego mi nie spieprzył. Zrobiłabym wszystko, żeby w to uwierzył i nie obwiniał siebie o coś, co sobie wymyślił. Jezu...
Teraz mogłam jedynie sprawić, żeby przetrwał jakoś noc i jutrzejszy poranek. Wtedy porozmawiamy, i niech wyrzuci z siebie wszystko, co go dręczy. Przyjmę każde słowo bez skargi.
- Ellie, przynieś pół szklanki ciepłej wody z solą. Wsyp trzy łyżeczki i rozmieszaj. Młody musi się wyrzygać.
Zawróciłam w połowie schodów i poszłam do kuchni. Czekając, aż woda się zagrzeje, posprzątałam zostawiony przed Leto bałagan. W jakim musiał być stanie, jak bardzo zrezygnowany, że zobojętniało mu wszystko i sięgnął po alkohol? Jak bardzo poczuł się urażony, że musiał się znieczulić w taki sposób? Zamknęłam się w swoim świecie, płacząc nad tym, jak mi źle, i nie chciałam widzieć, że jemu jest znacznie gorzej. Nie chciałam pamiętać jak trudno mu z sobą od lat, więc bezmyślnie dokładałam jeszcze od siebie, bo przecież nikt poza mną się nie liczył. Tylko ja, biedna Ellie, sama przeciw światu... A tak naprawdę przeciw Jaredowi. Biadoliłam, płakałam, skarżyłam się na wszystko dokoła, a on słuchał i brał to sobie do serca, czując się coraz bardziej winny mojego nieszczęścia.
Wściekła na siebie zaniosłam napój na górę, do łazienki, w której Shannon posadził rozebranego do połowy Jareda obok otwartego sedesu.
- Shann, woda.- Podałam mu szklankę.
- Pij, Jar.- Przytknął mu naczynie do ust i zaczął wlewać w nie po odrobinie. Jr skrzywił się, próbując odsunąć, ale brat trzymał go mocno.- Pij, albo ci wpierdolę.- Zagroził. To poskutkowało: Jr posłusznie wypił wszystko, choć widać było, że się do tego zmuszał.
- To nie bourbon.- Stwierdził, pochylił się nad muszlą i wypluł resztki wody.- Niedobrze mi.
- Ellie, kurwa, nie stój jak słup, daj coś, żeby mu związać włosy.- Shann warknął na mnie ze złością.- Chyba że chcesz go później kąpać, bo ja nie będę zmywał mu z nich wymiocin.
Z szafki przy umywalce wyjęłam swoją frotkę i zrobiłam Jr prowizoryczną kitkę, pilnując, żeby żadne pasmo nie wymknęło się z niej i nie wpadło do środka sedesu. Ze ściskającą serce rozpaczą patrzyłam na twarz Jr: był strasznie blady, z ciemnymi kręgami pod oczami, które wciąż były przekrwione, ale w miarę przytomne. Patrzył na mnie, wręcz przeszywał mnie wzrokiem.
- Ellie. Ja nie chciałem.- Powiedział, gramoląc się na nogi. Shannon złapał go i posadził znów w tym samym miejscu.- Ja już nie mam dziewczyny. Zostaw mnie.- Opuścił głowę.
Zamknęłam oczy, nie mogąc patrzeć na to, jak z mojego powodu człowiek, który zawsze był dla mnie dobry, gdy mógł potraktować mnie źle, cierpi. Jared cierpiał i to bolało mnie tak, jakbym sama cierpiała równie mocno. We własnych oczach byłam potworem, zapatrzonym w siebie dzieckiem, nie umiejącym zobaczyć niczego poza czubkiem własnego nosa. Dlatego krzywdziłam człowieka, który na to nie zasługiwał.
- Ja też nie chciałam. Przepraszam.- Musiałam to powiedzieć, nawet gdyby po wytrzeźwieniu Jr miał tego nie pamiętać. Powtórzę mu to jeszcze tyle razy, ile będzie trzeba.
- Później będziecie się przepraszać do woli, teraz przynieś mu coś do przebrania.- Shann przerwał, nim zaczęłam na dobre się obwiniać.-  Ale żeście się, kurwa, dobrali. Jesteście oboje zdrowo popierdoleni.- Dodał.
Wyszłam do sypialni po świeżą koszulkę i bokserki, szukając najprostszego sposobu na wyjaśnienie starszemu z braci powodów zachowania młodszego. Bo to, że Shann będzie dopytywać o szczegóły, było dla mnie pewne.
- Ellie powiedziała...- Usłyszałam Jr, potem dobiegł mnie odgłos szarpiących nim torsji, wywołanych wodą z solą.
- Jeśli macie miętę to zaparz, i musi być dobrze posłodzona.- Shann wydał mi nowe polecenie.- Jak się wyrzyga trzeba mu uspokoić żołądek.
Zaniosłam do łazienki ubranie dla Jr i zeszłam do kuchni. Wstawiłam wodę, wrzuciłam do kubka dwie torebki miętowej herbaty i oparłam się o ścianę, roztrzęsiona i przestraszona. Nie bałam się tego, że będę tłumaczyć się przed Shannonem. Zapewne będzie wkurzony, może nawet mnie opieprzy, przełknę to bez krzywienia się. Zasłużyłam. Bałam się, i to naprawdę bardzo bałam się tego, że Jared wbije sobie do głowy pomysł, by ratować mnie przed sobą w jeden tylko sposób: nakłaniając mnie do odejścia. Ciągle powtarzał "zostaw mnie" i wiedziałam, że nie chodzi mu o to, żebym dziś, teraz, nie była świadkiem jego pijaństwa. Jego słowa miały inny, głębszy sens. Znaczyły dla mnie "odejdź, nie cierp, nie płacz więcej". Boże...
Wróciłam na górę, zostawiłam miętę na szafce przy łóżku i weszłam do łazienki. Jr stał goły pod prysznicem i szorował zęby, jedną ręką opierając się o ścianę. Wciąż się chwiał, ale nie wyglądał już tak źle, jak przedtem. Wypluł pianę, wystawił twarz pod strumień wody i stał tak przez chwilę z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami. Potem zakręcił kurek i wyszedł z kabiny.
- Jak się czujesz?- Spytałam, biorąc z wieszaka puszysty ręcznik. Zaczęłam wycierać go delikatnie, czując na sobie wzrok Shannona.
- Nijak. Czemu to robisz?- Złapał za ręcznik i od razu puścił.
- Bo chcę.- Wyjaśniłam, osuszając kolejne partie jego ciała. Pozwalał na to bez oporu, co bardzo mnie cieszyło bo było pierwszym, nieśmiałym krokiem ku lepszemu.- Dasz radę sam się ubrać?- Spytałam, kucając przed nim. Choć widywałam go już wcześniej nagiego, pierwszy raz nie był przy tym podniecony, poza tym miałam jego męskość przed twarzą. Musiałam przyznać, że nawet teraz sprawiał imponujące wrażenie i nie był wiele mniejszy niż przy erekcji. Mimowolnie oblałam się rumieńcem.
- Pączek na wysokości zadania.- Shannon podsumował krótko moją pozycję.- Zrobię sobie kawy.- Wyszedł, zostawiając ewentualne holowanie brata do łóżka na mojej głowie.
- Jr, pomóc ci się ubrać?- Spytałam, wstając.
- Nie.- Jared sam nałożył bokserki, jedynie koszulka sprawiła mu trochę problemów i zaplątał się w niej, nie mogąc przeciągnąć przez głowę. Z moją pomocą udało mu się to zrobić.- Jest noc?
- Wieczór. Chodź się położyć, musisz teraz spać, a jutro, jak ci przejdzie kac, powiesz mi co cię boli.- Wzięłam go pod rękę i zaprowadziłam do łóżka.- Wypij trochę mięty. Nie będziesz miał dzięki temu mdłości.- Mówiłam łagodnie  jak do dziecka, sadzając go i podając kubek.
Wypił posłusznie wszystko i nie tyle położył się ile padł na materac prawie w poprzek łóżka.
- Kręci mi się w głowie.- Wymamrotał, zamykając oczy.- Zaraz odlecę.- Zaczął chichotać.
- Przytrzymam cię.- Siadłam obok i chwyciłam go za rękę. Ścisnął mnie mocno, jakby naprawdę bał się, że bez kotwicy pofrunie gdzieś tam i będzie szybował, dokąd nie spadnie i nie rozbije się na drobne kawałeczki.
Tak naprawdę już był rozbity. Przeze mnie. Nie myślałam, że i on może być kruchy... jak porcelanowy aniołek.
Czasami bywa tak, że w jednej chwili człowiek zdaje sobie sprawę z czegoś, o czym nigdy wcześniej nie myślał. Jakieś zdarzenie sprawia, że widzi się wszystko inaczej i zaczyna rozumieć pewne rzeczy. Świat dokoła zmienia się nagle, nabiera nowych barw, nowej głębi, nowego sensu.
Patrząc na Jareda zrozumiałam jedno: bycie z nim nie polega na tym, że z nim śpię, jadam posiłki, jadę do jego mamy. To znaczyło więcej  niż umiałam do tej chwili pojąć. Musiałam o niego dbać. Musiałam go wspierać, a nie krytykować. Musiałam być taka jakiej potrzebował, jednocześnie będąc sobą.
Musiałam się zmienić, a pierwszym krokiem ku temu był fakt, że umiałam to zauważyć i nie tkwiłam w błędnym przekonaniu, że robię wszystko co mogę. Mogłam i chciałam robić więcej. Potrzebowałam dużo pewności siebie i mogłam czerpać ją z tego, co tak jawnie okazywał mi Jr. Mogłam czuć się silna dzięki niemu. Czemu dopiero teraz zaczęłam to widzieć?
Jared wymamrotał coś niewyraźnie i obrócił się na bok, puszczając moją dłoń. Spał. Okryłam go dokładnie kołdrą, zdjęłam mu ostrożnie fotkę z włosów i poszłam do sąsiedniej sypialni, tej, którą zajmowałam kiedyś. Shannon siedział na moim dawnym łóżku z kubkiem kawy w ręce i obserwował mnie uważnie.
- Pączek, co tu się, do chuja, porobiło?- Spytał.- Wczoraj ty łapiesz doła i beczysz, dziś Jar łapie doła i chleje. Ja się w tym, kurwa, gubię.- Rozłożył bezradnie ręce.- Jak potrzebujecie ekstremalnych przeżyć to, bo ja wiem, pieprzcie się w miejscu publicznym jak wtedy w samolocie, a nie, kurwa, robicie sobie krzywdę.
Na wspomnienie o samolocie zarumieniłam się po uszy.
- To nie tak.- Powiedziałam cicho, patrząc na postać skuloną pod kołdrą w bliźniaczej sypialni.- My po prostu dopiero się siebie uczymy. To trochę potrwa.
- Jak to się uczycie, znacie się od miesięcy.- Starszy Leto wydawał się nieprzekonany.
- Owszem. I w ciągu tych miesięcy spędziliśmy razem dwa tygodnie? Trzy? Z tego jedną trzecią jako wrogowie?- Spojrzałam na Shanna.- My się prawie nie znamy. Do tego przy Jr jestem jak dziecko, nie znam życia, a moje własne uległo tylu zmianom, że chwilami nie nadążam. Gubię się, popełniam błędy, mówię niepotrzebne rzeczy.
Shannon słuchał, kiwając głową, najwyraźniej rozumiejąc.
- Jared śmieje się ze mnie że ciągle rozmawiam z sobą o wszystkim co się dzieje, ale dzięki temu widzę, gdzie zrobiłam coś źle i co mogę w sobie poprawić.
- Czemu mówił, że jest kurwą?- Padło pytanie, którego wolałabym uniknąć. Przerzuciłam w myślach ewentualne odpowiedzi, w końcu zrezygnowałam z kłamstw. Jeśli mam się zmienić, nie mogę udawać lepszej, niż jestem.
- Rozmawialiśmy o wczorajszej imprezie. Powiedziałam, jak źle czułam się wśród jego branżowych koleżanek ze świadomością, że część z nich pewnie się z nim przespała. Nie chciałam wiedzieć które ani czy w ogóle. Sam mi dziś powiedział, że przez swoje bujne życie erotyczne ma złą opinię i... Nie pochwaliłam tego.- Podniosłam wzrok i popatrzyłam Shannowi w oczy.- Powiedziałam, że dla mnie facet, który tak żyje, jest łatwy.- Wyjaśniłam.- Nie wiedziałam, że tak się tym przejmie.
- Powiedziałaś SWOJEMU facetowi, że masz go za łatwego?- Leto prawie krzyknął, choć też starał się być cicho.- Kurwa, pączek, takie feministyczne pierdolenie to mogłabyś sobie wsadzić. To nie było już nawet głupie. To było podłe.- Wstał, podszedł do przejścia między sypialniami, patrzył przez chwilę na brata i wrócił, stając nade mną.- I na dodatek powiedziała to laska, która sprzedawała w sieci dupę. Co za hipokryzja.- Usiadł obok mnie i łyknął kawy.- Jak to teraz odkręcisz? Wątpię, żeby młody tak szybko to zapomniał. Obraziłaś go. Myślisz, że człowiek z kutasem nie ma uczuć? Tylko ta część ludzi z piczką ma patent na emocje?
- Przeproszę.- Mruknęłam, jednocześnie obrzucając się w myślach najgorszymi wyzwiskami. Shannon uświadomił mi, jak paskudnie się zachowałam. Miał rację: to ja byłam bliżej bycia kurwą, niż Jr. Ja oferowałam ciało za pieniądze, nie on. On za to ciągle powtarzał, że nie uważa mnie za tę, którą ja nazwałam jego.
- Tia. No to powodzenia, szczególnie jutro, jak może mieć te swoje bóle.
- Bóle?- Nie wiedziałam, o czym mowa.- Alkohol tak na niego działa?
Shannon odchylił się w tył, patrząc na mnie jak na jakiegoś dziwoląga.
- Nie mów mi, że nie wiesz.- Odezwał się prawie szeptem.- Bo, kurwa, nie uwierzę.
- O czym nie wiem?- Byłam coraz bardziej skołowana.
- Młody ma dnę moczanową.
- Nie miałam pojęcia...- Nie wiedziałam co to za choroba ani jakie daje objawy.- Jared mi nie powiedział, że ma jeszcze to.
Shann wstał, wziął mnie za rękę i pociągnął z sobą za drzwi, na drugi koniec korytarza, daleko od sypialni.
- Pączek, to mi się coraz bardziej nie podoba. Czy ty w ogóle wiesz o nim coś poza tym jak się nazywa, co robi, że ma kasę i ładną chałupę?- Przycisnął mnie do ściany, stojąc na odległość wyciągniętych ramion.- Czy on w ogóle cię interesuje? Jak można nie znać podstawowych rzeczy o kimś, z kim się, kurwa, mieszka? Ja rozumiem, gdyby to był jakiś przeciętny Smith, ale to jest, kurwa, gwiazda. Odpal pierdoloną wikipedię i dowiesz się co trzeba, tam jest nawet jego numer buta.- Widać było, że jest na mnie wściekły.- Nie no, kurwa, ja mam dość, to jest jakaś komedia.- Puścił mnie.- Wychodzę, i więcej nie proś mnie o pomoc.- Zrobił parę kroków w stronę schodów ale wrócił i wycelował we mnie palec.- Masz czas do końca roku na naprawę tego, co spierdoliłaś.- Powiedział cicho, przez co brzmiał groźniej, niż gdyby krzyczał.- Pięć dni. Daję ci ostatnią szansę i nic mu nie powiem.
- Zrobisz mi sprawdzian z wiedzy o Jaredzie?- Wyrwało mi się, ale byłam zła o to, że stawia mi jakieś warunki i terminy, jakbym musiała zdawać egzamin na bycie dziewczyną jego brata.
- Żebyś, kurwa, wiedziała. Nie pozwolę, żebyś wpędzała go w doła albo, nie daj Boże, zaszkodziła mu bo dasz do żarcia coś, czego powinien unikać.
- Nie jestem głupia.- Nadęłam się, czując rosnący we mnie bunt.
- Serio?- Shann zaśmiał się ironicznie. - Ja pierdolę, i pomyśleć, że ten naiwniak miesiąc truł mi dupę że musi nagrać jakiś pieprzony miłosny cover, bo mu się, kurwa, tekst kojarzy z kimś kto i tak ma na niego wyjebane.- Zbiegł po schodach, wzburzony. Słyszałam jak po chwili trzaska drzwiami, potem gdzieś z dala dobiegł dźwięk motoru.
Zeszłam na dół żeby pozamykać wszystko na noc i zabrać sobie coś do jedzenia. Co prawda w tej chwili nie czułam głodu ale wiedziałam, że gdy tylko się uspokoję, będę musiała coś zjeść. Po drodze zgarnęłam z salonu telefon i słuchawki, ciekawa o czym mówił Shannon.
Musiałam przyznać mu rację w paru sprawach, czy mi się to podobało czy nie. Faktycznie mogłam dowiedzieć się czegoś o Jr, zamiast omijać to co o nim piszą w obawie, że trafię na głupie ploty. Naiwnie myślałam, że poznam go sama i tak będzie lepiej. Garść informacji, jaka i tak do mnie trafiła, to było nic w porównaniu do tego, co powinnam wiedzieć. Powinnam była poznać więcej szczegółów dotyczących Jareda po tym, jak zdecydowałam się z nim być.
- Shann ma rację: jesteś tępą dzidą, Eleanor Susannah Swift.- Powiedziałam do siebie, prawie nienawidząc blondynki, patrzącej na mnie z odbicia w szybie kuchennego okna.
Zdecydowałam się na płatki z mlekiem i jedząc zaczęłam szukać piosenki, którą Jr nagrał z myślą o mnie. To musiało być coś nowego, z ostatnich kilku miesięcy. Wpisałam w wyszukiwarce "Jared Leto cover".
- O mamo, Jr, czemu nic nie powiedziałeś?- Jęknęłam, widząc informację o nagranym przez zespół w połowie września "Stay". Znałam ten kawałek, miałam go nawet gdzieś na MP3, ale nie wiedziałam, że jest też wersja w wykonaniu Leto.
Podłączyłam do telefonu słuchawki i kliknęłam w link kierujący do nagrania.
Jadłam płatki, słuchając utworu i uśmiechając się do siebie. To, co zrobił Jr, było słodkie i sporo mówiło o jego emocjach w czasie, gdy nagrywał cover. A nawet wcześniej, bo Shann wspominał, że przez miesiąc brat męczył go o pomoc. Od sierpnia. Jared dla mnie był wtedy uosobieniem wszystkiego, co złe na tym świecie. Ja dla niego... Nie kłamał mówiąc mi później, że walczył z sobą, tęsknił, nabierał pewności że przegra z uczuciami. To dlatego był tak wrogo do mnie nastawiony? Bo miałam nad nim władzę, z którą nie umiał sobie poradzić?
Wyłączyłam telefon, wstawiłam miskę po płatkach do zmywarki i zatrzymałam się na środku kuchni, tknięta nagłą myślą.
- I na co było to wszystko?- Spytałam, nie oczekując odpowiedzi. Znałam ją: całe zamieszanie, nasze rozstanie po kilku dniach w Europie, późniejsza niechęć z mojej strony, wszystko było niepotrzebne. Głupie komplikacje na drodze do tego, co i tak musiało się stać. Bylibyśmy razem, z tą różnicą, że nie byłabym w ciąży.
Wróć. Wyjeżdżając miałam w sobie miliony jego  plemników, a te, jak wiedziałam, potrafią przeżyć w ciele kobiety nawet 5 dni, czekając na swoją wielką chwilę. Możliwe że towarzyszące rozstaniu emocje przyspieszyły u mnie owulację, poza tym nie brałam już pigułek, co w połączeniu z pominiętą drugą dało taki a nie inny efekt.
Gdyby Jared, zamiast wyrzucać mnie z hotelu, powiedział, że jest chory, zostałabym z nim. Analizując teraz swoje uczucia w tamtych chwilach wiedziałam, że tak by się stało. Nadal byśmy z sobą sypiali, przez zapomnianą pigułkę i zmianę czasu następne przestały działać, więc moja ciąża tak czy tak byłaby faktem. Obie opcje kończyły się w ten sam sposób.
- Chyba bardzo chciałeś żyć, Jamesie Jaredzie Leto.- Powiedziałam, wyjmując z lodówki butelkę wody mineralnej dla Jr, w razie gdyby obudził się w nocy na kacu.- Jestem aż tak fajna, że chciałeś mnie jako swoją mamę? Bo to, że wybrałeś sobie takiego tatę, wcale mnie nie dziwi. Jest wyjątkowy pod wieloma względami.- Mówiłam, jeszcze raz obchodząc dom i sprawdzając, czy drzwi i okna są dobrze zamknięte. Zwykle robił to Leto, ale dziś odpadł, zrzucając obowiązek zadbania o obejście na mnie. Wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Z chęcią zajmę się czymś, co łączy się z normalnym życiem, pozwoli mi się wczuć w nową rolę i przyzwyczaić się do bycia panią domu. Podczas pierwszego pobytu u Jr nie robiłam w zasadzie nic, poza dostarczaniem mu rozrywki. Teraz miałam i chciałam mieć obowiązki, które ma każda normalna kobieta. Chciałam czuć się u siebie na pełny etat, nie jako dochodząca.
Ostatnie słowo rozbawiło mnie, kojarząc się z seksem. Jeśli o tym mowa to owszem, chciałam dochodzić ilekroć Leto byłby chętny mi w tym pomóc. Znając go wiedziałam, że raczej nie będę narzekać na brak orgazmów.
Wróciłam do sypialni w wyśmienitym humorze, co było raczej dziwne po całym wieczornym zamieszaniu i spięciu z Shannonem. Nie zamierzałam jednak narzekać na siebie i wymyślać, że mam nierówno pod kopułą bo jest mi wesoło, a nie powinno być. W ogóle koniec z robieniem sobie wyrzutów o wszystko.
Postawiłam wodę na szafce po stronie Jr, przyglądając mu się, śpiącemu w najlepsze na środku łóżka, z włosami rozsypanymi na obu poduszkach. Nie był już blady, w ogóle wyglądał prawie normalnie, jedynie unoszący się nad nim zapach alkoholu świadczył o tym, że sporo wypił.
Obeszłam łóżko i wcisnęłam się na swoją połowę, pchając Jr tyłkiem żeby choć trochę się przesunął. Ani drgnął, jedynie sapał coś pod nosem.
- Myślisz, że to dowcipne?- Mruknęłam, ciągnąc do siebie kołdrę. W końcu udało mi się przykryć, choć musiałam leżeć przyciśnięta do boku Leto, tyłem do niego.- Kloc.- Podsumowałam go jednym krótkim słowem.

Nie spałam długo, choć zasnęłam dosyć późno, bardziej z nudów niż śpiąca. Obudziłam się parę minut po ósmej, czując na szyi drapanie zarostu Jareda, z jego ręką i nogą przerzuconymi przeze mnie. Prawie zapomniałam jak ciężkie ma kończyny, gdy śpi. Jakoś się spod niego wygramoliłam i wstałam, czując ból w krzyżu.
- Jeszcze 10 tygodni i przejdzie.- Powiedziałam do siebie, ciesząc się na myśl o braku niewygody, łączącej się z koniecznością noszenia przed sobą rosnącego brzucha. Choć nie był duży i daleko mi było do ociężałych przyszłych matek z puchnącymi kostkami i tyjących ponad miarę, i tak czułam się chwilami jak słoń w składzie porcelany. Gdy urodzę...
- Jezu.- Jęknęłam, przestraszona tym, co mnie czeka.
Nigdy nie myślałam o porodzie, nie zastanawiałam się nad nim, tak, jakby mnie to nie dotyczyło. Ot, jestem w ciąży, potem pstryk! I trzymam Jamiego w ramionach.
Tymczasem mój "pstryk" mógł trwać wiele godzin i boleć. Pamiętałam jak koleżanki opowiadały o swoich porodach, o zmęczeniu, o skurczach, o tym, że nigdy nie cierpiały tak, jak wtedy. A ja miałam to przed sobą. Nie chodziłam do szkoły rodzenia: w Lafayette dlatego, że wstydziłam się iść sama lub z babcią. Tu, w LA, byłam dopiero od kilku dni i nie myślałam o tego rodzaju rzeczach aż do teraz. Co mam robić w tej kwestii? Szukać odpowiedniej dla mojego obecnego statusu placówki a potem chodzić tam samotnie, bo Leto znów wyjedzie gdzieś z koncertami? Kupić DVD?
Dlaczego zawsze muszę mieć z czymś pod górkę? Gdy tylko wychodziłam z jednego dołka wpadałam w kolejny. Czy życie nie może być proste, łatwe, i przyjemne? Dlaczego nie może być jak w bajkach, którymi rodzice bezmyślnie karmią swoje potomstwo, każąc mu wierzyć w nierealne rzeczy? Dlaczego człowiek musi dostawać w łeb gdy dorasta i widzi, jak bardzo rzeczywistość mija się z tym, na co był przygotowany?
- Bo tak już jest.- Odpowiedziałam sama sobie.
Przez chwilę przyglądałam się rozwalonemu na łóżku Leto, w połowie podziwiając te fragmenty jego ciała, który były odkryte, w połowie widząc go jako człowieka, z którym z własnej woli spędzę... jakiś czas. Jaki, tego nie wiedziałam ani ja, ani on. Co jeszcze zobaczę, co odkryję w związku z nim? Jaki naprawdę jest?
Pokręciłam głową, nie chcąc się nad tym zastanawiać. Nie było mi to potrzebne, inaczej znów mogłam zacząć rozmyślać nad każdą pierdołą, a tego chciałam się oduczyć. Chciałam działać.
Do południa zrobiłam całkiem sporo: posprzątałam tam, gdzie trzeba było, pozbierałam, posegregowałam i włączyłam pranie, przyniosłam pocztę, nawet ułożyłam ją tematycznie na biurku w gabinecie, nie chcąc otwierać listów z rachunkami przed ustaleniem tego z Jr. Przejrzałam zapasy w lodówce i szafkach, robiąc listę zakupów.
Nie mając więcej zajęć poszłam na górę, po drodze licząc na kolejnych stopniach, jak w dziecięcej wyliczance, czy budzić Jareda gdyby spał, czy dać mu spokój. Na szczęście problem sam się rozwiązał: Jared nie spał. Siedział na łóżku, rozczochrany i wymięty, wyglądając na skacowanego. Aż mi go było żal.
- Dzień dobry.- Przywitałam się grzecznie, nie wiedząc jaki ma humor i co pamięta z ubiegłego wieczoru.
- ...bry.- Mruknął, wyciągając do mnie rękę. Gdy podeszłam objął mnie w pasie i oparł czoło o mój brzuch.- Bardzo narozrabiałem?
- Wcale. Byłeś spokojny.- Pogładziłam go po głowie, na co zareagował jak kot, przyciskając się do mnie mocniej.- Shannon pomógł mi położyć cię spać, sama miałabym z tym kłopot. Czemu piłeś?- Chciałam wiedzieć.
- Z głupoty. Z nerwów. Źle się z sobą czułem.- Odpowiadał krótkimi zdaniami.
- Mam nadzieję, że już ci przeszło?- Oswobodziłam się z uścisku, ale rozmawiając wolałam żeby patrzył na mnie, a nie w podłogę. Chciałam widzieć jego mimikę, wyraz twarzy, wiedzieć, że coś do niego dociera. Kucnęłam przed nim.- Jared, to było niepotrzebne. Nie masz najmniejszych powodów żeby robić sobie wyrzuty. To, że czasem się rozklejam, to nic. Jestem w ciąży, hormony robią ze mną co chcą, dlatego bywam rozchwiana emocjonalnie. Nie bierz tego do siebie, proszę.
- Mówisz tak, żebym poczuł się lepiej.- Stwierdził, patrząc mi w oczy, jakby i on obserwował moje reakcje.
- Mówię to, co myślę.- Nie zgodziłam się z nim.- Nie mam do ciebie żadnych pretensji i niech to będzie dla ciebie wytyczną. Nie zrobiłeś mi nic, z czym bym sobie nie poradziła, poza tym ja też nie byłam dla ciebie miła, prawda?- Dotknęłam jego ręki, na co odpowiedział biorąc moją dłoń w swoje. To był dobry znak.- Przepraszam za to, co powiedziałam o twojej przeszłości. Nie myślę tak o tobie, chciałam... Byłam zazdrosna i chciałam ci dogryźć.- Zarumieniłam się, ale przepraszanie nigdy nie było moją mocną stroną i zawsze czułam się przy tym zawstydzona.- Czasami jeszcze bywam strasznie głupia. Wyrosnę z tego.- Specjalnie podkreśliłam to, że jestem młoda, przez co zdarza mi się błądzić.- To, że się o ciebie martwię, to też nie powód, żebyś się obwiniał. Martwiłabym się nawet gdybyś był zdrowy.- Postanowiłam za jednym razem poruszyć wszystkie dręczące go sprawy i mieć z głowy.- Nie chcę żebyś zachorował i to zawsze będzie mnie boleć, będę przez to smutna, ale musisz się z tym pogodzić tak jak ja pogodziłam się z tym, co ci jest.- Poczułam silne kopnięcie w brzuch.- Muszę wstać, Jamie ma za ciasno.- Podniosłam się.- A ty jak się czujesz? Nic cię nie boli? Wiesz, że nie powinieneś pić ze względu na stawy. Nie dokuczają?
Leto spojrzał na mnie tak, jakby nie spodziewał się z mojej strony podobnego pytania. Jakby był zdziwiony że wiem o czymś, o czym mi nie mówił. Fakt, nie wiedziałabym, gdyby nie jego brat. W duchu byłam wdzięczna Shannonowi za to, że się na mnie wkurzył i kazał mi zainteresować się Jaredem na dobre. Dzięki temu wiedziałam już, że jeśli chodzi o zdrowie naprawdę ma przerąbane.
- Musiałbym pić przez kilka dni.- Odezwał się po dłuższej chwili.- Ellie...- Wstał, wciąż trzymając mnie za rękę.- Kurwa, Ellie...- Motał się, jakby pogubił szare komórki albo miał jakiś błąd w systemie i zawiesił się na dobre.- Muszę się odświeżyć.- Stwierdził, choć byłam pewna że miał na myśli coś zupełnie innego.
- Powiedzmy, że o to ci chodziło.- Uśmiechnęłam się pod nosem.- Ale fakt, prysznic ci się przyda, wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- I pewnie cuchnę jak świnia.- Również się uśmiechnął.
Przysunęłam twarz do jego szyi, wciągając nosem powietrze.
- Raczej jak oblany bourbonem ogier, skoro już musisz porównywać się do zwierzęcia.- Pozwoliłam sobie na lekki żart o dwuznacznej treści.
- W takim stanie raczej nie pokryłbym swojej klaczy, mimo chęci, ale będę mieć na uwadze, co jej chodzi po głowie.- Odpowiedź była równie dwuznaczna.- Muszę cię przeprosić, Ellie, ale zaraz się posikam. Zrobisz mi kawy?
- Mhm. Powinieneś też coś zjeść.- Zaczęłam poprawiać kołdrę ale zrezygnowałam, woląc zmienić pościel na świeżą. Ta przeszła wonią alkoholowego potu Jr.
- Kawę.- Dobiegło zza zamkniętych drzwi.- Chcę kawę.
- Będziesz gryzł ziarna?
Nie odpowiedział, za to do moich uszu dotarł niczym nie zakłócony dźwięk, z jakim mój facet opróżniał pęcherz. Naprawdę lał jak... ogier.
- Jesteś pewien, że jednak nie jesteś koniem?- Spytałam głośno.
- Zważywszy wielkość tego, czym sikam, powinienem spytać matkę, czy mój ojciec nie był centaurem.
- Jezu...- Zostawiłam w spokoju pościel i poszłam zrobić mu tę nieszczęsną kawę, nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu młodszej niż teraz Connie, uciekającej porośniętą bujnymi trawami łąką przed goniącym ją stworem z mitologi. Stworem z wielką, końską erekcją.

- Muszę jechać do sklepu, nie mamy pieczywa.- Oznajmiłam pół godziny później, siedząc w kuchni na wprost zajętego telefonem Leto.
Po kąpieli wyglądał o wiele lepiej, świeżutki, pachnący, wypielęgnowany. Jak zawsze zajmował się milionami swoich spraw, na zmianę to gdzieś dzwoniąc, to znów pisząc albo czytając wiadomości od kogoś. Nie odzywałam się wcześniej, woląc mu nie przeszkadzać: coś w jego wyglądzie skutecznie mnie do tego zniechęcało. Niby był normalny, ale nie do końca.
- Zaprosiłaś już babcię?- Zerknął na mnie spod oka.
- Nie. Chyba jednak odłożę to na jutro.- Stwierdziłam.
- Świetnie.- Wrócił do zabawy Blackberry jakby w ogóle nie interesowało go to, co mówię.
Patrzyłam na niego przez chwilę. Przypominał mi siebie takiego, jaki był na początku: poważny, odległy myślami, zdystansowany do mnie, jakbym znów była tylko głupią smarkulą, którą można ignorować albo przywołać do porządku, gdyby za bardzo fikała.
- Jared...
- Mam parę rzeczy do ogarnięcia, Ellie.- Nawet nie dał mi dokończyć.- To ważne.- Mówiąc, wybrał numer i przyłożył aparat do ucha.
- Chciałam tylko spytać...
- Rozmawiam.- Warknął, wyraźnie zły. Potem wypogodził twarz.- Za godzinę pojedziemy do sklepu, dobrze?
Westchnęłam teatralnie i wyszłam, zostawiając go z tym, co tak go absorbowało. Od razu też opieprzyłam siebie w myślach za robienie scen: miałam się zmienić, ale nie w taki sposób, nie strzelając focha o to, że mój facet zajmuje się swoją pracą, a nie mną. Nie chciałam zachowywać się jak rozkapryszony bachor, a tymczasem właśnie na to wyglądało. Dlaczego nie można pozbierać wszystkich swoich dobrych cech, najlepszych momentów z życia, tego, z czego jest się dumnym, i ulepić siebie od nowa właśnie z tego? Dlaczego nie można być doskonałym? Chciałam być doskonała bez konieczności pracy nad sobą. Chciałam, ale nie byłam i długo nie będę, robiąc wciąż coś, czego nie powinnam.
- Przystopuj, Eleanor, inaczej Jr pomyśli, że będzie miał na wychowaniu dwójkę dzieci.- Powiedziałam do siebie, przetrząsając szafę w poszukiwaniu czegoś, co mogłam ubrać na wyprawę do sklepu. Czegoś wygodnego, na luzie, w czym wyglądałabym dobrze, ale nie statecznie. W końcu nie mieliśmy jechać do teatru. Brałam jednak pod uwagę to, że pewnie, widząc Leto, ktoś będzie robił zdjęcia, które mogę później ukazać się w sieci czy gdzieś, może nawet dotrą do mojej rodziny...
Zdecydowałam się na zwykłe legginsy, sięgającą połowy ud koszulową bluzkę i adidasy, stawiając przede wszystkim na wygodę.
Mając jeszcze sporo czasu z wyznaczonej przez Jr godziny wyszłam na galeryjkę i oparłam się o balustradę, patrząc na ogród. Mój ogród. Znów poczułam dziwne uniesienie na myśl, że coś tu jest teraz także moje. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, prawnie nie byłam współwłaścicielką niczego, co należało do Leto, ale mieszkając z nim mogłam powiedzieć, że co jego, to i moje.
Przyglądając się jednej z palm kątem oka zauważyłam stającego obok mnie Jr.
- Pozałatwiane.- Stwierdził, wzdychając z ulgą.- Wszystko z głowy.- Oparł się tak jak ja.
- Chodziło o te ostatnie koncerty? Kiedy jedziesz?- Zerknęłam na niego. Uśmiechał się, wyraźnie zadowolony.
- No właśnie nie jadę.- Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nie patrzył na mnie, kontemplował widok gdzieś w oddali.- Odwołałem wszystkie.
- Co?- Myślałam, że źle słyszę.- Jared, nie możesz...
- Pozwól, że sam będę decydował co mogę a czego nie.- Przerwał mi ostrym tonem.- Próbujesz wchodzić w moje kompetencje, a tego nie lubię.- Popatrzył na mnie.- Nie zostawię cię samej, Ell.- Dodał łagodnie, już spokojniutki.
- Ale jak tak, przecież ludzie pewnie kupili bilety i w ogóle...- Nie wiedziałam co mówić: było mi jednocześnie dobrze i niedobrze ze świadomością, że z mojego powodu zwyczajnie przerywa pracę.- Będą zawiedzeni.
- Za bilety dostaną zwrot, dorzuci im się jakiś gadżet. Zrozumieją. Wiem, że to dla nich ważne, dla mnie również, ale są w życiu sprawy ważniejsze niż wyjście na scenę i zaśpiewanie paru kawałków.- Wrócił do podziwiana panoramy.- Nawet nie musiałem wybierać, co dla mnie liczy się bardziej.
- Jezu...- Westchnęłam przeciągle, naprawdę zaskoczona i ucieszona, że jednak nie będę w domu sama.
- Jared. Nie Jezu. Ile razy mam cię jeszcze poprawiać?- Znów się uśmiechnął.
- Wybacz, ciągle mi się mylicie.
- Mam zacząć być zazdrosny?- Zerknął z ukosa, robiąc groźną minę.
- Nieee, on nie ma tego czegoś.- Nie mogłam się nie roześmiać, ale szybko się uspokoiłam.- Zaskoczyłeś mnie.
- Mam nadzieję, że pozytywnie.- Podrapał się w brodę.- Ellie... Przegapiłem zbyt wiele, żeby chcieć pozbawić się jeszcze więcej. Kiedyś, jeszcze niedawno, nie miałem... Źle się wyraziłem.- Obrócił się przodem do mnie.- Zawsze powtarzałem ludziom, fanom, że należy podążać za swoimi marzeniami, podczas gdy sam od lat nie marzyłem o niczym. Liczył się dzień dzisiejszy. Nie myślałem o przyszłości, bo po co?- Wzruszył ramionami.- Nie widziałem sensu w planowaniu poza najbliższy czas. Teraz to się zmienia.- Wyciągnął rękę i zaczął bawić się moimi włosami, nawijając je na palce.- Coś się we mnie obudziło, Ell. Boję się tego, nie powiem, ale to jest fascynujące. To jest piękne.
- Och...- Zdobyłam się tylko na tyle, urzeczona jego słowami. Czułam że to, co teraz mówi, jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie dane mi będzie usłyszeć w ciągu całego życia. Jeden z momentów, które decydują o wszystkim.
- To sprawia, że chcę być tutaj, z tobą, nie jako głos w słuchawce albo obraz na monitorze.- Jr kontynuował.- Mam ochotę, nie wiem, chodzić na spacery. Zabrać cię gdzieś, choćby na lody, iść, trzymając cię za rękę. Zabrać cię na kolację. Pojechać wieczorem nad ocean, usiąść na piasku i obejrzeć zachód słońca. Albo obudzić cię w środku nocy i kochać się do świtu, tak po prostu. Tego chcę, nie kolejnego koncertu, kolejnego hotelu i tłumów obcych ludzi.
Słuchałam i czułam się szczęśliwa.
- To naprawdę jest piękne.- Powiedziałam cicho, cała pod wrażeniem chwili, na którą czekałam, nie wiedząc o tym.
- Przemyciłem tam coś więcej.- Rozejrzał się, zmrużył oczy i prychnął.- Dron. Widzisz?- Wskazał palcem na coś, co wisiało kilkanaście metrów dalej nad drzewami, kołysząc się na wietrze.
- Myślałam, że przemyciłeś drona.- Faktycznie to w pierwszej chwili zrozumiałam.
- Co?- Spojrzał na mnie z rozbawieniem.- Nie, nie drona.- Mówiąc, wyciągnął rękę w stronę maszyny i pokazał środkowy palec, po czym chwycił mnie wpół i pociągnął za sobą do domu.- Wkurwiają mnie tym, to nie jest przestrzeń publiczna, nie wolno nikomu wtargnąć tu bez mojej zgody.- Opuścił rolety w oknach.- Zero prywatności. A co, jeśli miałbym chęć poopalać się nago?
- Przecież się nie opalasz.
- To popływać.- Narzekał, zerkając na zewnątrz przez uchyloną roletę.- Nie chcę swoich aktów w sieci.
- Fanki miałyby temat na wieczór.- Jego utyskiwanie coraz bardziej mnie śmieszyło, choć nie było nic zabawnego w tym, że być może jesteśmy i będziemy podglądani przez obcych ludzi, szukających sensacji i łatwego zarobku.- Wyobrażam to sobie: rozgrzane dziewczyny, masturbujące się przed zdjęciem twojego zgrabnego tyłka, jęczące "Jared, ohhh Jared, jak mi dobrze, chcę jeszcze, kochanie, ohhh zaraz dojdę".- Starałam się brzmieć zmysłowo, jakbym sama robiła to, co opisywałam.
Jr patrzył na mnie uważnie, uśmiechając się dziwnie.
- Ellie.- Mruknął. Oczy mu rozbłysły, uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.- Właśnie ukręciłaś na siebie bat.
- To znaczy?- Nie łapałam, o co mu chodzi. Wkurzył się? Nie wyglądał na złego.
- Będę chciał zobaczyć jak to robisz. Dla mnie.- Podszedł, mierząc mnie wzrokiem w którym widziałam znów nutę drapieżności i wyższości.- I nie odpuszczę, dokąd nie pokażesz mi, jak się dotykasz z mojego powodu.



                                                                       *****

Hej :)
Tyle na dziś, wystarczy. Niech Jr teraz napawa się myśleniem o tym, co mu Ellie pokaże.
Pozdrawiam i do następnego rozdziału.
Yas.


niedziela, 20 maja 2018

Nie płacz nad rozlanym mlekiem.

Przebudzenie po tym, co dał mi Ted, nie było przyjemne. Wracałam do świadomości powoli, nie bardzo wiedząc gdzie jestem ani co się dzieje. Mrugałam, próbując skupić wzrok na tym, co miałam przed oczami, widząc pokój jak przez pokrytą deszczem szybę. Dopiero po chwili wszystko zaczęło wracać do normy i zobaczyłam wpatrzonego we mnie Jr. Ze ściągniętymi gumką włosami wyglądał bardzo dorośle i poważnie. Patrzył na mnie ze skupieniem i uwagą, od których dopadły mnie wyrzuty sumienia i wstyd na wspomnienie mojego wieczornego "występu". Odwróciłam wzrok, krępując się nawet odezwać, zadowolona z konieczności pójścia do łazienki, jakby zwykłe sikanie i poranny prysznic zmieniły się nagle w cudowną ucieczkę przed rozmową.
- Dobrze się czujesz, Ell? Jesteś troszkę blada.- Usłyszałam i kiwnęłam potakująco.
Fizycznie czułam się dobrze, nic mnie nie bolało, Jamie jak zawsze wiercił się i kopał. Psychicznie za to byłam nieźle sponiewierana. Może nie aż tak, jak się spodziewałam, ale czułam się jak zero absolutne.
Owinęłam się byle jak cieniutką kołdrą i poszłam do łazienki, czując się obserwowana dokąd nie zamknęłam za sobą drzwi. Miałam jakieś pół godziny na to, by uporządkować rozbiegane myśli i przygotować się na rozmowę, której nie dało się uniknąć. Wróć: rozmowę, na której mi zależało i od której wiele zależało. Chciałam odpowiedzi, a jeśli napotkam pytania, udzielę własnych.
Biorąc prysznic rozmyślałam o ubiegłym wieczorze, nie mając w zasadzie pojęcia jak skończyła się impreza w klubie i jak Jr usprawiedliwił swoją nieobecność. Brakiem mnie przejęłaby się tylko babcia, i pewnie Connie. Dla gwiazd i tak byłam jak niewidzialna, czy raczej niepotrzebna przeszkoda na drodze do poderwania Leto. Zawadzałam im, co było widać po tym, jak na mnie patrzą, chichocząc pod nosem nad moim małomiasteczkowym pochodzeniem. Może tylko Cameron nie widziała we mnie natręta, ale i tego nie mogłam być pewna, nie znając jej.
Po co ja tam w ogóle poszłam? Mogłam wykręcić się, zwalając niechęć do opuszczenia domu Connie na złe samopoczucie, usprawiedliwić się ciążą, czymkolwiek. Oszczędziłabym sobie nerwów i wstydu, całego tego poczucia winy. Pamiętałam wszystko, co powiedziałam i zrobiłam, byłam świadoma, że w którymś momencie poddałam się i chciałam zwyczajnie uciec od Jr. Być może faktycznie przeszłam jakieś załamanie, może rzeczywiście wszystko, co działo się od miesięcy, przerosło mnie i zmieniło w kłębek nerwów. Jeśli tak, to czy nie lepiej dla mnie, jeśli odizoluję się od stresogennych sytuacji? Ale czy robiąc to, nie wpędzę się w inną, równie wyniszczającą?
Zła na siebie o brak zdecydowania wróciłam do pokoju, tym razem owinięta w ręcznik. niepotrzebną już kołdrę rzuciłam byle jak na łóżko.
Jared nadal tkwił w fotelu, ale teraz na stoliku pojawiła się taca ze śniadaniem i szklanką soku, obok którego leżała mała biała tabletka i wazonik z piękną, czerwoną różą. Nigdy wcześniej nie dostałam od Jr kwiatów.
- Pomyślałem, że lepiej chwilowo zrezygnuj z kawy, za bardzo pobudza. Ja też ją odstawiłem.
- Boisz się, że znów mi odbije?- Spytałam ostrzej niż zamierzałam, ale jego troska budziła we mnie czułość, a to mnie drażniło. Nie chciałam niczego, co osłabiałoby mnie w konfrontacji z Jaredem. Byłam przygotowana na to, że znów się pokłócimy.
- Boję się o Jamesa. Ty sobie poradzisz, ale dla niego nie byłoby dobrze, gdyby urodził się 10 tygodni za wcześnie.- Odpowiedź brzmiała spokojnie, bez kryjącej się pod pozornym luzem złości.- Uprzedzając: nikt poza mną i Shannonem nie wie, dlaczego wyszliśmy wcześniej. Reszta myśli, że byłem zmęczony i bolała mnie głowa.- Westchnął.- Ell, powiedz mi, co się stało, dlaczego chciałaś ode mnie odejść?- Padło pytanie, którego się spodziewałam.
- Powiedziałam przecież, czemu. Ciągle wszystko jest nie tak, ciągle o coś się kłócimy, do tego zarzucasz mi coś, co nie ma i nie będzie mieć miejsca.- Mówiłam między kolejnymi kęsami. Jedzenie trochę mnie uspokajało, było czymś normalnym, zwykłą czynnością.- Nie obchodzi mnie czy znasz życie czy nie, mnie najwyraźniej nie znasz skoro sądzisz, że jestem zwykłą, puszczalską zdzirą.- Połknęłam tabletkę, popijając ją kilkoma łykami zimnego soku i czekając na reakcję Jr. Nie odezwał się.- Rozumiem, ciężko zaufać dziwce, którą się kupiło i której zapłaciło się mimo tego, że nie chciała kasy.- Dodałam z goryczą.- Wcisnąłeś mi ten pieprzony czek tak, jakbyś uważał, że muszę dostać forsę, muszę pamiętać, co zrobiłam.- Dziwne, ale nie chciało mi się płakać, choć to, co mówiłam, bolało.- Jared, nie chcę żyć z tobą w ten sposób, mając świadomość, że mi nie ufasz, i bojąc się, że będziesz wytykał mi przeszłość, jakby były w niej stada zaliczających mnie facetów.- Samo mówienie o tym było trudne, jeszcze ciężej było mi znieść świadomość, że mam rację. Byłam jednak spokojna, zapewne wciąż pod działaniem leku, który dostałam od Teda.
- Przysięgam, że dałbym ci czek nawet gdyby nic między nami nie zaszło.- Głos Jr brzmiał pewnie, szczerze.- Przecież powiedziałem kiedyś, że być może cię nie tknę, pamiętasz?
Zjadłam ostatni kęs maślanego rogalika, próbując przypomnieć sobie to, o czym mówił.
- Tak. Przypominam sobie.- Przyznałam. Rzeczywiście coś podobnego od niego słyszałam, choć nie pamiętałam w jakich okolicznościach. Wtedy jednak mnie to zdziwiło.
- Miałem zamiar zwyczajnie ci pomóc, nie biorąc nic w zamian. I choć potem wziąłem, nie zmieniłem zdania. To nie była zapłata, Ell, tylko prezent od przyjaciela. Potrzebowałaś pieniędzy więc ci je dałem, to takie proste. A dostałaś je później, bo bałem się, że mając je uciekniesz ode mnie natychmiast. Tego bardzo nie chciałem.- Wyjaśnił.- To nie ja coś ci wytykam, ty sama to robisz, próbując wmówić mi, co o tobie myślę. Tyle, że jesteś w błędzie, i z bliżej mi nieznanego powodu nie dasz sobie tego wytłumaczyć.- Dodał, siadając obok mnie.
- Czemu dopiero teraz mi to mówisz?- Spytałam, chcąc wiedzieć, z jakich powodów pozwolił mi do teraz myśleć, że zapłacił mi za seks.
- Cóż... Między nami bywało różnie, rozstaliśmy się dosyć burzliwie, a potem działo się tyle, że zwyczajnie o tym zapomniałem.- Uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Tak, działo się.- Stwierdziłam, pamiętając prawie każdy moment sprzed tego, w którym kazał mi wynieść się z hotelu. Większość wspomnień była przyjemna, nie mogłam zaprzeczyć. Kilka jednak było dla mnie przykrych, jak choćby chwile, gdy ignorowano mnie w towarzystwie, traktowano jak powietrze, lub gdy kłamałam, nie chcąc zdradzić pewnych faktów.- Jared?- Przypomniałam sobie o czymś, co usłyszałam podczas pierwszej wizyty u Constance.
- Tak Ell?
- Dlaczego twoja mama powiedziała mi, że chciałaby zostać babcią?- Spytałam, bo nagle stało się to dla mnie niezwykle ważne. Chciałam zrozumieć, czemu jej na tym zależało skoro wiedziała, że Jr jest chory. A może nie był, tylko udawali przede mną że jest, żeby mnie sprawdzić, zobaczyć, czy odwrócę się od faceta skazanego na przedwczesną śmierć, czy zostanę? Nie chciałam nawet dopuścić podobnej opcji, bo gdyby była prawdziwa, moja znajomość z Leto skończyłaby się w jednej chwili. Nie chciałabym go znać. Jego, Shannona, nikogo, kto był z nim w jakikolwiek sposób związany.
- Tak powiedziała? Kiedy?- Wydawał się tym zdziwiony.
- Jak byłam u niej pierwszy raz.- Spojrzałam na niego, z przyjemnością przyglądając się jego poważnej, przystojnej twarzy. Z bliska widziałam drobniutkie zmarszczki w kącikach oczu, świadectwo przeżytych lat, ale nie były dla mnie brzydkie, dodawały Jr uroku, sprawiały, że był dla mnie bardziej ludzki.- Powiedziała, żebyśmy uważali, dokąd masz koncerty, a później chętnie zostanie babcią. Nie rozumiem, przecież...- Nie dokończyłam, wzruszając tylko ramionami.
- Cała matka.- Leto westchnął i pokręcił głową.- Wierzy we własną teorię, w myśl której pierwsze dziecko musi być zdrowe. Tak, jak Shannon. I siostra mojego ojca.- Wziął mnie za rękę, po chwili ją puścił i objął mnie.- Próbuję w to wierzyć, ale jeśli James będzie taki jak ja, nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Mam nadzieję że nie będzie. Strasznie się boję.- Przyznałam. Lęk, który przez długi czas trzymałam z dala od siebie, panoszył się teraz w najlepsze, wpływając na moje samopoczucie, przygnębiając mnie. Trudno mi było o tym nie myśleć, wiedziałam też, że przez najbliższe tygodnie będę się bać, nawet podświadomie.- Chciałabym, żeby twoja mama miała rację.
- Ja też, oddałbym za to wszystko, co mam. Poza tobą. Ciebie nie oddam nikomu.- Słowom towarzyszył lekki pocałunek w policzek.- Przepraszam za wczoraj, Ell. Panikuję na myśl, że możesz mnie nie chcieć. Dostaję pierdolca gdy widzę, jak inni na ciebie patrzą. Młodsi ode mnie, i zdrowi.
- Przecież cię chcę.- Powiedziałam, zastanawiając się, jak udowodnić, że nie ma powodów do podejrzeń. Przecież nie zamknę się w domu, nie przestanę kontaktować się z ludźmi, bo nie daj Boże jakiś facet na mnie spojrzy.- Na ciebie też patrzą, co teraz? Chyba mamy impas.
- Jesteś zazdrosna, Ellie?- Chwycił mnie pod brodę i obrócił do siebie. Oczy błyszczały mu jak gwiazdy, pełne ciekawości, ale nadal poważne, bez odrobiny rozbawienia.
- Byłam już kiedyś, co w tym dziwnego? Laski zjadłyby się całego.- Tłumaczyłam, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Może coś do Jr dotrze, może przestanie mieć idiotyczne myśli, jeśli przyznam szczerze, że działają w obie strony?- Wczoraj, gdy rozmawiałeś z nimi w klubie, zastanawiałam się, ile z nich cię zaliczyło. Uwierz mi, Jared, to było bardzo nieprzyjemne, stać tam i myśleć, że część z nich zapewne przeszła przez twoje łóżko.- Pojedyncze pasmo włosów wymknęło mu się spod gumki i opadło na twarz, więc odsunęłam je delikatnie.- Nie chcę wiedzieć, ile miałeś... przygód. Nie chcę, wiedząc, myśleć o tobie, że jesteś łatwy. Sporo byś wtedy stracił w moich oczach.
- Ach?- Sapnął śmiesznie, wyraźnie zaskoczony, ale też zmieszany.
- Ach. Zaliczanie chętnych panienek tylko dla facetów jest wyznacznikiem ich męskości. Dla mnie to zwyczajne puszczanie się na prawo i lewo.- Uśmiechnęłam się, widząc jego ogłupiałą minę.
W dziwny sposób rozmowa, choć nie do końca taka, jakiej się spodziewałam, wyciszyła mnie, odsunęła poprzednią złość. Już nie miałam chęci uciec, schować się przed Leto i wszystkim, co z nim związane. Nadal było mi wstyd, że zachowałam się w klubie jak rozkapryszone dziecko, ale teraz czułam się o wiele lepiej. Bliskość Jr, jego spokój, łagodność, z jaką się do mnie odnosił, nawet jego proste wyjaśnienia i odpowiedzi pomogły mi uporać się z sobą. Wróciłam do równowagi.
- Ciekaw jestem, czym jeszcze mnie zaskoczysz. Wczoraj dowiedziałem się, że znasz francuski, dziś, że się puszczałem.- Odezwał się po chwili.- Masz jeszcze coś w zanadrzu?
- Nie mam pojęcia. Najwyraźniej naprawdę mało o sobie wiemy.- Stwierdzenie tego było zarazem dziwne i zabawne do tego stopnia, że zaczęłam się śmiać.- Zupełnie jakby rodzice zaaranżowali nasz związek, więc musimy się nawzajem wyczuć i szukać wspólnych tematów.- Powiedziałam to, co kiedyś przyszło mi na myśl i spoważniałam, rozumiejąc, że to wcale nie jest tak śmieszne, jak się wydaje. Wręcz przeciwnie: to było straszne. Z biegiem czasu mogliśmy znaleźć w tym drugim więcej przeszkadzających nam wad, niż zalet.- Spędziliśmy razem trochę czasu a prawie się nie znamy.
- Tak, to trochę niecodzienne.- Skinął, wciąż na mnie patrząc.- Ale zarazem fascynujące. Będę odkrywał cię po trochu, Ellie, ucząc się ciebie, i to daje mi wiele radości. Mam też nadzieję że to, co znajdziesz we mnie, nie rozczaruje cię w żadnym momencie.
- Jeśli będziesz taki, jak byłeś w wieczór, gdy siedzieliśmy na drzewie, to nie będę rozczarowana.- Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego, jak mnie wtedy traktował, jaki był słodki i czuły.
- Już nie muszę udawać, że taki nie jestem. A teraz ty też możesz taka być bez obaw, że tego nie chcę.- Miał w oczach tyle ciepła, że czułam, jak mnie grzeje.- Niczego innego nie potrzebuję tak, jak poczucia wzajemności ze strony kogoś, na kim mi kurewsko zależy.
Nie dziwiło mnie, że tego chciał. Każdy, kto coś do kogoś czuł, chciał być temu komuś potrzebny, chciał wiedzieć, że nie jest w swoich uczuciach sam. Rozumiałam to, bo i ja chciałabym tego samego.
Musiałam, po raz nie wiem który od chwili, gdy poznałam Leto, przeanalizować swoje emocje, rozłożyć je na czynniki pierwsze, obejrzeć z każdej strony, powąchać, posmakować... Rzeczy, które kiedyś były dla mnie niepewne i zagadkowe, teraz stały się jasne. Stały się ciałem, jak sama stwierdziłam ledwie co, choć w tym momencie miałam na myśli uczucia nie swoje, a Jr. Powiedział o nich, w taki czy inny sposób, więc miałam co do nich pewność. Ale co ze mną? Czego chciałam, co czułam, szczególnie po tym, jak po raz kolejny zwątpiłam w sens ledwie rozpoczętego związku?
Można zadawać sobie setki podobnych pytań, ale czego mogłam chcieć, mając przy sobie faceta, który tak naprawdę właśnie oddał się dobrowolnie w moje ręce i czekał, czy go przyjmę? Który już raz to zrobił? Zawsze, gdy okazywałam się słabsza z nas dwojga i wątpiłam, on mówił to samo: jestem twój, Ellie. I nie poddawał się w próbach udowodnienia mi, że tak jest.
A ja byłam zbyt młoda i zbyt niedojrzała, zbyt uparta, by umieć to zauważyć, czy też docenić, wziąć za pewnik. Wciąż doszukiwałam się we wszystkim drugiego dna, jak robiłam to kiedyś. Wtedy nie miałam żadnego punktu odniesienia, teraz wszystko podano mi na złotej tacy, wskazano palcem, a ja...
Do teraz nie wierzyłam w nic, poza własnymi wątpliwościami. Słuchałam tego, co Jared mówił, ale go nie słyszałam. Patrzyłam na jego zachowanie, ale widziałam je tylko przez chwilę, po czym wracałam do swoich lęków. Odwracałam się od niego, czy to przez brak wiary w siebie, czy to z obawy, że i tak nic nie wyjdzie.
Przypomniałam sobie rozmowę z Tomo i to, co powiedział: jeśli będę zakładać, że coś się nie uda, sama sprowadzę na siebie porażkę. Będę postępować tak, by potwierdzić własne obawy o niepowodzenie. Inaczej mówiąc: nie dam sobie szansy i sama zniszczę to, czego naprawdę chcę.
Głupia Ellie...
Nie wiem, ile czasu siedziałam tak, milcząc i roztrząsając w głowie własną tępotę, ale musiało to trwać dłużej niż kilka sekund, bo gdy wróciłam do świata, Jr wyglądał na rozbawionego.
- Jak zwykle odpłynęłaś.- Powiedział z zawadiackim uśmiechem.- Wystarcza parę moich słów i wpadasz w kompletne zamyślenie. Zawsze marszczysz przy tym brwi, jakbyś szukała wzoru na kwadraturę koła. Co ja takiego mówię, że musisz to od razu z sobą obgadać, Ellie?
- W sumie nic.- Przyznałam, skrepowana jego uwagą tak, że czułam rumieńce na policzkach.
- Skoro nic, to nie musisz zastanawiać się, co autor miał na myśli.- Leto jawnie się ze mnie nabijał.- A może to ci zostało ze szkoły, jak francuski?
- Jaki śmieszek.- Burknęłam, czując się jak totalna debilka, choć nie byłam zła. Miał rację: za dużo myślę, za mało robię.
- Jaka zawstydzona.- Uspokoił się.- A tak serio, Ell, nad czym myślałaś?
- Nad sobą.- Odpowiedziałam od razu, nie zastanawiając się, żeby przypadkiem znów nie zaczął się ze mnie naśmiewać.- Nad tym, że przez to, jak się kiedyś zachowywałeś, raz fajny a raz dupek, teraz nie umiem się przy tobie odnaleźć i nie wiem, co jest co.- Wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Niech wie, że sam jest sobie winien i to przez niego obgaduję z sobą wszystko, co mówi albo robi.
- Hmm...- Mruknął, wodząc wzrokiem po mojej twarzy. Minę miał nie do odczytania.- Mogę udzielić ci podpowiedzi, jak się odnaleźć. Ja mówię "zbieraj się, jedziemy połazić po sklepach" a ty się zbierasz. Nie zastanawiasz się dlaczego chcę iść na zakupy, a już na pewno nie wymyślasz, że to z powodu czegoś, co zrobiłaś albo nie, czy też jaki mam ukryty cel wyjścia z domu.- Usta rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu.- A jeśli zdarzy się, że nie będziesz wiedziała, co powiedzieć, mów "Jared, kocham cię".
- Jezu...- Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Nie Jezu, Jared. Jest pewne podobieństwo, ale bez przesady, jemu brakowało tego czegoś, co mam ja.- Pochylił się do mnie, rozglądając przy tym tak, jakby bał się, że ktoś podsłuchuje.- Powiem ci w tajemnicy, Ellie: tamten był tylko adoptowany.- Szepnął, chichocząc, i wstał, już poważny.- Wyniosę tacę. Chcesz herbaty? Zaparzę w dzbanku.
- Jak jest na zewnątrz?- Spytałam nim wyszedł.
- Rześko, ale ciepło. I nie pada. Chcesz posiedzieć w ogrodzie?
- Muszę trochę poćwiczyć.- Wyjaśniłam.- Nie bój się, to nie joga czy coś, tylko tai chi.- Dodałam na widok jego sceptycznej miny.- Nic mi się nie stanie.
- Przygotuję ci fotel w cieniu, będziesz mogła wygodnie odpocząć.- Znikł za drzwiami.
Nie spiesząc się założyłam bieliznę, potem luźny dres i tenisówki, zabrałam słuchawki i MP3 z muzyką dostosowaną do ćwiczeń i wyszłam na patio. Patrzyłam na ogród, robiąc kilka łagodnych skłonów dla rozruszania ciała. W myślach porządkowałam lekki nieład wśród zieleni, widząc w wyobraźni własny, śliczny i pełen kwiatów teren, pozbawiony mogących zagrozić Jamiemu roślin. Planowałam pozbyć się wszystkich, które miały kolce lub zawierały toksyny, a w ich miejsce posadzić inne. Może nawet pokuszę się o parę krzewów owocowych?
Włączyłam muzykę, schowałam MP3 do kieszeni spodni i z zamkniętymi oczami zaczęłam ćwiczyć. Lubiłam tai chi, nie męczyło mnie, za to bardzo wyciszało i koiło. Zastąpiłam nim wcześniejszą gimnastykę dla kobiet w ciąży. Powolne, spokojne ruchy, oddychanie pełną piersią i sącząca się w uszy, równie spokojna muzyka, wszystko razem pozwalało mi oderwać się od rzeczywistości, porzucić dręczące mnie obawy, przestać myśleć o kłopotach, jeśli jakieś miałam. Pół godziny tylko dla mnie i moich myśli.
Tym razem dotyczyły miejsca, w którym byłam. Tego, które od kilku dni było nie tylko domem Leto, ale też moim. Czułam się dziwnie, wręcz podniośle, gdy uświadomiłam sobie to i ubrałam w słowa: mój dom. Tak samo ulica, przy której stał. Moi nowi sąsiedzi, choć pojęcia nie miałam, kto mieszka w okolicy.
Nie byłam już Ellie znikąd, stan Indiana. Teraz byłam Ellie z Hollywood Hills, LA.
Uśmiechnęłam się na myśl o swoim awansie społecznym: w jednej chwili przeskoczyłam z niebytu w sam środek świata. Hollywood dla wielu było centrum wszystkiego, a ja stałam się jego częścią, może i niewiele znaczącą, drobnym fragmentem gdzieś na obrzeżach, ale jednak. I wszystko to tylko dzięki przypadkowi, bo tym była moja znajomość z Leto. Zbiegiem okoliczności. Jak zresztą większość rzeczy w życiu.
Zakończyłam gimnastykę kilkoma głębokimi oddechami i otworzyłam oczy, napotykając od razu wzrok Jr. Siedział w przyniesionym ze schowka, wyłożonym kocem wiklinowym fotelu, i patrzył na mnie, skubiąc palcami rąbek koszulki. Wyłączyłam muzykę, w razie gdyby chciał pogadać.
- Ile w tobie gracji, Ell.- Powiedział, wstając.- Ćwiczysz tak co dzień?
- U babci mogłam, tu dopiero dziś miałam czas.- Nalałam sobie herbaty ze stojącego na stoliku dzbanka. Jared przyniósł nie tylko herbatę i mój kubek, ale też książkę, którą czytałam, mój laptop i telefon.- Sam widzisz że to bardzo łagodne ćwiczenia, bardziej rozciąganie mięśni, niż prawdziwa gimnastyka.- Z chęcią zajęłam wygrzane miejsce w fotelu i rozsiadłam się wygodnie, mimo wszystko odrobinę zmęczona, za to zrelaksowana i rozluźniona.- A właśnie, odnośnie babci: chcę ją zaprosić, żeby zobaczyła, jak mieszkamy.- Oznajmiłam. Nie pytałam o zgodę. Byłam u siebie, i jeśli mam przywyknąć do tej myśli, nie mogę zachowywać się sama przed sobą tak, jakbym musiała dostawać na wszystko pozwolenie od Leto.
- Dobrze, ale nie dziś. Musisz odpocząć, jak zalecił Ted.- Uśmiechnął się chłopięco, rozbrajająco.- Dzisiaj leniuchuj, wyleguj się ile chcesz i gdzie chcesz, oglądaj telewizję, śpij. Obiadem ja się zajmę, mam już nawet pomysł na niespodziankę.- Poruszył zabawnie brwiami.- Dlatego nie masz wstępu do kuchni, dokąd sam cię do niej nie wpuszczę.
- Oho, brzmi ciekawie.- Owszem, czułam ciekawość, ale bardziej zastanawiało mnie zachowanie Leto, niż jego plany kulinarne. Nie podejrzewałam niczego złego, nie myślałam, że jest taki, bo przestraszył się mojego wczorajszego wybuchu. Był czuły już dzień wcześniej, teraz dołączyła do tego troska. Dosłownie Jared Cud Miód I Orzeszki Leto. Brakowało mi w tym jednak czegoś, do czego przywykłam: Jareda - samca. Jego podtekstów, onieśmielających mnie uwag, wszystkiego, co podszyte było fizycznością i erotyką. Stanowczości, dominacji i drapieżnej seksualności, którą wręcz w nim uwielbiałam. Dojrzałości, nawet odrobiny wyższości, która się z nią wiązała. Miałam nadzieję że wrócą, i to szybko. Jared - pantofel niezbyt mi pasował, choć był przesłodki i kochany.
- Ktoś do ciebie dzwonił, Ellie. Chyba rodzice.
-Tak?- Wzięłam ze stolika telefon. Rzeczywiście, miałam nieodebrane połączenie od mamy, sprzed kilkunastu minut. Nie słyszałam dzwonka, był wyciszony.- Mogłeś powiedzieć od razu.
- Wolałem patrzyć jak tańczysz. Tai chi jest jak taniec, a ty wyglądasz w nim tak, że dech zapiera.
Nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam sceptycznie, czekając aż mama odbierze. Miałam nadzieję, że nie stało się nic złego i nie dlatego dzwoniła. Może chciała dowiedzieć się więcej o moim chłopaku, o ile oczywiście Rollie powiedział jej, kto nim jest. Pewnie wyciągnęła to z niego w minutę.
- Ellie, dziecko, czemu nie odbierasz?- Przywitała mnie z lekką pretensją w głosie.
- Byłam zajęta.- Zerknęłam na Leto, opartego o pień palmy jakiś metr ode mnie i sluchającego z uwagą.  Miał dziwny wyraz twarzy i iskierki rozbawienia w oczach.
- Kochana, jak ci tam, dobrze? U was pewnie ciepło, tu mróz i sypie tak, że nic nie jeździ. Tato nie mógł iść do pracy.
Słysząc ją wiedziałam, że wie  z kim mieszkam i kto jest ojcem dziecka, które jeszcze niedawno było dla niej powodem do wstydu. Szybko jej się odmieniło.
- Jest cieplutko, właśnie siedzę w ogrodzie.- Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, czułam, jak bardzo sztucznie brzmi jej troska, każde słowo. Nie umiałam już wykrzesać z siebie radości, że ją słyszę. Nie po tym, jak traktowała mnie, gdy wróciłam do Delphi.
- Dziękuję za prezent, pieniądze bardzo nam się przydadzą, dziecko wymaga a nam ciężko wyżyć z jednej pensji, nawet jak tata bierze nadgodziny.- Trajkotała. Jej głos brzmiał zaskakująco uniżenie, jakby rozmawiała z kimś obcym, od kogo zależy jej przyszłość.
- Nie ma za co, mamo.- Starałam się mówić spokojnie, choć miałam ochotę krzyknąć na nią, żeby przestała. Jr wciąż słuchał, nie kwapiąc się zostawić mnie samą, i nadal miał ten sam wyraz twarzy, ale teraz pochylał się w moją stronę, jakby koniecznie musiał usłyszeć każde padające słowo. O co mu chodziło?
- Dziecko, a odwiedzisz nas, z tym swoim narzeczonym? Chyba wypada żeby poznał rodzinę, no w końcu nią będziemy. Może będzie chrzestnym małej?
Rozmowa zaczęła mnie bawić, choć może nie powinna. Wiedziałam, że mama wywąchała w osobie Jr nie tyle bogactwo, ile prestiż, jakim był dla niej fakt, że z nim żyję. Oto jej córeczka, oczko w głowie, taka szczęśliwa, a ten jej narzeczony to ho ho! Prawie widziałam, jak obnosi się, dumna, przed sąsiadkami i przyjaciółkami, chwaląc się pojawiającymi się tu i tam wzmiankami na mój temat. Mimo to wolałam, żeby nie tworzyła własnej wersji mojego życia. Jej bajki mogły znów rozminąć się z rzeczywistością.
- Mamo, Jared nie jest moim...- Zaczęłam, ale w tym samym momencie Leto chwycił mnie za rękę, w której trzymałam aparat, i przyciągnął go do siebie.
- Ratunku, ona mnie bije!- Krzyknął i uciekł do domu, śmiejąc się z udanego kawału. Popatrzyłam za nim z oburzeniem, wracając do rozmowy z mamą.
- Ellie, chyba się znowu nie kłócicie, co? Ja wiem, że z brzuchem ma się humorki, ale...- Nie spodziewałam się, że nie będzie mnie od razu pouczać.
- Mamo, Jared tylko się wygłupiał.- Przerwałam jej.- Nie kłócimy się, jest naprawdę dobrze.- Westchnęłam.- Odwiedzimy was, ale nie w najbliższym czasie. Nie mam ochoty na podróże.- Nie chciałam mówić, że przez nerwy, których i ona była przyczyną, muszę bardziej na siebie uważać.- Innym razem o tym porozmawiamy, dobrze? Teraz muszę coś zrobić, zadzwonię jeszcze.- Chciałam zakończyć tę rozmowę, męczyła mnie. Mama, zawsze taka ciekawska i wygadana, zachowywała się jak nie ona. Nawet mi nie przerywała, gdy mówiłam, jakbym była co najmniej angielską królową. Bała się mi przerwać, ot co.- Gdybyś potrzebowała pomocy, daj znać, dobrze? I pozdrów tatę, Rolliego i wszystkich w ogóle.- Dodałam na koniec, chcąc sprawić jej radość, po czym rozłączyłam się, czując od razu ulgę. Nie wiedziałam, jak rozmawiać z własną matką. Nie wiedziałam, że aż tak się zmieniłam. Może to jednak normalne, że z wiekiem i nabytym doświadczeniem człowiek zaczyna inaczej widzieć ludzi, których zna? Może w mojej rezerwie wobec bliskich nie było nic dziwnego? Kiedyś rodzice byli dla mnie całym światem, idealizowałam ich, byłam podobna, myślałam w ten sam sposób, co oni. Teraz, starsza i, że tak powiem, po przejściach, patrzyłam na świat we własny, odmienny sposób. I zaczęłam widzieć wady u ludzi, którzy kiedyś ich dla mnie nie mieli.
Gdybym jeszcze była równie spostrzegawcza wobec siebie... Sporo czasu zajmowało mi dostrzeżenie własnych niedoskonałości, jeszcze więcej uświadomienie sobie ich, a zdecydowanie najdłużej dojrzewałam do pracy nad sobą. Pod pewnymi względami nadal byłam głupiutką dziewczyną, w niektórych kwestiach nastolatką, a zachowywałam się chwilami jak dziecko. Nie wiem, jak Jared umiał ze mną wytrzymać, i obawiałam się, że jeśli nie dorosnę na tyle, by choć w połowie dorównać mu dojrzałością, kiedyś nie wytrzyma i machnie na mnie ręką. Co prawda zapowiadało się na to, że między nami będzie dobrze, ile czasu może być zachwycony seksem, moją młodością, tym, co nazwał subtelnością? Kiedyś to przestanie mu wystarczać, będzie potrzebował partnerki, na której można polegać poza łóżkiem. Kogoś, z kim można porozmawiać na poważne, życiowe tematy, podyskutować o interesujących sprawach, będzie na tyle stateczny, by umieć odnaleźć się w różnych, mogących się przytrafić sytuacjach. Ja, póki co, niezbyt się do tego nadawałam.
Szkoda, że nie można dorosnąć w ciągu jednej nocy... Nasze "kiedyś" mogło nie istnieć. Nie w chwili, gdy Jared mógł zniknąć z mojego świata szybciej, niż chcieliśmy. Niż ja chciałam. Nie wiedziałam, ile mamy czasu, rok, dwa, kilka lat? A może los, ten przewrotny skurwysyn, już go skazał i zostało nam ledwie kilka miesięcy? Świadomość, że tak może być, sprawiała mi większy ból, niż chwila, w której Jr wyrzucił mnie z hotelu.
- Nie myśl o tym, głupia krowo.- Warknęłam na siebie, czując pierwsze łzy pod powiekami.
- O czym masz nie myśleć, Ell?- Usłyszałam i zobaczyłam idącego w moją stronę Jr, patrzącego ze zmarszczonym czołem.- Czemu znów płaczesz? Coś stało się u rodziców? Przesadziłem z żartami? Ellie?- Przykucnął obok fotela, biorąc mnie za rękę. Już nie był wesoły, tylko przestraszony.- Ell, dobrze się czujesz?
- Nie płaczę.- Skłamałam. Gdy tylko się zjawił tama puściła i zalałam się łzami, nawet nie wiem, czemu.- Nie, u nich nic się nie stało. I dobrze się czuję.- Prawda, nic mnie nie bolało, wiedziałam, że z Jamiem wszystko w porządku. Nie bałam się że coś mu się stanie, że urodzę za wcześnie. Tego byłam pewna w ten sam instynktowny sposób, w jaki ufałam Leto w chwilach, gdy nie zasypywałam siebie wątpliwościami.- Jared, ja...- Nie mogłam dokończyć bo strach ścisnął mi struny głosowe i bałam się, że zamiast mówić normalnie, będę piszczeć, jak po helu.
- Ellie...- Przez chwilę wyglądał tak, jakby nie wiedział, co zrobić, potem wstał i pociągnął mnie za rękę.- Chodź tu.- Podniósł mnie, przytulił, na koniec wziął na ręce.- Nie syp mi się tu, kobieto, bo naprawdę zaczynam się martwić. Co ja ci musiałem zrobić, że tak ci źle?- Mówiąc zaniósł mnie do domu, po schodach na górę, prosto do sypialni.- Wiem, jestem tchórzem, i za to przepraszam.- Posadził mnie na łóżku, zdjął mi bluzę, potem tenisówki, wciąż do mnie mówiąc.- Wiem, za często cię przepraszam, i za to też przepraszam.- Podniósł mnie, zdjął mi spodnie i znów posadził, jakbym była lalką.- I masz rację, jestem dupkiem, choć dla ciebie nie chcę nim być.- Stał przez chwilę, patrząc na mnie, wciąż zalaną łzami.- Kurwa, Ellie...- Stał przede mną, nagle pogubiony i niepewny, mając w oczach jedno: strach. Czego się bał? Tego, że do reszty mi odbiło? Że postradałam rozum?- Kurwa, Ellie, bądź ze mną, proszę.- Mówiąc, położył się i pociągnął mnie za sobą.
Wcisnęłam się tam, gdzie od ubiegłego wieczoru chciałam się znaleźć, w miejsce, które było moje i tylko moje. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Wtuliłam się w ramię Jr, chłonąc jego ciepło, siłę. Potrzebowałam tego jak powietrza. Od razu poczułam się lepiej, przestałam płakać. Zupełnie jakby ktoś przekręcił w mojej głowie kurek z napisem "łzy".
- Ellie...
- Nie chcę, żebyś zachorował.- Przerwałam mu, wreszcie mogąc się odezwać.- Myślałam o tym i to mnie przeraziło.
- I dlatego płakałaś?- Odsunął mnie od siebie tak, żeby móc spojrzeć mi w twarz.- Bo boisz się, że to mnie dorwie? Ellie... Ell... Kurwa, w co ja cię wpakowałem.- Położył się na wznak i zakrył oczy dłonią.- Kurwa, jakim ja byłem jebanym egoistą. Co ja sobie wyobrażałem, że będzie jak w bajce? Kurwa, dobrze wiem jak to wygląda w moim przypadku. To pierdolona wegetacja między jednym i drugim badaniem. Powinienem trzymać się od ciebie z daleka, dać ci kasę i odesłać do domu zamiast zabierać z sobą, ale nie, po co.- Prychnął.- Miałaś rację, spierdoliłem ci życie, i nigdy sobie tego, kurwa, nie wybaczę. Tylko ja jestem odpowiedzialny za to, co się z tobą dzieje.- Podniósł się i wbił we mnie wzrok, mając w oczach tyle mroku, że trochę mnie przestraszył. Pod tym jednak widziałam coś więcej: udrękę i ból.- Powinienem sprawić, że mnie znienawidzisz. Przynajmniej tobie będzie wtedy łatwiej.- Znów się położył i zamknął oczy, oddychając niespokojnie.
Nie umiałam wyobrazić sobie, jak musiał cierpieć, obwiniając się o wszystko, co spotkało mnie od chwili, gdy się poznaliśmy. Ogrom tego, co musiał czuć, przygniatał nawet mnie, ale w dziwny i niewytłumaczalny sposób właśnie to dodało mi sił, podbudowało, obudziło we mnie ducha walki. Nie chciałam się poddać, chciałam... Żyć, wykorzystać do maksimum czas, jaki był nam dany. Nie dla siebie, dla Jr. Możliwe, że czułam litość i ona mną w tej chwili powodowała, ale nie była wszystkim. Przywiązałam się do tego człowieka, widziałam w nim swoją drugą połowę, czy tego chciałam czy nie. I nie miałam zamiaru pozwolić mu się wycofać ani mieć z mojego powodu wyrzuty sumienia. Śmieszne, że kilka jego słów odwróciło wszystko o 180 stopni i teraz to ja, nie on, chciałam utrzymać nasz związek i sprawić, żeby był szczęśliwy. Teraz to on chciał uciec i musiałam go przed tym powstrzymać.
- Myślę, że na pewne rzeczy już za późno.- Powiedziałam ostrożnie, dając Jr to przemyśleć.- Nie dasz rady mnie do siebie zniechęcić.
- Żałuję, że cię poznałem.- Odezwał się dopiero po chwili.
- Kłamiesz.- Skwitowałam, będąc pewna, że się nie mylę. Jego słowom przeczył uścisk, w jakim mnie trzymał: obejmował mnie ramieniem tak, jakby bał się, że gdy tylko mnie puści, zniknę.
- Możliwe, ale tak właśnie myślę. Spierdoliłem wszystko, co się dało spierdolić, a ty za to płacisz. Kurwa...- Westchnął przeciągle.- Co ja najlepszego narobiłem?
- Nie dasz rady tego cofnąć, Jared.- Ułożyłam się wygodniej i zaczęłam gładzić palcami miejsce za jego uchem. Lubił gdy to robiłam, a ja lubiłam to robić. Czułam jak jego ciało, dotąd spięte, zaczyna się rozluźniać.
- Szkoda, bo chętnie bym cofnął. Połamałbym sobie ręce, żeby nie kliknąć wtedy w twoją fotkę.- Burknął.
- Ale kliknąłeś i tego, co się od tamtej chwili stało, nie da się zmienić. Więc przestań mówić, co zrobiłbyś inaczej, bo to nie ma najmniejszego sensu.- Odezwałam się ostrzej niż przedtem.- Nie możesz zrobić nic poza pogodzeniem się z sytuacją.
- Jasne.
- Żebyś wiedział.- Podniosłam się na łokciu, patrząc na niego z góry.- Nie czuję się przez ciebie skrzywdzona, Jared. Ani trochę. Czułabym się, gdybyś teraz zaczął mnie od siebie odpychać, był zimny i oschły, więc taki nie bądź.
- Co ja mam robić, Ell? Kurwa, jestem taki... bezsilny.- Otworzył oczy, patrząc na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu i nie wiedział, jak się zachować.
- Rób to, co naprawdę byś chciał, a nie to, o czym myślisz, że powinieneś.- Wyjaśniłam, mówiąc najprościej, jak umiałam.- Bądź sobą, Leto.
- Wściekasz się na mnie.- Stwierdził po chwili.
- Wcale nie.
- Ale ciągle przeze mnie płaczesz.
- Zdarza mi się. Z różnych powodów.
- Związanych ze mną. To nie rokuje dobrze.
- Co za optymizm.
- Raczej realizm.- Westchnął, wyraźnie spokojniejszy, jakby naprawdę wziął sobie do serca moją radę i pogodził się z faktami.
Patrzyłam na niego, po prostu napawając się widokiem jego twarzy. Podobał mi się, naprawdę podobał, choć nie należał do aż tak pięknych, jak chyba sam myślał. Miał odrobinę za blisko osadzone oczy, wysunięty podbródek, a wysokie kości policzkowe sprawiały, że jego rysy były ostre, ale mimo to sprawiał przyjemne wrażenie. Kolor tęczówek, intensywnie niebieski, łagodził efekt.
- Ciekawa jestem, jak wyglądałbyś z krótkimi włosami.- Powiedziałam, próbując go sobie wyobrazić.
- Pewnie widziałaś na zdjęciach, w sieci jest ich mnóstwo.
- Tak, ale wtedy byłeś młodszy. Poza tym nie widziałam ich dużo, tylko jak mi się gdzieś w tle zaplątały.- Położyłam się i okryłam kołdrą, czując lekki chłód.- W ogóle wiedziałam kim jesteś, bo co dzień mijałam drogerię, w której wisiałeś na szybie. Gdyby nie to, pewnie nie pamiętałabym, jak masz na imię. Wybacz, ale w ogóle mnie nie interesowałeś.- Nie czułam się skrępowana mówiąc o tym, że kiedyś dla mnie nie istniał.- Nigdy nie czytałam żadnych newsów na twój temat, nawet po tym, jak się poznaliśmy.
- Może to i lepiej, piszą o mnie różne rzeczy.- Uśmiechnął się lekko.
- Grzeszki z przeszłości?
- Grzeszki, głupoty, różnie bywało. Komuś takiemu jak ja ciężko zachować większość spraw w sekrecie, zawsze ktoś coś wyjawi, szukając sensacji.
- Nie jestem tego ciekawa. Naprawdę.
Milczeliśmy przez chwilę, obserwując siebie nawzajem.
- Mimo to...- Jr obrócił się na bok, twarzą do mnie.- Ellie, muszę ci się do czegoś przyznać.- Powiedział cicho.
- Zrobiłeś coś złego?
- Nie... i tak.- Wziął głęboki oddech.- Nie mam dobrej opinii. Nawet średniej. Wręcz przeciwnie. To, co o mnie mówią i piszą, to prawda. W przerwach między związkami pieprzyłem na potęgę: aktorki, modelki, bywało, że nawet fanki. Dzień w dzień, przez lata.
- Dlaczego mi o tym mówisz?- Byłam zaskoczona, choć spodziewałam się, że nie ma za sobą światłej przeszłości. Unikałam plotek o nim, ale to nie znaczy, że nic do mnie nie dotarło. Wiedziałam, że ma opinię zimnego, wyrachowanego drania. Czy w nią wierzyłam, to inna sprawa.
- Bo wcześniej czy później i tak byś się dowiedziała, więc lepiej, jeśli wiesz ode mnie, a nie od jakiejś "życzliwej" duszy, którą kiedyś tam zerżnąłem, albo która chciałaby, żebym to zrobił.- Zacisnął na moment usta.- Ellie, cokolwiek o mnie usłyszysz bądź pewna jednego: to przeszłość. Dla mnie ten rozdział życia jest zamknięty. Pod tym względem od pół roku jestem czysty.
- Boże, Jr, mówisz, jakbyś był nałogowcem.- Naprawdę tak to odebrałam, jakby był erotomanem, który nie umiał przeżyć dnia bez orgazmu. Przynajmniej do pewnej chwili. Nie musiałam liczyć żeby wiedzieć, że jego pół roku to moment, gdy się poznaliśmy.
- Może nim jestem?- Wzruszył ramionami.- I jeszcze jedno: nigdy nie przeleciałem Emmy, choć okazji było od chuja, i chciała tego jak skurwysyn.
To była jedyna rzecz w całym tym bajzlu, która mnie ucieszyła, i nawet nie wiem, dlaczego. Po prostu w głupi sposób czułam się od niej lepsza, więcej warta... choć co to za wartość, jeśli idzie o faceta, który przeleciał wszystko?
- Jesteś rozczarowana.- Nie spytał, raczej stwierdził.
- Zaskoczona.- Poprawiłam go.- Nie wiem, co myśleć.- Przyglądałam mu się, próbując dojść do ładu z emocjami, które na mnie spadły. Była wśród nich złość, zazdrość, ale była też radość z tego, że przy mnie z tym skończył.
- Czy to, że teraz wiesz, coś zmienia?
- Nie umiem powiedzieć. Chyba trochę. Ale dam radę z tym żyć.- Nie chciałam udawać, że jego sensacje nie mają wpływu na to, jak go widzę.- Pół roku?- Spytałam, chcąc usłyszeć jeszcze raz, że teraz jest inaczej. Wolałam skupić się na tym.
- Od maja.
- To prawie siedem miesięcy.
- Poznałem kogoś, wiesz.- Uśmiechnął się, choć widziałam, że wciąż jest zmieszany.- Pewną osóbkę, młodą i niedoświadczoną.- Chwycił mnie za kark i przyciągnął tak blisko, że prawie dotykaliśmy się nosami.- Śmiałaś się ze mnie, a jednocześnie byłaś tak przestraszona, że mnie rozbrajałaś.
- Nie bałam się ciebie, tylko... innych rzeczy.
- Chyba nie okazały się takie straszne?- Uśmiech Jr stał się szerszy i podszyty dumą.
- Poza pierwszym razem. Ten był straszny.
- Mnie się podobał. Bardzo.- Zmrużył odrobinę oczy.- Szkoda, że nie można było bisować.
- Słodki Boże, Leto...- Czułam że się rumienię, ale nie mogłam nic poradzić na to, o czym pomyślałam: o tym, że to była jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu.- Co z obiadem?- Zmieniłam temat, zanim na dobre zaczęłam myśleć o seksie. Wolałam nie wpadać w erotyczny nastrój sądząc, że lepiej poczekać dzień czy dwa, uspokoić się, dać odpocząć nerwom, niż ryzykować, że jednak zaszkodzę Jamiemu.
- Odechciało mi się kucharzenia. Zamówię coś.- Jared odsunął się, spojrzał w okno i wstał. Znów był poważny.- Idzie deszcz, pozbieram z ogrodu twoje rzeczy, zanim zmokną. Muszę też zadzwonić w parę miejsc.
Wyszedł, zostawiając mnie samą. Zwinęłam się na boku, patrząc w okno, dokąd rzeczywiście nie zaczęło padać. Śledziłam wzrokiem cieknące po szybie krople, zastanawiając się nad wszystkim, co wydarzyło się w ciągu niecałej doby. Nad tym co usłyszałam i zobaczyłam. Bałam się.





                                                                       ********


Tyle na dziś.
Oczywiście gdzieś tak od połowy znów nie miałam wpływu na to, co mówią, ale już do tego przywykłam. Ja chcę swoje, piszę to, potem usuwam fragment i pozwalam im wstawić to, co ich zdaniem jest bardziej na miejscu. Tym razem to Jr uparł się, że chce wyjawić swoje brudne sprawki. Niech mu będzie.
Pozdrawiam i do następnego :)


niedziela, 6 maja 2018

Ostatnia kropla.

Słysząc wcześniej od Jr o niewielkim przyjęciu z okazji jego urodzin byłam pewna, że będzie to coś w stylu zwykłego spotkania w gronie rodzinnym z garstką najbliższych przyjaciół. Nie byłam przygotowana na to, że zamiast w domu Connie, odbędzie się w mieście, do tego w wynajętym na ten cel klubie, z całą gromadą ludzi "z branży". Samo miejsce onieśmielało: klub No Vacancy, urządzony w wiktoriańskim stylu, piękny, oszałamiający wystrojem. Wchodząc do środka miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie.
- Jak tu pięknie.- Powiedziałam szeptem do Leto, biorąc go za rękę na widok wcale nie małej grupy ludzi. Większości z nich nie znałam, ale kilka osób widziałam w filmach.- Jezu, czy to naprawdę Mathew Mc Conaughay?- Ścisnęłam dłoń Leto, czując się nagle mała, malutka, nic nie znacząca. Zwolniłam kroku, przestraszona perspektywą spotkania z gwiazdą, jakbym nie szła obok innej, równie znanej.
- Tak Ellie, to naprawdę Matt.- Jr pociągnął mnie za sobą w sam środek grupy.
Wyłączyłam się, oszołomiona widokiem twarzy, które dotąd znałam jedynie z kina. Po prostu coś we mnie zamarło z niedowierzania: jak automat witałam się z każdym, podawałam rękę, uśmiechałam się, jednocześnie prawie nie słysząc co kto do mnie mówi. W głowie miałam tylko jedno: MATKO BOSKA TO MI SIĘ ŚNI. Nie umiałam przyjąć za fakt tego, gdzie jestem i kogo widzę. Ja, zwykła dziewczyna znikąd, stan Indiana, właśnie zostałam uściskana przez Nicolasa Cage? Mnie, anonimową i do bólu szarą, ucałowała w policzki Salma Hayek, jakbym była jej dobrą znajomą, z którą nie widziała się od dawna?
Rozglądałam się ogłupiała, próbując poskładać sobie w głowie co się dzieje, w myślach porównując każdą napotkaną twarz do filmu, w którym ją widziałam, od nowa nie potrafiąc zrozumieć, co ja tu, kurde, robię? Gdzieś dalej, w głębi lokalu, zobaczyłam Connie i stojącą obok niej babcię, i omal nie wybuchłam śmiechem na widok jej bardzo niemądrej miny, ale uświadomiłam sobie, że sama pewnie nie wyglądam lepiej.
To mnie otrzeźwiło. Nie chciałam, po raz pierwszy spotykając znajomych Jr, wyglądać jak wioskowy przygłup, i odzywać się, jakby brakowało mi klepek. Nie chciałam się ośmieszyć i przynieść wstyd Jaredowi tym, że zachowuję się idiotycznie. To też są ludzie, przypomniałam sobie w myślach. Potem wywołałam w pamięci obrazy samego Leto, takiego jak widziałam go w domu, łażącego w dresach, przydeptanych kapciach, leżącego na sofie przed tv, i bez kłopotu przeniosłam jego normalność na innych.
- Chyba muszę się czegoś napić.- Szepnęłam mu do ucha.
- Za dużo wrażeń?- Spojrzał na mnie z troską.- Wszystko w porządku, Ellie? Chcesz gdzieś usiąść?
- Szczerze mówiąc chyba mi się to przyda, muszę trochę ochłonąć.- Dałam się zaprowadzić do loży i z ulgą zagłębiłam się w wygodnej, skórzanej sofie.
- Przyniosę ci wody.- Poszedł w stronę baru, zostawiając mnie samą.
- Jezu kurwa Chryste... - Mruknęłam, potrząsając głową.- Jezu kurwa pierdolony Chryste.- Nie mogłam znaleźć lepszych słów, oddających stan mojego umysłu. Rzucenie kilku wulgaryzmów nieco pomogło, choć wiedziałam, że potrzebuję paru minut, żeby dojść do siebie. Wciąż miałam przeświadczenie że śpię, bo podobne rzeczy nie trafiają się takim jak ja.
- Proszę.- Leto zjawił się przy mnie, podał mi wysoką szklankę z wodą, lodem i cytryną, i usiadł, przyglądając mi się uważnie.- Nic ci nie jest? Jeśli chcesz, możemy pojechać do domu, Ell.
- Zwariowałeś? Dopiero przyszliśmy.- Potrząsnęłam głową.- Zaraz mi przejdzie, po prostu...- Wzruszyłam ramionami.- Jak sam stwierdziłeś: za dużo wrażeń.- Łyknęłam wody, przyglądając się tym, których miałam w zasięgu wzroku. Już na spokojnie, bez poprzedniego oszołomienia, choć wciąż zdziwiona tym, że tu jestem.- Jeśli chcesz z kimś porozmawiać to idź, raczej się nie zgubię.- Uśmiechnęłam się do Jareda.- Naprawdę nic mi nie jest, Jr. Idź, nie wypada, żebyś zostawiał swoich gości i chował się ze mną po kątach.
- Dziękuję.- Pochylił się i pocałował mnie za uchem.- Co do chowania się po kątach...- Mruknął znacząco i polizał mnie w szyję.- To później. W domu. U nas.
- U nas raczej nie musimy chować się po kątach.- Również mruknęłam, łapiąc podtekst. Ponad ramieniem Leto widziałam przyglądającą nam się wysoką, ładną blondynkę, którą znałam z widzenia, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie, skąd. Widząc, że na nią patrzę, zamrugała i odwróciła wzrok.
- Niebawem wrócę.- Ścisnął mi kolano i poszedł do gości.
Blondynka, która na nas patrzyła, uśmiechnęła się do niego promiennie, mówiąc coś, na co Jr głośno się roześmiał i pokręcił głową. Objęli się jak para dobrych znajomych. Żałowałam, że ze swojego miejsca nie słyszę, o czym rozmawiają: wyglądali na bardzo zżytych, w pewien sposób przypominało to chwile, w których Leto debatował z Emmą zanim okazało się, że ta robi mi koło tyłka. Poczułam delikatne ukłucie zazdrości o jego przeszłość, o to, że miał za sobą różne związki i relacje z kobietami, o to, że... w ogóle były. Głupia zawiść kogoś, kto nagle poczuł się niepewnie w nowym, dopiero startującym związku, kto nie do końca zna swój status, choć równocześnie domyśla się, że wszystkie te lęki są irracjonalne i niepotrzebne. Nie chciałam ich, ale nie mogłam nic poradzić na to, że są: w porównaniu do aktorek i modelek byłam nikim. Nawet świadomość, że jestem ładna, że naprawdę podobam się Jr, nawet to, o czym rozmawialiśmy dzień wcześniej nie potrafiło rozpędzić mojej niepewności. Zapewne każda zwykła dziewczyna czułaby się na moim miejscu tak samo, o ile nie byłaby wyrachowaną sztuką, chcącą jak najszybciej wkręcić się w pewne kręgi. Ja nie byłam.
Co prawda wiedziałam, że znajomi Leto różnią się od ludzi, jakich ja znałam, niemniej pierwszy kontakt z nimi był dla mnie odrobinę szokujący, przynajmniej przez pierwsze kilka minut. Parę łyków lodowatej wody, parę głębokich oddechów i...
- Dlaczego siedzisz tu sama?- Usłyszałam i zobaczyłam siadającą obok mnie blondynkę, tę samą, która obściskiwała Jareda chwilę wcześniej.- Mogę dołączyć?
- Proszę.- Nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie ją widziałam. Kojarzyłam że jest aktorką, ale za nic nie umiałam przypasować jej do żadnego znanego filmu.- Eleanor Swift, miło mi.- Przedstawiłam się specjalnie, żeby musiała zrobić to samo, bo inaczej nadal nie wiedziałabym, kim jest.
- Cameron Diaz.- Wyciągnęła do mnie rękę.
Uścisnęłam ją, mając nadzieję że moja własna nie jest spocona z wrażenia, bo w głowie miałam tylko jedno: to jest była narzeczona Jareda, z nią się zaręczył, Jezu, jak ja mam z nią rozmawiać?
- Jared pewnie ci mówił, że kiedyś byliśmy blisko?- Spytała, wpatrując się we mnie z ciekawością.
- Coś słyszałam.- Zarumieniłam się, skrępowana jej obecnością. Dziwnie mi było siedzieć bok w bok z kobietą, która, co tu kryć, była moją poprzedniczką.
- To było dawno, ale przyjaźnimy się do tej pory.- Powiedziała, zerkając w stronę Jr, siedzącego przy barze z Shannonem i Mathew.
Nie wiedziałam czy powinnam jakoś zareagować czy nie, ale przezornie wolałam siedzieć cicho. Nie miałam pojęcia co myślała o mnie albo o nim, może, tak jak zołza, żal jej było tego, że się rozstali? Nie chciałam paplać głupio o swoim związku z jej byłym narzeczonym, tym bardziej że nie miałam pojęcia jak długo z sobą byli i dlaczego się rozstali.
- Na kiedy masz termin?- Spojrzała znów na mnie.
- Początek marca.
- Nie śmiej się, ale od dawna robiliśmy zakłady, czy Jared kiedykolwiek zdecyduje się na dzieci, bo unikał tematu jak diabeł święconej wody. Domyślasz się pewnie, że połowa żeńskiego światka w Hollywood ci zazdrości?
- Nie wiedziałam.- Przyznałam, odrobinę zaskoczona. Z jej słów wynikało, że nikt poza wąskim gronem nie wie o chorobie Jareda, choć może się myliłam? Nie zamierzałam o to pytać.
- Sporo kobiet polowało na Jareda i pewnie nadal będą to robić, ale uspokoję cię: on nie należy do tych, którzy to wykorzystują.- Uśmiechnęła się jakoś tak miło, sympatycznie.- Byliśmy razem przez cztery lata, zdążyłam go poznać, poza tym słyszy się różne ploteczki tu i tam.
Nie wiedziałam o co jej chodzi, dlaczego mówi mi podobne rzeczy, widząc mnie pierwszy raz w życiu. Chciała mnie wybadać. dowiedzieć się, czy ja i Leto to poważna sprawa? Chciała dać mi poznać, że gówno o nim wiem? Ciężko mi było uwierzyć, że jest tak po prostu szczera, nie znając mnie. Doszłam do wniosku, że muszę zachować ostrożność i  im mniej będę mówić, tym lepiej.
- Ile masz lat, Eleanor? Wyglądasz bardzo niewinnie.- Zainteresowała się. Czyżby nadszedł czas na rekonesans?
- W lutym skończę 23.- Nie widziałam powodów, dla których miałabym to ukrywać.
- Tylko tyle?- Zrobiła wielkie oczy i zaczęła chichotać.- Jared, ty świntuchu!- Spojrzała w jego stronę, ale nie wyglądała na oburzoną tym, że jej eks zadawał się z młodą siksą. Była tym raczej rozbawiona.- Faceci...- Przerwała i spoważniała, patrząc gdzieś w prawo.
Zerknęłam w tę samą stronę i zobaczyłam Emmę, wspaniałą, cudowną Emmę, czarującą uśmiechami jakiegoś bruneta. Nie sądziłam, że po tym, co powiedział jej Jr, w ogóle się tu zjawi, ale najwyraźniej nie czuła się niechciana w moim towarzystwie.
- Dlaczego na jej widok dostaję gęsiej skórki?- Cameron wstrząsnęła się na całym ciele.
- Chodzi o Emmę?- Byłam zdziwiona jej pełnym niechęci tonem.
- Tak. Nie uważasz, że jest jakaś taka... śliska?- Spytała.
- Niezbyt się lubimy.- Przyznałam po chwili. Mogłam to zrobić: jeśli kumplowała się z Emmą i udawała przede mną, musiała wiedzieć, że tamta mnie nie trawi. Jeśli nie udawała, to jeszcze lepiej, może dowiem się czegoś, co ewentualnie pomoże mi bronić się przed wrogością zołzy, o ile mimo wszystko nie da mi spokoju.
- Kiedyś się przyjaźniłyśmy, ale...- Urwała.- Odniosłam wrażenie, że to nie jest szczere.- Wzruszyła ramionami.- Później okazało się, że zaprzyjaźnia się z każdą jego dziewczyną, węszy, wyciąga informacje.
- Mnie nie cierpi od początku. Przez nią...- Nie dokończyłam: jeśli ktokolwiek wiedział, że byłam z Leto w Europie i wróciłam po awanturze, niech myślą, że to wina Emmy. Ja wiedziałam, że to był tylko pretekst.
- Kłóciliście się? Bo my tak.- Nie wydawała się zdziwiona.- Od kilku lat mam przeświadczenie, że rozpad jego związków przynajmniej w części jest zasługą Emmy. Niby nic nie robi, jest przemiła, zawsze doradzi, pomoże, a tak naprawdę działa na szkodę, czy też na swoją korzyść.
- Pies ogrodnika.- Mruknęłam pod nosem.
- Raczej suka.- Blondynka przysiadła się bliżej mnie.- Nie lubię jej, choć to, że nam nie wyszło, nie było z nią związane. Za bardzo byliśmy do siebie podobni, czego nie widzieliśmy na początku.- Mówiła cicho, z wyrazem zadumy i błąkającym się w kącikach ust uśmiechem.- Oboje chcieliśmy nosić spodnie, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Jared lubi... Nie, to złe określenie. On wymaga posłuszeństwa. A ja nie lubię wypełniać rozkazów.- Spojrzała na mnie z niekrytym zainteresowaniem.- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłam?
- Nie. Wiem, że taki jest i naprawdę mi to odpowiada.- Zerknęłam w stronę baru, napotykając wzrok Leto. Pomachałam mu, uśmiechając się uspokajająco, na co skinął głową i wrócił do rozmowy z otaczającymi go ludźmi. Zapewne czuł się w obowiązku to robić. Nie wydawał się zdenerwowany tym, że rozmawiam z jego eks, zupełnie jakbym w jej towarzystwie była bezpieczna, albo jakby wiedział, że może jej zaufać.- I ma dziwne zasady.- Dodałam, rozluźniona swoją ostatnią myślą.
- Często "zapominałam" o związaniu włosów przed wejściem do kuchni.- Zaczęła się śmiać.- W rezultacie Jared sam szykował swoje posiłki, zawsze porządnie ulizany.- dotknęła mojej ręki.- Nadal ma swoją osobistą półkę w lodówce?
- Miał na początku. Teraz mogę ruszać wszystko.- Ciekawe, dlaczego zmienił swoją zasadę wobec mnie.- Pewnie tylko chwilowo, ze względu na ciążę.- Dodałam, rozbawiona myślą, że zaraz po tym, jak urodzę, zasada drugiej półki zostanie przywrócona.
- Nie bądź taka skromna, Eleanor. Przepraszam.- Wyczarowała skądś dzwoniący telefon i odeszła, rozmawiając z kimś.
Zrozumiałam, że koniec pogawędki. Jeśli chciała czegoś się o mnie dowiedzieć, niewiele wskórała. Jeśli chciała coś mi przekazać, też niezbyt jej to wyszło. Jedyne, co naprawdę mnie zaintrygowało, to jej uwagi odnośnie Emmy. O ile dobrze zrozumiałam, zołza miała na sumieniu więcej, niż próby zniechęcenia mnie do Leto. Nie chciałam przesadzać, ale to, że ingerowała w byłe związki swojego szefa, mogło być prawdą. Ja, na szczęście, powiedziałam mu, co się dzieje. Możliwe że jego wcześniejsze dziewczyny tego nie robiły, przez co prowokowały kłótnie, tracąc do niego zaufanie? Możliwe. I realne, choć domyślałam się też, że sam wolał zerwanie, niż narażanie partnerek na to, przed czym chciał uchronić i mnie. Dlaczego więc w moim przypadku postąpił wbrew sobie? Dla Jamiego? Odetchnęłam głębiej, przypominając sobie, co powiedział na ten temat: wiedziałby, że jestem gdzieś tam i kiedyś przegrałby walkę z sobą. Prawdopodobne więc było to, że nawet, gdybym nie zaszła przypadkowo w ciążę, po jakimś czasie Jr nawiązałby kontakt, chciał wrócić. Dlatego przysyłał mi paczki: nie przez złośliwość a po to, żebym i ja nie mogła zapomnieć o jego istnieniu. Poniekąd szykował grunt na chwilę, w której poddałby się własnej słabości i zjawił u mnie, czy zadzwonił, zrobił pierwszy krok. Babcia miała rację: on chciał się pogodzić, może nie od razu, ale wcześniej czy później by do tego doszło.
Na myśl o tym poczułam wzruszenie. nie takie, które zatrzymuje oddech i wyciska z oczu łzy, ale zrobiło mi się cieplutko na sercu. Patrzyłam na Jr, otoczonego znajomymi, i widziałam go znów inaczej, niż jeszcze wczoraj. Dziś był mi bliższy, miałam wrażenie, że to, co nas łączy, czymkolwiek jest, stało się mocniejsze i bardziej intymne. Aż nabrałam ochoty żeby go objąć, przytulić, dać w jakikolwiek sposób znać, że i mi zależy.
Właściwie dlaczego miałabym tego nie zrobić? To, że wokół byli jego znajomi, w niczym nie przeszkadzało. Ani to, że w tej chwili otoczony był głównie kobietami, co w sumie ani trochę nie dziwiło. W przeciwieństwie do nich ja mogłam go dotykać, ile bym chciała i jak bym chciała, pokazując przy okazji, że to ja, nie one, mam do niego prawa.
Ośmielona ta myślą podeszłam do Jr, kładąc mu rękę na ramieniu. Natychmiast mnie objął.
- Ellie.- Nachylił się do mnie, szepcząc.- Przepraszam, że tyle na mnie czekasz, muszę zamienić parę słów z każdym po kolei.
- Nie skarżę się.- Rzuciłam okiem na jego rozmówczynie: patrzyły na mnie z różnym wyrazem twarzy, od ciekawości, przez leniwe zainteresowanie, wyższość, po jawną obojętność. Dwie wymieniały między sobą uwagi, wyraźnie wstrzymując śmiech. Pewnie byłam dla nich zerem, śmieciem z ulicy, może nawet myślały, że nie jestem nikim innym jak kolejną chwilową dziewczyną Leto?
Ile on ich w ogóle miał przede mną?
Nieważne. Myśl, że przynajmniej część z jego przyjaciółek bądź byłych kochanek traktuje mnie z góry bez powodu, zaczęła mnie złościć. Może nie byłam jedną z nich, może, a raczej na pewno, nigdy nie będę, ale nawet mimo tego i mojego młodego wieku należał mi się jakiś szacunek. Choćby ze zwykłej grzeczności.
- Jared, nie mówiłeś nigdy, że masz cóhkę.- Jedna z kobiet, wyglądająca mniej więcej na rówieśniczkę Jr, podeszła bliżej, odzywając się ze śmiechem. Wyższa ode mnie, szczupła, cała wypielęgnowana tak, jakby nie robiła w życiu nic, poza dbaniem o urodę. A tej jej nie brakowało.- Ani że będziesz dziadkiem. Jak utrzymałeś to w sekhecie?- Miała francuski akcent, przez co w jej ustach imię Leto brzmiało jak "Żahed". Z akcentem na "e".
- Giselle... Zawsze gotowa wbić szpilkę. To Ellie, o czym zapewne doskonale wiesz.- Mówił spokojnie, ale słyszałam w jego tonie nutkę gniewu. Najwyraźniej ta cała Giselle powiedziała to po złości, chcąc mu dopiec i podkreślić jego wiek.
- Ahh, twoja obecna partenaire?- Piękność uniosła wypielęgnowane brwi.- Zupełnie zapomniałam, że kogoś masz.
W moich uszach brzmiało to tak, jakby powiedziała, że jestem zbyt banalna, by zawracać sobie mną głowę.
- W pewnym wieku człowiekowi zaczyna szwankować pamięć.- Odezwałam się, nim pomyślałam, i od razu oblałam się rumieńcem.
Jr zakaszlał, pochylając głowę, któraś z kobiet zaśmiała się krótko i umilkła natychmiast, piękność za to wlepiła we mnie oczy, jakby spodziewała się, że nie umiem mówić, i była zaskoczona, że potrafię.
- Podobasz mi się, amoreux.- Uśmiechnęła się po dłuższej chwili, wyciągając do mnie rękę.- Nie dasz sobie w kaszę dmuchać. Giselle Barthelemy-Saint Hillaire.
- Eleanor Swift, ravi de vous rencontrer.- Odpowiedziałam, zdziwiona tym, że pamiętam jeszcze francuski. Uścisnęłam dłoń Giselle, zaskoczona jej mocnym, ciepłym dotykiem. Byłam pewna, że jej ręka będzie miękka i wiotka jak śnięta ryba, albo zimna jak trup.
Co jeszcze zaskoczy mnie w ten wieczór?
- Ellie? Nie mówiłaś, że znasz francuski.- Usłyszałam szept Jr.
- Uczyłam się go w liceum, aż dziwne, że nie wszystko zapomniałam.- Odparłam, trochę dumna z siebie, trochę skrępowana sytuacją. Nie przywykłam do bycia w centrum uwagi, a tak właśnie się czułam po krótkiej rozmowie z Giselle. Miałam wrażenie, jakby te parę słów było testem, który musiałam zdać, by zasłużyć na choćby namiastkę sympatii gwiazd.
- Ile jeszcze o tobie nie wiem?- Pytanie Jareda oderwało mnie od myśli.
- Pewnie tyle, ile ja o tobie.- Przyznałam, uśmiechając się pod nosem. Cieszyło mnie to, że stracił zainteresowanie towarzystwem, nawet gdyby miało to trwać tylko chwilę.
- Odkrywamy nowe lądy?
- Z chęcią wypłynę na nieznane wody.- Mówiąc, wpatrywałam się w tors Jr. Miał na sobie bordową koszulę, rozpiętą prawie do połowy, dzięki czemu doskonale widać było spory kawałek jego ciała. Ten widok mnie rozpraszał, sprowadzał sprośne myśli. Pewnie nie tylko moje, bo znajome Jr również wgapiały się w jego klatę.
- Nie boisz się, że utoniesz?- Słowom towarzyszył dotyk ust na skroni.
- Pamiętaj, że dobrze pływam.- Przypomniałam mu.- A ty się nie boisz?- Odbiłam pytanie.
- W razie czego wezmę dmuchane rękawki.
Parsknęłam śmiechem, widząc go w wyobraźni, jak unosi się w wodzie, cały doskonały, męski, samczy... i ubrany w tęczowe, jaskrawe rękawki, opasujące ramiona.
- Mam nadzieję, że poznając cię lepiej nie odkryję czegoś, co mi się bardzo nie spodoba.- Usłyszałam.
- Niby czego?- Byłam ciekawa, co ma na myśli. Miałam co prawda swoje nawyki, ale raczej nie powinny być dla niego aż tak rażące.
- Nie zniósłbym, że masz kogoś na boku. Nawet o tym nie myśl.- Szepnął, patrząc na mnie prawie wrogo.
- Skąd pomysł, że...- Byłam zdumiona jego podejrzeniami. Nie miał do nich najmniejszych podstaw, przecież wiedział, że traktuję go poważnie, wiedział, ile zaczyna dla mnie znaczyć.
- Bo znam życie.- Przerwał mi.
- Co nie znaczy, że możesz przesadzać.- Skwitowałam. Nie podobało mi się to, co mówił. Ani odrobinkę nie podobało. Gdzieś tam pojawiła się pewność, że jeśli Leto jest tak zazdrosny, jak się wydaje, będę miała problem. Trudno udowodnić wierność komuś, kto niejako odgórnie w nią nie wierzy i zakłada jej brak. I to mnie wkurzyło. - Wiesz co?- Wpadła mi do głowy pewna myśl.- Jest takie powiedzenie, że każdy mierzy innych swoją miarą.- Spojrzałam mu w oczy.- Jeśli to prawda, to ty jesteś osobą zdolną do zdrad, nie ja. Stoisz tu z obnażoną do połowy klatą, jakbyś chciał, żeby wszystkie laski ją podziwiały i miały ochotę na numerek. Jakbyś chciał którąś skusić na seks, ale nawet mi przez myśl nie przeszło podejrzewać cię o podobne chęci choćby dlatego, że zwyczajnie ci ufam. Za to ty mi nie.- Ściszyłam głos jeszcze bardziej.- Widzę, że jednak nadal masz mnie za dziwkę, choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jasno mi to teraz pokazałeś.- Wyswobodziłam się z jego uścisku i po prostu sobie poszłam, nie tyle woląc inne towarzystwo, ile urażona. Niech ślęczy sobie wśród tokujących samic, ale beze mnie.
Bolał mnie jego brak zaufania, czymkolwiek był podyktowany. Bardzo możliwe, że w jego świecie zdrady były na porządku dziennym, zresztą czytałam o takich rzeczach nie raz. Fakt, Cam powiedziała, że on jest wierny, ale mogłam udawać że o tym nie wiem, mogłam też w to nie wierzyć. Poza tym byłam zła. Głupie gadanie Leto zepsuło mi nastrój tak skutecznie, że zaczęłam mieć chęć na powrót do domu. Zobojętniał mi klub, zobojętniało towarzystwo gwiazd, nawet ich widok nie powodował już ekscytacji, którą czułam jeszcze niedawno. Teraz miałam wrażenie, że nie pasuję do nich i nigdy nie będę, że jestem zbyt naturalna i uczciwa, by umieć znaleźć z nimi wspólny język. Wydawało mi się, że jedynym celem ich istnienia jest ciągłe knucie, kopanie pod kimś dołków i próby bzyknięcia każdego, kogo jeszcze się nie zaliczyło. Szczególnie to ostatnie.
Czy Jr też taki był, zanim go poznałam? Nie interesowałam się nim nigdy, w sumie jeszcze rok temu dla mnie nie istniał. Nigdy nie czytałam plotek na jego temat, nie szukałam sensacji o nim, nie ciekawiło mnie, co robił wcześniej. Może to był mój błąd? Może powinnam była dowiedzieć się czegokolwiek, mieć jakiś obraz tego, jaki był przed nami. Czy to by mi pomogło?
Idąc w stronę grupy, w której widziałam Connie i babcię, skrzywiłam się do własnych myśli, z góry wiedząc, że jeśli Leto okazałby się nie lepszy od reszty, gdybym dowiedziała się, że i on rżnął "koleżanki z branży" jak drwal deski, straciłby w moich oczach. A tego nie chciałam mimo wszystko, więc lepiej nie dopytywać, nie drążyć, żyć w nieświadomości.
- Pączuch!- Usłyszałam i poczułam, jak Shan łapie mnie za rękę.- Kurwa, ja normalnie kocham twoją babcię. Chyba ją spytam, czy mnie adoptuje.- Zaśmiał się.- Albo nie, Connie by się wkurzyła, lepiej namówię obie na ślub homo.
- Co?- W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Jaki ślub, jakie homo? Przypomniałam sobie, jak siedział u Constance, obejmowany przez Tomo.- To Vicki już wie?- Palnęłam jak ostatnia idiotka, ale byłam zdenerwowana i rozkojarzona. Patrząc na Shannona widziałam idącego w naszą stronę Jr, zatrzymywanego co chwilką przez kogoś, ale szybko straciłam go z oczu bo starszy Leto ścisnął mnie za rękę i pociągnął w kąt lokalu, w jednej sekundzie śmiertelnie poważny.
- Kto ci powiedział?- Spytał cicho, patrząc na mnie tak, jakbym zrobiła coś niewybaczalnego.
- Nikt. Widziałam was kiedyś.- Przyznałam szczerze.- I nikomu nie mówiłam, to wasza sprawa.- Wzruszyłam ramionami.- Nie potępiam cię, Shan, każdy ma prawo do tego, co...
- Nie pierdolę Tomo, jeśli chcesz wiedzieć.- Przerwał mi. Widziałam, że jest mu głupio, miał to wypisane na twarzy.- Nie wyruchałbym faceta, choćby chcieli mi za to zapłacić.
- To już nie rozumiem.- Teraz ja czułam się ogłupiała. Nie chciał bzykać Tomo, ale go kochał? Może to Chorwat był tym, który bzykał?
Nie byłam pewna czy chcę, żeby Shannon mi to tłumaczył. Przez chwilę czułam się tak, jakbym brała udział w przedstawieniu, przy czym znalazłam się na scenie zupełnie przypadkiem, nie znając jego treści, swojej roli, i improwizując na każdym kroku.
- To w chuj skomplikowane, ale nie jestem pedziem. Tomo też nie.
- Chyba nie chcę wiedzieć.- Uniosłam ręce w geście poddania.- Wybacz, ale jestem zmęczona, nie myślę.- To była prawda. Nie myślałam o niczym prócz jednego: miałam cholerną ochotę na rozluźniającego drinka.- Przepraszam.- Odsunęłam go na bok i uciekłam, nie mając najmniejszej chęci wysłuchiwania o jego uczuciach do kumpla z kapeli ani o powodach, dla których w ogóle te uczucia miał. Może kiedyś, w innym czasie i na spokojnie, ale nie dziś.
Dziś miałam dosyć wszystkiego. Humor mi się spieprzył, częściowo przez Leto, częściowo z powodu naturalnej dla mnie obecnie huśtawki nastrojów. Odechciało mi się nawet rozmowy z babcią, w ogóle z kimkolwiek. Chciałam być sama, choćby przez kilka minut, więc widząc znów Jr, najwyraźniej mającego zamiar podejść do mnie gdy tylko uwolni się od kolejnej zagadującej go osoby, skierowałam się do toalety, na szczęście pustej.
Oparłam dłonie o krawędź umywalki i wpatrzyłam się w lustro nad nią, próbując dojść do ładu z własnymi emocjami. Buzowały we mnie, szalały jak pożar, mieszały się, tworząc dziwne, niepasujące do siebie połączenia. Nie musiałam nawet zastanawiać się, dlaczego. Gdzieś w środku, w głębi siebie, znałam powód, dla którego pod byle pretekstem czułam się tak, jakby mój umysł został zastąpiony czynnym wulkanem, gotowym wybuchnąć w każdej chwili.
Rzeczy, które się stały, one były przyczyną. To, co działo się od momentu, gdy poznałam Jr, do teraz. Zbyt wiele spraw, kłamstw, tajemnic, które dotąd nie zostały wyjaśnione. Wciąż miałam w głowie wiele pytań, wymagających odpowiedzi. Wszystko to zbierało się, piętrzyło, trzymane na wodzy, dokąd nie stało się zbyt duże i mocne, przelewając się nad stworzoną przeze mnie tamą. Rwąca fala porwała mnie, mój pozorny spokój, pogodę ducha, zmiotła tak, jakby nigdy nie istniały.
Zbyt długo starałam się ukryć przed samą sobą wszystkie niedopowiedzenia, lęki, obawy, i to mnie zjadło. Przeżuło, połknęło, a potem zwróciło wywróconą na lewą stronę. Tak właśnie się czułam: przenicowana. I to, co mnie przerażało, wyszło na wierzch.
Bałam się o Jamiego, choć siłą narzuciłam sobie nie myśleć o tym, co mogło go czekać. Nie pamiętałam o tym, nie chciałam pamiętać. Wyrzuciłam perspektywę jego choroby poza nawias własnego "ja", zacierając wszelkie ślady. Naiwnie, wierząc w sprawczą siłę własnych pragnień, upewniałam siebie, że wszystko, co złe, nie dotyczy mojego dziecka. Tymczasem było inaczej, z czego właśnie od nowa zdałam sobie sprawę. To, że chciałam, by był zdrowy, nie znaczyło, że będzie.
- Nie możesz przed tym uciekać.- Powiedziałam do swojego odbicia, patrząc w jego zielone oczy, wczoraj pełne beztroski, teraz przepełnione powagą i bólem.
Fakt, nie mogłam. Musiałam stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, przestać żyć w bajce, którą tworzyłam sobie wokół tego, co okazywał mi Leto. Tak właśnie było: uczepiłam się jego uczuć i budowałam na ich fundamentach coś, co mogło nie mieć racji bytu. Jak idiotka, za którą sama siebie nie miałam.
Leto... Wciąż był dla mnie zagadką, choć już nie tak bardzo, jak kiedyś. Teraz wiedziałam, że nie myliłam się w wielu związanych z nim sprawach. To mnie cieszyło, dawało jakąś tam radość, satysfakcję. Niemniej wciąż wiele rzeczy chciałam zrozumieć, wyjaśnić, usłyszeć od niego, dlaczego postąpił w pewien sposób czy mówił to albo tamto. Wracając pamięcią do chwil, gdy byliśmy razem przed moim powrotem do Delphi, widziałam całą masę niedokończonych spraw. To one, a nie genetyczna wada Jr, tworzyły między nami mur. Myślałam, że znikł, ale wciąż był, niewidoczny i ledwie wyczuwalny. Nadal nie byliśmy z sobą tak blisko, jak powinniśmy, czy też chcieliśmy być.
Nadal, a może znów, nie byłam pewna, co do niego czuję. Wczoraj wydawało mi się, że to coś więcej, niż sympatia, dziś gubiłam się we własnych emocjach. Poniekąd wróciłam do punktu wyjścia, widząc w nim obiekt pożądania, mężczyznę, który zawsze będzie działał na mnie w wyjątkowy sposób... i nic ponadto. Przeraził mnie chłód, który czułam. Brak tego, co jeszcze przed chwilą powodowało mną, kierowało na pewne ścieżki życia. Wystarczyło, że przypomniałam sobie przeszłość, pozwoliłam lękowi o Jamiego wyjść z ciemności, i wszystko, o czym myślałam, że jest prawdziwe, znikło.
Wciąż lubiłam Jareda bardziej, niż swoich wcześniejszych chłopaków, wciąż mnie fascynował, ale teraz wiedziałam, że to za mało. Czy też, patrząc pod innym kątem: wystarczająco, by stworzyć z nim w miarę stabilny związek, ale nie tyle, by naprawdę i szczerze go kochać. Jak kiedyś, tak i teraz miałam pewność, że to nie ten facet. Chyba miał rację mówiąc mi w którymś momencie, że zbyt wiele między nami różnic.
Czy on też myślał jak ja, starając się mimo to zbliżyć do mnie? Udawał przed samym sobą zakochanego, wierząc, że w ten sposób niejako wywoła uczucia? Może też tylko mnie lubił, mocniej niż kogokolwiek innego, ale wciąż była to tylko sympatia, okraszona sporą dawką fizycznego pociągu?
Nie. On naprawdę czuł to, co mówił, że czuje. Nie wiem skąd, ale byłam tego pewna tak samo jak tego, że jutro będzie dzień. Wierzyłam mu, jak zawsze wobec niego mój instynkt przełączył się na tryb "ufam". Mimo to chciałam zrozumieć wiele rzeczy z początków związku, z czasów, gdy Leto udawał, że udaje. Potrzebowałam jego wyjaśnień, żeby móc iść dalej, pozbyć się ciążącego mi wrażenia, że nie wszystko jest takie, jak powinno.
Ja nie byłam taka, jak powinnam. Moje obawy sprzed kilku tygodni, lęk o to, że nie będę umiała zaangażować się w związek, wróciły, tym razem pewniejsze, bo pozbyłam się dziewczęcego zachwytu nad czułością Jr. Wystarczyło kilka jego słów i oto rezultat: znów mam wątpliwości. Wystarczył brak zaufania i zazdrość...
Której mógł nie czuć, gdybyśmy poznali się w jakikolwiek normalny sposób. Ale on mnie kupił, byłam kurwą, której zapłacił, i tego nic nie zmieni. Nie cofnę i nie naprawię tego jednego epizodu ze swojej przeszłości, nawet jeśli nie wywoływał już u mnie wyrzutów sumienia.
- Znów czujesz się jak jego dziwka.- Szepnęłam do siebie.
Fakt, czułam się nią, może nie całkowicie, bo jednak mnie kochał, ale pewien procent mnie na zawsze pozostanie zwykłą szmatą. Podejrzewałam, że w oczach Leto również, choćby temu zaprzeczał. Mógł nie wiedzieć, że tak mnie widzi, ale przecież po tym, jak zdecydowaliśmy się być razem, oddał mi czek, który mu wcześniej zwróciłam, i w tej chwili dla mnie było to jak słowa "To kasa za twoją dupę, należy ci się".
Było mi z tego powodu smutno, ale nie byłam rozczarowana. Spodziewałam się gdzieś w głębi siebie, że sprzedanie dziewictwa będzie się za mną ciągnąć przez całe życie, czy to w formie wyrzutów, jakie będę sobie robić, czy innej. W tej chwili smrodek mojego jednorazowego kurewstwa wpływał na sposób postrzegania mnie przez Jareda. Nie winiłam go za to i miałam jednocześnie żal.
- Co zrobisz, Eleanor Susannah Swift? Możesz albo się z tym pogodzić, albo uciec, wybieraj.- Patrzyłam na swoje odbicie, szukając w nim podpowiedzi, czegoś, co nakieruje mnie na odpowiednią ścieżkę. Jedyne co widziałam to malująca się w moich oczach obojętność wobec tego, co właśnie przed sobą odkryłam. Szokujące, ale było mi wszystko jedno. Nie przejęłam się aż tak, by naprawdę chcieć uciec od Jr i jego spowodowanej moim czynem nieufności. Dam radę. Dla Jamiego zacisnę zęby i będę znosić ewentualne wybuchy bezpodstawnej zazdrości Leto mając nadzieję, że jednak ich nie będzie, albo znikną po czasie.
Spojrzałam w stronę drzwi, słysząc jak się otwierają: do środka zajrzał Jr. Wszedł bez słowa, obrzucił wzrokiem pootwierane i puste karabiny po czym przekręcił zatrzask, jakby nie chciał, by ktoś postronny w czymś nam przeszkodził.
- To damska toaleta.
- Wiem.- Podszedł do mnie.- Czemu przede mną uciekasz?
- Zgadnij.- Mruknęłam, zakładając ręce na piersi. Wciąż byłam obrażona, choć nie bez satysfakcji zauważyłam, że teraz jego koszula była zapięta prawie pod szyję.
- Przepraszam jeśli powiedziałem coś, co sprawiło ci przykrość.- Wyciągnął rękę, najwyraźniej chcąc pogłaskać mnie po twarzy, ale odchyliłam się w tył. Chciałam żeby wiedział, jak bardzo znów narozrabiał i jak uraził mnie swoją pozbawioną sensu zazdrością.
- Odkąd przyjechałam przepraszasz mnie prawie non stop. Niedługo wejdzie ci to w nawyk.- Stwierdziłam.
- Błądzę jeszcze, Ell. Wybacz, jeśli nie umiem być taki, jak chcesz.- W oczach miał skruchę, ale też upór i, jeśli dobrze go odczytywałam, lekką złość. Wkurzał się na mnie o to, że czułam urazę? Więc to moja wina, że musi mnie teraz przepraszać?
- Strasznie ci wygodnie tak błądzić, Leto. Możesz sobie bezkarnie mówić różne rzeczy, bo przecież wystarczy potem pomiauczeć chwilę i głupia Ellie przestanie walić focha.- Nie mogłam odmówić sobie ironii, ale byłam naprawdę zdenerwowana i rozżalona.- A może znów zaproponujesz mi kasę, co?- Dodałam złośliwie.- Na ile wycenisz mnie tym razem?
- Na Boga, dziewczyno!- Prawie krzyknął, wyprowadzony z równowagi.- Ile razy mam ci mówić, że nie uważam cię za dziwkę?- Spytał już ciszej, ale za to wyraźnie wkurzony.
- Naprawdę? Dlatego oddałeś mi czek?- Odpowiedziałam pytaniem.- Jeśli nie jako zapłatę za... usługę... to jako co?
- Przecież sama go chciałaś.- Nie tyle powiedział, ile syknął przez zaciśnięte zęby.
Naprawdę był zły, ale ja też byłam i nie zamierzałam odpuścić. Nie tym razem.
- Chciałam go wtedy, gdy wyrzuciłeś mnie z hotelu. Gdy kazałeś mi wypierdalać, jak zwykłej kurwie, z którą się zabawiłeś.- Miałam ochotę krzyczeć, ale ktoś mógł być w korytarzu i usłyszeć, więc mówiłam cicho, prawie na granicy szeptu.
- Nie bądź wulgarna.- Upomniał mnie.
- Bo co, za delikatnie wyglądam, żeby sypnąć epitetami?- Nakręcałam się, może i niepotrzebnie, ale musiałam wyrzucić z siebie wszystko to, co od dawna mnie dusiło a teraz wyszło na wierzch, i niech sobie Jr myśli co chce.- Cokolwiek bym nie zrobiła i tak dalej traktujesz mnie jak szmatę, więc mówię jak szmata.
- Ja cię traktuję jak co?- Zrobił krok w moją stronę, więc odsunęłam się o tyle samo w tył.
- Słyszałeś. Gdyby było inaczej nie zarzucałbyś mi, że szukam gacha. Co zrobisz, jak pojedziesz w trasę, zamkniesz mnie gdzieś, bo się, nie daj Boże, puszczę? Bo przecież dziwki tak robią.- Przypomniało mi się coś, co miało miejsce w Europie.- Nawet bratu mówiłeś kiedyś, że kupiłeś u mnie abonament. Talon na kurwę i balon.- Wydęłam usta w wyrazie lekceważenia i pogardy.- Cudowna z nas para: Wielki Jared Leto i jego młoda dziwka. Pretty, kurwa, women, tylko w wersji komicznej.- Prychnęłam, wymijając go.
- Jeśli teraz wyjdziesz, Ell, to będzie koniec.- Usłyszałam.
Nie spodziewałam się, że powie coś takiego i zatrzymałam się tuż przed drzwiami. Jak bardzo musiałam go wkurzyć, czy też urazić, że gotów był nawet na rozstanie?
Pochyliłam głowę, patrząc na swoje dłonie, trzęsące się z nerwów. Musiałam coś zrobić, zdecydować, wybrać: wóz albo przewóz. Bałam się powrotu do Lafayette, ale bałam się też tego, że Jr nie będzie umiał widzieć we mnie więcej, niż widział dotąd. Może nie było to z jego strony zamierzone, ale wszystko musiało być lepsze od świadomości, że przez to, jak się poznaliśmy, zawsze będę tą gorszą, podejrzaną, tą, której nie można ufać. Choć wcześniej myślałam, że sobie z tym poradzę, teraz w to zwątpiłam.
Nie odezwałam się. Co miałam powiedzieć? Nie było słów, które potrafiłyby oddać to, co myślę. Jak wyrazić nimi poczucie porażki, które mnie wypełniało? Przegrałam, po raz drugi poległam w walce z tym samym człowiekiem, być może teraz na własne życzenie. Nie miałam już sił na kolejne pojednanie, za wiele razy wyciągałam rękę do zgody, żeby chcieć robić to ponownie. Tym razem po prostu nie wierzyłam, że kolejna propozycja puszczenia wszystkiego w niepamięć ma sens. Ile razy w ciągu kilku dni można zaczynać od nowa?
Sięgnęłam do drzwi, gotowa wyjść, rzucić wszystko, tym razem definitywnie, ale w tej samej chwili Leto złapał mnie i odciągnął w bok.
- Nie.- Prawie warknął mi do ucha.
- Puść mnie.- Próbowałam się oswobodzić, ale trzymał mnie mocno, obejmując ramionami tak, że ręce miałam przyciśnięte do boków.
- Tchórzysz?- Spytał, opierając się plecami o ścianę.
- To nie ma sensu, nigdy nie będzie dobrze.- Szarpałam się, jednocześnie rozważając, co sprawi, że mnie puści: czy lepiej nadepnąć mu na stopę, czy też kopnąć w goleń. Wiedziałam że nie myślę racjonalnie, ale byłam zdesperowana, nastawiona na porażkę, pewna, że nic nie da się zmienić i zawsze będziemy prowadzić wojnę, przerywaną krótkim zawieszeniem broni.
- Parę głupich słów i chcesz uciec? Nie, Ell, ja też mam tu coś do powiedzenia.
- I co, będziemy się ciągle żreć?- Mówiąc, zacisnęłam dłoń na jego udzie, wbijając w nie paznokcie.
Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, z jakiego powodu byłam gotowa walczyć, jakby groziło mi coś strasznego.
- Kurwa, Ellie, odbiło ci?- Leto puścił mnie, ale tylko po to, żeby złapać mnie za ręce i zmienić pozycję. Przycisnął mnie twarzą do ściany, unieruchomioną, trzymając jedną ręką za nadgarstki, drugą głaszcząc mnie po karku. Co prawda nie przygniatał mnie na tyle mocno, żebym zaczęła bać się o Jamiego, ale i tak nie mogłam się prawie ruszyć.
- Puść mnie, dupku.- Próbowałam odepchnąć go od siebie, ale z rękami wyciągniętymi nad głową nie miałam wielkiego pola do manewru. Mogłam jedynie napierać na niego plecami.
- Nie, dokąd się nie uspokoisz.- Mówił ostro, zdecydowanie, choć cicho.- No już, Ell, weź kilka głębokich wdechów, to ci pomoże.- Jego ton złagodniał o połowę, ale nadal słyszałam w nim złość.
- Sam sobie oddychaj.- Warknęłam, ale rzeczywiście byłam odrobinę spokojniejsza, choć nie na tyle, żeby zaczęło mi być wstyd za swoje zachowanie. Wiedziałam że gdy faktycznie ochłonę, poczuję się podle, ale miałam nadzieję, że do tej pory znajdę się daleko od Leto.- Ręce mnie bolą.- Skłamałam.
- A mnie udo.
- Masz kościste palce.
- A ty ostre pazurki.
Nie odezwałam się już, oboje milczeliśmy. Stałam, wciąż trzymana mocno przez Leto, i dyszałam, czując się nagle zmęczona szarpaniną, jakbym przebiegła maraton. Choć nie chciałam tego przed sobą przyznać, dotyk dłoni na karku uspokajał mnie, łagodził złość, i powoli, z chwili na chwilę, zaczęłam mieć coraz silniejsze przeświadczenie, że strasznie się wygłupiłam. Opuściłam głowę, czując, że ze wstydu nie będę umiała spojrzeć Jaredowi w oczy przez bardzo długi czas w obawie, że zobaczę w nich wyrzut. Nawet nie chciałam wiedzieć, co musiał sobie o mnie pomyśleć, jaką miał teraz o mnie opinię. Moja własna była okropna. Było mi z sobą tak źle, że miałam ochotę schować się w najciemniejszym kącie, skulić się, stać malutką, niezauważalną. W końcu, czując się rozbita, zawstydzona, marna i nic nie warta, rozpłakałam się.
Jr puścił mi ręce, odwrócił przodem do siebie i przytulił, gładząc po plecach. To jeszcze bardziej mnie rozbiło, bo nie rozumiałam, dlaczego to robi. Powinien zostawić mnie, wyjść, w ogóle nie chcieć mieć ze mną więcej do czynienia. Ja bym nie chciała. Powinien strzelić mnie w twarz po moich pierwszych słowach, a nie trzymać teraz w objęciach i uspokajać. Ból policzka byłby bardziej znośny od poczucia, że jestem totalnym zerem, a tym byłam we własnym mniemaniu.
- Co się stało, Ell?- Jared odezwał się po paru minutach. - Ktoś powiedział ci coś, co cię złamało? Ja?
- Tak. Nie.- Plątałam się, nie potrafiąc wyrazić własnych myśli.- Za dużo wszystkiego i ciągle nie tak, nie zrobiłam nikomu nic złego a nikt mnie nie lubi, nawet mama. Nie dam już rady. - Objęłam go desperacko, szukając ciepła drugiego człowieka. Wiedziałam że mówię bez sensu, ale nie mogłam się uspokoić. Naprawdę czułam się zbyt słaba nawet na to, żeby przestać płakać, choć teraz nie było to już tak rozpaczliwe.
- Mylisz się, sporo osób cię lubi, a jedna nawet kocha.
- Wiem, babcia.
- Wobec tego dwie osoby. Twoja babcia i ja.- Uścisnął mnie mocniej. - Zabieram cię do domu, tylko skołuję wóz.
- Masz urodziny... Zepsułam ci imprezę, jestem do niczego...
- Pieprzę imprezę a ty się o nic nie obwiniaj. Miałaś ostatnio za dużo nerwów, musisz odpocząć, Ell. Poczekaj, muszę zadzwonić.
Czułam że wyjmuje z kieszeni telefon.
- Shann, jesteś potrzebny, czekam w damskiej toalecie z tabliczką "nieczynne". Tylko przyjdź bez szumu, dyskretnie.
Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, zaraz po tym do środka wszedł Shannon.
- Co się...- Stanął obok mnie. - Pączuś, dzieciaku, no ja pierdolę, ktoś ci coś zrobił?- Spytał z troską, więc podkręciłam głową.- Jar, co jest grane?
- Wszystko. Nie teraz Shann. Weź wóz Ellie i podjedź do tylnego wejścia. Po cichu, nie mów nawet Constance. Piłeś?- Słowom towarzyszył brzęk kluczyków.
- Nie, matka mnie pilnuje. A, łapię, zawieść was, tak?
- Tak. I zadzwoń do Teda, niech przyjedzie i weźmie sprzęt.
- Dobra.- Usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Na myśl, że przeze mnie Jr chyłkiem wychodzi z własnej imprezy urodzinowej, angażując przy tym brata i jakiegoś Teda, wpadłam w jeszcze większe poczucie winy. Wciąż nie mogłam się uspokoić, jakby coś pękło we mnie i sprawiło, że cała woda, jaką miałam w komórkach ciała, zmieniła się w cieknące ciurkiem łzy. Z głupia zaczęłam się bać, że rycząc jeszcze chwilę doprowadzę się do odwodnienia.
- Przepraszam.- Pisnęłam żałośnie.
- Nie masz za co, Ell.- Jr znów mnie objął i zaczął głaskać po głowie, jakbym była małą dziewczynką, która płacze, bo rozbiła kolano.- Sądzę, że to raczej ja powinienem prosić o wybaczenie. Dasz radę iść do samochodu?- Spytał.
- Chyba tak.- Nie byłam pewna czy w chwili, gdy mnie puści, nie usiądę na tyłku. Czułam się pozbawiona sił, zmęczona, bałam się podnieść głowę w obawie, że mi się w niej zakręci.
Drzwi znów się otworzyły.
- Gotowe.- Shannon brzmiał wyjątkowo poważnie.- Ted już jedzie. Jar, co tu się, kurwa, stało? Czemu pączuszek płacze? Mam komuś napierdolić?
- Najpewniej mi, ale nie teraz. Ell chyba przeszła coś w rodzaju załamania.- Czułam jak podnosi mnie i bierze na ręce, za co byłam wdzięczna. Słysząc troskę w głosie Shannona i to, że był gotów pobić kogoś, kto mnie skrzywdził, poczułam się słaba jak niemowlę. Mimo to jakoś udało mi się stanąć na nogach i wsiąść do samochodu. Przestałam też płakać, choć byłam dziwnie otępiała, jakbym patrzyła na świat i to, co się dzieje, przez tłumiącą wszystko zasłonę. Usiadłam, a właściwie prawie położyłam się na siedzeniu, oparta plecami o wciśniętego w kąt Jr, i zamknęłam oczy w obawie, że widok migających za oknem obrazów spowoduje mdłości.
Słyszałam jak Leto rozmawiają o mnie cicho, ale nie zwracałam uwagi na słowa. Nie interesowało mnie nic poza tym, żeby mieć spokój. Chciałam spać, przestać myśleć, nie czuć się jak gówno, nie mieć wrażenia, że wszystko psuję, marnuję każdą daną mi szansę. Że jestem nikim.
Ted, jak się okazało, był lekarzem, który badał mnie po moim przyjeździe do LA kilka dni wcześniej. Byłam zła, że muszę odpowiadać na jego pytania, pozwalać zmierzyć sobie ciśnienie, robić cokolwiek. Odpowiadałam półsłówkami, woląc przez większość czasu milczeć: co go obchodziło, dlaczego byłam zdenerwowana? Chciałam żeby dał mi spokój. Byłam zła że wypytuje o mnie Jareda a ten odpowiada, opisując moje zachowanie w klubie. Krępowało mnie to, że obcy człowiek widzi mnie w takiej chwili, nawet jeśli to, co robił, było jego świętym obowiązkiem z racji wykonywanego zawodu. Wstydziłam się, że leżę w łóżku w samej bieliźnie a on ogląda mnie, dotyka, robi mi zastrzyk w ramię, podłącza do przyniesionego sprzętu. Gdyby nie to, że obok miałam Jr, kazałabym mu spieprzać, ale nie chciałam znów robić scen, dlatego patrzyłam obojętnie, jak włącza postawioną na podłodze maszynę wielkości pudła na kapelusze, naciska kilka guzików i...
W sypialni rozległ się dźwięk, najpierw cichy, potem coraz wyraźniejszy, jedyny i wyjątkowy odgłos bicia serduszka Jamiego. Najpiękniejsza melodia jaką znałam. Słysząc go poczułam spływający na mnie, wyczekiwany spokój. Uśmiechnęłam się i zamknęłam oczy, otworzyłam je jednak, czując jak Leto bierze mnie za rękę i ściska ją mocno. Miał dziwny wyraz twarzy, coś pomiędzy szokiem i wzruszeniem, jakby dopiero teraz dotarło do niego w pełni że dziecko, które spłodził, naprawdę istnieje, żyje, i on właśnie je słyszy. Jakby zrozumiał, że Jamie to nie czysto teoretyczna istota, tkwiąca gdzieś poza naszą rzeczywistością, że jest tu z nami, choć jeszcze nie możemy go zobaczyć.
- Z dzieckiem wszystko w porządku, choć tętno ma nieco podwyższone.- Lekarz odezwał się, psując wyjątkowy, intymny nastrój. Wyłączył maszynę, rozpiął opinający mój brzuch pas i zaczął wszystko pakować. Potem wyjął z podręcznej torby fiolkę z tabletkami i postawił ją na stoliku przy łóżku.- Bierz co dzień jedną do końca opakowania, Eleanor. To luteina, powstrzyma ewentualne skurcze macicy, gdyby jednak jakieś się pojawiły natychmiast wezwij pomoc. Przez kilka dni leż i odpoczywaj, nie jedz niczego ciężkiego, dużo śpij.- Poklepał mnie po ręce.- Żyłaś ostatnio w wielkim napięciu, a to nie jest dobre ani dla ciebie ani dla dziecka.- Spojrzał na Jr.- Będę pod telefonem gdyby coś się działo, choć nie powinno.- Pozbierał swoje rzeczy i wyszedł. Słyszałam jak mówi coś do czekającego za drzwiami Shannona, potem ich głosy przycichły.
- Zaraz wrócę.- Jr puścił moją rękę i wyszedł za nimi.
Z ulgą, że wreszcie mam spokój, zwinęłam się na boku i przykryłam po same uszy. Strasznie chciało mi się spać, podejrzewałam, że Ted dał mi coś na uspokojenie albo na sen. Albo na to i na to. Wciąż czułam się źle, wręcz podle, było mi strasznie wstyd, więc cieszyłam się, że nie muszę już dziś tłumaczyć się z niczego, rozmawiać z Jaredem. Nie byłabym w stanie tego zrobić już teraz. Najchętniej nie budziłabym się przez kilka zalecanych na odpoczynek dni, ale wiedziałam, że jutro czeka mnie konfrontacja z Leto. Nie uniknę jej, ale on też będzie musiał wyjaśnić mi parę spraw.
Ale to jutro. Teraz chciałam tylko spać.



                                                                         *******



Witam.
Macie w rękach kolejny kawałek Dziwki, chyba trochę inny, niż można by się spodziewać? Zaczynałam go kilka razy i ciągle coś mi nie pasowało. Dopiero załamanie Ellie dało mi, że tak powiem, satysfakcję. Tak naprawdę chyba nie powinno dziwić, że dziewczyna "pękła"? Naprawdę od kilku miesięcy miała sporo na głowie, masę problemów i ciągłe napięcie.
Teraz z innej beczki: chciałabym spytać, kto z dawnych czytelników jeszcze tu zagląda. A także o to, czy chcecie więcej rozdziałów, czy też zakończyć historię w jednym czy dwóch? Ciekawa jestem Waszej opinii. 

Pozdrawiam wszystkich, którzy nadal ze mną  są i trzymają kciuki za Ellie i Jr.